Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 18 sierpnia 2023

Tydzien "pomiedzy"

Pomiedzy kempingami! ;) I powiem Wam, ze wyjazdy co dwa tygodnie to jednak za czesto! Mam wrazenie, ze dopiero co wypakowalam przyczepe po jednym kempingu, a juz pakuje ja na kolejny! :D

Piatek 11 sierpnia, zakonczyl sie wskoczeniem do basenu przez Potworki. Dlugo w nim jednak nie zabawili, bo po ostatnich, mniej upalnych dniach oraz chlodniejszych nocach, woda zrobila sie duzo zimniejsza. Zauwazylam tez, ze dni sa wyraznie krotsze, a slonce juz znacznie nizej, a ze mamy sporo drzew wokol domu, to basen nie dostaje juz tylu godzin pelnego slonca. Woda pozostanie juz raczej zimna do konca sezonu...

Znow nie chcieli pozowac, wiec fota z zaskoczenia i z daleka i dopiero pozniej zauwazylam, ze Bi calkowiecie zaslonila brata!
 

Oczywiscie dla Bi to niewielka przeszkoda, ale Nik juz po kilku minutach ma dosc. W piatek nawet sie do konca nie zanurzyl. ;) Z wiekszych wydarzen, tego dnia po raz pierwszy wypuscilismy Oreo z domu bez smyczy. Od operacji minely niemal dwa tygodnie, a po kociaku wlasciwie nie widac, ze cos miala robione, oprocz tego, ze siersc na brzuchu jeszcze jej nie odrosla. Poniewaz lato sie konczy, stwierdzilismy, ze lepiej zaczac ja pomalu wypuszczac teraz, kiedy nadal jest cieplo. Poczatkowo wypuscilismy ja na taras, zeby mogla sie troche oswoic z tym, ze ma swobode. Oczywiscie poki co lazimy za nia, choc jesli zechce zwiac, zadne z nas jej nie zlapie. ;) Kot glupi nie jest, wiec obszedl taras naokolo, wszystko dokladnie obwachal, po czym postal kilka minut przed schodami. W koncu jednak odwazyla sie i zeszla na dol. Na pierwszy dzien pokrazyla pod tarasem, obeszla kilka razy wielka skrzynie z zewnetrzna czescia klimatyzacji, przeszla sie po patio, zeskoczyla na trawe tylko po to, zeby wskoczyc na kostke ponownie. Kiedy jednak uznalismy, ze na pierwszy raz moze wystarczy (chcielismy tez wrocic juz do domu, bo komary gryzly jak wsciekle) i probowalismy ja zlapac, najpierw zwiala za smietniki, a potem (na szczescie) wbiegla spowrotem schodami na taras. Tam udalo mi sie ja przydybac za grillem i kiciul wrocil do chalupy. Przez jakis czas potem siedziala przed siatka i pomrukiwala, proszac najwyrazniej zeby ja wypuscic. ;)

