Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 15 października 2021

Pizdziernik po raz drugi :)

"Pizdziernik" napisalam zartobliwie, bo poki co, dziesiaty miesiac roku byl pod wzgledem pogody po prostu cudowny. Noce, a wiec ranki i wieczory, wiadomo - zimne (choc bez przesady, bo 11-13 stopni na te pore roku to nie jest zle), ale w dzien przewaznie slonce i ponad 20 stopni. Zyc nie umierac! I nie pamietam kiedy spadl porzadny deszcz! Czasem sie chmurzy, czasem pokropi, ale mocniejszej ulewy nie bylo od... nie wiem kiedy. ;) Ogrzewanie, ktore pod koniec wrzesnia zaczelam od czasu do czasu wlaczac bo dom nad ranem zamienial sie w lodowke, ponownie wylaczylam. Znow okna otwarte sa przez caly dzien i nawet rano, po calej nocy (choc na noc je zamykam) temperatura w chalupie nadal jest do zniesienia. :) Niestety, ten okres pieknej, zlotej jesieni dobiega juz konca. Od niedzieli ma przyjsc ochlodzenie. Nie bedzie moze mrozow, ale slupek rteci w dzien ma dochodzic ledwie do 15-16 stopni, a wiec i noce beda odpowiednio chlodniejsze. Przychodzi zimna, smutna jesien...

Poki co jednak, zostal przynajmniej jeden wyjatkowo cieply dzien, a zimnem bede sie martwila od niedzieli. :D

Jak pisalam ostatnio, w sobote 9 pazdziernika, dzieciaki w naszej miejscowosci zaczely 4-dniowy weekend. Rano odczuwalam tylko delikatnie choc upierdliwie cieknacy nos, wiec nie mialam zamiaru rezygnowac z ogniska, ktore zorganizowala dla dzieci Polska Szkola. Zreszta, zalezalo mi na tym, zeby Potworki mialy jakas forme kontaktu z ta szkola pomiedzy rozpoczeciem roku a listopadem, kiedy faktycznie zaczna uczeszczac na lekcje. Przy okazji wyjasnilo sie dlaczego owe ognisko zostalo odwolane tydzien wczesniej. Jesli pamietacie, w wiadomosci szkola oznajmila, ze impreza nie odbedzie sie "z powodu zlej pogody". Jeszcze na lekcji, nauczycielka Kokusia usilowala wmowic mojej kolezance, ktora o to pytala, ze no przeciez mial padac deszcz! Taaa... burze z piorunami po prostu... Najwyrazniej w tej szkole uwazaja rodzicow za idiotow, ktorzy w dodatku nie sprawdzaja tak podstawowej rzeczy jak prognoza pogody... :/ W ten wlasnie sposob, zamiast miec ognisko przy wspanialym sloncu oraz 23 stopniach, dzieciaki mialy je przy zachmurzonym niebie (dobrze, ze chociaz bez deszczu) i stopniach... 15. Idealnie na weekend przyszlo dwudniowe ochlodzenie... Jak zawial wiatr robilo sie w ogole nieprzyjemnie jak cholera... :/ Tymczasem moja znajoma, ktora preznie dziala w zarzadzie owej szkoly, wygadala sie co do prawdziwej przyczyny odwolania. Otoz, w miejscu, gdzie ognisko mialo sie odbyc, akurat zaczeto masowa wycinke drzew. W miniony weekend, jeszcze miejscami lezalo sporo niezabranych klod oraz stosow galezi. R. powiedziala jednak, ze tydzien wczesniej, kiedy ognisko mialo sie planowo odbyc, stosy drewna walaly sie wszedzie i byle jak, do tego staly jeszcze maszyny i bylo tam po prostu niebezpiecznie. Ot i cala tajemnica i nie rozumiem dlaczego nie mozna bylo tego zwyczajnie rodzicom powiedziec... Niewazne jednak... Nik wybawil sie na calego. Latal z kolegami, opchal sie pizza i s'mores'ami "pod korek" (doslownie co na niego spojrzalam, to cos przezuwal! :D) i sam przyznal, ze bylo super.

Znalezli sie z kolega nawet wsrod oficjalnej fotorelacji z imprezy. ;)
 

Bi zachowywala sie jak... dzika. To dziecko czasem zachowaniami "towarzyskimi" przypomina swego rodziciela... ;) Pierwsze wrazenie, jak tylko przyszlismy i staralam sie odgadnac po chaosie co i jak, oznajmila, ze jej sie nie podoba i chce do domu. :O Niestety, ja zglosilam sie do pomocy, Nik rzucil sie do zabawy, powiedzialam wiec pannie, ze jak nie chce, nie musi sie bawic, moze po prostu stac przy mnie, ale do domu wrocimy wedlug planu, czyli za dwie godziny. Kolezanka z klasy na jej widok rzucila sie i usciskala ja. Bi stala sztywno i odmowila dolaczenia do grupki dziewczynek (z ktorymi do polskiej szkoly chodzi czwarty rok!). Potem znalazlysmy moja kolezanke oraz jej corke, z ktora Bi chodzi na gimnastyke. Tu Starsza pobiegla za E. i myslalam, ze w koncu sie rozbawi. Taaa... Po chwili dolaczyla do nich jakas kolezanka tamtej, wiec Bi odlaczyla sie i zaczela snuc samotnie po placu... Nie chciala jesc ani pizzy, ani s'morse'ow i tylko co chwila przychodzila z pytaniem, ktora godzina i ile jeszcze... :/

Jak widac, pomimo mojej prosby, Bi nawet do zdjecia odmowila pokazania chociazby cienia usmiechu. Czasem nalezaloby jej sie porzadne lanie :/
 

