Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 22 września 2023

Pilkarsko i szkolnie

W sobote, 15 wrzesnia, moglismy sobie dluzej pospac i to wszyscy, nawet M. ;) U niego w pracy jest tak, ze jesli wzywaja na weekend, to w soboty placa razy 1.5, a w niedziele podwojnie. Niewielka grupka (w tym moj malzonek), przychodzila w obydwa dni, ale wiekszosc pracownikow wolala przyjsc tylko w niedziele, bo wiecej placili, a jednoczesnie chcieli miec jeden dzien weekendu wolny. Tym razem wiec szefostwo sie scwanilo i stwierdzili, ze skoro wiekszosc woli przyjsc tylko w niedziele, to na sobote nie wezwa nikogo. Malzonek mial wiec przymusowy wolny dzien i dobrze, bo to taki typ, ze jak wzywaja do roboty, to bedzie przychodzil az sie zupelnie zajedzie... Nik mial mecz, ale rozgrzewka byla dopiero na 11:30, wiec poranek byl spokojny i leniwy. Choc i tak smignal niewiadomo kiedy, z racji ze wstalismy pozno. O dziwo malzonek chcial jechac, gdzie zwykle unika meczow, tak samo jak Bi, ktora stwierdzila, ze jedzie bo lubi pilke. Ok, chociaz raz nie siedzialam tam sama. ;) Niestety, trener, ktory dal mi troche nadziei po poprzednim meczu, tym razem juz mnie rozczarowal. Co prawda bylo az 4 rezerwowych (a ostatnio mieli tylko dwoch), wiec wiadomo, ze wiecej do wymiany, ale jednak byli chlopcy, ktorzy przegrali caly mecz.

Nik biegnie za przeciwnikiem, ale czy dogonil? Nie pamietam... ;)
 

A Nik gral doslownie 5 minut w pierwszej polowie i tyle samo w drugiej. Troche to rozczarowujace i cale szczescie, ze gralismy u siebie, a nie np. 45 minut drogi od domu. Po meczu zajechalismy jeszcze po sushi na lunch, a potem odsapnac do domu. Poniewaz M. mial kolejnego dnia rano pracowac, wiec pojechalismy na popoludniowa msze, a stamtad bylismy juz w polowie drogi do sklepu ze sprzetem gospodarstwa domowego. Stwierdzilismy wiec, ze moze obejrzymy telewizory, zeby chociaz zdecydowac co ewentualnie by nam pasowalo. I chyba mamy juz "wybranca", choc jeszcze ciagle wahamy sie czy nie wezwac jakiegos technika do starego, zeby chociaz spojrzal i potwierdzil, ze poszedl frontowy panel. Jesli to to, nie oplaca sie go naprawiac. Jeden z ludzi, z ktorymi M. rozmawial, powiedzial jednak ze jest szansa, ze moze to byc jakas pierdolka, czujniczek, czy cos takiego. Moze wiec oplaca sie zeby ktos w ogole tego gruchota obejrzal. Po powrocie juz normalny wieczor, jakies pranie, prysznice, upieklam tez znow chlebek bananowy, bo ciagle zostaje nam po kilka bananow, ktore nie nadaja sie juz do niczego. Ja bowiem kupuje zawsze zielonkawe, zeby pomalu dojrzewaly, za to moj malzonek potem gdzies po drodze kupi kisc takich juz zoltych, "na teraz". Mamy wiec zwykle nadmiar i tego nie przejadamy. M. sie nie przejmuje, bo banana bread bardzo lubi, a mnie sie juz tak przejadl, ze nie moge na niego patrzec. No ale bananow szkoda mi wyrzucic, wiec pieke...

W niedziele juz malzonek pojechal do pracy, ale ja i dzieciaki ponownie mielismy spokojny ranek. Wyspalismy sie i pomalu dobudzalismy. Z racji, ze sobota byla taka troche rozbita i niewiele zrobilam, w niedziele rano jeszcze mylam zlewy w kuchni i kuchenke, wstawialam ostatnie pranie, itd. Pozniej przyjechal moj tata i z racji, ze pogoda byla przepiekna - takie idealne pozne lato z lekkim wietrzykiem i 25 stopniami, wiec siedzielismy na tarasie. W ktoryms momencie Bi namowila dziadka na partyjke gry, dolaczyl Nik i tak sie wciagneli, ze grali przez reszte wizyty.

Wesole towarzystwo :)
 

I dobrze, bo choc raz Potworki spedzily czas z dziadziem, bo tak to tylko sie przywitaja i siedza z nosami w tabletach. ;) Po odjezdzie dziadka musialam dalej ogarnac skladanie prania, zmywarke i takie tam, a potem juz trzeba sie bylo szykowac na mecz. Tym razem jechalismy do sasiedniej miejscowosci, ale doslownie za "granice" naszej miejscowosci, wiec mielismy niecale 10 minut jazdy. Ponownie gral Nik i przyznam ze srednio mi sie chcialo jechac, bo rozgrzewka byla dopiero na 4:45, a o tej porze w niedziele raczej czlowiek juz chce sie spokojnie zrelaksowac. Zreszta, rozgrywka ponownie byla rozczarowujaca, bo Mlodszy zagral sobie tylko po pare minut w kazdej polowie.

Walka o pilke, ktora Nik niestety wyraznie przegrywa...
 

