Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 9 października 2020

Weszlismy w pazdziernik

Jak widac, brak "aresztu domowego" w tytule. :) Mimo, ze tylko na godzine, ale jednak jezdze co rano do biura. Potworki (poki co) chodza do szkoly, wiec tymczasowo areszt sie skonczyl. Ile to potrwa, niewiadomo, bo tak jak wszedzie, tak i w naszej miejscowosci pojawiaja sie nowe zakazenia. Ja glownie orientuje sie w tym wzgledzie w sytuacjach szkolnych. I tak, dzieci z podstawowek wrocily do szkoly na pelen etat, poza tymi, ktorych rodzice zdecydowali o nauce calkowicie zdalnej. W naszym miasteczku "podstawowki" to klasy 0-IV oraz tzw. "wyzsza podstawowka" (upper elementary school) dla klas V-VI. Middle school (jakby gimbaza ;P), czyli klasy VII-VIII ma polaczyc obie "zmiany" uczniow w przyszlym tygodniu. Tydzien po nich, polaczyc uczniow mialo rowniez High school, ale niestety, co tydzien pojawia sie tam garstka nowych zakazen i polczenie odsunieto na czas nieokreslony. Sytuacja nie jest wiec najgorsza, ale mogloby oczywiscie byc lepiej. ;)

OK, no to co sie dzialo w minionym tygodniu? :)

W piatek, calkiem niespodziewanie, dostalismy w poludnie wiadomosc, ze moje auto gotowe jest do odebrania. Po dwoch dniach, zamiast zapowiadanych 4-5 (nie, zebym narzekala... :D)! Osly zadzwonily na telefon M. (mimo, ze w papierach wyraznie bylo wpisane moje imie, nazwisko i nr. telefonu) i dobrze, ze zostawily wiadomosc, inaczej moglibysmy nawet nie wiedziec. Pojechalismy po powrocie M. z pracy i ciesze sie, ze bylismy razem, bo ja pewnie spojrzalabym na drzwi, ze zrobione elegancko, sprawdzilabym, ze sie zamykaja, podpisalabym papiery i pojechala w sina dal. Malzonek jest znacznie bardziej uwazny i przy tym zna sie na takich rzeczach, wiec szybko zauwazyl, ze cos jest nie do konca tak, jak powinno. Po pierwsze, listwy idace wzdluz okien byly nierowne (jedna byla troszke wyzej), a po drugie, uszczelka pomiedzy drzwiami przednimi, a tylnymi byla scisnieta mocniej niz po przeciwnej stronie auta. Rzecz jasna M. zaraz zawolal faceta tam pracujacego, ze tak nie powinno to wygladac. Facet popatrzyl, podrapal sie po glowie, po czym zauwazyl, ze szpara miedzy drzwiami, a tylem auta jest wyraznie za duza. Musieli moja wozidupke wziac z powrotem na warsztat i nieco cofnac drzwi na zawiasach. Na szczescie zajelo im to raptem 10 minut. Pechowo, zanim z tamtad wyjechalismy, zaczal sie juz trening pilki noznej Kokusia. Dojechalam z Mlodszym pol godziny spozniona. No coz... sila wyzsza. ;) A, jeszcze wracajac do odebrania auta, nie wiem czy w Polsce tez tak jest, ale tutaj, przy takich sprawach, nie mam pojecia czy wszedzie jest taki balagan, czy celowo chca czlowieka zamotac. Kiedy dzwonilam pierwszy raz do ubezpieczenia, babka powiedziala mi, ze oni juz reszte beda zalatwiac miedzy warsztatem a soba. Warsztat wysle im wycene, a oni im bezposrednio przesla pieniadze. Pamietam dokladnie, bo z M. przemknelo nam przez glowe, ze mozna wziac kase od ubezpieczyciela, znalezc jakis tani warsztat i zatrzymac roznice pieniedzy. ;) Smielismy sie, ze niezle sie wycwanili, ze placa bezposrednio warsztatowi. Jakie wiec bylo nasze zdziwienie, kiedy czeki z ubezpieczalni przyszly do... nas, na nasze imiona. :O No ale przyszly to przyszly, uznalismy, ze wplacimy je do banku, a warsztatowi zaplacimy sami. Przy odbiorze auta zas, uprzejmy pan prosi o te czeki, bo potrzebuje zebysmy je przepisali na nich! Mowie mu, ze jak to?! Czeki imienne na nas, ubezpieczenie mialo im zaplacic bezposrednio, nikt nie mowil nic o przywozeniu czekow! Do banku jeszcze ich nie wplacilismy, ale przy sobie oczywiscie nie mielismy... Za 10 minut zamykaja i co? Mam wrocic po auto kolejnego dnia?! Malzonek powiedzial, ze mieszkamy 15 minut od nich i czy moga poczekac pol godziny, to pojedzie po te czeki. Facet sie zgodzil, M. popedzil do samochodu, a pan mi w tym momencie, mimochodem rzuca "no chyba, ze chcecie zaplacic karta, to potem sobie te czeki wplacicie na konto...". No kuzwa, to nie mogl tak od razu?! Przeciez wlasnie to chcielismy od poczatku zrobic! Wylecialam z tego warsztatu i na szczescie udalo mi sie zatrzymac M., ktory wlasnie wykrecal z parkingu! :D