A na koniec podniosla mi cisnienie inna kolezanka, ktora probowala sie ze mna skontaktowac od rana, ale cos jej nie wychodzilo. Zadzwonila jak mylam zeby, ale nie zostawila wiadomosci. Oddzwonilam - nie odbiera. Potem juz na imprezie, patrze, mam od niej znow nieodebrane polaczenie. Bylo tam tak glosno, ze nawet nie slyszalam telefonu. Znowu zero wiadomosci. Rozgladalam sie tam zreszta za nia, widzialam jej syna, ktory jest z Nikiem w klasie, ale jej nie bylo. Oddzwaniam - ponownie, bez odbioru. W koncu, za trzecim razem udalo mi sie wylapac dzwiek telefonu, odebralam i... sie wkurzylam, bo kolezanka na dzien dobry pyta czy nie poczekalabym chwile z jej synem, bo ona chyba nie zdazy dojechac na koniec imprezy. Dodam, ze byla wowczas 11:20, a ognisko mialo sie konczyc o 12, wiec czasu bylo dosc, no ale... W kazdym razie nie ma sprawy, rozne rzeczy czlowiekowi czasem wyskakuja, wiec odpowiedzialam, ze jasne, poczekam z jej mlodym. A ona na to, ze o, to fajnie, bo ona najpierw odbierze corke! Hola, hola!!! Musze tu wyjasnic, ze impreza byla dla klas III-VI, zas jej coreczka jest w zerowce, wiec miala normalne lekcje. I tu wlasnie zylka mi zaczela pulsowac, bo impreza miala skonczyc sie w poludnie, zreszta juz zaczynali pomalu zbierac wszystko i sprzatac, zas zwykle lekcje koncza sie o 12:30! Zanim ona by przejechala z jednego konca miasta na drugi, to ja musialabym siedziec z jej mlodym (i moimi, znudzonymi i marudzacymi zapewne) prawie do 13!!! A ze kolezanka jest z tych co to zawsze jakos maja problem, zeby odbierac wlasne dzieci na czas, wiec irytacja byla podwojna, ze tej znooowu cos wypadlo! Przy okazji przeszlo mi przez mysl, ze mozliwe iz ona tak od rana probowala sie do mnie dodzwonic bo juz z gory zakladala, ze sie spozni... Nie wiem czy bylaby az tak perfidna, ale kto wie... :/ Na szczescie kolezanka chyba wyczula panike (i irytacje) w moim glosie, bo zaczela sie tlumaczyc, ze ostatnio nauczycielka u corki skonczyla lekcje juz o 12:10 zeby te maluchy nie musialy przechodzic przez zatloczony korytarz. Dobra, ale to nadal pozniej niz tutaj, wiec jak odbierze mlodego na czas, to najwyzej spozni sie pare minut po mloda. Jesli nauczycielka konczy sobie lekcje wczesniej bo tak, to poczeka chwilke na rodzicow, gdzie ja musialabym sterczec przy aucie prawie godzine! W koncu kolezanka, niezbyt zadowolona, ale oznajmila, ze ok, ale ma cale auto zakupow, wiec najpierw pojedzie je zawiezc do domu, a potem przyjedzie po syna. Wszystko mi opadlo... Czyli mamuska pozbyla sie dzieci, radosnie ruszyla na zakupy i dobre pol godziny przed koncem stwierdzila, ze co bedzie sie spieszyc z powrotem jak ktos moze jej porobic za nianke... Wlasciwie to nastawilam sie od razu na dlugie czekanie, bo z domu kolezanka miala jakies 20 minut do miejsca, gdzie odbywalo sie ognisko (a nie wiem nawet gdzie w tym momencie przebywala), a jak konczylysmy gadac byla juz prawie 11:30. Tymczasem niespodzianka! Kobita pojawila sie jeszcze przed 12. Nie wiem jak to zrobila, chyba przefrunela, bo jeszcze miala cala historyjke, ze wrzucila zakupy do kuchni, papier toaletowy i na wierzch ciastka polozyla na kuchence, w tym czasie pies tanczyl pod drzwiami, wiec jeszcze zdazyla z psem wyjsc na pare minut, a kiedy wrocila, papier toaletowy i ciastka staly w ogniu! :O Podobno ciastka zsunely sie z papieru i spadajac przekrecily kurek... Nie mam pojecia czy cos takiego jest w ogole mozliwe, ale macie mniej wiecej obraz tego, co to za agentka. Nie powiem, fajna, wesola dziewczyna (no, kobieta, w moim wieku), ale zakrecona niemozliwie, wciaz przytrafiaja jej sie jakies niestworzone historie, a jak tylko uda jej sie gdzies "opylic" dzieciaki, rusza na zakupy i co i rusz potem gdzies "utyka" i po te dzieci sie spoznia... :O Najwazniejsze jednak, ze przyjechala i to jeszcze przed czasem konca imprezy, choc gdybym na nia nie czekala, odjechalabym z tamtad dobre 10 minut wczesniej...

Reszta dnia to byl juz wlasciwie relaks. Aura na zewnatrz byla bardzo ponura, jesienna, ale nie padalo, wybralismy sie wiec na spacer, zas pod wieczor czekala Potworki kolejna atrakcja, tym razem bardzo wyczekiwana przez Bi: karmienie kota sasiadow, o wdziecznym imieniu "Bandyta" [ang. Bandit]! :D Co za frajda! Nooo, dla Potworkow to czysta przyjemnosc, bo to ja nakladalam jedzenie, czyscilam miseczki, itd. Dzieciaki chcialy tylko kotka pomietosic albo sie z nim pobawic. Sasiadka tyle naopowiadala, ze to taki przyjacielski kocurek, spragniony pieszczot i uwagi, a tymczasem kot byl chyba skolowany tym, ze przyszli jakies obce male ludzie i za nim ganiaja. ;) Podszedl, dal sie poglaskac, zjadl, ale potem zaczal sie chowac w katy, a wreszcie uciekl do innego pokoju i schowal za zaslone w oknie. Wyraznie dal znac, ze nie ma ochoty sie bawic. Potworki byly oczywiscie niepocieszone... ;)

Bandyta :D
 

Niedziela byla kolejnym chlodnym, pochmurnym dniem. Na popoludnie zapowiadali nawet przelotne opady deszczu, choc ostatecznie nie spadla ani kropla. ;) Ja za to caly dzien czulam jak rozklada mnie coraz mocniej. Rano jeszcze tylko od czasu do czasu musialam wydmuchac nos, wieczorem juz dmuchalam co chwila, zatoki mialam zawalone, oczy lzawiace a kinol obtarty. Nie mialam przy tym goraczki, ani nawet stanu podgoraczkowego, wiec trafilo mi sie po prostu wyjatkowo zjadliwe przeziebienie, zlapane zreszta zapewne od dzieci... Rano czekala nas kolejna wizyta u kota i tym razem byl znacznie chetniejszy do zabawy. Moze stesknil sie za ludzka uwaga, a moze po prostu byl ranek i mial wiecej energii. ;) W kazdym razie, ku uciesze dzieciakow, ganial za zabawkami, wyskakiwal zza kanapy i ocieral sie o nas, mruczac. Oczywiscie nie obylo sie bez klotni, bo Nik, mniej cierpliwy, nie wytrzymywal dluzszego potrzasania rybka na sznurku zeby zwabic zwierza, a jeszcze Bi, jak zwykle zaborcza, wyskakiwala przed niego z inna zabawka, odwracajac uwage kocura. Do tego doszly krzyki, ze "On/ona juz dluzej sie z nim bawi niz ja!". Wyszlam z tamtad z ulga, ze to bylo juz ostatnie karmienie i zapowiedzia, ze jesli jeszcze kiedys bedziemy karmic czyjegos kota, to rano bede brala jedno, a wieczorem drugie z Potworkow. ;) Poniewaz w miare jak uplywal dzien, coraz czesciej i mocniej kichalam i lecialo mi z nosa, odpuscilismy wiec sobie spacer, choc mowilam M., zeby wzial psa i dzieci. Tiaaa, na co ja licze. Za to wieczorem, z racji nieprzyjemnej aury za oknem, otworzylismy sezon kominkowy! :) Z czego najbardziej ucieszyla sie rzecz jasna Maya, lezaca przy samym kamieniu, z grzbietem rozgrzanym prawie do zaplonu. :D Poki co "sezon" byl jednodniowy, bo juz nastepnego dnia przyszlo ocieplenie i kominek stoi pusty i zimny. :)