Sobota rozpoczela sie leniwie i spokojnie. Malzonek pracowal, wiec ja i dzieciaki wstalismy pozno i ogarnialismy leniwie rzeczywistosc. Potworki sniadanie zjadly prawie o 10! :O Bi uprosila zeby zrobic wlasne pizze, ale kiedy M. wrocil i zaproponowal sushi, dzieciaki ochoczo podchwycily pomysl. Ciasto na pizze schowalam wiec do lodowki, a ojciec zabral Potworki po lunch. Po powrocie zjedlismy i Bi spytala czy moze znow wypuscic Oreo. Tym razem poszla usiasc w moim hamakowatym krzesle z przodu i wziela ze soba kociaka. Tutaj niestety sa tylko 3 schodki, wiec kot szybko znalazl sie na dole i zaczal zagladac w rabatki. Tam bedzie miala niezle pole do popisu, bo w tym roku zarosly one niczym dzungla, wiec nie dosc, ze latwo moze sie tam schowac, to sa pewnie kryjowka dla niezliczonych stworzonek, idealnych na polowanie. ;) Przy okazji miala dobra lekcje, a my okazje zeby zaobserwowac jak sie zachowa w razie niebezpieczenstwa. Z naprzeciwka przylecial bowiem pies sasiadkow. Luna to takie kochane, ale wielkie bydle, zupelnie niegrozne i w dodatku ma w domu kota, wiec na nie nie reaguje. No ale Oreo o tym nie wie, oczywiscie. Nigdy chyba nie widzialam, zeby az tak sie najezyla; ogon nastroszyla jak szczotke, a syczala jak waz! :D Biedny pies zaciekawiony probowal podejsc i powachac, a ta pazurami trzepnela, po czym... puscila sie biegiem do drzwi i zaczela do nich skakac, jakby proszac zeby ja wpuscic. Czyli instynkt ma dobry; zeby uciec do domu. Mimo ze znalazla sie bezpiecznie w chalupie, przed dobre kilkanascie minut stroszyla sie i syczala, jak tylko ktos wyszedl zza sciany. Niezle spanikowala. ;) Chwilke posiedzielismy, po czym trzeba sie bylo zbierac na... pilke. ;) Tym razem Nik mial pierwszy trening po wakacjach, choc taki niezobowiazujacy, na rozruch. Myslalam, ze pojawi sie nowy trener, ale okazalo sie, ze poprowadzil go asystent, czyli tata jednego z chlopcow. Trening odbyl sie nie w kompleksie boisk, tylko obok szkoly do ktorej idzie Bi, a ze nie ma tam takich terenow do lazenia, wiec planowalam jechac sama z Mlodszym. Bi oraz M. stwierdzili jednak, ze pojada, a ze wokol boiska biegnie zwirowa sciezka, wiec postanowilismy zrobic kilka koleczek. Jak postanowilismy, tak zrobilismy. Chlopaki biegaly za pilka (dojechalo w koncu i tak tylko szesciu), a ja, M. oraz Starsza, maszerowalismy.

Nik kopie pilke
 

I jedyne, co popsulo nam szyki, to... deszcz. Ktorego w ogole nie bylo w prognozach, a raczej byl, ale dopiero na wieczor! :O W srodku treningu, nagle ze slonecznego dnia zrobilo sie pochmurno i z mzawka. Bi z ojcem dalej niezrazeni chodzili, ale ja nie chcialam zeby zachlapalo mi okulary, wiec schowalam sie pod drzewem. Na szczescie nie padalo mocno, wiec choc troche zawiewalo, to patrzalki pozostaly suche. ;) Trening sie lekko przedluzyl, wiec wrocilismy do domu i zostalo nam raptem 40 minut zeby odsapnac i sie przebrac do kosciola. Mielismy dylemat ktorego dnia jechac, ale w koncu zdecydowalismy sie na sobote, bo po pierwsze, M. pracowal w oba dni wiec w niedziele musielibysmy sie rozdzielic, a po drugie wiedzialam, ze moj tata pewnie bedzie chcial wpasc, zas na 14 w niedziele Potworki byly zaproszone na urodziny do znajomego rodzenstwa. Pojechalismy wiec, wrocilismy, a reszte wieczora to byl juz czas na relaks. Wypuscilismy tez ponownie kota, tym razem za dom. Oreo wiedziala juz teraz co i jak, wiec nie tracac czasu zbiegla po schodach i zaczela buszowac pod tarasem. Pozniej jednak odwazniej ruszyla na podboj ogrodu. Zeszla do basenu, obwachala drabinke, przeleciala jak burza przez rabatke obok warzywnika, po czym wrocila jednak pod taras. Po jakims czasie zaczelismy jednak slyszec powtarzajace sie grzmoty, wiec stwierdzilismy, ze trzeba jednak kiciula zabrac do domu. Taaaa... Oreo zupelnie sie ten pomysl nie spodobal, zwinnie przeskakiwala nam przez wyciagniete rece i przelatywala miedzy nogami. W ktoryms momencie znow pobiegla na taras i odetchnelam, ze tam ja juz latwo zlapiemy. Okazalo sie jednak, ze kot mial nas w glebokim powazaniu, bo kiedy probowalam wyciagnac go spod stolu, pobiegl do schodow, a widzac tam Bi szykujaca sie do chwycenia nicponia, ten... przecisnal sie miedzy szczebelkami i zeskoczyl z tarasu! :O W dodatku, z dwoch stron mamy trawe, a tylko z jednej beton i gdzie skoczyla?! Na beton oczywiscie! Na szczescie to tylko jedno pietro i niezbyt wysokie, wiec nic jej sie nie stalo... Po chwili udalo nam sie ja chwycic kiedy probowala wcisnac sie za smietnik. ;)

Kiedy juz niesforny kiciul zostal uwieziony w chalupie, a burza nadal nie nadeszla, stwierdzilam, ze przytne astry z przodu. Zapomnialam je na wiosne przyciac i rozrosly sie w gigantyczna dzungle, tak gesta, ze ciezko jest rozdzielic pojedyncze rosliny.

