Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 3 grudnia 2021

Miedzy Swietami, a... Swietami ;)

Cala zeszlotygodniowa srode oraz czwartek, mialam wrazenie, ze przygotowuje sie do Wigilii, a nie Thanksgiving. :) Sprzatalam, pichcilam i pieklam, a po glowie caly czas chodzila mi stara, cudowna piosenka Czerwonych Gitar - "Dzien jeden w roku"... :)

W srode 24 listopada, zaraz po 12 wyszlam z pracy, przyjechalam radosnie (i w straszliwych korkach) do chalupy, po czym zabralam sie za sprzatanie. Przyjechaly dzieciaki, ale na szczescie przy skroconych lekcjach koncza je zaraz po lunchu. Dotarli nadal pojedzeni, co bylo mi bardzo na reke, bo moglam w spokoju kontynuowac porzadki. Kiedy juz ogarnelam po japonsku jako tako dol chalupy, zabralam sie za gotowanie. Zawsze mam zagroske przy Indyku, bowiem jest tak blisko Bozego Narodzenia. Wiadomo, ze czlowiek chce przygotowac cos specjalnego, ale jednoczesnie pragnie podkreslic, ze to jest jednak zupelnie inne Swieto. W poprzednich latach uparcie probowalam (poza nieszczesnym indorem) upichcic cos bardziej hamerykanckiego i jesiennego, skoro to taka "tubylcza" tradycja. Poniewaz jednak moje przyrzadzanie roznorakich dyni oraz kabaczkow konczyly sie tak, ze dojadalam je sama zeby sie nie zmarnowaly, w tym roku postawilam na danie, ktore tutaj jest serwowane bardzo czesto, ale raczej nie na Thanksgiving. ;) Zrobilam mianowicie eggplant parmesan, czyli cos jakby zapiekanke z warstwami baklazana. Przy okazji wykorzystalam ostatnia sztuke z mojego ogrodka, ktora lezakowala w lodowce. I wszystko super, ale... lekko przesolilam! No kuzwa, zawsze cos spie*rze! Na swoje usprawiedliwienie musze dodac, ze w przepisie wyraznie bylo napisane, zeby "solidnie posolic i popieprzyc", ale troszenke z tym "solidnie" przesadzilam... :/ I tak jak wszystkie moje poprzednie Indykowe specjaly, to danie dojadam znow sama... ;) Tego dnia planowalam tez zabrac Kokusia na plywanie bowiem zaczeli mnie juz ponownie kasowac za czlonkostwo Mlodszego w druzynie, ale chlopak tak sie namarudzil, ze "to dzien prawie wolny, ze on chce sie porelaksowac, itd.", ze w koncu machnelam reka. Zreszta, po cichu nawet sie ucieszylam, bo przynajmniej wzielam sie za ciasto. ;) Upieklam juz po raz kolejny to samo z jablkami. Robi sie je ekspresowo, a przy tym jest tak pyszne, ze nadal nam sie nie przejadlo. Mojemu malzonkowi za to, zamarzyl sie serniczek. I zeby jeszcze powiedzial pare dni wczesniej i kupil mi wiaderko twarogu, to moze mialabym szanse spelnic jego zyczenie. Na szczescie dla mnie (bo sernik zawsze pieke na Boze Narodzenie, wiec teraz nawet nie bralam go pod uwage i nie bardzo mi sie chcialo), a pechowo dla M., chetka dopadla go dopiero dzien przed Thanksgiving i stwierdzil, ze pojedzie po pracy do Polakowa, zeby kupic kawalek. Trzeba przyznac, ze musial miec straszna chcice skoro postanowil pchac sie w przedswiateczne korki. Oczywiscie potem sie uzalal, ze wszedzie tlumy, nie ma gdzie zaparkowac, w sklepach ludz na ludziu, a ostatni kawaleczek serniczka sprzatnela mu sprzed nosa jakas baba. :D

Samo Thanksgiving uplynelo spokojnie. To nie taka bieganina jak w Wigilie, poza tym naprawde nie szykowalismy za wiele. :) Rano M. zamarynowal indycze uda, a po poludniu je upieklismy. Do tego slodkie ziemniaki oraz nadziewane pieczarki. Wymieszalam jeszcze salatke i gotowe. Dla dwojki wybrednych dzieciakow oraz czworki doroslych bylo wystarczajaco, zeby sie opchac. ;) Ja jeszcze w miedzyczasie przecieralam jakies kurze i nakrywalam do stolu, ale bez spiny. Fajnie by bylo zeby na Boze Narodzenie tez udalo sie wszystko ogarnac tak na spokojnie, ale chyba bez szans. :D Przyjechali moj tato oraz chrzestny dzieciakow, ktory przywiozl jeszcze jedna salatke, zjedlismy, obalajac miedzy nasza czworke butelke wina, odetchnelismy chwile po obfitym obiedzie/kolacji, popchnelismy deserem i po swietowaniu. ;)

Cala nasza "rodzinka" :)
 

Nagle zrobila sie prawie 19 i nasi goscie zebrali sie do domow. Z jednej strony fajnie, ze czlowiek dosc szybko zostaje sam zeby ogarnac burdel (dzieki losowi za zmywarke!), ale z drugiej, brakuje mi czasem biesiadowania do poznej nocy, ktore bylo nieodlaczna czescia Swiat w Polsce...