Malzonek sie oczywiscie obruszal, ze po co on tam przyjechal skoro oglada tylko innych chlopakow, ze Mlodszy jest za slaby i trzeba go przeniesc do zespolu rekreacyjnego, to przynajmniej sobie chlopak pogra... I zaczynam pomalu stwierdzac, ze moze ma (choc raz) racje. Nik wyraznie gra lepiej niz w zeszlym roku, ale nadal brakuje mu pewnosci siebie zeby wybiec do pilki i przejac ja od przeciwnikow. Oczywiscie brak czasu w grze tez robi swoje i chlopak nie ma gdzie sie rozwinac, a ten trener kontynuuje "tradycje" poprzedniego i trzyma ta sama grupke chlopakow na boisku, sciagajac ich tylko pojedynczo dla krotkiego odpoczynku i lyka wody. Ponownie wiec ten sam sklad gra praktycznie cale mecze, a czterech rezerwowych glownie siedzi. Moze przy profesjonalnej lidze taki uklad sie sprawdza, ale mowimy o 11-letnich dzieciakach. Poki co jednak, Nik sam nie wie czy chcialby wrocic na pilke rekreacyjna. Z jednej strony chcialby wiecej grac, ale z drugiej poznal juz tych chlopakow i z wiekszoscia sie dogaduje, nie bardzo chce wiec zmieniac grupy. Mysle jednak, ze na wiosne bedzie trzeba nad tym intensywnie pomyslec... W kazdym razie, pojechalismy, popatrzylismy, chlopaki zremisowali 4:4, choc nalezala im sie wygrana, bo grali zdecydowanie lepiej, a dwa gole przeciwnikow to byly karniaki. ;) Mecz skonczyl sie o 18:20, wiec po powrocie tylko szybko wykapac Nika, a potem juz trzeba sie bylo szykowac na kolejny tydzien kieratu.

Poza tym, niedziela to byl dzien dramatow malych i duzych. Na meczu Nik oberwal w kciuka prawej reki i jeczal nam caly wieczor, ze go boli. Kurcze, wyszedl na kilka minut gry i juz zdolal sobie zrobic krzywde! :D W kazdym razie, ktorys kolega naopowiadal mu, ze dwa tygodnie temu tez dostal pilka i pekla mu kosc w palcu. Hmmm... tylko ze nie pamietam zeby ten chlopiec nosil jakiekolwiek usztywnienie czy nie przyjezdzal na treningi... Mlodszy jednak bardzo sie przejal i dopytywal co jesli jemu tez pekla kosteczka. Obejrzelismy z M. palucha, ktory wygladal zupelnie zwyczajnie; ani nie byl spuchniety, ani nawet zaczerwieniony i stwierdzilismy, ze raczej nic wielkiego mu nie dolega. W domu dalam Nikowi lod do przylozenia, ale kawaler ciagle dopytywal co ma robic jesli w szkole palec zacznie mu puchnac, a w ogole to on nie wie, czy da rade pisac, bo to prawa reka. ;) No nie wiem co w niego wstapilo, bo Mlodszy to taki typ, co wywali sie, krew leci, a on zapewnia, ze nic mu nie jest. A teraz przejal sie bolacym paluszkiem. :D Nie musze chyba dodawac, ze kolejnego ranka wstal z paluchem zupelnie zdrowym i sprawnym? ;) Wiekszy dramat urzadzila mi Bi. Pannie znow wlaczyl sie stres ze szkola i szlochala mi pol godziny, ze ona sie denerwuje, bo ma za duzo zadawane, ale czasem nie zdazy zapisac co, czesc zadan robi w szkole, wiec potem juz sama nie wie co musi zrobic, a co nie, ze boi sie, ze o czyms zapomni, albo nie bedzie pamietac ze ma test i dostanie zla ocene, itd. Ze niektore zadania musi konczyc w weekend, a ona nie chce i ze to niesprawiedliwe, bo ona chce odpoczac i sie zrelaksowac a nie odrabiac zadania i cwiczyc gre na skrzypcach, a poza tym sa treningi i mecze i ona nie ma czasu... Hmmm... To mowi panna, ktora poki co nie miala ani jednego meczu, a jezdzi na Nikowe, bo ma ochote. I teraz placze, ze nie ma czasu?! Poza tym jednak, klania sie tutejszy system nauczania, gdzie dzieci maja naprawde ogromne luzy az do VI klasy. Maja niewiele zadawane, a juz na pewno nigdy na weekend. Nie musza przygotowywac sie do testow, bo program zaklada, ze wszystko powinni wyniesc z lekcji. W VI klasie delikatnie zaczynaja przygotowywac dzieciaki, ze nie zawsze bedzie to tak wygladalo. Nadal nie maja pracy domowej na weekendy, a ta w tygodniu to zwykle matematyka. Bi miala rok temu dwa (!) testy, do ktorych musiala pouczyc sie w domu i miala na to chyba z tydzien. A w VII klasie, w middle school, nagle: buch! Praca domowa z niemal kazdego przedmiotu, zapowiadane testy i kartkowki i mlodziez przezywa szok. ;) Ja, ktora edukacje zaczynalam w bezlitosnej polskiej szkole lat 80-tych, tylko sie podsmiewuje, ze w koncu wyglada to jak szkola, a nie zabawa, ale Bi trzeba bylo jakos pocieszyc. Musi sie dziewczyna nauczyc po prostu systematycznosci, zapisywac co ma robic na karteczkach, itd. Najlepsze, ze nie wiem jak ona slucha nauczycieli i sprawdza dostepne zrodla, bo nawet ja - rodzic, wiem, ze na glownej stronie szkoly, nauczyciele wrzucaja codziennie liste z praca domowa! Moze nie wszyscy, ale wyglada, ze wiekszosc. I ona tego nie wie?! Przez jakis czas bede musiala niestety sprawdzac sama i truc jej glowe czy zrobila to co powinna...