Potem juz popedzilam z Kokusiem na trening, a prosto z niego do domu taty, gdzie M. podjechal z Bi odstawic tesciowi samochod. W podziece zatankowal je do pelna, mimo, ze ja przez te dwa dni nie zuzylam nawet 1/4 baku. No, ale podziekowac trzeba bylo, tym bardziej, ze jak widac, taki ze mnie kierowca, ze tata ryzykowal, ze i jego bryka gdzies przywale, a jednak pozyczyl bez oporow. ;) 

A na treningu, podczas probnego meczu, Nik dostal pozycje obroncy. Najpierw slyszalam jak marudzil na glos, ze nie chce byc obronca, a potem niespodziewanie tak dobrze mu szlo, ze w aucie, cala droge powtarzal mi, ze to jego ulubiona pozycja i ma nadzieje, ze na prawdziwym meczu kolejnego dnia, tez go w niej trener obsadzi. :D

Leci Nik z pilka, leci, ale juz kolega (jeden z najlepszych zawodnikow) pedzi, zeby mu ja odebrac ;)

Tak jak napisalam wyzej, kolejnego ranka, w sobote, Nik mial mecz. To znaczy Bi tez miala, ale znow mielismy konflikt czasowy, gdzie oboje mieli mecze o tej samej porze, ale w roznych miastach. W zeszlym tygodniu grala Bi, wiec w tym pojechalismy do Kokusia. O dziwo, Bi nawet nie protestowala. Mecz byl juz na 9 rano, a termometr pokazywal ledwie 8 stopni. Pamietajac jak wymarzlysmy z Bi na poprzednim meczu Mlodszego, tym razem wzielysmy kurtki, a Nikowi dalam pod koszulke bluzke z dlugim rekawem i jeszcze bluze na wierzch. A potem okazalo sie, ze na poczatku pazdziernika slonce jest jeszcze bardzo mocne, w dzien mialo byc 19 stopni, a na dodatek bylo zero wiatru, powietrze doslownie stalo. W rezultacie, po 15 minutach zaczelysmy sie z Bi rozbierac. :D

Nika druzyna jest naprawde mocna, maja dwoch bardzo dobrych napastnikow, a i reszta chlopcow jest calkiem niezla i ambitnie (i skutecznie) przejmuja pilke. Druzyna przeciwnikow tylko kilkukrotnie przebila sie przez linie obrony, ale nie dala rady strzelic gola. Raz byli baaardzo blisko, ale trafili... slupek od bramki. :D Naszym udalo sie strzelic 7 (siedem!) goli, wiec wygrana byla bardziej niz zdecydowana. :) Ponizej, na zdjeciach widac idealny przyklad powiedzenia "gdzie dwoch sie bije, tam trzeci korzysta":

Biegnie dwoch chlopaczkow, juz prawie dobiegaja do pilki, a miedzy nimi Nik, troszke dalej...