Przed
 

Jak w poprzednich latach rosly takie pojedyncze badyle i nawet czytalam jak sprawic zeby zgestnialy, to mam... Same zgestnialy i to az za bardzo... Przy okazji zdusily mi tez wszystkie inne rosliny, ktore tam rosly. Poza chwastami oczywiscie, bo nie moze byc za dobrze. :D

Po - jeszcze trzeba tam oczywiscie troche uporzadkowac, poprzycinac i wypielic nagle odsloniete chwasty, ale juz wyglada to troche lepiej
 

Staralam sie przyciac je tak do polowy, zeby mialy szansy jeszcze moze w tym roku zakwitnac. Jesli nie zakwitna to tez przezyje, wazne, ze troche odslonilam te rabate, w tym pare biednych floksow. Szkoda, ze juz i tak przekwitly. Powinna tam tez rosnac kepa mniejszych floksow, ale astry zarosly je tak, ze zupelnie ich w tym roku nie odnotowalam i nie wiem czy przetrwaly te inwazje. ;) Mialam niebywale wyczucie czasu, bo ledwie udalo mi sie zaladowac na taczke wszystkie przyciete badyle oraz wywiezc je w lasek, zaczelo kropic. Na tym akcje ogrodowe musialam wiec zakonczyc. Za to upieklam jeszcze chlebek bananowy zeby miec czym poczestowac dziadka. ;)

Niedziela miala wygladac nieco inaczej, bo jak napisalam wyzej, Potworki mialy jechac na urodziny. Tymczasem z samego ranka dostalam sms'a od mamy solenizantow, ze odwoluje impreze. :O Miala ja urzadzic w ogrodzie i wyslac dzieciaki (pod opieka doroslych) do pobliskiego parku, ktory posiada splash pad (plac wodny). Napisala jednak, ze jest ryzyko deszczu, a ma za maly dom zeby zaprosic cala gromade do srodka, wiec musi odwolac. Zdziwilam sie, bo prognozy pisaly tylko o "niewielkim ryzyku przelotnego deszczu". Nie musze chyba dodawac, ze przez caly dzien nie spadla ani kropelka, a wrecz bylo czysciutkie niebo? ;) Malzonek smial sie pozniej, ze moze nie chodzilo o deszcz, tylko o nasze dzieci, choc watpie, bo oboje bardzo sie z tamtym rodzenstwem lubia. Mielismy wiec niespodziewanie spokojny dzien. Ojciec rano pracowal, ale Potworki oraz ja zaliczylismy dluzszy sen oraz pozne sniadanie.

Praktycznie co ranek budzi mnie taki widok ;)
 

Przyjechal dziadek, ale tym razem obiadu nie jadl bo mielismy pomidorowke, a ze na dworze bylo znow 30 stopni oraz wysoka wilgotnosc, wiec wolal ciasto, lody oraz zimne napoje. ;) Po odjezdzie mojego taty, pobieglam wyczyscic basen, zeby Potworki mogly do niego wskoczyc zanim slonce zajdzie za dom.

Nie musze chyba opisywac jak skonczylo sie takie odchylanie? :D
 

Przy okazji, poniewaz i tak musialam na nich zerkac, wzielam na dwor Oreo. Na szczescie, chyba z powodu upalu, krazyla prawie caly czas pod tarasem, wspinajac sie po wszystkim oraz zerkajac co wyczyniaja dzieciaki.