Poniedzialek zaczal sie brutalnie. Nie tylko od samego ranka padal deszcz, ale autobusy spoznily sie po prostu skandalicznie. Poniewaz padalo, stalam z Bi na przystanku i kulilysmy sie pod wspolnym parasolem, bo panna nie chciala wziac kurtki przeciwdeszczowej zamiast bluzy i stanowczo odmowila wziecia wlasnej parasolki. Jej kolezanka podjechala autem, ale siedziala w srodku. Autobus zwykle podjezdza miedzy 7:09, a 7:14, ale kiedy zrobila sie 7:26 (czyli 14 minut przed poczatkiem lekcji), sasiadka zadzwonila do firmy przewozowej. Powiedzieli, ze autobus powinien podjechac za 5 minut, ale stwierdzila, ze zawiezie dziewczyny zeby bylo szybciej. One wiec odjechaly, a ja popedzilam do domu, bo Nik przeciez spal nadal w najlepsze. Obudzilam panicza i na szczescie wstal bez wiekszego marudzenia, wyszykowal sie tez w miare sprawnie i poszlismy na przystanek. Autobus najpierw planowo powinien byl byc o 8:08, ale jesli pamietacie, zaczal przyjezdzac coraz wczesniej. W zeszlym tygodniu dostalam maila, ze nowy planowy czas przyjazdu to 7:54. Stojac tam, sprawdzilam wiadomosci i okazalo sie, ze o 7:49 wyslali maila, ze autobusy sa opoznione z powodu "zlej pogody". Ludzie! Przeciez to nie zamiecie i zawieje, tylko troche deszczu i to niezbyt ulewnego!!! :O Tymczasem zrobila sie 8:15 i autobusu nadal nie bylo. Sasiad (stojacy ze swoja corka), zadzwonil do firmy przewozowej i zapytal gdzie on jest. Pani w centrali powiedziala, ze sprawdzi po czym... zniknela. W telefonie slychac bylo tylko stuki i trzaski, a potem sie... rozlaczylo! Kiedy zadzwonil ponownie, nikt nie podnosil sluchawki! :O Po chwili podjechal drugi sasiad (z corka - siostra psiapsiolki Bi) i zaoferowal, ze zabierze Nika do szkoly. Mlodszy najwyrazniej mial juz tak dosyc tego stania, ze choc zwykle nie chce jezdzic z obcymi, tym razem wsiadl i pojechal bez szemrania. ;) I tak byla juz 8:36, wiec do szkoly na czas raczej nie dojechali... Ja wrocilam do chalupy zla, bo mialam przed praca poskladac pranie i rozladowac zmywarke. Tymczasem czasu starczylo mi tylko na nakarmienie Oreo i ogarniecie siebie do konca. O 9:06, kiedy wlasnie zbieralam sie do wyjscia, nasza ulica... przejechal autobus!!! Przypomne, ze u Kokusia lekcje zaczynaja sie o 8:45. :O A juz w pracy doczytalam kolejnego maila, ktory przyszedl o 9:24 ze szkoly, ze przepraszaja za tak mocne opoznienie autobusu nr. 5 i ze firma przewozowa nie poinformowala ich o tym, bo sami nie zdawali sobie sprawy z problemu. Taa... Tyle, ze moj sasiad przy mnie dzwonil do nich z pytaniem gdzie jest autobus, a na pewno nie byl jedynym rodzicem dzwoniacym z tym pytaniem. Ale oni nic nie wiedzieli, jaaasne! :/ W pracy jak to w pracy, za to po do domu i nigdzie juz nie musialam sie ruszac. Bylo to tym milsze, ze nadal padal deszcz. Od samego rana ani na chwile nie przestalo. W najlepszym razie przechodzilo w mzawke, zeby po chwili znowu lunac. Wieczor zlecial czywiscie ekspresowo. Musialam dokonczyc to, czego nie zrobilam rano przez opoznione autobusy. Poza tym normalne, cowieczorne pierdolki, do tego pomoc Kokusiowi w pracy domowej, a na koniec zagonic Potworki do gry na instrumentach. Bi wlasciwie "gonic" nie musialam, bo sama sie za to zabrala.

Skrzypaczka
 

Nik to jednak juz inna para kaloszy i niestety, na haslo zeby wzial trabke i przecwiczyl to i owo skoro kolejnego dnia ma probe zespolu, zaczelo sie przewracanie oczami i jeki. Przecwiczyl jednak i zajelo mu to zawrotne 5 minut, bo dopiero co zaczeli pierwsze proby, wiec poznali raptem dwie linijki nut. ;)