Pies nam sie zaraz zapali! :D
 

Poniedzialek byl dla mnie po prostu dniem straconym. Wstalam po 8, a okolo 11:30 pojechalam do pracy. Pozniej, bo i spodziewalam sie tam utknac do wieczora. Nie mniej czas w domu to sniadanie, szykowanie sie, zaladowanie zmywarki i poskladanie prania, ktore lezalo w suszarce od poprzedniego dnia (ups...). Jedynym relaksem bylo kilka minut spedzone na wypiciu kawki. :/ Na szczescie tego dnia laborantom poszlo calkiem sprawnie (drugi pacjent to chudzina, wiec nie potrzebowal duzej dawki, co zredukowalo ilosc flaszek, ktore musielismy wyprodukowac; to tak w sporym skrocie myslowym ;P), a jak oni sie szybciej uwineli, to i ja wczesniej dostalam wszystkie papiery do sprawdzenia i podpisania. W ten sposob "juz" o 19:30 bylam w domu, co nie jest moze moja wymarzona pora wracania z pracy, ale jednak jest duzo lepsze niz zakladana 20-21. ;)

We wtorek za to odbilam sobie "stracony" poniedzialek. ;) Malzonek pojechal do pracy, za to Potworki cieszyly sie juz ostatnim dniem wolnym, a ja z nimi. Przez to ze dzien wczesniej pracowalam, teraz mialam upierdliwe poczucie, ze jest sobota i musialam sobie na sile uswiadamiac, ze nastepnego dnia nie mam wolnego. ;) Ranek uplynal na drobnym ogarnianiu: zmywarka, jakies male pranko, przetarcie blatow, itd. Nic wielkiego, bo uparlam sie ze ten dzien to ma byc reset. Dzieciaki oczywiscie od rana jakis film, jak nie film to tablet, jak nie tablet to konsola i tak w kolko. Ubrali sie dopiero w poludnie... Ci to dopiero mieli reset! :D Po obiedzie stwierdzilam wiec, ze wystarczy tych ekranow! Jedziemy w plener! Nie chcialo mi sie robic zwyczajowego koleczka po osiedlu, ani ruszac na szlak obok naszego osiedla, bo te miejsca dawno sie opatrzyly. Wstyd sie przyznac, ale po 12 latach w naszej miejscowosci, nadal mam kilka miejsc na liscie "do obcykania", ale jakos malo kiedy sklada sie, zeby je sprawdzic. Troche w tym winy naszego wygodnictwa, bo majac pod domem chodnik, najlatwiej jest zapiac smycz psu i ruszyc po prostu na przechadzke po osiedlu. A jesli zapragnie czlowiek swiezszego powietrza i przyrody, zawsze moze pojsc dalej, na szlak. Czego zreszta nie robimy za czesto, bo (pewnie Was to nie zdziwi) M. nie przepada za spacerem wsrod drzew. Woli gapic sie na domy i ogrodki, a jak czasem jednak wybierzemy ten szlak, idzie z nosem na kwinte i marudzac, ze mu sie nudzi. Jak dziecko! :( A ze na spacery zwykle nie mamy zbyt duzo czasu w tygodniu, wiec chodzimy glownie w weekendy, rodzinnie, z malzonkiem. Po osiedlu oczywiscie... Tym razem jednak zapragnelam zmienic scenerie, a ze tatusiek kiblowal w pracy, to moglam poszukac kontaktu z przyroda. Nik sie troche opieral bo chcial wziac rower, ale zostal przeglosowany. ;) Niestety, obydwa miejsca, ktore chcialam sprawdzic, okazaly sie niewypalem. Liczylam na spacer przy rzece, ktora plynie przez nasze miasteczko, a dostalam parking, troche trawiastej przestrzeni z drewnianymi lawkami i stolikami oraz male zejscie do brzegu rzeki.

Niepowtarzalne, jesienne swiatlo przefiltrowane przez zlote liscie...
 

Obydwie miejscowki fajne moze na piknik przy wodzie, w jednym latem nawet ludzie sie podobno kapia, ale nie o to mi chodzilo. W koncu trafilismy wiec do miejsca juz nam troche znanego, ale ze bylo po drodze, a robilo sie pozno, wiec uznalam, ze z braku laku... ;) To park w naszej miejscowosci, ktory w sumie parkiem jako takim byl jakies 100 lat temu. Sa porozstawiane pamiatkowe tabliczki ze zdjeciami dam w wielkich kapeluszach oraz dlugich sukniach, przechadzajacych sie po trawnikach. :) Byla tam niegdys fontanna, byla karuzela (napedzana para wodna!), w pozniejszych latach byl nawet publiczny basen, ktory zlikwidowano niestety jakies 20-30 lat temu. :(

To pozostalosc po fontannie i jedna z pamiatkowych tablic

Potem pozostawiono teren samemu sobie i w tej chwili jest tam niewielki las ze sciezkami oraz ukrytymi pozostalosciami po dawnych czasach. ;) Co dla mnie jest bardzo dziwne, te hamerykanckie lasy, w ogole nie pachna grzybami! Nie znam sie i ich nie zbieram, ale z Polski pamietam, ze jak tylko weszlo sie do lasu, czuc bylo charakterystyczny zapach. Tutaj, grzyby wyrastaja mi w ogrodzie obok domu, ale pojdzie sie do lasu i... nic. Zero grzyba! :O To tak na marginesie, bo naszym celem byl zwykly spacer. ;) Potworki z wlasciwym dzieciom entuzjazmem ganialy po sciezkach i sprawdzaly kazda pamiatkowa tabliczke.

Z gorki na pazurki! Nie widac tego na zdjeciu, ale tam naprawde bylo stromo!
 

Fajnie sie tak szlo i pewnie spacerowalibysmy duzo dluzej, gdyby nie to, ze Nik nagle oznajmil, ze musi... kupe! No ten to ma wyczucie czasu! :D

Kto znajdzie Potworki? ;) Wdrapywali sie wysoko, wysoko w gore, a potem bali schodzic i zjezdzali na tylkach :D

Pozniej M. wrocil do domu, Potworki skonsumowaly podwieczorek, a ze w szkole nie byly i nie mialy lekcji, to mogly dalej oddawac sie grom. ;) Przynajmniej przez jakis czas, bo choc lekcji nie bylo, zajecia pozalekcyjne odbywaly sie jak zwykle. Ponownie rozdzielilismy sie i M. pojechal z Kokusiem na pilke, a ja zabralam Bi na gimnastyke. 