Nagle... nie wiadomo jak, ale obaj leza, a Nik przejal pilke :D

Poniewaz tego dnia mecz byl o ponad godzine wczesniej, pozwolilam Potworkom pobawic sie chwile na placu zabaw mieszczacym sie obok boisk. Dlugo zostac nie moglismy, bo po pierwsze, strasznie chcialo mi sie siku (efekt kawy w termosie), a po drugie, Nik musial dokonczyc lekcje do Polskiej Szkoly. No niestety, kiedy w czwartek konczyli je odrabiac, bardziej zajety byl wyglupami. Na szczescie na sobote zostalo mu niewiele i nawet bez marudzenia siadl do roboty. Po krotkim oddechu, musialam zapakowac Potworki ponownie do auta i na 12 jechalismy do plenerowej Polskiej Szkoly. To znaczy, dzieciaki do szkoly, matka na kawe z kolezankami. ;) Musze przyznac, ze bedzie mi brakowac tych kawek kiedy Polska Szkola przejdzie na Zoom. ;)

W niedziele pogoda znow byla niczym jesienne marzenie. Rano oczywiscie kosciol, potem moj tata wpadl na kawe i ciacho, a pozniej pojechalam z Potworkami na coroczna "impreze" organizowana przez klub z naszej miejscowosci. Pewnie nie pamietacie, ale klub ten, posiadajacy ogromny teren z jeziorem, stawami, placami zabaw, rozlicznymi pawilonami, a takze lasem ze szlakami spacerowymi (zima do nart biegowych), co roku otwiera podwoje dla nie-czlonkow, ktorzy moga, poza skorzystaniem z rozleglej przestrzeni, przejsc sie wydzielona sciezka, przy ktorej porobione sa domki dla wrozek i krasnoludkow. 

Tak sie nazywa ta wystawa, czy jak ja zwal: "Nature's open house"
 

Myslalam, ze w tym roku bedzie z tym kicha, bowiem wiele z tych domkow jest konstruowanych przez grupy dzieci z bibliotek lub odpowiednikow naszych Zuchow. W tym roku, z oczywistych powodow, nie ma takich zajec grupowych, ale jednak znalezli sie ludzie, ktorzy domki pobudowali. 

 

Niektorzy naprawde maja talent. Tu lodz rodem z Chin, a Bi udaje szok ;)

Przy niektorych domkach byly prawdziwe cacuszka. Tutaj malusienkie "wrozki" z glowkami z zoledzi, cialkami z patyczkow obleczonych wloczka i skrzydelkami z klonowych "noskow" :)

Dla Potworkow, obejrzenie domeczkow to byl tak naprawde dobry pretekst zeby pojechac do tego klubu. Znaja go z rozlicznych zajec edukacyjnych organizowanych dla szkol, a takze wycieczek klasowych. Bi przeszla sciezka nawet z entuzjazmem, podziwiajac kunszt i detale domkow, ale Nik juz w polowie zaczal marudzic, ze to "dziewczynskie" i nudne i kiedy w koncu pojdziemy na plac zabaw... ;)

Wioska elfow w klimacie Halloween :)

Chwile pozniej, juz na placu zabaw, zbiesila sie Starsza, jeczac, ze chce sie pobawic z najlepsza przyjaciolka. Nieopatrznie powiedzialam jej bowiem, ze moze sie spotkaja, bo jej mama napisala mi, ze tez tam beda. A ze dla Bi (jak chyba dla wiekszosci dzieci) "moze" oznacza "tak", to byla niepocieszona, ze nigdzie kolezanki nie ma. Potem okazalo sie, ze oni sie mocno spoznili, bo dojechali na miejsce, kiedy my juz konczylismy spacer sciezka.

Ten klub to nie tylko las, ale ogromny teren z jeziorem oraz stawami. To jeden z nich
 

W koncu jednak udalo nam sie z sasiadka zgadac gdzie jestesmy i podobno przyjaciolka Bi, na wiesc, ze ta czeka na nia na placu zabaw, rzucila wszystko i zaczela ciagnac swoja siostre za fraki, ze "co roku to samo, juz to widzielismy, idziemy stad!". :D Takie to z nich przyjaciolki, ze normalnie "posikane" sa za soba. ;) Potem oczywiscie problem byl, zeby dziewczyny rozdzielic, a jeszcze kiedy szlismy przez parking, dojechala dziewczynka, ktora Bi zna z pilki noznej i byl jek, zeby zostac troche dluzej. Bylam jednak nieugieta, bo juz i tak spedzilam tam 2.5 godziny, zamiast przewidzianego 1.5. A kiedy juz wyjezdzalismy, dzieciaki zauwazyly plac zabaw nad samym jeziorem, ktorego wczesniej nie zauwazyly i mialam w aucie ryk i foch, ze nie chce sie tam zatrzymac. ;)

