Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 31 sierpnia 2023

Powrot szkolnej rutyny

Bleee... Wole lato, wakacje i swobode, nawet jesli ta swoboda dotyczy tylko dzieciakow. Powrocilo wczesne wstawanie, jeszcze wczesniejsze w tym roku ze wzgledu na nieboska godzine rozpoczecia zajec w middle school! Znow plecaki beda sie walac w jadalni, a kawalek blatu w kuchni zajmowac sniadaniowki oraz bidony. Ponownie wieczorem trzeba bedzie sie spiac, przygotowac ubrania oraz przekaski na kolejny dzien. Nie mowiac juz o tym, ze wrzesien to zawsze mnostwo spraw organizacyjnych i za chwile bede wydzwaniac i wypelniac formularze pozwolen na to lub tamto, wycieczki, wypozyczenie instrumentow, itd. We wrzesniu uplynie rowniez rowniez rok od bilansu Bi, wiec zaraz pewnie odezwa sie od pediatry zeby umowic na kolejny. Ech... Dobrze, ze chociaz Polska Szkola w tym roku odpadnie... ;)

Sobota, 26 sierpnia rozpoczela wiec ostatni wakacyjny weekend. Malzonek pojechal do pracy, ale wrocil juz przed 12. Potworki i ja wyspalismy sie, zwleklismy z lozek i po sniadaniu dzieciarnia snula sie bez celu, zas ja wstawilam pranie, chwycilam za odkurzacz i zajelam sie ogolnym ogarnianiem rzeczywistosci. Przez wiekszosc weekendu Nik usilowal zabunkrowac sie w lozku (naprawde otoczyl sie swoimi najwiekszymi maskotkami i poduchami) i grac na konsoli ile sie da. Nadchodza bowiem czasy "posuchy", kiedy elektronike wolno bedzie dzieciakom wziac w lapki o godzinie 19. :D Od czasu do czasu jednak, czy to ja, czy M. robilismy mu przymusowe przerwy. ;) Wyczyscilam basen, wiec dzieciaki ochoczo ruszyly do wody. Po czym... Nik chyba 10 minut siedzial na drabince krzywiac sie za kazdym razem kiedy Bi rozchlapywala wode. Juz bylam pewna, ze sie nie zamoczy... ale jakos w koncu wlazl i zaczal sie bawic z siostra.

Jak zgodnie, kto by pomyslal ;)
 

Posiedzieli nawet dosc dlugo, ale w koncu oczywiscie wylezli. Poniewaz M. w niedziele mial znow pracowac, wiec pojechalismy do kosciola w sobote. Wybralismy ten w sasiedniej miejscowosci, ktory ma sobotnie msze najwczesniej, zeby jeszcze cos zostalo z wieczora. I mielismy nosa, choc o tym nie wiedzielismy. ;) W naszej miejscowosci odbywala sie wielka wystawa samochodow wyscigowych oraz motocykli, z ktorej dochody mialy byc przeznaczone na Olimpiade Specjalna. Wiedzielismy, ze w oba weekendowe dni mialy byc przejazdy owych pojazdow po kilku sasiednich miejscowosciach, ale trasy byly opisane tak ogolnikowo i niejasno, ze nie wiedzielismy ktoredy tak naprawde beda jechali. Kiedy wyszlismy z kosciola (ktory znajduje sie przy jednej z glownych arterii), okazalo sie jednak, ze wlasnie trwa przejazd! Nik malo ze skory nie wyskoczyl, bo oczywiscie auta to jego wielka milosc, a i Bi miala radoche bo najbardziej kocha Jeep'y, a w szeregu przejechalo ich chyba kilkanascie, jeden po drugim. Szkoda, ze telefon zostawilam w naszym samochodzie (a nie chcialo mi sie po niego specjalnie biec), wiec nie mam zdjec. Problem zaczal sie, kiedy stwierdzilismy, ze przejazd chyba dobiega juz konca i moze trzeba ruszyc do domu. Jeden wyjazd z parkingu zablokowany przez auta ustawione do wyjazdu i czekajace az "parada" sie skonczy. Z drugiego wyjazdu mozna pojechac tylko w prawo, bo lewa strona rowniez byla zblokowana czekajacymi autami. No to jedziemy tam, gdzie sie da. ;) Niestety, jak pisalam, nie znalismy trasy przejazdu, wiec oczywiscie wpakowalismy sie w sam jego srodek, kiedy probowalismy zrobic koleczko w strone domu. Spory kawal jechalismy lesnymi serpentynami za sznurkiem wyscigowek oraz patrolujacych wszystko aut policyjnych.