Nie wiem co oni maja z tym staniem, skoro nawet w szkole siedza na krzeselkach
 

Wtorek moglam zaczac nieco pozniej niz zwykle, bo panna Bi miala rano coroczna kontrole u lekarza. Wstalam wiec troche pozniej, zjadlam sniadanie, a potem budzilam Kokusia zeby zjadl swoje i sie szykowal. Odprowadzilam Mlodszego na autobus, ktory tym razem przyjechal o czasie. Jedna mama, ktora w tym roku jest z nami na przystanku, dowiedziala sie, ze problem dzien wczesniej wynikal z tego, ze nie mieli kierowcy i ktorys musial zrobic dwie rundy, a ze nasz autobus zbiera dzieciaki z dwoch tras, wiec tyle to zeszlo. Ale w mailu musieli sklamac, ze nie wiedzieli o zadnym problemie, taaa... ;) Nik gdzies widzial jak ich autobus w koncu podjechal do szkoly i podobno byla w nim tylko jedna (!) uczennica. Biedny dzieciak, mozliwe ze jej rodzice pojechali do pracy, a ona miala czekac na autobus i tak stala biedaczka az dojechal... A wszystkich innych, z tego co wiem, zawiezli  rodzice/sasiedzi/znajomi, itd. Ale wracajac do wtorku. Wrocilam do chalupy, gdzie juz krecila sie na dole Bi. Zapodalam sniadanie corce, troche jak zwykle ogarnelam i zaczelam sie rozgladac za kotem. Wypuscilam Oreo z samego ranka, jeszcze przed obudzeniem Kokusia i kiciul ponownie wsiakl. Musi miec jednak wbudowany jakis wewnetrzny zegar, bo zjawil sie o 8:30, czyli w sam raz na sniadanie. Pozniej zas ulozyla sie na swojej wiezy, wyraznie szykujac sie na drzemke. Wyglada to jakby wiedziala, o ktorej musi wrocic zeby dostac jesc, a potem ze zaraz wszyscy wychodza i bedzie czas na spokojny odpoczynek. ;) Pojechalysmy z panna do lekarza, gdzie oczywiscie najwiekszym niepokojem bylo, czy beda pobierac krew albo dawac szczepionki. ;) Niestety, lekarze maja liste pytan do takich dorastajacych dzieciakow i kilka z nich dotyczy tego czy nie czuja sie czesto smutni, rozczarowani soba, czy nie mysla o zrobieniu sobie krzywdy, itd. Tak jak dla maluchow zadawali rodzicom pytania okreslajace czy dziecko nie ma wczesnych oznak autyzmu, tak teraz pytaja o depresje i zaburzenia nastroju. A panna Bi, ktora jak wiadomo ma cos ostatnio problemy z samoocena, rozplakala sie i odpowiedziala "tak". Nooo, to juz wiedzialam, ze tak szybko stamtad nie wyjdziemy! W sumie to w pierwszej chwili az mi samej serce stanelo, bo pomyslalam, ze moze cos ominelam, gdzies czegos nie zauwazylam, a Starsza moze ma prawdziwe problemy ze soba... Lekarka zaczela oczywiscie drazyc, dopytywac i wyszlo, ze panne stresuje szkola, dziwny grafik, ze boi sie, ze sie pomyli i pojdzie nie na ta lekcje co trzeba i ktos ja ochrzani, ze czegos zapomni z szafki i potem nie zdazy po to wrocic (przerwy maja tylko 4-minutowe), itp. Ot, takie typowe zagwozdki zwiazane z nowa szkola. Pozniej, juz w samochodzie, wspomnialam, ze "no mialysmy emocjonalna wizyte", a panna wzruszyla ramionami, ze ona w sumie wyzywa sie w myslach od glupich i puka telefonem w glowe i najbardziej byla zestresowana przed rozpoczeciem szkoly, a teraz juz jest w sumie ok. No to "pieknie", bo jak u lekarza nagle palnela ze myslala o zrobieniu sobie krzywdy, pomyslalam, ze lekarka zaraz odesle nas do jakiegos psychologa, czy innego psychiatry! :O A ona o takich bzdetach... To jest tylko dowod, ze chyba nieco sie spiesza z takimi ankietami, bo powinny byc tak dla 15-16-latkow, ktorzy potrafia juz odroznic co jest prawdziwym problemem, a co tylko szkolnym stresikiem... ;) Poza tym, jak zwykle panna zostala osluchana, obadana, pani doktor zajrzala jej w gardlo, uszy, pouciskala brzuch, zapytala o miesiaczkowanie, itd. Sprawdzono tez wzrok i ten nadal Bi ma idealny. Z danych technicznych:

Wzrost: 158.8 cm (62.5 in; 76 centyl)

Waga: 50.6 kg (111 lbs, 9.6 oz; 77 centyl)