Bi cwiczy opuszczanie sie do pozycji mostka pod bacznym okiem instruktorki
 

Tam jak zwykle mialam kolezanke do pogadania, choc tego dnia jej 3-latka wyjatkowo dala nam w kosc i wymyslala, a to na podworko (a ciemno sie juz zaczynalo robic), a to uparla sie wsiasc do samochodu i na szczescie bylo na tyle cieplo, ze my stalysmy sobie na zewnatrz. Ale co sie nagadalam, to moje! :)

W srode nastapil powrot do brutalnej rzeczywistosci. Ciezko sie wstawalo po czterech dniach dluzszego snu, ojjjj ciezko. Nie moglam uwierzyc jak bylo ciemno. Nie dosc, ze noce sa coraz dluzsze, to jeszcze naszla nad nas gesta mgla i dodatkowo przyciemniala otoczenie. Nawet Bi zeszla na dol ziewajac i narzekajac, ze jest taka zmeczona, ze na pewno zasnie w autobusie. ;) Ostatnio zreszta M. przylapal te nasza panne, ze po pojsciu na gore, zamiast spac, ogladala sobie w lozku filmiki na tablecie. I potem dziwic sie, ze rano nie moze sie dobudzic! :O Mam nadzieje, ze to byl jednorazowy wybryk, choc kto wie... Przylapac ja ciezko, bo schody strasznie skrzypia, wiec nie ma szans zebym niepostrzezenie wkradla sie na gore i sprawdzila czy spi. ;) W kazdym razie w koncu wszyscy obudzili sie, wyszykowali i wyszlismy na autobusy. Nikowy przyjechal az 6 minut przed czasem, Bi spozniony o 15 minut (to juz norma ;P), ale oboje zaraz po 8 rano byli juz w drodze do szkoly. Ja wrocilam jeszcze na chwile do chalupy, wzielam psiura do ogrodu porzucac jej pileczke, potem wstawilam pranie, zmywarke i popedzilam do roboty. O 10 mialam meeting, a lubie przyjechac na tyle wczesniej, zeby sie troche ogarnac i wypic w spokoju kawe, inaczej mam spaczony humor i na spotkaniach odpowiadam na pytania polslowkami. :D Poniewaz wtorek mialam wolny, wiec po szalonym poniedzialku na moim biurku wygladalo jakby po nim przelecial papierowy huragan. Wiekszosc dnia spedzilam doprowadzajac je do stanu pozwalajacego mi ujrzec blat. :D Nie wysililam sie jednak zbytnio, bo mimo srody dla mnie mentalnie byl poniedzialek i checi do pracy mialam zadne. ;) Na szczescie byl to dzien, gdzie dzieciaki nie mialy zadnego sportu, wiec przynajmniej nigdzie nie musialam po poludniu biec. Kiedy dojechalam do domu Nik wlasnie konczyl odrabiac lekcje (trafila mu sie latwizna, wiec nie czekal na matke, grzeczny chlopczyk! :D), Bi okazalo sie, ze nie ma nic zadane, wiec to byl naprawde fajny wieczor. Wiekszosc czasu zreszta Potworki spedzily biegajac znow z sasiadkami miedzy ich ogrodem a naszym. Nie powiem zebym narzekala. :)

Tym razem przeniesli sie za nasza szopke. W sumie tam tez cieniscie i wilgotno, czyli raj dla salamander...
 

W czwartek znow pobudka zdecydowanie za wczesnie. ;) I tego dnia i poprzedniego, w srode, probujac otworzyc oko po wylaczeniu budzika, pocieszalam sie, ze odespie w sobote. Coz, jak zawsze w takich przypadkach, los postanowil sobie zachichotac. ;) Okazuje sie, ze akurat na te sobote zaplanowano sesje zdjeciowe dla druzyn pilkarskich. Pamietam, ze w poprzednich latach widzialam piekne, profesjonalne foty mlodych pilkarzykow wrzucane na Fejsa, ale w zeszlym roku tego nie zrobili, ani na jesien, ani na wiosne. Nie wiem czy ktos nawalil organizacyjnie, czy to kolejna rzecz, ktora zabrala pandemia. Jakikolwiek byl powod, w tym sezonie foty wrocily i super, tylko podejrzewam, ze chcieli zrobic je jeszcze przed meczami zanim dzieciaki beda zgrzane i rozczochrane. A ze Potworki maja mecze na 9 rano (oboje na te sama godzine w tym samym miejscu, choc raz!), wiec zdjecia dla ich druzyn maja byc robione o... 8 rano! No to tyle z dluzszego spania w sobote... ;)

Poza tym, czwartek byl dniem jak codzien. Rano czekanie na autobusy, potem praca, a po pracy chwila w domu, obiad i Potworki ublagaly czy moga pojsc pobawic sie z sasiadkami. Swoja droga, ciekawe kiedy znudzi im sie to szukanie salamander? ;) Ostrzegalam, ze za moment musimy wyjezdzac na sporty i lepiej zeby zaczeli odrabiac lekcje. Odpowiedzieli, ze odrobia jak wroca. Ostrzeglam z kolei, ze wrocimy w porze, kiedy zwykle maja pozwolenie na chwile elektroniki (tablet lub konsole). Odpowiedzieli, ze nic nie szkodzi; Bi nawet mundrze wtracila, ze fajniej jest sie bawic z kolegami niz patrzec w ekran. ;) Bardzo ladnie powiedziane, bardzo, tylko jak zwykle teoria pomylila sie pannie z praktyka. Kiedy wrocilismy, Nik bez szemrania zabral sie za swoje lekcje. Bi wrocila chwile pozniej i wymyslila, ze wlaczy sobie tablet i bedzie odrabiac i jednoczesnie ogladac. Moj ostry protest, gdzie wyjasnilam, ze na lekcjach trzeba sie skupic i ze ostrzegalam, ze jesli nie zrobi pracy domowej wczesniej to bedzie ja odrabiac zamiast czasu na elektronice, skonczyl sie oczywiscie awantura. Bylam doslownie tuz przed okresem, a wtedy lepiej mnie nie denerwowac... :D A! Czwartki poki co sa dniem, gdzie oba Potworki maja sporty - Bi pilke, Nik plywanie. Zwykle to ja biore Starsza na trening, a M. jedzie z Kokusiem, bo moze sobie pocwiczyc w czasie, kiedy Mlodszy plywa. Nik jednak ostatnio bardzo prosil, zeby to mama choc raz wziela go na basen. Nie wiem co to za roznica, ale co tam. Zamienilismy sie z malzonkiem i w ten sposob po raz pierwszy od dluzszego czasu moglam popatrzec jak moj syn plywa, a musze przyznac, ze robi to niesamowicie. Plynnie i lekko niczym uchatka. ;)

Mlodszy juz doplywa...
 