Niby mieszkam na zwyklych przedmiesciach, a nie totalnym zadupiu, ale widzac takie drogi, mozna miec watpliwosci ;)
 

Z lekkim opoznieniem wiec, ale w koncu dojechalismy do chalupy. ;) Reszta wieczora to juz takie tam zwyczajne sprawy jak skladanie zrobionego wczesniej prania, pieczenie ciasta, pryskanie (po raz fafnasty) ogorkow oblaznietych przez robale i takie tam. Wieczorem oczywiscie probowalam zagonic Nika wczesniej do lozka. Wlasciwie probowalam odkad wrocilismy z kempingu, ale w weekend robilam to juz bardziej stanowczo, bo w koncu w poniedzialek czekala nas ranna pobudka. Mlodszy oczywiscie ostro sie opieral, bo przez wakacje przyzwyczail sie do przesiadywania do 23. ;) W koncu machnelam reka, bo stwierdzilam, ze jest na tyle duzy, ze moze sie przekonac na wlasnej skorze jak to jest podpierac sie rano rzesami. ;)

W niedziele znow M. rano pracowal, a ja i Potworki moglismy pospac troche dluzej. Jeszcze lezalam w lozku i probowalam sie dobrze dobudzic, kiedy do mojej sypialni wparowala Bi, oznajmiajac, ze idzie sie wykapac. Ostatnio nabrala zwyczaju brania prysznica w mojej lazience i nie moge jej tego wyperswadowac. Zmuszona bylam wiec wstac i ogarnac sie zanim corka zajmie mi moj przybytek na pol godziny. ;) Kiedy jednak pannica w koncu zeszla na dol, jedno pociagniecie nosem wystarczylo zeby zauwazyc, ze nie tylko umyla sie pod moim prysznicem, ale jeszcze osmielila psiknac moimi perfumami! Bezczelnosc! :D Wkrotce potem przyjechal w odwiedziny dziadek. Byla fajna pogoda; cieplo, ale nie upalnie, wiec dla odmiany posiedzielismy na tarasie. Trzeba bylo tylko uwazac na osy, bo przylatywaly do (juz nieobecnego) karmnika dla kolibrow, ktory w jednym miejscu przeciekl i kilka dni wabil owady lepka ciecza. Co prawda, widzac co sie swieci, zdjelam go juz w sobote wieczorem do umycia, ale skubane osy pamietaly, ze tam byl i nadal raz za razem jakas podlatywala do slupka, po czym okrazala taras szukajac czegos innego. Moj tata jak zwykle posiedzial pare godzin, a Bi co chwila dopytywala kiedy bedzie mogla pojsc do basenu. Kiedy powiedzialam, ze po odjezdzie dziadka bede musiala jeszcze powybierac z niego wszystkie smieci, sama poszla to zrobic. ;) Poniewaz kolejnego dnia oficjalnie zaczynal sie rok szkolny, trzeba bylo urzadzic synowi postrzyzyny. Od kilku tygodni zastanawialismy sie co zrobic z kudelkami Nika, a najgorzej, ze on sam nie wiedzial, poza tym, ze nie chce scinac wlosow na krotko. Od jakiegos czasu nie chcial jednak golic bokow i choc te dluzsza gore mu regularnie podcinalam, to jednak ta fryzura zaczela wygladac tak ni w gruche, ni w pietruche. Stwierdzilismy wiec, ze trzeba te dluzsze wlosy przyciac tak solidnie, zeby sie dopasowaly do tych pod spodem. Malzonek chwycil za maszynke i jednym ciachnieciem bylo po sprawie. ;) Obojgu nam sie bardzo podoba, bo fryzura zrobila sie nieco schludniejsza, ale nadal dosc dluga, a Kokusiowi jest jednak ladniej w troche dluzszych wlosach, a nie takich bardzo krotkich czy wrecz ogolonych. Mlodszy sie jednak... poplakal, ze za krotko. Nie wiem czego sie spodziewal, bo razem ustalalismy, ze trzeba je przyciac tak zeby pasowalo do tych krotszych... Kiedy moj tata pojechal, poprawilam jeszcze sprzatanie basenu, bo dziecko nie mialo cierpliwosci zeby pol godziny chodzic w kolko i wybierac zoledzie oraz utopione owady. ;) Oczywiscie caly ranek byla piekna pogoda, a jak tylko dzieciaki wlazly do basenu, naciagnely chmury, zas telefon straszyl nawet jakims deszczem. :/ Potworki daly jednak rade, choc zamoczenie znow zajelo Kokusiowi wieki.