Uczesalam Bi warkocz dobierany i Nik pozazdroscil siostrze fryzury. U niego przod nadal jest dosc krotki i kosmyki sie wymykaja, ale na gorze udalo sie stworzyc cos takiego :D
 

Black Friday... :D Pisalam juz nie raz, ze lazenie po sklepach to nie dla mnie, a poza tym akurat ten dzien jest na to jednym z najgorszych z mozliwych. No chyba, ze ktos uwielbia krazyc 15 minut po parkingu centrum handlowego zeby znalezc wolne miejsce. Coz, sa rozne fetysze... :D Dzien powital nas ponura aura i deszczem, wiec wlasciwie to mialam ochote zaszyc sie w chalupie na caly dzien, ale malzonek mial inne plany. Otoz, jego paszport wygasa w lutym, a dzieciakow w czerwcu nastepnego roku, wiec wymyslil, ze akurat w ten dzien pojedzie zrobic zdjecia i je przedluzyc. Poczatkowo mialam wyslac go samego z dzieciakami, bo moj paszport bedzie wazny jeszcze kilka lat, wiec nie bylam im do niczego potrzebna. Przypomnialo mi sie jednak, ze aby przedluzyc paszporty Potworkow, obecni musza byc oboje rodzicow. :O Chcac wiec czy nie chcac, wyruszylismy wszyscy razem. O ile zrobienie zdjec poszlo szybko i sprawnie, o tyle na poczcie juz bylo tylko pod gorke. Tak, bo tutaj przedluzanie paszportow robi sie droga pocztowa. Teraz, przy koronie, M. moglby po prostu wyslac aplikacje dolaczajac wszystkie dokumenty, ale dla dzieci nadal trzeba sie stawic osobiscie. No i ok, wiedzielismy o tym, wiec celowo wybralismy taki dzien, kiedy wszyscy jestesmy w domu. I co? I jajco! Kolejny raz przez korone. Otoz, teraz trzeba sie wczesniej umawiac! :O Zazgrzytalismy zebami, ale nie mielismy wyjscia, wiec poprosilismy o umowienie nas na wizyte. Na sobote, zeby nie kolidowalo ze szkola ani praca. Taaa... Pani przejrzala kalendarz i oznajmila, ze w grudniu wszystkie soboty sa juz zajete. Zanim przeskoczyla na styczen, M. spytal przezornie, ile czasu zajmuje teraz otrzymanie nowego paszportu. Cztery miesiace. CZTERY, ku*wa, miesiace (kiedys zajmowalo to okolo 8 tygodni)!!! :O Poniewaz nadal planujemy, ostroznie i nienapalajac sie, wylot do Polski wiosna, wiedzielismy, ze przy takim okresie czekania na paszporty, musimy, po prostu musimy zalatwic to w ciagu najblizszych dni. Spytalam wiec urzedniczke, czy ma cos w tygodniu, najlepiej po czwartej po poludniu. Naiwna! Przeciez hamerykanckie urzedy nigdy nie dzialaja tak, zeby normalnie pracujacy smiertelnik mogl z nich bez przeszkod skorzystac! Pani odpowiedziala uprzejmie, ze serwis paszportowy jest czynny od 9 do 14!!! :O %$$&*@*^%! W koncu stanelo na tym, ze mielismy wizyte na srode o godzinie 1:15, ktora jest najpozniejsza mozliwa pora. To oznacza, ze nie tylko ja oraz M. musimy zwolnic sie z pracy, ale dodatkowo bede musiala wczesniej odebrac ze szkol dzieciaki... A wszystko przez tak trywialna sprawe jak przedluzenie paszportow... I jeszcze rozumiem takie przeboje z paszportami polskimi, gdzie trzeba jechac do konsulatu, itd. Ale my mowimy o zwyklych, tubylczych! :/

Tego dnia, troche na poprawe humoru, a troche dla zabicia czasu, M. przytargal z piwnicy choinke.

Nik...
 

Pierwszy raz Potworki ubraly ja praktycznie same. Ja przewiesilam tylko kilka bombek, bo dzieciaki wszystkie zawiesily z przodu, a z tylu ani jednej. :D

A Bi musiala przybrac swoja pokazowa poze... ;)
 

Reszte ozdob swiatecznych bede wyciagac pomalutku i stopniowo, ale wieczorem, majac z jednej strony zaswieconego chojaka, a z drugiej zapalony kominek, salon znow nabral tej niepowtarzalnej atmosfery. :)

Choinka wieczorem...


 

Na jesienno - zimowe rozgrzanie :)

Sobota rowniez minela ekspresowo, mimo, ze w sumie ani za duzo nie robilismy, ani sie nie relaksowalismy. Zapomnialam nastawic sobie budzika i w rezultacie spalam slodko do 9, a kiedy sie zbudzilam, nie mialam pojecia, co sie dzieje. ;) Malzonek za to z samego rana pojechal na silownie, a potem, niesiony entuzjazmem, oznajmil, ze pojedzie na zakupy. Kiedy je ostatnio robilam, staralam sie kupic zapas wszystkiego na 2 tygodnie, ale jednak pare rzeczy bylo juz na wykonczeniu. I nie powiem, ciesze sie, ze choc raz ominely mnie cotygodniowe zakupy, zwlaszcza, ze choc slonecznie, bylo bardzo wietrznie i dosc zimno. Ale! Jezdze zawsze do tych samych sklepow, wiec mam juz obcykane co gdzie lezy i jade na autopilocie, zgarniajac po drodze wszystkie zwykle produkty. A jak sie wkurzam, jak czasem cos poprzestawiaja! :D Szukac musze tylko rzeczy, ktore potrzebne mi sa wyjatkowo, najczesciej do jakichs odswietnych przepisow. Dzieki temu tez, praktycznie nie robie listy zakupow. Zapisuje tylko rzeczy, ktore koncza sie rzadziej, a wiekszosc podstaw, jak mleko, jaja, jogurty, itp. zgarniam nawet o nich nie myslac. No a teraz malzonek zameczal mnie pomoca w zrobieniu listy, a wpisywal na nia doslownie wszystko! I nie ma, ze napiszesz ogolnikowo "owoce"! Nie, trzeba wyszczegolnic jeszcze ktore! A potem i tak kupil ananasa, ktorego dzieciaki nie lubia i dzwonil do mnie czy kupic winogrona, ktorych mielismy cala siatke! W ogole, dzwonil doslownie co kilka minut z pytaniami czy kupic to lub tamto, a jesli tak to jaki rodzaj! O ludzie! Az Potworki sie zasmiewaly, a mi przemknelo przez mysl kilkanascie razy, ze mam za swoje, bo moglam pojechac sama... ;)