Sama przyjemnosc na niego patrzec i zaluje, ze wyraznie w tym roku nie szykuja znow zadnych zawodow. Ciekawa bylabym jak Mlodszy by sie na nich odnalazl, choc znajac go, na pewno zzeralyby go nerwy. ;)

I cieszy sie do mamuski ;)

Uff... piatek... Mimo ze tydzien mialam nieco luzniejszy z tym wolnym wtorkiem, to jakas padnieta sie czulam... Moze dlatego, ze akurat rano przyszly "moje" dni. Nie dosc, ze na weekend, to jeszcze taki, gdzie w sobote oba Potworki maja mecze, a Bi ma dodatkowo kolejny w niedziele... Nie ma latwo... ;) W kazdym razie, cieszylam sie, ze dobrnelam do konca pracowniczego tygodnia i nie moglam sie doczekac, zeby wyprysnac z biura. A i pogoda byla cudowna, slonce i 24 stopnie. Lato w pazdzierniku! Po pracy pojechalam jeszcze na tygodniowe zakupy spozywcze. Najlepsze, ze obeszlam supermarket wzdluz i wszerz, uzbieralam caly kosz, podjezdzam do kasy, zaczynam wyladowywac produkty na tasme... i nagle pyk! Swiatla zamigotaly i zgasly, a po kilkunastu sekundach manager wyszedl i przepraszajac oznajmil, ze nie maja pradu i prosi wszystkich o opuszczenie sklepu! :O K&(%#%!!! Bylam juz tak blisko!!! :D Co bylo robic, wyszlam, pokrecilam sie pod sklepem pol godziny w nadziei, ze odzyskaja prad i ponownie otworza, po czym pojechalam wkurzona do domu...

Poniewaz to byl taki dzien bez dodatkowych planow i nie ma o czym pisac, pokaze Wam odrobine hamerykanckiej szkoly. Wiem, ze sporo z Was jest zainteresowane tym, jak to tutaj sie odbywa i moze szkoda, ze czesciej nie pisze o czyms takim, ale brak mi zwyczajnie materialu. ;) W piatek jednak nauczycielka Kokusia przyslala kilka zdjec z tego, jak uczyli sie w minionym tygodniu dzielenia. Przypominam, ze to jest IV klasa podstawowki, choc tutejsza szkola podstawowa rzadzi sie nieco innymi prawami niz polska. W czwartej klasie dzieci nadal maja lekcje glownie z jednym nauczycielem (na dobra sprawe tak samo jest w piatej ;P) i to on/ona uklada plan dnia i decyduje kiedy robia sobie przerwe. Oprocz glownej przerwy na lunch oraz reset, ktora razem trwa prawie godzine. Tak wiec, mimo ze dzieciaki sa w szkole 6.5 godziny, to jednak lekcji maja okolo 5 godzin, odliczajac wszystkie przerwy. Nie ma dzwonkow. Glowna nauczycielka uczy zagadnien z jezyka (czytanie, pisanie), matematyki oraz elementow historii i przyrody. Oprocz tego dzieci maja lekcje "dodatkowe" z innymi nauczycielami, na ktore (czasem cala klasa, czasem grupkami) przechodza do innych pomieszczen w szkole. Takimi zajeciami jest plastyka, w-f, jez. hiszpanski, muzyka oraz (osobno) skrzypce. Ciekawostka jest to, ze do takich dodatkowych zajec zalicza sie tez wizyte w bibliotece, gdzie cala klasa maja czas zeby przeszukac polki w celu znalezienia ciekawej lektury. :) Musze dodac tez, ze jestem dinozaurem, ktory podstawowke skonczyl prawie 30 lat temu, wiec pamietam juz od najmlodszych lat podwojne lawki ustawione w rownym szeregu, twarde krzesla i porysowane linoleum na podlodze. ;) Mozliwe, ze obecnie szkola w Polsce wyglada juz inaczej, ale mnie zachwycily zdjecia klasy Kokusia, z lawkami polaczonymi w koleczka, i miejscem na wykladzinie do pracy z pomocami naukowymi.

Tu akurat Nika nie ma, ale chcialam Wam pokazac jak maja poustawiane lawki
 

W dodatku wiem, ze w klasie maja tez specjalne stolki z polokraglymi podstawami, ktore wobec tego kolysza sie na boki. Czasem nauczycielka pozwala dzieciom wymienic krzeselko na taki stolek (kazde dziecko ma swoja kolej), bo wiadomo, ze malolatom lepiej sie mysli, jesli moga krecic dupka. :D

A tu juz Nik (po lewej) usiluje rozgryzc tajniki dzielenia :D
 

Dla mnie (ale jak wspomnialam wyzej, jestem stara ;P) wyglada to troche jak przedszkole, a nie IV klasa! Choc tu trzeba dodac, ze obowiazek szkolny zaczyna sie tu od zerowki w wieku 5 lat, wiec ci czwartoklasisci to rocznikowo dopiero 9-latki (poza tymi, ktorych rodzice przetrzymali o rok, bo mozna). Patrzac jednak i sluchajac opowiesci Potworkow ze szkol, nie dziwie sie, ze oni uwielbiaja swoje placowki! Ja swojej nie lubilam juz od najmlodszych lat. ;)

Na koniec kolejna zagadka. Ostatnio zgadywalyscie, za co przebiera sie Nik. Wygrala Anula! ;) Nik bedzie postacia z ukochanego Minecraft'a, koniecznie w zbroi. Bedzie tez mial miecz, choc pewnie skonczy sie tak, ze to ja bede go taszczyc. ;) A teraz: za co przebiera sie Bi?! Hm?! Tym razem powinno byc prosto! ;) 

Co to za stworzonko? :D

A! Dostalam maila, ze w tym roku znowu ruszaja w szkolach kluby narciarskie! Nik jest oczywiscie caly szczesliwy i oznajmil, ze nie ma znaczenia czy jakis jeszcze kolega sie zapisze, czy nie. Bi (na moje pytanie) odparla, ze w zyciu... :D

20 komentarzy:

  1. Oj ognisko, jak mi się marzy. Co prawda niby mieliśmy je wtedy, gdy byliśmy na alpakach, ale raz, że towarzystwo było takie sobie, a dwa pieczenie kiełbasek polegało na ich położenie na ruszt i czekaniu, aż się zrobią. A przecież prawdziwe ognisko to kijek, najlepiej jeszcze drewniany... Może Bi miała po prostu gorszy dzień? Czy ona jednak bardziej za M. z charakteru?

    Z tymi ścieżkami to Cię dobrze rozumiem, bo my też mamy w naszej okolicy jeszcze trochę miejsc, które chcielibyśmy odwiedzić, ale nie raz wygrywa wygoda i spacer po osiedlu, bo będzie szybciej, a więc więcej czasu na posiedzenie i nic nie robienie.

    Co do tableta, to przyznam, że u nas zarówno on, jak i telefony dzieciaków grzecznie leżą u nas w pokoju. Jak chcą pograć, to pytają, ustalamy ile czasu z nimi spędzą i po wszystkim odkładają na półkę, obok naszych telefonów. Ani w ciągu dnia, ani w nocy nie mają ich u siebie, bo wiem, że wówczas nie raz leciałyby do dziecięcych łapek bez naszej wiedzy.