To juz ostatnie dni takich szalenstw; za chwile basen trzeba bedzie sprzatnac
 

A kiedy wyszli z wody, po chwili - nie uwierzycie! Znow wyszlo slonce i zrobilo sie pieknie! :D Zmienilam dzieciakom posciel, zabralam panicza do kapieli, po czym siadlam sobie na mojej werandzie dla relaksu, iiiii... przypomnialam sobie, ze laba sie skonczyla! Trzeba bylo szykowac sniadaniowki, ciuchy, zagonic Nika zeby spakowal przybory do szkoly, nastawic budzik na nieboska godzine, itd. ;) Nie ma ze czlowiek wieczorem klapnie na dupke. ;)

Poniewaz byl to taki spokojny weekend bez ruszania sie z domu, wiec i zwierzyniec mial swobode. Maya wylegiwala sie na tarasie, dopraszajac o rzucanie pileczka jak tylko ktos pojawil sie na zewnatrz. Oreo zas spedzila niemal cale dwa dni w ogrodzie. Na szczescie trzyma sie raczej domu, choc lubi "polowac" na kawalku terenu, ktory teoretycznie nalezy juz do sasiada, a ktory porosniety jest takim niskim, ale gestym "czyms". Zaloze sie, ze jest tam w cholere myszek, wiewiorek ziemnych, nie mowiac juz o niezliczonej ilosci owadow. Kot ryje w tym nosem, od czasu do czasu sie otrzasa i kica niczym zajac przez gestwine. ;) Od czasu do czasu wdrapuje sie na taras i rozklada na stole lub balustradzie, albo drze pod drzwiami zeby ja wpuscic. W sobote, za ktoryms razem wpadla jak burza i poleciala prosto do kuwety. ;) Ale w niedziele spedzila poza domem praktycznie caly dzien i kuweta stala nieruszona. Gdzie sie zalatwiala? Nie wiem, ale ciesze sie, ze nie w domu. ;) Za to upodobala sobie jedna z moich wiszacych doniczek i spedzila w niej spora czesc wieczora, drzemiac i tylko czasem wystawiajac ktoras lape. :D

Spiacy kiciul
 

Nadszedl wiec wazny dzien, czyli poniedzialek i pierwszy dzien szkoly.

Pamiatkowe zdjecie "oszukane", bo zrobione poprzedniego dnia. W koncu teraz, kiedy Bi odjezdza juz do szkoly, Nik jeszcze spi ;)
 