Wykres wskazuje, ze po dwoch latach bardzo intensywnego wzrostu, teraz panna juz zwalnia. Urosla w rok okolo 4 cm, czyli jakas polowe tego, co jeszcze w niedawnych latach. Trzeba tez mocno kontrolowac jej wage, co przy zamilowaniu Bi do slodyczy, bedzie nie lada wyzwaniem... Szczerze, to troche mnie ta jej waga przerazila. Ja sama w mlodosci zawsze wazylam wlasnie 50-52 kg, bylam juz wtedy jednak dorosla i o dobre 10 cm wyzsza! :O To sa oczywiscie tylko moje przemyslenia, bo Starsza oczywiscie miesci sie w normie i lekarka nie zglaszala zadnego problemu. Po wizycie odwiozlam corke do szkoly i choc byla dopiero 10:15, to akurat zalapala sie na... lunch. Strasznie wczesnie go maja... Ja zas pojechalam do pracy oczywiscie. Ech, jak moja robota sie przeniesie, bedzie mi brakowac tego dojazdu w 2 minuty od szkoly... Po robocie pedem do domu, bo na 17 Potworniccy mieli oczywiscie treningi. Wyrzucilismy najpierw Kokusia, a potem Bi z kolezanka. Zaparkowalismy mniej wiecej po srodku, miedzy ich boiskami, nie wiedzac kto wczesniej skonczy, po czym ruszylismy na nasza zwyczajowa przechadzke. Czy raczej marsz, bo staramy sie isc szybszym tempem. Nie takim zeby po chwili ciezko dyszec i pasc po drodze, ale wystarczajacym, zeby czlowiek poczul, ze to sport, a nie niedzielny spacerek. ;) Szkoda, ze tereny wokol kompleksu sportowego maja chyba wysokie wody gruntowe, wiec byle wiecej deszczu i je zalewa, a potem woda stoi tam duzo dluzej niz w reszcie miejscowosci. Po zeszlotygodniowych ulewach w ogole grunt jest przesycony i poniedzialkowy, calodzienny deszcz nie mial po prostu jak wsiaknac. Wszedzie staly ogromne kaluze, a chodniki pokryte byly zaschnietym blotem - znak, ze dzien wczesniej plynela tamtedy woda. Nie ryzykowalismy wiec spaceru wzdluz rzeki, przez las, bo bylismy pewni, ze sciezka bedzie w ktoryms momencie nie do przebrniecia... Zamiast tego, znow poszlismy chodnikiem wzdluz drogi. Spacer przynajmniej w sloncu, ale za to w halasie robionym przez samochody.

Pechowo, nie dosc, ze za drzewem, to Nik odwrocony tylem
 

W drodze powrotnej zatrzymalam sie na kilka minut przy boisku Nika zeby popatrzec na jego trening, a potem musielismy sie z M. rozdzielic - on zostal u syna, a ja poszlam do dziewczyn. Okazalo sie, ze obaj trenerzy przedluzyli i dzieciaki skonczyly o 18:30.

Bi celuje w bramke
 

Po powrocie i odstawieniu mlodocianej sasiadki, pedem pod prysznic, a potem Potworki musialy skonczyc prace domowa, bo Nik przed treningiem tylko ja zaczal, zas Bi nie zrobila nawet tego. Na szczescie sprawdzila ten swoj zwariowany grafik i nie wszystko musiala robic na nastepny dzien.

Sroda zaczela sie znow brutalna pobudka, bo Bi jechala juz do szkoly normalnie. Na szczescie autobus przyjechal o czasie, a kiedy pozniej poszlam obudzic Kokusia, niespodzianka - panicz juz nie spal. Jego autobus rowniez przyjechal na czas, a potem pozostalo juz tylko pokrecic sie po domu i jechac do pracy. Oczywiscie Oreo znow mi przepadla kiedy czas byl zeby wyjsc.

Czekajac na autobus Bi, rzucalam psu pileczke, a kot skakal obok jakby tez mial ochote aportowac, ale nie wiedzial jak sie za to zabrac :D
 

Caly ranek krecila sie po ogrodzie, ale wrocila do domu o 8:20, idealnie na sniadanie. Mialam juz jej nie wypuszczac, ale darla sie pod drzwiami tarasowymi na cale gardlo, wiec w koncu otworzylam je i kot polecial. A kiedy mialam juz wychodzic, oczywiscie kiciula nie ma... Poszlam na poszukiwania w ogrodzie i jakims cudem nie tylko uslyszala moje wolanie, ale przybiegla spomiedzy drzew z tylu ogrodu. Czasem potrafi byc grzecznym kotkiem. ;) Zamknelam wiec kompletny zwierzyniec w chalupie i pojechalam. A w pracy kolejna niespodzianka, bo jedna z dziewczyn napisala, ze wyszedl jej pozytywny test na... korone! W sumie to nie pomyslalabym, ze ktos sie jeszcze testuje! :D Ona od tygodnia ciagle smarcze i kicha, ale ze ogolnie jest alergiczka, wiec nikt na to specjalnie nie zwrocil uwagi. W tym ona sama. ;) We wtorek wieczorem jednak dostala goraczki i oslabienia. Ja potraktowalabym to pewnie jako gorsze przezienienie, ale ona - Chinka, predziutko siegnela po test. ;) No i wyszedl pozytywny, a na reszte padl blady strach, bo jest nas czworo w niezbyt obszernym biurze. :D Po pracy do chalupy, ale, mimo ze sroda to dzien bez dodatkowych zajec, tym razem dlugo w nim nie zabawilam. Na 18 bylo bowiem spotkanie w szkole, tym razem Bi. Tak w ogole to zastanawiam sie, co zrobie za rok, bowiem u Nika rozdzielono spotkania dla V i VI klas. Natomiast u Bi, zarowno dla klas VII, jak i VIII byly o tej samej porze... Wygladalo to zupelnie inaczej niz u Kokusia i bylo baaardzo intensywne. Uczniowie mieli przygotowac grafik, taki, jaki maja okreslonego dnia w szkole i wypisac po kolei jaki maja przedmiot, z kim i w ktorej sali. Tyle, ze zamiast trwac tyle, co lekcje, kazde spotkanie trwalo 7 minut. Poznalam wiec pania od matematyki, angielskiego, hiszpanskiego oraz choru i panow od nauk socjalnych (ktore sa mieszanka historii i geografii), nauk scislych (tu polaczenie fizyki oraz chemii) oraz fizyki i inzynierii stosowanej.