Po powrocie, M. zagonil Bi do odkurzania wycieraczki pod jej nogami w aucie, odkryl bowiem, ze panna oskrobywala sobie z blota i trawy korki, wiec byla tam jedna, gruba warstwa ziemi. A kiedy pannica skonczyla swoja dzialke, z rozpedu odkurzyl i poprzecieral caly moj samochod. Fajnie, chociaz po zimie i tak bedzie ono wygladalo jakby nigdy nie bylo sprzatane, a poza tym, potem jadac moim autem, malzonek ciagle sztorcowal dzieciaki zeby "nie kruszyly i gdzie maja papierki i ze maja je zwinac do kieszeni i wyrzucic na stacji benzynowej", itd. A to przeciez moje auto! ;) Nie mowiac juz o tym, ze poczatkowo M. planowal na ten dzien wieszanie swiatelek wokol domu, a teraz niewiadomo kiedy je powiesi... A jechalismy do kosciola na msze, bowiem po trzech dniach laby, malzonek w niedziele ruszal do roboty. :) Wieczorem zas Potworki zasiadly do pisania listow do Mikolaja.

"...if you wrote a letter to Santa and you're good..." 𝅘𝅥𝅮 - albo jakos tak to szlo... :D (piosenka: "He'll be coming down the chimney (like he always did before"))
 

Pomalu musze zaczac zamawiac prezenty, wiec czas byl zorientowac sie w aktualnych marzeniach dzieciakow. Ktore sa takie, ze hoho!!! :O Nik uzyl listowego gotowca, ale na dzien dobry otworzyl szeroko oczy, ze jest tam miejsce na "tylko" 5 pozycji. Odpowiedzialam, zeby wpisal piec rzeczy, ktore chcialby dostac najbardziej, ale syn jednak stwierdzil, ze upcha wszystkie swoje zyczenia. ;) A czego tam nie ma! Oprocz gier i zabawek, znalazl sie nawet wlasny komputer i $1000! :O Bi zas przy niektorych pozycjach wpisala dokladna marke i rodzaj. W dupkach sie poprzewracalo. :D

Nom, ostro sie poprzewracalo... ;)
 

Niedziela to byl w koncu prawie calkowity relaks, jesli nie liczyc zmiany poscieli dzieciakow i dwoch ladunkow prania. ;) Malzonek pojechal do pracy, ale dzieciaki i ja nie ruszylismy sie z domu, choc nie bylo to moim planem. Poczatkowo myslalam o wypadzie znow na lodowisko, ale... okazalo sie, ze M. nie tylko wzial moje auto, ale jeszcze nie wyszedl jak zwykle w niedziele o 11, lecz zostal do 14! :O W ten sposob utknelam z Potworkami w chalupie. No dobra, mialam do dyspozycji truck'a M., ale to jest tak wielkie bydle, ze miedzy lusterkami a drzwiami garazu, ma z obu stron doslownie po 10 cm luzu. Obawiam sie, ze przy probie wyjazdu skosilabym przynajmniej jedno lusterko, wiec odwazylabym sie na to tylko w razie jakiegos naglego wypadku... ;) W ten sposob, dzien uplynal spokojniutko, na poznym sniadaniu, ogladaniu skokow narciarskich (co za porazka naszej druzyny! :O), przebraniem sie z pizam (to dzieciaki) okolo poludnia... W zasadzie, po tym dlugim weekendzie, ktory byl niespodziewanie troche zabiegany, przydal nam sie taki dzien spedzony w domu. Tym bardziej, ze za oknem mielismy pierwszy tego roku snieg!

Snieg widac bylo tylko na ciemniejszych powierzchniach :D
 

Padal sobie raz mocno, raz leniwie przez wiekszosc dnia, choc bylo zbyt cieplo, zeby porzadnie osiadl na powierzchniach. Do naszego ogrodu zas zawital piekny, choc plochliwy gosc. ;)

Slabo go widac, bo po pierwsze, zamazuje go padajacy snieg, a po drugie, jak tylko mnie zobaczyl na tarasie, szybko umknal pomiedzy drzewa. Tutaj wlasnie odwraca sie, zeby uciec
 

Po poludniu Potworki odrobily czesc pisemna pracy domowej do Polskiej Szkoly. Zostalo jeszcze tylko przecwiczyc czytanie. Nik bedzie niepocieszony, bo ma nauczyc sie czytac dosc dluga pastoralke, bowiem klasy III maja w tym roku wziac udzial w Akademii Swiateczniej. Chociaz... przy kolejnym "strasznie groznym" wariancie korony, kto wie, czy sie ona odbedzie... ;) Pozniej, w koncu dzieciaki doczekaly sie pozwolenia na zmajstrowanie domkow z piernika.

Nik wyglada na takiego zadowolonego, a tak naprawde to mial focha, bo scianki mu sie przewracaly ;)
  

Oczywiscie maly dramacik musial sie zdarzyc, bo Potworki sa niecierpliwe, wiec poczatkowo domki im sie rozpadaly. Bylo sporo placzu oraz krzykow. Ja w tym czasie rozmawialam na Skypie z siostra, wiec nie tylko nie mialam jak pomoc, ale jeszcze sie wkurzalam, ze nic nie slysze przez ich ryki. ;) Bi w koncu ochlonela, przystapila do zadania spokojniej i... udalo sie. Nikowi scianki oraz dach musialam zamontowac ja, niestety. On tylko udekorowal. ;)

I gotowe!
 