Pobudka o 6:20 byla mocno brutalna. ;) Bi to z natury ranny ptaszek, wiec okazalo sie, ze nastawila sobie budzik na rowno 6 i kiedy ja sie obudzilam, panna byla juz umyta i ubrana. Zeszlysmy na dol, gdzie przyszykowala sobie sniadanie, a ja zjadlam swoje i polecialam na gore zeby sie umyc. Tradycyjnie, w pierwszy dzien szkoly wiozlam Potworki, wiec nie musialysmy pedzic na autobus, choc wychodzilysmy raptem 5 minut pozniej. O 7:15 pod nasz dom podjechala psiapsiolka Bi, bo zaproponowalam, ze ja rowniez zawioze. Troche z sympatii, a troche z cwaniactwa, wiedzialam bowiem ze jesli mialaby sama wejsc do nowej szkoly, Starsza pewnie by sie kompletnie rozkleila. Przy kolezance zas zmuszona byla trzymac fason. :D Krzyknelam wiec tylko do Kokusia, zeby wstawal i ze na dole ma juz nalane mleko i przygotowane platki, po czym we trzy wskoczylysmy do auta i popedzilysmy do "gimbazy". ;) A na skrzyzowaniu na naszym osiedlu natknelysmy sie na autobus dziewczyn, ktory akurat podjechal. ;) Przyjechalysmy do szkoly i pytam panny, czy mam je wyrzucic ze sznureczka aut, czy zaparkowac i podejsc do wejscia z nimi. Kolezanka wzrusza ramionami, ze pojda same, ale Bi mine ma nietega... :D Zaparkowalam wiec, ale tylko przeszlam przez parking, po czym okazalo sie, ze przed chodnikiem prowadzacym do wejscia stoja nauczyciele kierujacy dzieciaki w poprawnym kierunku oraz kilku policjantow machajacych do wszystkich, jeden z psiakiem ktorego widzielismy w bibliotece, a ktory ma za zadanie bycie taka maskotka - uspokajaczem. Widzac, ze zaden rodzic nie idzie do drzwi, Bi tez szybko tylko sie przytulila i poszla. Choc raz dzielna, mimo ze to wybitnie zasluga obecnosci przyjaciolki u boku. :D Ja zas wskoczylam spowrotem w auto i popedzilam do domu. Na szczescie Nik juz jadl na dole sniadanie, balam sie bowiem, ze jak odjade, to zasnie spowrotem i bedzie lekki problemik. ;) A tak to wyszykowalismy sie na spokojnie i pojechalismy. Mlodszy bez stresu bo znana szkola, wiec mimo ze nowa nauczycielka i nowe dzieciaki, stwierdzil, ze spyta sie gdzie ma isc i sobie poradzi. Tak trzymac. :)

Moje wyluzowane dziecko wysiada pod szkola ;)
 

Potem i na mnie przyszedl czas zeby jechac do pracy, w ktorej nie bylo mnie 1.5 tygodnia. ;) Na szczescie duzo sie nie zmienilo, wiec moglam na spokojnie przypomniec sobie co powinnam ogarnac jako pierwsze. Za to w srodku dnia otrzymalam irytujace wiadomosci. Jeszcze w poprzednim poscie pisalam, ze wygralam loterie jesli chodzi o treningi Potworkow, pamietacie? Znow potwierdza sie, zeby na blogu niczym sie nie chwalic. :D W tym tygodniu oboje mieli ponownie miec treningi we wtorek i czwartek, o 18, w tym samym miejscu. No coz... Nika pozostaly w te same dni i miejscu, ale przesuneli je na... 17. :/ Za to u Bi zostawili ten sam czas, ale wtorkowy przeniesli na srode, a czwartkowy do kompleksu sportowego! Czyli nie dosc, ze trzy dni pod rzad na boiska, to jeszcze w czwartek bedziemy musieli sie rozjechac w dwoch kierunkach... A mialo byc tak pieknie! :( Po wyjsciu z pracy zajechalam do biblioteki po zapas ksiazek, na basen zawiesic druzyne Kokusia skoro pilka zaczyna sie na dobre, i wrocilam w koncu do domu. A tam... zastalam corke we lzach! Pytam co sie dzieje, bo pisalam do niej wczesniej jak bylo i odpisala ze dobrze. Co sie wiec stalo?! Otoz matematyczka juz w pierwszy dzien zadala im prace domowa! A ona nic nie pamieta i nie umie i nawet z pomoca YouTuba sobie nie radzi! Lo matko... Jak wiadomo, w zeszlym roku pare razy miala takie dziwne zadania, ze i ja nie wiedzialam jak je rozwiazac, a ona nie miala zadnych notatek ze szkoly, zebym mogla sobie zerknac o co biega. Tym razem wiec, z lekkim strachem biore kartke, a tam... ulamki. Ufff... Dobra, przynajmniej cos, co rozpoznaje! :D Mowie wiec do panny zeby sie uspokoila, bo to, to akurat znam i moge jej bez problemu przypomniec. Zanim sie jednak ogarnelam po pracy, a jeszcze zadzwonila do mnie kolezanka, ktora jak sie juz rozgada, to konca nie widac i trudno jej przerwac... i zrobila sie 18:30. Siadlysmy, ale oczywiscie bylo pozno, a panna okazuje sie faktycznie sporo zapomniala. Szlo nam wiec jak po grudzie, ale przynajmniej choc troche popchnelysmy zadania do przodu. Na szczescie mialysmy jeszcze dwa dni. ;) Zrobilo sie po 19, wiec trzeba bylo brac sie za przygotowania do kolejnego dnia. W miedzyczasie Oreo, ktora nadal sporo czasu spedzala w doniczce, odkryla... kolibry! Kiedy bowiem wyczyscilam karmnik i nalalam swiezej wody z cukrem, osy szybko daly sobie spokoj, za to ptaszki zaczely przylatywac raz za razem. A kot malo ze skory nie wyskoczy! :D Kolibry sa male, ale nieglupie, wiec jak kot jest od nich metr albo dalej, podlatuja, popijaja nektaru, odlatuja i spogladaja czy kot sie nie ruszyl, po czym wracaja do karmnika. A jak kociak nie wytrzymuje i siedzi zaraz przy nim, kraza wokol, ale nie podlatuja blizej. ;) Musze to nagrac, bo mamy komedie na wlasnym tarasie! Choc oczywiscie mam nadzieje, ze Oreo zadnego nie zlapie... 