Wychowawczyni Bi (chyba jedyna nauczycielka w szkole, ktora nosi maseczke), opowiada o tym, co robia na "crew", czyli czyms w rodzaju godziny wychowawczej
 

I stwierdzam, ze chetnie pochodzilabym do takiego "gimnazjum". Praktycznie na zadnym przedmiocie nie ma tu wkuwania regulek na pamiec, choc oczywiscie troche sie pouczyc tez trzeba bedzie. Nauka opiera sie jednak bardziej na samodzielnym poszukiwaniu informacji, spisywaniu najwazniejszych rzeczy i wyciaganiu wnioskow. Na matematyce uczniowie pracuja w grupach, probujac rozwiazac zadania, a jesli nauczycielka zauwaza, ze ktoras ma wyjatkowo dobry pomysl, zbiera reszte, zeby popatrzyli. Na angielskim wspolnie czytaja i analizuja teksty. Na chorze to uczniowie przesluchuja koncerty i wybieraja piosenki pasujace akurat do coroczniego "hasla" szkoly (w tym to Reaching New Heights). Nauki scisle oraz fizyka i inzynieria stosowana to w ogole marzenie chyba kazdego ucznia. Poki co dzieciaki eksperymentowaly z gestoscia materialow i wypornoscia, projektujac kamizelki ratunkowe dla ludzika. Na fizyce i inzynierii maja w klasie kilkanascie drukarek 3D i beda tworzyc projekty wedlug wlasnych pomyslow. Nauczyciel pokazal nam takie prostsze - jak doniczki (bo maja sadzonki i sprawdzaja w jakich materialach oprocz ziemii moga one rosnac) albo bardziej skomplikowane - jak zlozony z kilku czesci i naprawde sie zaswiecajacy miecz laserowy, wedlug wzoru tych z Gwiezdnych Wojen. Stwierdzam, ze w takiej szkole moze i sama polubilabym fizyke, ktora byla moja pieta achillesowa i najbardziej znienawidzonym przedmiotem. ;)

"Fizyka i inzynieria stosowana", brrr... :D
 

Przy wyjsciu zauwazylam jeszcze polki z rzeczami "znalezionymi" i zgarnelam sniadaniowke Bi. Panna wrocila w poniedzialek bez niej, ale nie mogla sobie przypomniec czy posiala ja w szkole, czy w autobusie. Szukala (podobno) we wtorek i w srode, ale bezskutecznie. Ciekawe, bo ja tylko spojrzalam na stosik pierdol i od razu ja namierzylam... ;) W sumie sniadaniowka to zadna strata, bo dostalam ja w pracy za darmo (przy promocji jakiejs firmy), ale wraz z nia przepadl tez jeden pojemnik na jedzenie oraz taki pojemniczek z zelem, ktory zamraza sie i on potem trzyma niska temperature jedzenia. Moje dzieciaki nie zjedza bowiem jogurtu w temperaturze pokojowej, ani kanapki z "ciepla" szynka. Zawsze wiec zamrazam te zelowe woreczki lub pojemniki i wkladam im do sniadaniowek. Fajnie wiec, ze wszystko sie znalazlo. 

O ile przed spotkaniami zaparkowalam bez problemu, bo zgodnie z sugestia przyjechalam 15 minut przed czasem, o tyle z wyjazdem nie bylo juz tak prosto. Przy wyjezdzie z parkingu jest znak stopu i pomyslalby ktos, ze ludzie beda podjezdzac, stawac i jechac dalej (przepusciwszy tych jadacych z boku). Nie ma jednak tak dobrze, bo ktos wpadl na "genialny" pomysl, zeby zaangazowac policje, ktora... stanela na srodku i zaczela kierowac ruchem! :/ Efekt mozna przewidziec - przepuszczali raz z jednej, raz z drugiej strony, ale skupiajac sie na ulicy, wiec na parkingu zrobil sie momentalnie kompletny zator.

Zdjecie pokazuje tylko skrawek parkingu, wiec zupelnie nie oddaje tego, co sie tam dzialo, a musicie mi uwierzyc na slowo, ze te wszystkie auta tam po prostu... staly, bo policja zablokowala wyjazd, a z kilku innych stron ludzie usilowali sie wlaczyc do sznureczka, wiec nie mieli juz nawet jak i gdzie sie ruszyc...
 

Najpierw stwierdzilam, ze nie bede sie pchala w to wariactwo i go przeczekam. Po chwili zauwazylam jednak, ze niektorzy odbijaja bok i wyjezdzaja z parkingu boczna drozka, gdzie jest co prawda znak zakazu wjazdu, bo to droga dla szkolnych autobusow, ale ze nikt sie tym nie przejmowal, wiec i ja pojechalam tamtedy. Troche "nielegalnie" wiec, ale po chwili znalazlam sie na drodze, gdzie policja oczywiscie szybko przepuscila mnie dalej. Zaoszczedzilam sobie pewnie dobre 10 minut czekania. ;) Do chalupy i tak dotarlam tuz przed 20, wiec tylko upewnilam sie, ze Potworki odrobily lekcje, a Nik pocwiczyl gre na skrzypcach i musialam szykowac sie szybko na nastepny dzien.