Poniedzialek zaczal sie troche nerwowo, bo po czterech dniach dluzszego spania i ogolnego wypoczynku, nie dosc, ze ciezko sie wstawalo, to jeszcze Bi zeszla na dol z placzem. Wystraszylam sie, ze cos sie stalo, moze panna zle sie czuje, ale pytam co sie dzieje, a ona, ze... nie chce jechac autobusem! Najpierw burknelam, zeby nie wymyslala (no coz, zanim sie dobudze, jestem zawsze zla jak osa), ale po chwili przyszlo mi na mysl, ze moze faktycznie dzieje sie w autobusie cos niedobrego. Tylko dziwne, ze Starsza nic nie mowila, a tu znienacka placze... Bi jednak na moje pytanie zaczela krecic, ze w autobusie krzycza i ja denerwuja i ona nie lubi... Pytam o szczegoly: czy krzyczy kierowca (wcale bym sie nie dziwila, skoro przewozi bande rozrabiajacych smarkaczy), czy ktos wrzeszczy na nia lub jej dokucza? No nie, po prostu dzieciaki krzycza do siebie, jest glosno i ja to denerwuje... Podejrzewam, ze panna byla po prostu niedospana i niezadowolona, ze po dlugim weekendzie wraca do szkoly, wiec zaczela wymyslac. ;) Dodatkowo, pewnie byla zazdrosna, bo tego dnia Nik mial swoj game club, wiec odbieralam go ze szkoly, a ona musiala wrocic school bus'em. No ale sorry, i tak w tym roku szkolnym (poki co) ja odbieralam czesciej niz brata. Teraz jego kolej. Zreszta, od nastepnego tygodnia zaczyna sie siatkowka, wiec znow bede Bi raz w tygodniu odbierac po zajeciach. Ale ze mowa o Starszej, to oczywiscie caly ranek miala ciagle lzy w oczach i plamy na twarzy, nawet juz w momencie wsiadania do znienawidzonego pojazdu... ;) Bi niestety emocje nosi na wierzchu i kompletnie nie potrafi nad nimi zapanowac... Wiekszosc dnia spedzilam w pracy, gdzie robic sie nie chcialo, ale bylo bardzo towarzysko, z racji, ze wszyscy dzielili sie wspominkami co tez porabiali w czasie dlugiego weekendu. :) Po pracy musialam jechac oczywiscie po Kokusia, a po drodze utknelam w takich korkach, ze o jessssu... Tak to jest jak trzeba przebrnac przez cale miasteczko jedna, glowna droga, z pojedyncza linia w kazdym kierunku, w godzinach szczytu. Nik konczyl o 16:15, a ja dojechalam o 16:21. Nie tak zle, ale obawialam sie, co tez Mlodszy zrobi jak zobaczy, ze mnie nie ma. Na szczescie okazalo sie, ze nie bylam jedyna spoznialska (przy takich korkach to zadna niespodzianka...) i nauczycielka czekala z grupka dzieciakow. Wkurzylam sie na Nika nieziemsko, bo mamy +1 stopien, a moj syn stoi na zewnatrz w jednej, cienkiej, bawelnianej bluzce, a kurtke trzyma pod pacha! Rano wzial nauszniki, ale myslicie, ze je zalozyl? Ha! :/ A potem caly wieczor narzekal, ze boli go glowa i czuje sie "slaby". Tyle, ze w przerwach w marudzeniu, szalal, zasmiewal sie i mial normalny apetyt. Hmmm... No, ale martwilam sie czy cos go nie bierze, bo Mlodszy ma zdecydowanie jakas awersje do wierzchniego odzienia... :( Ogolnie wieczor uplynal spokojnie. Dzieciaki nie mialy sportow, Bi prace domowa odrobila w tym strasznym, glosnym autobusie, Nik mial tylko omowic ze mna wyniki testu z matematyki. Trzeba przyznac, ze tym razem nie za bardzo mu poszlo, bo na 13 zadan az 7 zrobil zle. :O Jak to jednak Mlodszy, tu nie pomyslal, tu sie za bardzo spieszyl... W dwoch zadaniach mial zaokraglic wynik do najblizszej setki, a zaokraglil do najblizszej... dziesiatki. :O Swoja droga to uwazam, ze z tym zaokraglaniem to lekka przesada i nie rozumiem po co robic z tego czesc zadania. Nik bowiem obliczenia wykonal poprawnie, ale ze zaokraglil bez dokladnego przeczytania (na pewno, spieszac sie, doszedl do "zaokraglij" i dalej juz nie doczytal; typowe :D), to sie walnal i stracil punkty... Zas ostatnie zadanie mialo w ogole niewiele wspolnego z matematyka, a opieralo sie po prostu na logicznym mysleniu. ;) Narysowana bowiem byla kartka z kalendarza i napisane, ze dwoch kolegow chodzi na silownie. Jednen raz w tygodniu, drugi co drugi dzien. Spotkali sie tam 1-szego. Pytanie zas bylo, kiedy znow spotkaja sie na silowni. Takie pytanie dla 9-latkow?! Od kiedy dzieciaki w tym wieku potrafia kierowac sie logika? :D Nic dziwnego, ze Nik zrobil tam blad (a raczej zwyczajnie zgadywal, z tego co mi powiedzial) za pierwszym razem i za drugim tez go nie poprawil. A! Bo tutaj dzieciaki (nie wiem czy we wszystkich klasach, czy tylko w podstawowce) dostaja testy po sprawdzeniu z zaznaczonymi blednymi odpowiedziami i maja szanse samodzielnie je poprawic! :O Zebym ja tak mogla jak jeszcze chodzilam do szkoly... W kazdym razie Nik zdolal poprawic wszystkie wczesniejsze bledy, oprocz tego wlasnie z silownia. :D