Wtorek zaczal sie juz normalnie, czyli Potworki jechaly do szkoly autobusami. Poniewaz ze mnie spioch, nastawilam sobie budzik na najpozniej jak sie da, bo stwierdzilam, ze wole pospac 15 minut dluzej, wstac, dac Bi sniadanie, samej w tym czasie pojsc sie umyc i ubrac, a swoje zjesc jak odjedzie. Moje plany pokrzyzowal pies sasiadow, ktorego opiekunka wypuscila na dwor, po czym odjechala (wlasciciele sa na wakacjach), a psisko ujadalo z krotkimi przerwami przez godzine. Godzine! Od 6:05 rano!!! Az mnie korci zeby nasmarowac karteczke i przykleic ja do drzwi, zeby sie osoba opiekujaca zwierzakami ogarnela. Przyjezdza przed 6 rano, otwiera tarasowe drzwi i w doopie ma co sie potem dzieje, a psiur stawia na nogi cale sasiedztwo. A zwlaszcza mnie, bo mieszkam w domu obok i spie przy otwartym oknie. :( Poza tym, w ktoryms momencie spogladam za okno, a tam... niedzwiedz maszeruje sobie naszym podjazdem! :O

Tu juz zszedl z podjazdu i kieruje sie za dom sasiadow
 

A w niedziele z moim tata gadalam, ze w tym roku mamy z nimi wzgledny spokoj, bo ani ich nie widujemy, ani cale lato nie wywalily smietnika. No to prosze... Co prawda przeszedl sobie statecznie, poszedl za dom sasiadow, a potem miedzy drzewa i zadnych szkod nie narobil, ale wolalabym sie na niego nie natknac na zewnatrz. A przelazl doslownie kilkanascie minut przed wyjsciem z domu moim oraz Bi! Tak czy owak, zebralysmy sie z panna, wyszlysmy przed dom i na chodniku przystanelysmy na chwilke, zastanawiajac sie, co dalej. Do Starszej miala bowiem dolaczyc kolezanka, ale nie bylo jej nigdzie widac. W koncu ruszylysmy w strone przystanku, gdzie po drugiej stronie ulicy, stala juz jakas pannica. I w tym momencie od drugiej strony osiedla podjechal autobus, Bi zas pyta sie mnie:  to moj? Kurcze, bo ja wrozka jestem! :D Pytam sie z kolei ja, czy tamta dziewczynka chodzi do jej szkoly? No tak. No to, kurcze, biegnij dziecko, bo to twoj!!! :D W tym samym momencie podjechal autem sasiad z kolezanka Bi, wiec razem popedzily i na szczescie kierowca je zauwazyl i poczekal... Wrocilam na podworko, rzucilam Mayi pare razy pileczke, po czym przyszlam do domu, bo czas bylo budzic Kokusia. Wypuszczona wczesniej Oreo, popedzila za mna. Najwyrazniej poranny chlod i rosa to nie to, co kociaki lubia najbardziej. :D Mlodszy oczywiscie zszedl na dol w wisielczym humorze i z mina jak sroda na piatek. Dopiero kiedy zjadl i troche sie dobudzil, wrocil moj pogodny Nik, ktory przytulil sie powiedzial "dzien dobry". ;) Wyszlismy w koncu na autobus, a z nami oczywiscie pies i kot, ktory stal chwile w progu