    Ja myślę, że Nik po prostu chce się przed Tobą też pochwalić. Bo ja widzę, że nasze dzieciaki też cieszą się z jednego rodzica, ale pilnują czy drugi też na pewno ich widzi. A skoro M. ćwiczy, gdy Nik pływa, to tym bardziej zależy mu na Twojej obecności, bo wie, że Ty będziesz na niego patrzyła.

    Co do Twoich opowieści o amerykańskiej szkole, to powiem Ci, że w polskiej się nic nie zmieniło. Przypominam, że nasi chodzą do tej samej podstawówki co ja, wszystko jest tak samo (zmiany są kosmetyczne), ławki, krzesła itd. nic się nie zmieniły. Chociaż nie, przepraszam zmieniło się. Za moich czasów, w 95% salach były ławki podwójne, na technice mieliśmy potrójne, a na językach obcych pojedyncze. Teraz Oliwia na religii i technice ma potrójne, w dwóch salach ma podwójne, a cała reszta to ławki pojedyncze, więc nie ma już pisania na karteczkach pod zeszytami i szeptania na ucho podczas lekcji. A przynajmniej nie w takim stopniu jak dawniej... Ale przyznam, że ławki u Nika mnie urzekły, bo u nas nawet przedszkola nie mają takich fajnych, a te aż zachęcają, żeby przy nich usiąść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ja to jestem leniwa i lubie wlasnie kielbase wrzucic na ruszt (mamy taki rozkladany) i niech sie piecze. Tylko u nas dzieciaki z jakiegos powodu nie lubia pieczonych kielbasek. :(
      Bi ma charakter troche po M., a troche po mnie. Ja jestem skrajnie niesmiala, a malzonek to po prostu samotnik. Bi jest baaardzo wybredna jesli chodzi o kolezanki; to nie jest dziecko, ktore zawsze znajdzie kogos do zabawy. I niechetnie nawiazuje nowe znajomosci...
      Pewnie masz racje, ze dzieciaki lubia sie chyba troche popisac tym, co robia. I moze dodaje im komfortu psychicznego, ze ktos pilnuje i jak cos to wesprze? Mi dodaje to z kolei pewnosci, ze chociaz w tym jestem dobra mama. Bo kiedy ja bylam dzieckiem, nie znosilam jak matka na mnie patrzyla. Jak juz pisalam, bylam dzieckiem skrajnie niesmialym, a przez to zazwyczaj bylam raczej wycofana, nie angazowalam sie, a jak cos robilam, to czesto mi nie wychodzilo, bo zwyczajnie wstydzilam sie machnac mocniej reka czy noga. I potem slyszalam od mojej matki, ze jestem niezdara, ze dlaczego nie potrafie czegos zrobic jak te inne dzieci, ze dlaczego nie jestem taka pewna siebie i wesola jak inne. Kompletnie nie rozumiala, ze nie zmienie osobowosci, a do tego to ONA przyczyniala sie do mojego jeszcze dalszego wycofania, bo wolalam juz niczego nie probowac, bo znow uslysze gadanie, ze sie nie nadaje... :(

      Usuń
  2. Hahahaha, to ze masz urwanie glowy- to normalne, to , ze Potworki maja napiety grafik, to rowiez- nawt k--- Kokusia nie nie jest nowoscia- ale brak pradu w sklepie, w Hameryce zskoczyl i mnie rozsmieszy! W Niemcowie,a jestem tu juz prawie 30 lat, nigy nie zdarzylo mi sie aby nie bylo pradu- czy to w domu, czy w sklepie ,czy w pracy :O Z Polski pamietam taka szuflade w kuchni, gdzie zawsze! byly zapali i swiece- na wypadek braku pradu- to zdarzalo sie bardzo czesto :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, u nas w Polsce to samo. Zawsze swieczki i zapalki musialy byc na wszelki wypadek. :) Tutaj pradu braknie nam od czasu do czasu w domu, podczas wichur. Infrastruktura jest to potwornie przestarzala. Ale przyznaje, ze w sklepie pierwszy raz cos takiego sie zdarzylo. Okazalo sie jednak, ze na pobliskim skrzyzowaniu ktos przypierdzielil w slup wysokiego napiecia i pradu nie bylo w calej najblizszej okolicy...

      Usuń
  3. Faktycznie bardzo przyjemnie wygląda amerykańska szkoła! Nic dziwnego, że dzieciom się podoba, jest tak jakoś "luźniej". W Belgii właśnie wprowadzili obowiązek nauki, czyli "zerówki", od 5-ego roku życia. I 6-latki idą do szkoły.
    Super, że Nik tak dobrze radzi sobie z pływaniem. Oba Potworki to urodzone delfinki ;)
    Ale bym się wkurzyła z tym prądem w sklepie... Człowiek się zawsze spieszy, poświęciłaś tyle czasu na zakupy i nagle nie ma. ja to bym jeszcze wyszła nie płacąc za zjedzoną bułkę i wypity sok- stały posiłek Gabrysia w supermarkecie :D
    A koleżanka trochę wygodnicka ;)
    Ps. Kangur!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadlas: kangurek! :D
      Ja mialam ochote im w tym sklepie powiedziec, ze mam juz wszystko na tasmie, wiec zbieram do toreb i wychodze, taka bylam wsciekla! :D
      O matko, czyli malutka Misia za dwa lata zacznie zerowke?! To az nie do wiary. Pamietam jeszcze Twoje ciazowe posty! ;)

      Usuń
  4. A u Was jak zawsze napięty grafik. Gdy Cię czytam, czuję się jak jakiś leń ostatni (nawet jeśli czytam to o trzeciej w nocy z siedmiomiesięcznym gorączkujacym synem na rękach, a chwilę wcześniej zrobiłam ciasto z jabłkami i sałatkę na jutro, do tego skończyłam artykuł). Czytam regularnie każdy post, tylko komentuję rzadko. I wciąż nie mogę się nadziwić, jak Potworki wydoroślały. Gdzie te maluchy?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja u Ciebie tez czytam w miare regularnie, tylko problem mam, bo w pracy nie moge wejsc. Jakies zabezpieczenia mamy i wyskakuje, ze strona zablokowana z powodu obecnosci... pornografi!!! :D Zreszta, nie tylko Twoja, jeszcze na kilka nie moge wejsc. Z telefonu nie moge komentowac, bo chocbym sie sto razy logowala w okienkach komentarzy wyskakuje ze jestem niezalogowana, a anonimowo nie pozwala mi skomentowac. Skaranie boskie z tym bloggerem... Zostaje laptop domowy, ale na niego zazwyczaj wchodze tak pozno, ze czytac - czytam, ale na komentarze nie mam sily... ;)
      A mnie sie wydaje, ze to Ty jednak masz wiecej obowiazkow, bo ogarniasz jednak i dom i pisanie i gromadke dzieci ze sporym rozstrzalem wiekowym. Szczegolnie podziwiam, ze dajesz rade zrobic cokolwiek przy Stefku, bo jak Potworki byly niemowlakami to dla mnie to byl przy kazdym taki "stracony" rok, gdzie nie bylam w stanie w nic sie zaangazowac...