Wtorek przywital nas mrozem. Termometr pokazal -4 stopnie, a wszystkie powierzchnie na dworze pokrywal szron. Dobrze, ze wiatr byl tylko leciutki, a za to swiecilo slonce, wiec stanie na przystanku nie bylo takie straszne. Zreszta, autobusy, podobnie jak dzien wczesniej, przyjechaly o rozsadnych porach i juz o 8:01 znalazlam sie z powrotem w cieplutkim domku. :) Potem praca, a po pracy do domu, obiad, pomoc Kokusiowi z pracy domowej (ulamki - zalamki! :D), a na koniec dnia wyprawa z Bi na gimnastyke. Tam Starsza cwiczyla wstawanie bezposrednio z pozycji "mostka" (i nawet cos tam zaczyna jej wychodzic ;P), a ja gadalam z kumpela, choc jej 3-latka byla tego dnia wyjatkowo rozszalana. ;) Jak zwykle siedzi z nosem w telefonie z bajkami, tak teraz domagala sie chodzenia w kolko po budynku lub z niego uciekala, biegala, piszczala... ;)

Tu akurat Bi przymierza sie do wspinaczki po linie. Skubana, potrafi wlezc prawie na sama gore! :O
 

Za to mi kolezanka wreczyla zaproszenie na Sylwestra w ich nowo - wyremontowanej chalupie. Moje Drogie, nie bylam na imprezie sylwestrowej od... nie pamietam ilu lat! Na prawdziwym balu to chyba z 17, bo bylam na nim z jeszcze bylym facetem. A na domowce u innych znajomych, przed narodzinami i moich dzieci i ich blizniakow, ktorzy sa starsi od Bi o rok... wiec mozecie mniej wiecej podliczyc lata... :D Musze skolowac sobie jakas kiecke, bo z braku okazji nawet nie mam tego typu kreacji! :O

W srode, dla odmiany, nadeszlo lekkie ocieplenie. Rano temperatura byla okolo zera, ale odczuwalo ja sie jako calkiem przyjemna. ;) Autobusy przyjechaly o czasie, a ja wrocilam z radoscia do domu, tym wieksza, ze tego dnia nie wybieralam sie do biura! :) Po poludniu mielismy bowiem te umowiona wizyte na poczcie, wiec stwierdzilam, ze jak mam jezdzic w kolko do pracy, po jednego Potworka, po drugiego, a potem jeszcze do urzedu, to wole popracowac z domu. Ach, zebym mogla tak codziennie... :D Chociaz, moze powinnam sie ugryzc w jezyk, bo jak powiem za glosno, to znowu oglosza jakis lockdown... ;) W kazdym razie, udalo mi sie i nastawic pranie i zmywarke i wyjsc z psem na spacer...

Co zobaczone na spacerze, tego nie da sie ODzobaczyc. Hamerykanie sa czasem jak duze dzieci... :D
 

A rano mialam czas i na poodpisywanie na maile i na zaliczenie godzinnego meeting'u. Nie ma jak pracowac z jadalni... Malzonek wrocil wczesniej (bo na poczte musielismy stawic sie wszyscy), wiec udalo sie choc raz "pobambolic" glosno i bez krepacji, nie obawiajac sie, ze dzieci uslysza i beda zadawac niewygodne pytania. :D Potem trzeba bylo pojechac po rzeczone malolaty. Nik wyszedl ze szkoly prawie natychmiast. Zreszta w jego szkole staznik zna mnie tak dobrze, ze tylko uchylil drzwi i oznajmil, ze Mlodszy juz idzie. :) U Bi gorzej. Nie dosc, ze Bi jest tam pierwszy rok, to jeszcze szkola ogromna, wiec tez ciezej zapamietac wszystkich rodzicow. Zostalam wylegitymowana i stalam tam w przedsionku znoszac jajo z nudow. A Bi, ta moja "gwiazda" pojawila sie pod drzwiami zdziwiona, bez kurtki i plecaka, mimo, ze wiedziala, ze bede odbierac ja wczesniej. Okazalo sie, ze akurat miala chorek i musiala po swoje rzeczy pojsc do klasy, ale zamiast od razu tam podazyc, to niewiadomo po co przyszla do wejscia...

Juz o 12:30 mielismy jednak oba Potworki w aucie i choc na wizyte bylismy umowieni na 1:15, stwierdzilismy, ze pojedziemy wczesniej. A noz - widelec nas przyjma? ;) Taaa... Na miejscu byla juz inna rodzina z dwojka chlopcow, biegajaca od kasy do stolika i z powrotem. Kiedy w koncu wychodzili, mama przechodzac obok wydala z siebie przeciagle "uffffff...". Zapewne cieszyla sie, ze kolejny raz bedzie musiala przez to przejsc dopiero za 5 lat (co tyle wyrabia sie tutaj paszporty dzieciom do 16 roku zycia). ;) Po nich byl jakis mlodzieniec, ktory nawet nie mial zdjec, wiec musieli mu je zrobic, dodatkowo przedluzajac juz i tak dluga procedure... A po nim wzieli jakas dziewczyne umowiona jakims cudem na te sama godzine co my, ale tylko na zdjecie. No ludzie! Zaraz obok jest CVS (to siec aptek wraz z mini-supermarketem), gdzie zdjecia zrobia duzo sprawniej! :/ W koncu nadeszla nasza kolej... i sie zaczelo! Sprawdzanie wszystkich formularzy i dokumentow. Okazalo sie, ze powinnam byla wpisac moje panienskie nazwisko. Po jaka cholere, nie mam pojecia... Babka robila kopie absolutnie wszystkiego, podpisac trzeba bylo to tu, to tam, tu wpisac moje imie, tam imie dziecka... Oczywiscie razy dwa... ;) Przy kazdej linijce na wszelki wypadek upewnialam sie, czy na pewno wpisuje co trzeba... Babka wziela nas o 1:05, a wyszlismy z tamtad o 1:40! Tyle ceregieli dla przedluzenia glupich paszportow! :O Miejmy nadzieje, ze wszystko jest ok i dokumenty przyjda bez problemu, choc nastawieni jestesmy na dlugie czekanie. Nie tylko juz poprzednim razem uprzedzono nas, ze to moze potrwac 4 miesiace, ale znajomy M. potwierdzil. Przedluzali niedawno paszporty z zona i mysleli, ze gdzies zginely po drodze, tak dlugo to zeszlo... :(