zastanawiajac sie czy mu sie chce, ale w koncu wyszedl. ;) Tymczasem na naszym przystanku, na ktorym rok temu mielismy tylko Potworki oraz corke sasiadow, tlumy! Doszla kolejna trojka dzieci, ktore w tym roku poszly do szkoly Kokusia, a dodatkowo sasiedzi mieli ze soba dwojke siostrzencow. Wszystkie dzieciaki oczywiscie z rodzicami. Takiego zatrzesienia ludziskow nigdy tam nie bylo! ;) Cala gromada w koncu odjechala, a ja pogadalam z sasiadami, zas ich siostrzency porzucali pileczke zachwyconemu siersciuchowi. Dzieciaki probowaly tez poglaskac kota, ktory jednak okazal sie malo towarzyski, napuszyl sie i zasyczal. ;) W koncu pozegnalam sasiadow i poszlam wyszykowac sie do pracy, a za mna podazyl zwierzyniec. Dalam Oreo sniadanie, a ona po chwili oczywiscie stanela pod drzwiami na taras, drac sie wnieboglosy. Mialam jeszcze chwilke, wiec wypuscilam kiciula. Na szczescie, poki co, dalej wysiaduje przy karmniku, wiec pozniej bez problemu zgarnelam ja do domu. ;) W pracy jak zwykle, poza przykra wiadomoscia. Nooo, moze przykra to za mocne slowo, ale irytujaca. Otoz, budynek w ktorym pracuje jest przeznaczony dla takich wlasnie malych firm, ktore stawiaja pierwsze kroki na rynku. Wynajem jest tylko na okreslony czas, a potem trzeba zrobic miejsce innym. Z tego co wiem, akurat ta firma juz raz wynegocjowala przedluzenie wynajmu, ale znow uplynal jakis czas i podobno tym razem zarzadcy sa nieugieci. Mamy sie wyprowadzic i koniec. :/ Dostalismy czas do czerwca przyszlego roku. Szef twierdzi, ze szukaja czegos w okregu 30 minut drogi, ale czy znajda? Poza tym, nawet pol godziny, to juz kawal jazdy, a teraz (bez korkow) jade sobie 10 minut! Konczy sie wiec wygodny czas, kiedy w razie czego w kilkanascie minut moge byc w domu, czy szkole Potworkow. Ech... :( Z pracy wyszlam troche wczesniej, bo jak napisalam wyzej, trening Kokusia przeniesli na 17, chcialam wiec zjesc spokojnie obiad zanim bedziemy musieli jechac. Tradycyjnie juz bowiem pojechalismy wszyscy i kiedy Mlodszy trenowal, my z Bi robilismy koleczka wokol boiska.

Fota z bardzo daleka, dlatego jakosc taka, a nie inna
 

Po treningu do domu, gdzie trzeba bylo popchnac do przodu matematyke z Bi, bo termin oddania zadan zbliza sie z kazdym dniem. ;) Niestety, poranne wstawanie i w sumie poznawa pora, zrobily swoje i panna nie byla juz w stanie myslec. Kiedy 12-latka (majaca podstawy matematyczne w malym paluszku) pisze ze 5x5=15 i patrzy na mnie pustym wzrokiem kiedy mowie, ze zle, to znaczy, ze lepiej zakonczyc te torture i isc spac. :D I kolejny dzien wlasciwie dobiegl konca...