Koci patrol ;)
 

Dopiero kiedy probowalismy ja potem zlapac, uciekla za rog, do garazu i wlazla pod samochod! W koncu jakos dzieciakom udalo ja sie stamtad wykurzyc, a ja wzielam jej zabawke i zaczelam dzwonic dzwonkami na tarasie. Kiciul oczywiscie pobiegl za zabawka jak dziki i z rozpedu wpadl do domu. ;) Poszlam potem wlac do basenu srodek dezynfekujacy wode, a przy okazji przeprowadzilam kolejny oprysk w warzywniku. Cukini wlasciwie nie ma juz co ratowac, ale moze chociaz ogorki i reszta dadza rade. Poniewaz we wtorek ma padac, wiec chcialam zeby srodek mial szanse podzialac chociaz przez 24 godziny i wybic choc czesc robactwa. Zobaczymy. Potem, w srode, bede musiala powtorzyc oprysk, bo deszcz wszystko zmyje... To chyba moj najgorszy rok jesli chodzi o warzywnik. W zeszlym mialam kupe szkodnikow, ale jednoczesnie warzywa rosly swietnie. W tym roku niestety, moja praca i opieka pojda z grubsza na marne. :/

Nadszedl poniedzialek i czas bylo wyruszyc do roboty. Nie zebym sobie bardzo krzywdowala, bo tydzien mial byc i tak krotszy niz zwykle, a w poprzednim pracowalam tylko 3 dni. ;) Tego dnia przyszly w koncu zawiadomienia ze szkoly z nazwiskami nauczycieli. Bi wpadla w czarna rozpacz, bo zostala rozdzielona ponownie z najlepsza przyjaciolka. Nie beda ani w tej samej klasie, ani nawet zespole. Dobrze, ze chociaz sa w tej samej druzynie pilkarskiej, a dodatkowo obie sa zapisane na chor oraz orkiestre, wiec moze beda sie chociaz widywac na probach... Nik za to mial w nosie ktora bedzie mial nauczycielke i nawet nie zapytal czy ktorys z jego kolegow ma ta sama. Pewnie sie zainteresuje w przeddzien rozpoczecia roku szkolnego... :D Jednoczesnie dostalam w koncu liste przyborow szkolnych dla Bi, wiec mozemy ruszyc na zakupy. Szkoda, ze w tym tygodniu raczej nie damy rady, wiec jak zwykle bedziemy jezdzic na ostatnia chwile. ;) Po pracy wrocilam do chalupy i zostalam zaatakowana zeby wyczyscic basen, bo oba Potworki chcialy do niego wskoczyc. Przy okazji wzielam tez Oreo, ktora znow lazila glownie pod tarasem, ale pare razy zeszla tez az pod basen, a wystraszona (np. Maya, ktora przebiegala za pileczka niczym tabun koni), zwiala do garazu... Tuz przed pojsciem do wody, Potworki sie... pobily. Doslownie. Zaczelo sie od zartobliwego przepychania, az ktores nie wytrzymalo i przeszli do autentycznej szarpaniny. :O Oboje potem zarobili opierdziel, ale obrazeni na siebie stwierdzili, ze nie beda razem bawic sie w basenie. ;)

Pierwszy syn
 

Najpierw poszedl wiec Nik, bo musial wyjsc wczesniej ze wzgledu na trening, a pozniej Bi. 

Druga corka
 

O dziwo Mlodszy na trening pojechal bez marudzenia; moze dlatego, ze zostaly mu juz tylko 3 tygodnie druzyny plywackiej, bo zacznie sie pilka nozna. Po odjezdzie chlopakow i wyjsciu z wody Bi, udalo nam sie zlapac Oreo, po czym dosypalam chloru do grzybka, wlalam troche srodka oczyszczajacego wode i wlaczylam pompe zeby pochodzila do wieczora. Mam wrazenie, ze woda znow zrobila sie lekko metna, ale zmierzylam poziom chemii i wszystko wydaje sie byc w normie... Wykapalam sie, bo wiedzialam, ze jak chlopaki wroca to M. bedzie chcial wskoczyc pod prysznic, po czym przystapilam do zrobienia oszukanych malosolnych. ;) Dlaczego "oszukanych"? Ano dlatego, ze nie mialam korzenia chrzanu. Co lepsze, wiem ze wyjda. :D Skad wiem? Bo zrobilam juz jeszcze bardziej oszukana wersje.