Po poludniu Nik zaliczyl powrot na treningi druzyny plywackiej. Nie obylo sie bez wielkiego marudzenia, ze on nie chce, ze dlaczego go nie wypisalam, ze on woli chodzic w czwartki, itd. Pechowo zaczal swoje jeki przy M., ktory znow wyskoczyl ze stala spiewka, ze po co ja Potworki ciagle na wszystko zapisuje, ze dlaczego nie dam im odpoczac, itd. Ze jak Mlodszy nie chce to po co ja go znow na plywanie zapisywalam?! Nosz ku*wa! Nie dosc, ze musze synowi, to teraz jak krowie na rowie, mezowi tlumaczyc, ze po pierwsze, Nik w ogole nie byl z plywania wypisany; ja tylko zawiesilam oplaty na miesiac, bo Kokus mial i pilke nozna i szermierke i wlasnie chcialam dac mu troche oddechu! Po drugie, zanim je zawiesilam, rozmawialam z Nikiem i on wcale nie byl przekonany czy chce sobie robic przerwe, a za to zdecydowanie chcial do plywania wrocic. Wlasnie od nowa zaczeli pobierac oplate z mojej z karty, wiec nadszedl czas dla Mlodszego wrocic. A jeczy, bo to jest typ, ktory ogolnie lubi jeczec, a jak jest glodny, to juz na maksa, o czym zreszta ostatnio pisalam. ;) W tym momencie wlasnie jeczal w samochodzie, bo odebralismy go ze szkoly przed lunch'em, nie chcialo mu sie chwycic przekaski ze sniadaniowki, potem zeszly nam wieki na poczcie, wiec Mlodszy byl w nastroju hiper marudnym. Po powrocie do domu zjadl, mial czas sie pobawic, odpoczac i na plywanie pojechal moze bez entuzjazmu, ale tez bez wiekszych protestow.

Nik doplywa do scianki :)
 

A po treningu, niespodzianka! Pytam mlodziaka jak bylo, a on, ze fajnie i wlasciwie to on teraz chce juz chodzic! Normalnie udusic go czasem idzie! :D Ale na zawody 18-ego nadal twardo odpowiada, ze nie jedzie i nie kusi go nawet perspektywa ominiecia Polskiej Szkoly tego dnia. ;)

A wiecie, ze w srode minelo mi oraz M. 14 lat od slubu cywilnego? Ja zapomnialam. :D Jak zawsze pamietam o takich rzeczach i to nie tylko moich, ale siostry, rodzicow i kuzynostwa, tak tym razem zupelnie wylecialo mi z glowy. A M. to wiadomo... ;) Dopiero sms od mojej siorki nam przypomnial.

Z racji 1-szego grudnia, Potworki wyciagnely kalendarze. W tym roku Nik wybral taki z mini autkami (naprawde "mini" - kazde ma okolo 2 cm dlugosci), a Bi z fidget toys; nie mam pojecia jak to przetlumaczyc, ale to takie zabaweczki jak slynne "babelki" - cos, czym mozna sie bawic w reku zeby pomoc sobie w skupieniu


Czwartek byl... ciezki. ;) Szef w koncu powrocil z Chin, wiec skonczylo sie obijanie. Trzeba przyjezdzac i wychodzic o normalnej porze, a juz tak mi dobrze bylo. :D Gosciu przydal sie chociaz na tyle, ze "naprawil" mi problem z komputerem. Pamietacie jak pisalam, ze to co robie, zapisuje sie tylko w moim laptopie, a nie na serwerze? Szefuncio zaradzil problemowi. A dlaczego "naprawil" w cudzyslowiu? Ano dlatego, ze jakims cudem stworzyl osobny serwer, na ktorym musze teraz pracowac. I to byloby ok, ale nie udalo mu sie automatycznie poprzenosic wszystkich starych plikow! Czyli, zeby Boze bron, nie wystrzelilo ich w kosmos, musze je wszystkie metodycznie przenosic na nowy serwer... Bo mi sie przeciez nudzi... Po pracy szybka rundka do biblioteki, bo ksiazki do oddania wozilam caly tydzien i nie moglam jakos tam dojechac. W domu obiad, odrabianie lekcji z Nikiem (Bi sama sobie poradzila), a pod wieczor karate. Tu znow sie Mlodszy umarudzil, a tym razem nie byl nawet glodny. ;) Najpierw, ze on chce isc na zajecia grupy poczatkujacej. Kiedy wyjasnilam (po raz setny), ze specjalnie przepisalam go do bardziej zaawansowanej, bo poczatkujaca to jeden wielki chaos, wyglupy smarkaterii i uciszanie trenera, Nik zmienil taktyke. Chodzil i wyklocal sie, ze on postanowil, ze tego dnia nie jedzie i ze nie moge go zmusic. :D Na szczescie od decyzji nadal jestem ja... Pozniej, juz w samochodzie, to samo marudzenie co dzien wczesniej przed plywaniem: "po co go zapisywalam?!" Kiedy przypomnialam, ze przeciez pytalam go najpierw czy chce, odparl, ze myslal, ze bedzie A. (taki chlopczyk, z ktorym sie zaprzyjaznil podczas poprzednich sesji). No niestety, dzieci przychodza i odchodza, nie zawsze trafi sie na kogos znajomego... Nastepnie usluchalam sie znowu tej samej spiewki, ze po co mu sporty, ze przeciez on jest wystarczajaco aktywny (taaa... z w-f'em raz w tygodniu i z ciemnoscia zapadajaca o 16:30, wiec nawet bez mozliwoscie poganiania po podworku). Naprawde momentami mam dosyc powtarzania ciagle tej samej pogadanki, no ile mozna...