W czwartek taka sama poranna rutyna, jak zawsze. Najpierw Bi na autobus, pozniej Kokusia. U Mlodszego podjechal w momencie kiedy szlismy chodnikiem i Nik musial wlaczyc sprint i podbiec te ostatnie kilkanascie metrow. ;) Oreo jakims cudem trzymala sie tego dnia domu, wiec nie musialam jej szukac. Sama wrocila na sniadanie, potem znow wyszla, ale zjawila sie ponownie kiedy szykowalam sie do wyjscia. Mogloby juz byc tak zawsze. ;) W nocy bylo 11 stopni i rano w domu wlaczylo sie... ogrzewanie. Nie wiem czy pamietacie, ale raptem tydzien temu wylaczylismy klimatyzacje! :D Taka dzika pogoda o tej porze roku. Na noc zamykane okna, a i tak nad ranem dom wychlodzi sie na tyle, ze wlaczy sie ogrzewanie. Za to po poludniu mialy byc 23 stopnie, wiec wychodzac do pracy uchylilam lekko okna, zeby sie wietrzylo. ;) Po pracy szybko do biblioteki, a potem juz do domu, bo na 17 oczywiscie trening. Potworki biegaly za pilka, a my z M. urzadzilismy sobie marsz. Tym razem przez las. Mimo ze gdzieniegdzie nadal bylo blocko, dalo sie przejsc z grubsza sucha noga. No i milo bylo dla odmiany posluchac cwierkania ptakow, a nie ryku samochodow. Tylko komary ciely jak zwariowane... No nie moze byc idealnie... ;) Zrobilismy koleczko, cofnelam sie na chwile zeby popatrzec na chlopakow, po czym musialam wracac na moj normalny posterunek przy dziewczynach.

Mlodszy przymierza sie do kopniecia
 

Tym razem skonczyly o czasie, a zespolowi Kokusia sie przedluzylo. Kolezanke Bi miala jednak odebrac opiekunka, a gdzies sie zagubila, wiec poczekalysmy z nia i zanim panna odjechala, a my dojechalysmy pod boisko chlopakow, oni tez zdazyli juz skonczyc.

Trener wzywa juz panny na ostatnia pogadanke
 

Dziewczyny z zespolu Bi dostaly kartki z informacja o zdjeciach. Niestety, kartka to glownie reklama dodatkowych produktow, ktore mozna zamowic wraz ze zdjeciami, ale nie ma ani slowa o tym kiedy owe zdjecia mozna zrobic. Ciekawa jestem tez czy cala druzyna bedzie chciala zrobic zdjecie grupowe. Musze napisac na app'ke, choc nie mam zbytniej ochoty, bowiem dotychczas wiekszosc moich pytan pozostaje bez odpowiedzi, wiec jestem mocno zniechecona... :/ Poniewaz nie mielismy tego dnia dodatkowego dziecka podczas powrotu do domu, pojechalismy jeszcze po kawe dla rodzicow i pizze dla dzieciakow i wrocilismy do chalupy. Tam szybka kolacja (pomimo pizzy, Nik nadal byl glodny :O), chwila odpoczynku, po czym Mlodszy znow zaszyl sie w swoim pokoju. Pechowo, mialam jakies zacmienie i nie przypomnialam mu, ze nie odrobil lekcji. Olsnilo mnie dopiero kiedy poszlam do gory powiedziec mu, ze pora szykowac sie do spania, ups... Na szczescie, tym razem mial co prawda matematyke, ale stwierdzil ze latwe i faktycznie, zrobil sam i zajelo mu to raptem kilkanascie minut.

Piatek to kolejna brutalna pobudka z dzieciakami zmeczonymi juz calotygodniowym, rannym wstawaniem. Bi wyliczyla mi wszystkie przedmioty, ktore miala tego dnia, marudzac, ze nie ma ochoty na zaden, nawet na orkiestre, bo kiepsko jej idzie i nie przecwiczyla utworu. Zdziwiona, spytalam czy nie cwiczyla w srode, kiedy ja bylam u niej w szkole i okazalo sie, ze nie... A ja bylam przekonana, ze oboje z Nikiem grali! :O Mlodszy za to zszedl na dol nieprzytomny, a na moje pytanie co chcialby na sniadanie, odpowiedzial: "Another day in hell..." [kolejny dzien w piekle]. Parsknelam smiechem i odpowiedzialam, ze to swietnie, ale co chcialby zjesc? Zanim odjedzie do tej piekielnej szkoly? :D Na szczescie oba autobusy przyjechaly o czasie, co bylo tym cudowniejsze, ze znow mielismy raptem 12 stopni, wiec stanie na zewnatrz nie nalezalo do przyjemnych. Kot rowniez nigdzie daleko nie przepadl i sam wrocil do chalupy na sniadanie, a potem przed moim wyjazdem. Tyle ze przy zamknietych drzwiach nie slychac jej miauczenia, wiec dobrze, ze nie slucham zadnej muzyki, bo jedynie delikatne szuranie czy skrobanie, dalo mi znac, ze kiciul probuje sie dostac do srodka. Za to Maya robi sie o Oreo zazdrosna. Kociak byl tego ranka wyjatkowo przytulasny; dawal sie drapac za uszkiem i glaskac grzbiet, a piesa podchodzila i wpychala sie na chama. No to co; musialam glaskac oba siersciuchy na dwie rece. :D Mimo ze w chalupie znow wlaczylo sie rano ogrzewanie, wychodzac pouchylalam okna jak dzien wczesniej, bo po poludniu znow mialy byc 22-23 stopnie... Po pracy na zakupy spozywcze i wlasciwie na tym zakonczyl sie ten dzien. Wrocilam dosc pozno, wiec obiad, jakies przetarcie tego, uprzatniecie tamtego i niewiedziec kiedy zrobil sie wieczor. Pechowo, mecz Kokusia nagle przeniesli ze wczesnego popoludnia, na 10 rano. Z jednej strony moze dzien bedzie mniej "rozbity", ale z drugiej oznacza to zerwanie sie nieco wczesniej i ranek z zegarkiem w reku... A i tak ma lac i ktos obiecal przyniesc takie rozkladane zadaszenie dla chlopakow. Fajnie, tylko... po rozgrzewce i tak beda mokrzy, wiec to zadaszenie malo co da. Nie mowiac juz o tym, ze ma byc 14 (!) stopni. Zapowiada sie "super"... :/