Moze i zrobione lekko na skroty, ale powinny wyjsc smaczne. A w tle pare ogorkow z wlasnego ogrodu :)
 

Zapomnialam o tym napisac, ale przed ostatnim wyjazdem przypomnialam sobie, ze mam w lodowce pare zerwanych z ogrodka ogorkow, ktore zanim wrocimy na pewno zrobia sie juz kapciowate. Kilka gigantow wzielam na kemping zeby zjesc w ramach surowki, ale z maluchow postanowilam zrobic malosolne. Taaa... Poniewaz wczesniej tego nie planowalam, wiec nie zakupilam wczesniej chrzanu. Jest z nim tutaj lekki problem, bo nie we wszystkich sklepach mozna go dostac, a czesto go po prostu brakuje. Byl wieczor, ogolnie nie mialam ochoty jezdzic po sklepach, wiec polecialam tylko szybko do ogrodu po koper i zabralam za wyparzanie sloika. Stwierdzilam, ze zrobie bez chrzanu i jak nie wyjdzie, to trudno. Po chwili zaliczylam kolejna watpliwosc, bowiem przeszukalam lodowke i nie znalazlam... czosnku! :O A co jak co, ale czosnek to zawsze gdzies mi sie w niej paleta. No, nie tym razem... :/ Wlasciwie juz mialam zrezygnowac, bo bez chrzanu oraz czosnku zostal mi tylko koper i slona woda... :D Mialam jednak wyparzony sloj oraz oczyszczone ogorki, wiec poskrobalam sie po glowie i do gotujacej sie wody sypnelam troche... granulowanego czosnku. Stwierdzilam, ze zaryzykuje i najwyzej strace te pare ogorasow. Do sloika dalam wiec koper, upchnelam ogorki, zalalam woda z sola oraz czosnkiem i zostawilam sloik na blacie. Po przyjezdzie z kempingu sprawdzilam go troche podejrzliwie, ale ogorki lekko pozolkle, wygladaly jak autentyczne malosolne. Wyciagnelam jednego i... pycha! :D Naprawde, wiem ze chrzan dodaje ogorkom wiecej ostrosci, ale te smakowaly jak najprawdziwsze malosolne! Tym razem licze wiec na taki sam efekt, szczegolnie, ze kupilam prawdziwy czosnek. ;) Z chrzanu zrezygnowalam w pelni swiadomie, bo mozna go kupic tylko w formie ogromnego korzenia, ktorego wiem, ze nie zuzyje. Gdyby ogorki obrodzily mi jak rok temu, nie byloby sprawy, bo wiedzialabym ze caly chrzan pojdzie. Ale zrobilam tak naprawde dopiero drugi sloik malosolnych, na krzaczkach malo co rosnie kolejnego, a mamy juz polowe sierpnia. Mysle, ze moooze urosnie jeszcze ogorasow na jeden sloik i to bedzie prawdopodobnie wszystko na ten rok...

Nad ranem we wtorek, zgodnie z prognozami, przeszla taka ulewa, ze musialam przymknac okno zeby nie zawiewalo do srodka. Przez wiekszosc dnia potem padalo, nie mocno, ale taka upierdliwa, rowna mzawka. A kiedy przeszla, poniewaz bylo calkiem cieplo i bardzo wilgotno, w powietrzu utrzymywala sie paskudna wilgoc. Zazdroscilam Potworkom ze moga siedziec w chalupie i nie wychodzic. ;) Ale w sumie juz niedlugo... :D W pracy mielismy meeting, dlugi i nudny, z racji, ze nadal niewiele sie dzieje. Pacjentow planuja zaczac werbowac dopiero we wrzesniu, wiec moze byc, ze dopiero w pazdzierniku cos sie naprawde ruszy... Po robocie wrocilam do chalupy, gdzie z miejsca Potworki zaczely mnie meczyc zebym wyczyscila basen, bo oni chca sie kapac! :O Hola, hola! Mamy raptem 21 stopni i pada mzawka! Stwierdzilam, ze nie ma mowy i zeby nie wymyslali. Jak jeden dzien sie nie pochlapia, to korony im z glow nie pospadaja. Szczegolnie, ze bywaly dni z lepsza pogoda kiedy o basenie nawet sie nie zajakneli. A skoro zyskalam troche czasu, to usmazylam placuszki z cukini.

Tak naprawde to cukinia z odrobina czosnku oraz szczypiorku, a smak nieziemski!
 