      Usuń
  5. O masz, zniknął mi komentarz? Ja zazwyczaj piszę u ciebie ratami, dopisując coś po przeczytaniu jakiegoś kawałka postu, żeby niczego nie pominąć, schodzę na dół by pisać dalej i zong... okienko komentarza puste. Chochliki telefonowe 🤔
    Czekam ma przystanku na autobus szkolny i myślałam, że choć trochę nadrobię i dam znać, że żyje, a tu masz.
    Ok, coś może szybko jeszcze doskrobie od nowa.
    U nas od dwóch miesięcy straszą ochłodzeniem i jakoś im to nie wychodzi, piękna złota jesien w dzień, noce, poranki i wieczory owszem już mocno jesienne, ale umówmy się, to już połowa października I też nie pamiętam porządnej ulewy od wakacji chyba.
    Fajnie spędzony czas na ognisku, a ostentacyjny brak uśmiechu U Bi na zdjęciu rozbawił mnie. O matko, to już ten wiek 🙈
    My też teraz mieliśmy 4 dniowy weekend.
    Wklejam, żeby nie zniknął mi znowu komentarz, resztę postaram się doczytac

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ..mam chwilkę kolejną, mogę dalej dopisać ;)
      Szkoła amerykańska od zawsze jako dziecku jeszcze, kojarzyła mi się z szafkami na książki i ubrania - to znaliśmy z filmów. Nie wiem jak jest w innych szkołach w Polsce, ale w naszej praktykują to od wielu lat i najgorsze w tym jest pilnowanie kluczyka przez dzieciaki, bo albo go potrafią zgubić, albo zapomniec do szkoły.Jeszcze jak można było wchodzić do szkoły na spokojnie, w szafce Tymona zawsze była skarbnica rzeczy zagubionych, chomikował tam wszystko, a kiedy zaczynało brakowac czapek, rękawiczek, bluz itp było wiadomym, że są w szkolnej szafce, ech. W zwykłej szatni, takiej z naszych czasów pewnie to nie miałoby miejsca. A mi się tak te szafeczki podobały jako dziecku, jako mamie już mniej. Mokrą czapkę, czy kurtkę po deszczu też chowają do szafki, jesli nikt ich akurat nie przypilnuje, aby tego nie robili - po powrocie z zabawy np na śniegu, wychowawczyni pilnuje aby porozwieszali swoje ubrania na kaloryferach, ale gdy już sami w pluchę idą do szkoły i się w szatni przebierają na zajęcia, bez ogródek pakuja to do szafek. Nie sądziłam, że szafki które wzbudzały we mnie zachwyt w dzieciństwie, teraz będą jednak zmorą. Czytając o zajęciach na dywanie, czy łączeniu ławek w kółko, faktycznie identycznie było w przedszkolu, ale i w szkole mają nadal bardzo podobnie. Każda sala lekcyjna jest wyposażona w wykładzinę na której mają niektóre zajęcia siedząc na niej, lawki wg potrzeby też łączą, a w budynku dla najmłodszych klas mają ławki pojedyncze i osobne stoliki do "luźniejszego" prowadzenia zajęć. Szkoła jest mocno posunieta równiez technologicznie do przodu, tradycyjnych tablic w zasadzie w wiekszości brak, są te na mazaki oraz interaktywne, to biblioteki tez łażą na jakieś zajecia z książką, na szczęście w salach nie musza być w maseczkach, jedynie zakładają na przejście po korytarzu i do autobusów - ale zauważyłam, że w autobusach już tego tak nie respektują, nawet przestali dzieciom dezynfekowac ręce przed wejściem. Nie wiem jak to jest w innych szkołach, opowiadam o naszej. Wiem też, że nasza jest ogromnym konikiem i oczkiem w głowie naszej Pani Burmistrz, która nie szczędzi na jej rozwój i unowocześnianie, stąd może nieco się różnić od wielu innych polskich szkół. Generalnie nie narzekamy na szkołę i podejscie w niej do dzieci i rodziców. Mimo tragicznej sytuacji z psychiatrią dziecięcą w Polsce, szkoła we własnym zakresie mobilizuje i organizuje spotkania dla rodziców z psychologami dziecięcymi i wieloma podobnymi ekspertami, którzy pomagają w ogarnięciu trudów wychowania, oraz przeskoczyć zło jakie wywołała wśród dzieci pandemia i nauka zdalna. Oczywiście pamiętając Tymona pierwsze lata w tej szkole i teraz Toli, jest ogromna różnica z powodu durnych obostrzeń i nad tym ubolewam, bo nikt czasu nie cofnie i nie odda dzieciom tego co straciły, ale mimo wszystko, da się odczuć starania szkoły, żeby jakoś to jak najmniej dotkliwie przejść.

      Chciaam jeszcze dodać, że Nik strasznie wydoroślał, chłopaczek już, a nie dzieciaczek i jest bardzo, baaaaardzo do Ciebie podobny!!

      Usuń
    2. Ja nie wiem, dziewczyny, jak Wy jestescie w stanie wylapac podobienstwo Nika do mnie, kiedy czesc mojej twarzy jest zamazana... :D Ale fakt, ze Mlodszego sie nie wypre. ;)
      Bi i brak usmiechu... Daj spokoj, ona to juz ma takie "nastoletnie" zachowania, ze az sie boje... Pryszcze ma, cycki rosna i niestety osobowosc tez przedwczesnie dojrzewa... :D
      U nas dzieciaki tez maja szafki, ale w podstawowce nie maja kluczykow. Co ciekawe, nigdy nie slyszalam o zadnej kradziezy, ale tez tutaj dzieciaki w szkolach Potworkow nie sa wypuszczane na przerwy cala gromada. Mlodziez jest wiec dosc dobrze pilnowana. Szafki w pozniejszych szkolach juz sa zamykane, ale na kody, jak sejf. Jako matce mi wsio ryba, jako dzieciakowi, jak chodzilam tu chwile do szkoly, wolalabym kluczyk. Te kody obrotowe to byl koszmar, czlowiek sie spieszyl, a tylko leciutko przesunal koleczko za daleko i juz zamek nie lapal! :D
      U nas w klasach niestety tych maseczek panie pilnuja, ale w autobusach juz nikt nie patrzy i choc Bi zaklada, tak Nik jezdzi bez maski i nikt mu nie zwraca uwagi. ;) U Potworkow w klasach tez tylko tablice suchoscierne albo interaktywne. Jak im czasem opowiadam o pisaniu kreda, to mowia, ze ale mi fajnie bylo. :D
      Mi tez szkoda dzieciakow, ze traca tyle atrakcji, choc u nas to zalezy czysto od szkoly. Bi miala normalnie wycieczke, nie bylo problemu. Nik, z racji, ze jest ostatni rok w swojej szkole, tez powinien miec dodatkowe wycieczki, zabawy, a nie ma nic. :/ Juz rok temu Bi je stracila, ale umowmy sie, ze wtedy wszyscy "uczyli" sie jak otworzyc szkole bezpiecznie w czasie zarazy. W tym roku myslalam, ze wszystko wroci do normy, ale jednak nie... :(