Nik wymierza bocznego kopa z rozpedu
 

A najlepiej, ze po zajeciach idziemy do auta, a Mlodszy odzywa sie sam z wlasnej woli, ze "w sumie bylo fajnie i ze on nigdy nie chce chodzic na sporty jak mial od nich dluga przerwe, ale potem mu sie jednak podoba". Moja reakcja? "Ale przeciez na karate byles tydzien temu!!!". :O "No tak, przeciez to tak dluuugo...". Wezcie mnie trzymajcie bo nie wytrzymam z tym chlopakiem! :D

A dzis normalny dzien. Szkola, praca, po pracy niestety tygodniowa spozywka, a wiec powrot do domu po zmroku. Potem kapiel, wygrzewanie dupki przy kominku, przecwiczyc z Potworami jeszcze raz czytanki do Polskiej Szkoly i nadeszla magiczna godzina pojscia dzieciarni do spania. :) Malzonka za to chwycilo jakies chorobsko. Gardlo boli, z nosa cieknie, a wiec chlop "umiera". :D Najgorzej, ze za nim mu przejdzie, na pewno z kims sie wirusami "podzieli". :/

Niestety, nie wiem co sie porobilo z bloggerem, ale nie wladowuje mi zdjec. Sprobowalam z innego komputera, ale pokazuje to samo. Czy komus tez sie cos takiego przydarzylo? Czy na Bloggerze moze sie wyczerpac pamiec? Jak to sprawdzic? Nie mam pojecia co sie dzieje... :(

Dopisek: najwyrazniej blogger mial jakas jednodniowa czkawke. Kolejnego dnia dodalam zdjecia bez problemu...

21 komentarzy:

  1. Zawsze to święto Dziękczynienia było dla mnie takie niezwykłe. Ciekawie jest o nim poczytać z perspektywy Polaka w Ameryce.
    U nas w domu emocje na wierzchu, jak to trafnie ujęłaś, nosi Jerzy. Może najstarsi to tacy wrażliwcy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze, kto wie. Choc ja jestem najstarsza, a choc ze mnie wrazliwiec, to jednak na zewnatrz raczej sprawiam wrazenie opanowanej. :)
      Hamerykanskie swieta, przez mocno rozbudowany przemysl filmowy, fascynuja caly swiat. A tak naprawde Indyk to takie zwykle, spokojne obchody, tyle ze zawsze jest przy nim 4-dniowy weekend, wiec wszyscy sie ciesza. ;)

      Usuń
  2. Tempa nie zwalniacie :D Nik mi przypomina Jasia, on też namarudzi, najęczy, nawkurza mnie, a potem zachwycony, bo było tak wspaniale. Nic tylko udusić.

    To widzę, że nie tylko u nas załatwianie różnego rodzaju spraw urzędowych to jedna wielka masakra. Mamy elektroniki tyle, że ruszyć się nie idzie, ale wszystko trwa tak długo, jakby dopiero ścinali drzewa na wyrobienie dokumentów... Czasami się zastanawiam, czy to nie jest po to, aby zniechęcić ludzi do załatwiania takich spraw ;)

    Wszystkiego najlepszego z okazji 14 rocznicy!!! Życzę Wam jeszcze wielu, wielu kolejnych. No i oczywiście zdrowia dla M., może Was jednak nie złapie?

    Nie wiem jak to jest na bloggerze, bo nigdy tutaj nie miałam bloga. Ale ja u siebie mam ograniczoną ilość na zdjęcia (korzystam z bezpłatnej wersji), więc co jakiś czas muszę usunąć te najstarsze, aby dodać nowe. W zakładce multimedia, tam gdzie mam galerię ze zdjęciami, mam pasek pokazujący ile miejsca mam zajęte.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Donoszę, że zdjęcia nadrobiłam :)

      Usuń
    2. Okazuje sie, ze blogger mial jakis blad i sam sie naprawil. :)
      Na szczescie, odpukac, M. mial chyba zapalenie zatok i nikogo nie zarazil. :)
      Tutaj to zalezy od urzedu. Te stanowe lub federalne slynne sa z tego, ze na kazdym kroku cos utrudniaja, systemy maja kompletnie nieprzyjazne uzytkownikom i pracuja w nich najbardziej gburowaci urzednicy. :D
      Tak, Nik doprowadza mnie do szalu, bo ja go juz znam, wiec wiem, ze musze zacisnac zeby i przetrzymac jego jeki, ale M. natychmiast wyskakuje z tym, ze jak nie chce, to go wypisac i po co go zmuszam... :/

      Usuń
  3. Ja lubie Thanksgiving za taki wlasnie przedluzony weekend, za dobre, obfite jedzenie i za brak pospiechu. Bo u nas w domu tez tak jest, ze nie swirujemy z niczym w te swieta. A w Black Friday jeszcze nigdy nie wyszlam z domu, zeby pochwycic jakies wyprzedazowe "okazje", bo nie wierze wtedy w zadne okazje. Wtedy tylko spie i przezuwam kolejna porcje indyka.
    Z paszportami amerykanskimi rzeczywiscie teraz porobil sie cyrk, ale jeszcze kilka m-cy temu, zeby podrozowac do PL - trzeba bylo miec wyylacznie aktywny, tj. wazny paszport polski. Coz to za epopeja byla, zeby wyrobic w ambasadzie lub konsulacie polski paszport - rany boskie... Mimo usilnych staran, nie udalo nam sie dojsc z polskimi "placowkami dyplomatycznymi" do porozumienia. Za sztywni dla nas byli, zeby nam sie chcialo ich obskakiwac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, nie wiem jak u Was jest, ale my po polskie paszporty musimy sie zglosic do konsulatu w Nowym Jorku. Teraz, przez koronowe wariactwo, maja ograniczona ilosc appointment'ow. Przez kilka miesiecy probowalismy cos chwycic i doopa... Poddalismy sie.
      Na Black Friday na zakupy pojechalam tylko raz w zyciu, bo w pracy naopowiadali mi jakie to mozna zlapac okazje... Nigdy wiecej nie dalam sie namowic na to wariactwo. :D