Mialam bowiem jeszcze dwie cukinie zerwane przed wyjazdem. Cale szczescie, ze przetrwaly w lodowce. Dowiedzialam sie tez, ze choc Bi nie miala w tym roku szczescia jesli chodzi o przyjaciolke z klasy, za to Nik bedzie w klasie z najlepszym kumplem. ;) Mlodszy sie oczywiscie cieszy i fajnie, bo Starsza ze swoja psiapsiolka byly w tej samej klasie praktycznie co rok w podstawowce, a takze w zeszlym roku i tylko w V klasie je rozdzielono. Nik zas ze swoim kolega jest tak srednio co drugi rok. Niech wiec ma. ;)

W srode mialo juz byc ladnie, wiec rano... padalo. No przeciez. :D Dlatego wlasnie M. sie cieszy, ze na nadchodzacy kemping zapowiada sie w miare ladna pogoda, a ja go ponuro przestrzegam, zeby sie za wczesnie nie robil zbytniej nadziei... ;) Kiedy wychodzilam do pracy juz deszcz ustal, ale bylo mgliscie i wilgotno. Po drodzie zajechalam jeszcze do UPS'u odeslac kilka rzeczy. Troche sie tego uzbieralo, bo i spodenki, ktorych kolor nie spodobal sie Bi (ech...) i kombinezony dla kota sztuk dwie (bo nie wiedzialam ktory rozmiar bedzie dobry), ktorych w koncu nie uzylismy, bo po trzech dniach Oreo magicznie przestala probowac wylizywac naciecie. A na koniec jeszcze plastikowy kontenerek dla kota, bo klinika zaznaczyla na stronie i w kilku mailach, ze miekkich kontenerkow nie przyjmuja i roszcza sobie prawo do nieprzyjecia kota w miekkiej klatce, wiec zamowilam go specjalnie na sterylizacje. Oczywiscie (o czym chyba nie pisalam), kiedy odwozilam kiciula, bylam swiadkiem jak jakas para przywiozla dwa koty, oba w miekkich kontenerkach! Owszem, pracownica cos na nie pokazywala, oni costam tlumaczyli, ale ostatecznie koty... przyjeli! :/ A ja jak glupia specjalnie kupowalam kontenerek! No ale, znajac moje szczescie, mojego kota by nie przyjeli, a na sterylizacje czekalam miesiac! Co lepsze, kolega M., ktory ma kotka z tego samego miotu co Oreo, tez chce zarezerwowac sterylizacje w tym samym miejscu. Probuje zlapac miejsce od prawie dwoch miesiecy i ciagle nie maja miejsc! W kazdym razie, oddalam caly ten stosik, po czym zadowolona pojechalam juz spokojnie do roboty. Tam jak to ostatnio - w miare spokojnie, choc wiedzac, ze pare dni mnie nie bedzie, staralam sie popchnac do przodu jak najwiecej. W koncu tez udalo mi sie zamowic tabletki dla Mayi. Okazalo sie, ze lekarstwo, ktore pani doktor chciala jej podac, ma dwie odmiany i zapisala mi... zla. :O To znaczy nie do konca zla, bo roznica jest niewielka, ale maja zupelnie inne dawkowanie. A weterynarz napisala mi jedna odmiane, ale dawke zaznaczyla dla drugiej. Brawo. Po niezliczonych telefonach oraz kilku wiadomosciach, w koncu jednak sie wyjasnilo i moglam zamowic dla psiura lekarstwo.  Zeby nie bylo za szybko i latwo, trzeba je zamowic z apteki internetowej, ale owa apteka musi jeszcze potwierdzic recepte u kliniki. Ciekawe ile im to zajmie... :/ Po pracy zajelam sie pierwszymi przygotowaniami do wyjazdu. Wstawilam, wysuszylam i poskladalam jedno pranie, po czym wstawilam kolejne. Zalozylam wyprane poszwy na kempingowa posciel. Poza tym byly zwykle codzienne sprawy, jak wstawienie zmywarki, wyczyszczenie basenu, itd.