4 komentarze:

  1. Dobrze Cię rozumiem z tymi meczami, bo mam podobnie. Co prawda u nas trener stara się, aby wszystkie dzieciaki grały po równo, ale też czasami widać, że ci bardziej zadziorni, odważniejsi, lepsi grają często całe mecze, a tą słabszą grupę zmienia częściej, chociaż nawet mu się nie dziwię, bo wiadomo też nie chce żeby ciągle przegrywali.
    Jak czytam o tym stresie, który teraz ma Bi w związku ze zmianą w szkole odnośnie zadań domowych i testów, to chyba zaczynam się cieszyć, że nasi już od samego początku są w takim kieracie.
    Spóźnianie się autobusów to raz, ale żeby tak kłamać zamiast przyznać się do problemu? Przecież wiadomo, że to i tak się wyda...
    Też myślę, że z tą ankietą trochę za wcześnie. Wypytać tak, ale no właśnie, skąd taki dzieciak ma odróżniać takie rzeczy, skoro wiadomo, że w tym wieku wszystko jest problemem - który mija po 5 minutach, bo dzieje się coś innego. Łał, Oliwka przy Bi to taki dzieciaczek, aż trudno uwierzyć, że są z jednego rocznika. No ale Bi ma być za kim wysoka, a my wysocy nie jesteśmy, a z teściową już się praktycznie zrównała.
    To u Bi było spotkanie tak jak u nas. Do tej pory nam się udawało i dzieciaki miały zebrania w różne dni, więc chodziliśmy na nie razem. Ale od zeszłego roku mają w ten sam dzień i jeszcze o tej samej godzinie (choć jest jeszcze późniejsza godzina zebrań), więc już musimy się dzielić, kto do kogo pójdzie.
    Do takiej szkoły, gdzie jest bardziej praktyki niż wkuwania sama bym chętnie chodziła. A z tym szukaniem rzeczy zaginionych to coś wiem :D One specjalnie chowają się przed uczniami, a pokazują się przed rodzicami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, przez takie zachowanie, kolejnego juz, trenera, wlasciwie jest przesadzone, ze Nik w przyszlym roku odchodzi z druzyny ligowej. Po to zapisuje go na sport, zeby gral, a nie grzal lawke...
      No to fakt, ze lepiej od malego byc przyzwyczajonym do regularnych zadan i nauki. Szkola Bi nadal jest bardzo fajnie, przyjaznie nastawiona do dzieciakow, ale nagle trzeba troche powkuwac i jest dramacik. ;) A ona jest i tak ambitna i sama chce dobrze wypasc. Nik to olewacz, wiec za rok pewnie bede musiala mu stac nad glowa i pilnowac zeby sie uczyl... :/
      Autobusow mam serdecznie dosyc, a minal dopiero pierwszy miesiac szkoly. Nie dosc, ze ciagle cos, to jeszcze nie potrafia sie przyznac i przeprosic...
      Bi to taka "baba" juz. ;) Ale jak patrze na jej kolezanki, to wiekszosc jest podobnej postury. Nawet jej kolezanka jest co prawda chuda jak patyk, ale wzrostem sie z nia zrownala...
      No wlasnie za rok nie wiem jak to ogarne, bo chcialabym poznac nauczycieli, a juz na pewno wychowawcow obu dzieci, a M. wiadomo, nigdzie nie pojedzie... :(

      Usuń
  2. O, ja na pewno wysmarowałabym elaborat do firmy od autobusów szkolnych. Jedno to spóźnienia lub zbyt wczesne przyjazdy, ale kłamstwa?!
    Nikowi nie dziwię się, że nie przepada za ćwiczeniem na instrumentach. Jestem po szkole muzycznej 1 stopnia i po jakimś czasie ćwiczenia były udręką, bo: ładna pogoda, znajomi na podwórku, ciekawa książka na biurku, a ja tłukę w te klawisze...
    Mam nadzieję, że macie dobry tydzień i że nie zaraziłaś się od koleżanki z biura. Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja juz ostatnio napisalam z pretensja, wiec nie chce byc tym rodzicem, ktory zawsze robi awantury. :D
      Heh, moja kuzynka ukonczyla szkole muzyczna i pamietam, ze tez wiecznie urzadzala awantury o cwiczenia. ;) U nas najgorzej, ze Mlodszy uparl sie, ze chce grac nadal na dwoch instrumentach, teraz cwiczyc nie chce, ale pretensje malzonek ma do MNIE, bo to moja wina, ze placimy za dwa instrumenty, a syn nie chce grac. :/
      Wyglada, ze jakos nikt w pracy sie nie zarazil, mimo ze kisimy sie w takim niewielkim pomieszczeniu. ;)

      Usuń