      Usuń
  4. Niezły macie cyrk z tymi paszportami...
    A Nik widzę jak mój Młodszy, narzeka, marudzi, a wychodzi wybawiony. Do uduszenia :))
    Zdrowia Wam życzę
    U nas za oknem całkiem łady śnieg

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie, do uduszenia! :D
      U nas sniegu spadlo raz doslownie 2 cm. Po poludniu juz praktycznie znikl. :(

      Usuń
  5. Do spraw urzędowych zawsze trzeba mieć nerwy ze stali, najwięcej naużeraliśmy się w Grecji przy dokumentach do ślubu...
    Listy do Mikołaja niezłe, mają dzieciaki potrzeby!
    Śnieg! U nas poprószył kilka minut, ale frajda dla dzieci była nieziemska ;)
    No tak, u nas świąteczne zajęcia w Polskiej Szkole stoją pod znakiem zapytania z tego samego powodu...
    No i wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas Polska Szkola jakos sie trzyma. Nawet Mikolaj byl, a w ten weekend maja miec swiateczna akademie... ;)
      Daj spokoj, szczeka mi opadla jak przeczytalam list Kokusia! :D
      Urzedy to moj najwiekszy wrog; chora jestem jak mam cos zalatwiac! ;)

      Usuń
  6. Pierwszy śnieg i u nas. Jakoś tak przyjemnie się zrobiło. I widniej, co chyba mnie najbardziej cieszy. Macie pod koniec roku sporo okazji do świętowania.
    A jakie fajne domki. My nie możemy wyjść poza pierniki. Jakoś domki wydają mi się za trudne.
    Listy na bogato. A nasz Młodzieniec nie mógł nic wymyśleć. Może to już przesyt dobra, które zalega w domu. A może zbyt bliska odległość czasowa między urodzinami i świętami. A pytania padają od rodziny. Wreszcie zdecydował się na strój piłkarski, książkę i lego, a od pozostałych dziadków pieniążki. Zbiera na konsolę. Na szczęście w tym tempie trochę to potrwa :)
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No wlasnie, u nas to samo, ze w grudniu za duzo juz tego wszytkiego: Mikolajki, urodziny Nika, Boze Narodzenie... Ile mozna dostawac prezentow?! ;)
      Kochana, ale te czesci do domkow to ja kupuje gotowe. Dzieciaki tylko skladaja je do kupy. ;)
      U nas po sniegu juz ani sladu i temperatury po 10 stopni albo wiecej...

      Usuń
  7. Nam się udało przy ostatniej bytności załatwić przedłużenie paszportów dzieciom w PL. Całość zajęła nam siedem minut:) Gorzej było z zapisaniem się na wizytę, bo ponoć tylko online a w sumie udało się telefonicznie.

    U nas klimaty podobne były przy zapisywaniu dzieci na pozaszkolne aktywności:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, to brawo! My musielibysmy po nie jechac do Nowego Jorku, ale zlapanie wolnej wizyty graniczy z cudem. :(

      U nas Bi wymysla i kreci nosem, ale jak juz sie zapisze, to chodzi chetnie. Nik niby chce, wiec go zapisuje, ale mlodzianowi sie zawsze cos odwidzi, albo pierwsze zajecia rozczaruja, wiec jeczy ze nie chce, a potem stwierdza, ze jednak fajnie bylo. Oszalec mozna.

      Usuń
  8. Wiesz że czytałam dwa razy? Że zdjęciami jak nowy wpis. No to poswietowaliscie. Już za chwilę kolejna laba.

    OdpowiedzUsuń
  9. Świętowanie po całości :)
    Ale ja się na Potworki nie mogę napatrzyć... to już duże Potwory! xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, niestety... Jeszcze chwila i z domu beda sie wyprowadzac...

      Usuń
  10. Bi przy świątecznym stole wygląda jak młoda panienka, rany jak ten czas leci!!
    Czytałam jak byłam głodna, a tu tyle świątecznych pyszności!!
    A wiesz, że ja wolę prowadzić większe samochody niż mniejsze. Zawsze tak jakoś miałam, że małe auto wzbudzało we mnie strach I dyskomfort a w dużym było mi najwygodniej, mimo, że parkowanie nieco trudniejsze. Swojego czasu bardzo często prowadziłam Mistrza tracka i parkowałam pod firma na ciasnym mokotowie, a moje koleżanki nie mogły wyjść z podziwu jak ja to robię. Ja zaś nie mogłam ogarnąć, jak one odnajdują się w swoich yarisach itp Ale moja mama i siostra, też wolą mniejsze auta, duże wywołują u nich stres i pewnie większość kobiet tak ma.Moim marzeniem było poprowadzić tira i miałam kiedyś mini okazję, a mini, no bo nie mam takiej kategorii prawa jazdy ;) Ale mini przygoda super.
    Wystrój sąsiedzki śmieszny, a jednocześnie uroczy. Uwielbiam ten świąteczny kicz ;)
    Wasza Choineczka cudna. Moi wczoraj już też ubrali, Mistrz dzis ubrał dom i ślicznie już jest. A ja w tym fotelu przy kominku w półmroku choinki mam w końcu czas popisać u was :) czekałam na ten czas fotelowy, oj tak.
    Zdrowia dla M i oby na was nie przeszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, choinka robi niesamowita atmosfere w pokoju. Ja tez wieczorami gasze wszystkie swiatla i siedze tylko przy lampkach choinki. :)
      Ja w zasadzie tez wole wieksze auta, bo moja Toyota Highlander mala nie jest. A Tundre M. poprowadze, tylko z garazu ciezko wyjechac. A parkuje w najgorszym wypadku na koncu parkingu, gdzie nikogo nie ma. To i tak lepsze dla auta, bo nikt nie zarysuje. ;)

      Usuń