      Usuń
    3. Haha, to fakt, cenzura na twych oczach, a my i tak podobieństwo widzimy ;) Może faktycznie, oczy macie inne, możemy tylko zgadywać, ale układ twarzy kropka w kropkę Nik ❤🤭

      A widzisz, kody, to tego nie wiedziałam- dobry sposób żeby nie gubić kluczyka, gorszy właśnie w tym pośpiechu. Te szafki co mają na książki, to spoko pomysł, żeby nie dźwigać tej całej makularury, choć I tak w kółko zabierają wszystko do domu bo potrzebne do nauki, także to też nie jest złoty środek. A pamiętam jak zamknęli szkole z powodu pandemii to ile było potem z tym zachodu, żeby te książki z niej odebrać do nauki zdalnej.
      No, żal wielki, że dzieciaki tyle tracą. Tola była w tym tygodniu na całodniowej wycieczce w muzeum i potem w domu Chopina, także jednak można było zorganizować. Ale pewnie takie dłuższe, typu zielona szkoła póki co nie wchodzą w grę. No i basenu mi żal, Tymon cały rok w drugiej klasie miał tam zajęcia szkolne, Tolę to omija :(
      Dojrzewanie Bi rozwala mnie, bo już czuje ten dreszcz strachu, że niebawem to będzie u Toli, a zalążki już są.. 🙈🙈

      Usuń
  6. Bi pewnie wkracza W TEN przekorny okres dojrzewania! Matka, teraz tylko czekać do osiemnastki jakoś pociągniecie :D
    Tak patrzę na to zdjęcie i co jak co, ale się dzieci nie wyprzesz. Dzieci Ciebie też nie :P
    Powiem ci, że niezły matrix z tymi ciastkami i choć wyobraźnia ma bujna (bardzo) to nie umiałam sobie tego wyobrazić ;))
    Co do basenu, to Synu pewnie chciał się popisać umiejętnościami przed Mamą! :D Kochany! Taka dumna mina na zdjęciu :D
    Amerykańska szkoła mi się bardzo podoba. O wiele bardziej niż polska. Zresztą nie tylko ze szkołą tak mam ;) Myślę, że mogłabym się odnaleźć z życiem w USA, ale w Polsce póki co trzyma mnie dużo, za dużo. Ciekawe jak wygląda tam życie osób niepełnosprawnych?
    A na takie biblioteczne wypady do szkolnej biblioteki chodziłam sobie z klasą w 1-3. I to chyba wtedy zakochałam się w bibliotekach <3
    Rany, ale zazdroszczę Ci dzisiaj kominka! U nas pogoda już dawno chłodna i nieprzyjemna :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noelciu, Bi wpadla w okres dojrzewania juz jakis czas temu i to z wiekim hukiem! :O :D
      Nie, no Nik to faktycznie skora zdarta ze mnie, przynajmniej dopoki nie "zmeznieje". Ale Bi to wykapany tata. :)
      Co do zycia osob niepelnosprawnych tutaj, to za bardzo sie temu nie przygladam na codzien, ale nie da sie nie zauwazyc, ze przed kazdym sklepem czy urzedem sa oznaczone miejsca parkingowe. Tak samo, kazdy budynek publiczny ma podjazdy dla wozkow, a w srodku windy. To zaczyna sie zreszta juz duzo wczesniej, bo np. wszystkie szkoly w naszym miasteczku posiadaja windy. :)
      Oj tak, na jesien moglabym przy kominku siedziec non stop! :)

      Usuń
  7. A dla mnie (wybacz Agatko z gory) szkola wyglada jak oddzial szpitalny.. Nie moge przezyc tych maseczek na dzieciecych twarzach. Tego treningu posluszenstwa, zastraszania, braku glosu. O tyle dorosli sa swiadomi co robia to przymuszanie dzieci do noszenia masek czy szczepien to wedlug mnie to cios ponizej pasa. Nikt nie wie sie bedzie z dziecmi dzialo, jak pandemia odbije sie na ich psychice,bo to co sie dzieje jest nienormalne.
    Wybacz musialam to napisac, bo mi amerykanska szkola niczym mnie nie zachwycila. W ogole szkoly to juz kopejny temat, ale nie bede tutaj tracic czasu na swoje wywody.
    Swietne przebranie ma Bi. Bardzo, ale to bardzo przypadlo mi do gustu! I brak pradu w sklepie? U nas na wsi moze nie byc nigdzie, ale sklep dziala zawsze bez zarzutu :-)
    U nas nadal w miare normalne, pazdziernikowe temperatury. Uff i poki co nie duzo deszczu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakies auto "skosilo" slup wysokiego napiecia w poblizu i dlatego pradu zabraklo w calej najblizszej okolicy. :)
      Wiem Miniu, ze dla Ciebie szkola to juz temat zamkniety. ;) Ja nasza hamerykanska szkole bardzo lubie, wiec nawet maseczki mi nie przeszkadzaja (a wrecz pomagaja w utrzymaniu zarazkow w ryzach). Co do szczepien dzieci jestem na nie. Mam nadzieje, ze nikt nie wpadnie na pomysl uczynienia ich obowiazkowymi... :(

      Usuń
  8. Eee ale te maseczki to oni muszą mieć nawet w szkole? :/ Lipa tak trochę.

    Mój mąż jakiś czas temu był na zakupach, też prądu nie było. Po chwili był, weszli, zaczęli kasować i znowu nie było :D ale w końcu udało się zrobić zakupy.

    Czytając ten post, mam odczucie że coś nie halo. Bo u Was zawsze tyyyyle się dzieje. A tu "nudy" ;)

    U nas przyszło ciepło! Klara teraz wstaje ok 6-6:30 i dla mnie to dramat. Czarna noc ;(

    Pozdroooosy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W budynku niestety musza. Jak najwiecej jednak wychodza na dwor i wtedy je zdejmuja.
      Boszzzz... pamietam te pobudki dzieciakow po 6 rano. Ciemno jak w doopie, a ci na nogach i wolaja o kakalko! :O

      Usuń
  9. U was jak zawsze sporo wydarzen, ale w tym tyg. moja ulubienica jest ta kolezanka: "fajna, wesola dziewczyna (no, kobieta, w moim wieku), ale zakrecona niemozliwie..." - wg mnie to stuknieta porzadnie wariatka, mitomanka, konfabulantka! Zadna z niej dorosla kobieta, ale wciaz niedojrzale dziecko, ktore zmysla bzdury, jak przedszkolak. Co gorsza, nawet ona sama nie wierzy w to, co opowiada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, czy Ty pod pseudonimem podszywasz sie pod moja inna kolezanke?! :D Bo one dwie sie jakis czas temu poklocily na smierc i zycie i teraz od tej drugiej ciagle slysze wlasnie takie epitety pod adresesm tej pierwszej! :D

      Usuń