Srodowy poranek odbyl sie podobnym schematem, czyli obudzic sie, zejsc na dol zeby zrobic Bi sniadanie i spakowac lunch, umyc sie i wybiegamy w domu. Autobus bije wszelkie rekordy, bo mial przyjezdzac o 7:22, a tego dnia podjechal o... 7:13! Akurat podeszlysmy. "My", bo choc Bi miala isc na przystanek z przyjaciolka, a ja tylko obserwowac z konca wlasnego podjazdu, to panna, nie widzac kumpeli, poprosila zebym poszla z nia, mimo ze stala tam juz dwojka dzieci. Kolezanka podjechala z mama autem akurat kiedy autobus juz odjezdzal. Mialy farta. ;) Wrocilam do domu i tym razem moje okrzyki z dolu zeby Nik wstawal, nic nie daly i musialam wdrapac sie po schodach i zajrzec do pokoju. ;) Humorek panicz mial identyczny jak dnia poprzedniego, wiec widze ze nasze samotne ranki moga byc nerwowe. ;) Z nim rowniez udalo nam sie podejsc w momencie kiedy autobus podjechal na przystanek. Potem porzucalam pilke psiurowi i zgarnelam do domu Oreo, zeby dac jej sniadanie. Oczywiscie zamiast je spokojnie skonczyc, dziubnela moze polowe i zaczela wrzaski pod drzwiami. Wypuscilam ja na taras, liczac ze bedzie znow "polowac" na kolibry. Tym razem niestety sie przeliczylam, bo w ktoryms momencie zagladam z jednej strony, drugiej, a kiciul wyparowal. ;) Cale szczescie kilkanascie minut przed moim wyjsciem dojrzalam ja z przodu, wiec zlapalam i przynioslam do domu. Kociak najpierw zadowolony dokonczyl sniadanie, ale po chwili juz wrzeszczal wnieboglosy i wyraznie biegl do drzwi, domagajac sie wypuszczenia. Tym razem jednak ja zignorowalam. Poki co nie czuje sie na tyle pewnie zeby zostawic ja na podworku na 6 godzin kiedy nikogo nie ma w domu, choc ten czas na pewno w koncu nadejdzie. Pozniej do pracy, a po powrocie na szczescie troche dluzsza chwila oddechu, bo Bi miala co prawda trening, ale o 18. Niestety, zeby nam za fajnie nie bylo, po pospiesznym zjedzeniu obiadu, trzeba sie bylo zabrac za matematyke. ;) Cale szczescie nie zajelo to az tak dlugiego czasu... Na trening pojechalismy wszyscy, choc Nik wielkiego entuzjazmu do chodzenia nie mial i bardziej smecil czy moze gdzies usiasc i pograc na Nintendo. ;)

Po drugiej stronie ulicy znajduje sie podstawowka z placem zabaw, wiec zabralismy kawalera zeby nie marudzil ;)
 

Niestety treningi Bi strasznie sie przedluzaja...  Powinny sie konczyc o 19:30, co juz jest dosc pozno, ale poki co zaden nie skonczyl sie wczesniej niz o 19:40. A przeciez juz wedlug planu powinien trwac 1.5 godziny. Najwyrazniej trenerom to za malo... :/ Wrocilismy wiec dopiero o 20 i pedem szykowalismy sie na kolejny dzien.

Kolejne zdjecie z bardzo daleka...
 

Dzis rano odstawilam Potworki na autobusy, gdzie Bi przyjechal jeszcze wczesniej i panna musiala biec, zeby zdazyc. Nika dla odmiany sie spoznil, bo czemu nie, wiec stalismy tam przestepujac z nogi na noge. Tego dnia zamiast do roboty, pojechalam na zakupy, bo minely dwa tygodnie, czyli znow wyjezdzamy. :D Mamy dlugi weekend i wolny poniedzialek, wiec korzystamy. Po zakupach wrocilam do chalupy i jeszcze nie zdazylam dobrze rozpakowac toreb, kiedy zjawil sie M., ktory rowniez sie urwal zeby zaczac kempingowe przygotowania. Zaraz po nim zreszta, zjawila sie Bi, bo dzieciaki mialy tego dnia skrocone lekcje, a ze jej szkola ogolnie konczy wczesnie, wiec juz o 13 byla w domu. Na Nika musielismy niestety dlugo poczekac, bo znowu maja autobusowe zawirowania i choc skonczyl lekcje o 13:15, do chalupy dojechal o... 14:40! :O Na szczescie, dzieki skroconym lekcjom Potworki mialy pare godzin na odetchniecie przed treningami. Tego dnia mieli je oboje, ale choc Bi przeniesli spowrotem na to samo boisko co Kokusia, to i tak rozmijali sie czasowo. Malzonek zabral wiec Nika na 17, a ja Bi i jej kolezanke zawiozlam na 18. Chlopaki siedzieli juz sobie potem spokojnie w chalupie, a ja kiblowalam na boisku.