Do ktorego z entuzjazmem wskoczyla Bi, bo Nik pojechal juz na trening
 

Po ulewie dnia poprzedniego powtorzylam oprysk na warzywach, choc na ogorkach widze coraz wiecej szkodnikow, zamiast mniej. Jak sie wkurze, to w przyszlym roku nie bede sie bawic w zadne organiczne srodki, tylko kupie najmocniejsze swinstwo jakie znajde. Wtedy moze wystarczy, ze popryskam warzywa raz na miesiac, a nie co dwa dni i bez rezultatu... :/ To znaczy, przyznaje, ze ten organiczny srodek zdaje sie dzialac na te maluskie zuczki dziurawiace mi baklazany, natomiast kompletnie nie przynosi rezultatu jesli chodzi o mszyce i te robale, ktore niszcza mi ogorki... O cukiniach juz nie wspomne, ale tu to byl zupelnie inny rodzaj szkodnika, bo oprysk z zewnatrz nic nie da jak roslina zjadana jest od srodka...

Kiedy ja dzialalam w ogrodzie, Oreo relaksowala sie to na tarasie, to gdzies pod krzakami ;)
 

Tak czy owak, popoludnie minelo mi ekspresowo, a na wieczor zuzylam moja ostatnia ocalala cukinie (chlip) zeby usmazyc kolejna partie placuszkow. Poczatkowo mialam pokroic ja w plastry i usmazyc jak kotlety w panierce, ale stwierdzilam, ze nie bede kombinowac, skoro nie wiem czy rodzinie podejdzie. Placki przynajmniej wiem, ze wszyscy zjedza, wiekszosc nawet ze smakiem. Tylko Nik marudzi, ze sa takie sobie, ale jednak zjada. :D

W czwartek nastapil pierwszy dzien pakowania na kolejny wyjazd. Poniewaz musialam jeszcze zrobic zakupy, wiec pracowalam z domu. Rano zebralam sie dosc wczesnie, choc poczekac musialam na Bi, ktora chciala ze mna jechac. Nik jak zwykle zostal w domu. ;) Zrobilysmy zakupy, wrocilysmy, rozpakowalam wszystkie torby, po czym zaserwowalam dzieciakom nalesniki (ktore mialam juz gotowe) i popedzilam czyscic basen. Poniewaz wiedzialam, ze bede w domu, zaprosilam to rodzenstwo, do ktorego dzieciaki mialy isc ostatnio na urodziny. Cale wakacje widzieli sie tylko na pilce noznej i jakos nie udalo im sie spotkac tak do zabawy, bo kiedy my w lipcu siedzielismy na tylkach, oni wyjechali na prawie 3 tygodnie. Jak teraz oni sa w domu, my co chwila jezdzimy. Poniewaz jednak w przyszlym tygodniu beda juz tak naprawde tylko 2 w pelni wolne dni kiedy bedziemy w domu, stwierdzilam, ze zaprosze ich w tym tygodniu, bo w przyszlym niewiadomo jaka bedzie pogoda i tak naprawde moze cokolwiek wyskoczyc. Dzieciaki przyjechaly i zgodnie z moimi przewidywaniami, wiekszosc czasu spedzili w basenie, mimo ze bylo pochmurno i choc parno i duszno, to wcale nie tak cieplo, bo jakies 23 stopnie. Na poczatku sie rozdzielili, bo chlopaki wsiakli w Nintendo. Dziewczyny polecialy do wody, a po polgodzinie, kiedy kazalam chlopcom wylaczyc gry i isc sie pobawic, one juz wyszly.

Dziewczyny glownie staly w wodzie i gadaly ;)
 

Poczatkowo wiec "panowie" plywali sami, ale potem dziewczyny stwierdzily ze do nich dolacza.

Potem "samotne" chlopaki, ktore przynajmniej aktywnie z basenu korzystaly :D
 

Dosc szybko jednak wyszli, bo dzien nie za cieply, woda lodowata, wiec nasi goscie, nie oswojeni z takimi temperaturami, zaczeli szczekac zebami. :D Chlopaki, skoro byli juz w strojach, porzucali sie balonami.

A miedzy nimi, nieodlaczny pies, liczacy, ze moze ktos rzuci jednak pileczka, a nie balonem :D
 

Bi tez miala ochote, ale ze jej kolezanka stanowczo odmowila, wiec panny poszly do domu. Kawalerowie tez poprzestali na jednej rundzie, po czym wrocili do domu i nawet sie przebrali. Niestety wsiedli znow na gry, wiec ponownie, po pol godzinie, kazalam je wylaczyc. Cala czworka popedzila ponownie do basenu i wtedy... po rodzenstwo przyjechala ich babcia. :D

A szkoda, bo naprawde fajnie sie razem bawili...
 