Cwiczenie celnosci
 

Na szczescie wpadlam na sasiadke, wiec przez wiekszosc czasu mialam mile towarzystwo do pogaduszek. ;) Potem juz tylko odwiezc psiapsiolke Bi (zapomnialam i juz zaczynalam skrecac w nasz podjazd :D), wrocic do domu i zaraz nadeszla pora spania. ;)

Poniewaz w Polsce rok szkolny zaczyna sie w poniedzialek, zycze wszystkim szkolniakom pomyslnego wejscia w edukacyjna rutyne! :)

6 komentarzy:

  1. U nas co roku na Dni Gminy w czerwcu odbywa się parada motocykli i jest na co popatrzeć. Zwłaszcza, że zawsze przejeżdżają koło naszego bloku, więc podziwiamy wszystko z balkonu i nikt nam nie zasłania widoku :D
    Nik z tymi włosami to tak jak Oliwka, która wymyśliła sobie, że jeśli w lipcu obetnie do ramion włosy, które sięgają jej do pupy, to we wrześniu znowu będą jej sięgać do pupy. No sorry, ale to tak nie działa.
    Wy już ostro zaczęliście ze szkołą i widzę, że problemy z punktualnością autobusów nadal obowiązują. Niby fajnie, że te autobusy są, ale z tego co piszesz rzeczywistość wcale nie wygląda tak pięknie jak to pokazują w filmach.
    Mam nadzieję, że pogoda na wyjeździe Wam się udała.
    Dziękujemy za życzenia na początek roku szkolnego. U Jasia pani już podała informacje na najbliższe dni, ale planów lekcji na razie nie znamy.
    Marta - bo coś mnie ostatnio nie chce podpisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blogger ostatnio strasznie swiruje. Ja U SIEBIE nie moglam sie zalogowac do komentarzy. :O
      Niestety, co roku sa problemy w autobusami i co roku z tymi, ktore dojezdzaja do naszego osiedla. Nie wiem, czy do nas po prostu jakos najciezej dojechac z centralnego placu dla autobusow, czy co sie dzieje, ale wiecznie cos sie dzieje...
      Dzieciaki i te ich kudly! :D Bi teraz tez chce zahodowac wlosy do ud, ale ja jej tlumacze, ze przy takim hodowaniu, trzeba sie uzbroic w cierpliwosc i regularnie podcinac. Panna sama zaczela sobie wlosy podcinac - 1cm na kilka miesiecy. Oczywiscie koncowki ma suche, zniszczone i po wakacjach trzeba by ich przyciac z 10 cm, ale gdzie tam! :/ A Nik w ogole nie wie co chcialby miec na glowie, ale tak jak u siostry, nozyczki wywoluja u niego panike. :D

      Usuń
  2. Hihi, fajnie, że znowu gdzieś się wybieracie. Oby pogoda Wam dopisała.
    Ja jak Twoja Bi kocham jeepy. Długie lata jeździliśmy różnymi, ale teraz vw wygrał... - oszczędność na spalaniu, a nawet na OC przekonała nas do tego kroku.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie kiedys Jeepy tez sie podobaly, w ogole w mlodosci mialam "fazy" na rozne auta. A teraz jezdze wielka "krowa" i jak przesiadam sie do czegos mniejszego, to dostaje klaustrofobii. :D

      Usuń
  3. polecam Khan Academy na problemy z matematyka. gosc tak fajnie tlumaczy, ze az chce sie uczyc ;)
    pozdrawiam z FL.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieki! Tutaj takich szkolek matematycznych jest od grona, zreszta w szkole tez dzieciaki dostaja mnostwo pomocy. Z moimi jest taki problem, ze wstydza sie pytac. Ogolnie, to oboje sa z tej matmy calkiem niezli, tylko oczywiscie nie zawsze pamietaja jak pani w szkole pokazywala rozwiazanie, a teraz ucza tak dziwnie, ze nie zawsze potrafie im pomoc.

      Usuń