Oczywiscie biedna kobieta uczekala sie dobre 20 minut, zanim mlodziez laskawie wylazla z wody i sie przebrala. Pozegnaniom nie bylo konca, a najsmieszniejsze, ze rozstali sie "az" na 1.5 godziny, bo pozniej wszyscy znow spotykali sie na pilce noznej! :D W czasie kiedy dzieciarnia ganiala od basenu do domu i spowrotem, ja tez chodzilam w te i nazad, ale do przyczepy. Spakowalam ciuchy, reczniki, jakies zabawki, to z jedzenia co bylo w oryginalnym opakowaniu i nie odpieczetowane oraz nie musialo byc w lodowce... Slowem, to, co moglam zaniesc do przyczepy i wiedzialam, ze ani sie nie zepsuje, ani zadne myszy czy mrowki sie do tego nie dobiora. I nawet udalo mi sie przeniesc wszystko co zaplanowalam. Pomagalo to, ze Potworki mialy kolegow, a przez to byli zbyt zajeci zeby zawracac mi gitare i w dodatku nic nie chcieli jesc. Dopiero kiedy rodzenstwo pojechalo, w koncu siedli do normalnego obiadu. Zeby nie bylo - proponowalam zarelko calej czworce, ale poprzestali na lodach oraz malych przekaskach. Po pilce szybko tylko dolalam chloru do basenu, zerwalam ogorki oraz pomidory ktore nie dotrwalyby do naszego powrotu i trzeba bylo sie wykapac, ogolic i ogolnie oporzadzic przed wyjazdem. ;)

Do poczytania!

8 komentarzy:

  1. My w tym roku niewiele korzystaliśmy z basenu. W końcu mąż się wnerwił i kilka dni temu go sprzątnął i co się stało? Nastała w Polsce piękna pogoda, wręcz żar leje się z nieba... W nagrodę z synem wieczorami zamiast podlewać ogródek, to leją się wodą i biegają jak szaleni, aż nasze biedne psy i koty chowają się w najciemniejszych kątach :)
    Życzę Wam udanego wyjazdu i świetnej pogody. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My musze przyznac faktycznie z basenu korzystalismy, wiec oplacalo sie go wyciagac Teraz czeka nas najgorsze, czyli oproznianie, czyszczenie i suszenie zanim da sie go schowac. ;)

      Usuń
  2. U Was nawet jak się niby nic nie dzieje, to i tak się dzieje i jest co czytać :D
    Widzę, że z Oreo będzie taka mała wędrowniczka. Ciekawe jak długo będzie przebywała na dworze, gdy już będzie miała wolną łapę. Na naszym obecnym noclegu pani miała 4 koty i miały takie specjalne wyjście w drzwiach, aby same decydowały czy chcą być w domu, czy na dworze.
    Mam nadzieję, że jednak teraz pogoda Wam dopisuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My tez myslelismy o takich drzwiczkach, ale chyba jednak odpuscimy ten pomysl. Podejrzewam, ze zima musi przez nie niezle ciagnac, a zwierzaki jak znam zycie, beda chodzic w te i we wte.

      Usuń
  3. Oreo jest cudowny. Też jestem szczęśliwa posiadaczką kota Brytyjczyka....Jak wypuściliśmy Mię na zewnątrz to zawsze żeby wróciła do domu potrzasalismy opakowaniem jej ulubionych przysmaków. Zawsze wraca na ten odgłos i oczywiście dostajw coś pysznego.
    Wam życzę jeszcze milego wypoczynku. Pozdrawiam. Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nasza mala cholera, jak nie ma ochoty wrocic, to mozna potrzasac ukochana zabawka, nawolywac do zachrypniecia i ma cie w nosie. :D Ale poki co trzyma sie domu i nie odchodzi zbyt daleko.

      Usuń
  4. Zamet jak zwykle macie przed kazdym wyjazdem, ale te wasze kempingi sa zawsze tak fajne i ciekawe, pelne przygod, ze na pewno warto na nie sie szykowac, chocby i w zamecie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak? Bo ja to mam wrazenie, ze nasze kempingi to raczej leniuchowanie i tylko czasem wskoczy jakas ciekawsza wycieczka. :D

      Usuń