Na zdjeciu tego dobrze nie widac, ale Nik turla sie z gorki ;)

Ogolnie byl to bardzo fajny wypad i tylko szkoda, ze nie rodzinny, bo M. z nami nie pojechal. A nie wybral sie, bowiem... zlapala go wscieklizna, kiedy zobaczyl, ze zarysowalam swiezo polakierowane drzwi w aucie... To znaczy powinnam napisac "zarysowalam". Maz moj bowiem normalnie prawie apopleksji dostal, nagadal sie jak stary, zrzedliwy pryk, a tak naprawde to tego ciezko rysa nazwac. A wszystko przez cholerna Polska Szkole. ;) Pisalam juz, ze organizuja ja w plenerze, w ni to parku, ni to klubie. Fajnie, ze lekcje sa osobiscie poki pogoda sie utrzymuje, ale ogromna wada tego miejsca jest to, ze jest schowane i ma baaardzo dlugi podjazd od glownej drogi. Ten podjazd jest za waski zeby dwa auta mogly sie swobodnie wyminac, a po bokach rosna geste krzaki. Mozecie sie pewnie domyslac skad te rysy? Po prostu, kiedy zawoze Potworki na lekcje, na tym podjezdzie co i rusz kogos sie mija i wtedy nie ma wyjscia, oba auta musza wjechac w krzaczory. I podejrzewam, ze ta rysa na karoserii zrobiona zostala przez jakas galazke... Na poczatku poczulam sie winna, choc nie powinnam. Auto nowe, fakt, ale przeciez to "tylko" auto. Jest od jezdzenia, a nie zeby stac w garazu i blyszczec... A edukacja dzieci jest w koncu wazniejsza niz lakier. Tak samo, M. robil mi ostatnio wymowki, ze zawozac dzieci na plywanie, parkuje blisko drzwi, miedzy autami, zamiast gdzies na koncu parkingu. A przeciez Potworki wychodza z mokrymi wlosami, nakladajac najwyzej na glowe kaptury od bluz (u nas nadal jest za cieplo na kurtki)! Spytalam malzonka, co jest wedlug niego wazniejsze: dzieci czy auto i juz tylko burczal cos do siebie pod nosem... pewnie malo pochlebnego na moj temat. :D W kazdym razie probujac sprawdzic skad ta niedzielna rysa (bo nie pamietalam zeby mi jakas galaz ze zgrzytem po aucie przejechala), wzielam mokra szmatke i przelecialam nia karoserie. I co?! I rysa znikla!!! No, moze nie calkiem, bo cos tam widac, ale pod paznokciem w ogole nie czuc, ze cos tam jest, a wyglada niczym cien. Podejrzewam, ze gdybym umyla cale auto z plynem, slad zupelnie by sie zmyl. A moj malzonek, ktory na punkcie aut i ich czystosci ma bzika, pierdzieli mi przez godzine o nieodpowiedzialnosci i ze szkoda dla mnie nowiutkiego samochodu. I tak, jak z poczatku rzeczywiscie mialam wyrzuty sumienia, tak potem, kiedy okazalo sie, ze "ryse" mozna po prostu zetrzec, obrazilam sie. Tyle zlosliwego gadania o nic! :/

Poniedzialek przywital nas szkola! Drugi tydzien pod rzad lekcje w szkole! Luksus normalnie!!! ;) Matka pojechala zas do biura na godzinke. Nie chcialo mi sie jak jasna cholera, ale zmusilam sie, bo przeciez za jakis czas (mam nadzieje, ze w koncu nadejdzie ta "normalnosc") bede musiala wrocic do pracy w siedzibie firmy i lepiej zebym sie od tego zupelnie nie odzwyczaila... Teraz i tak mi fajnie, bo skoro nikt nie wymaga ode mnie obecnosci tam, to moge sobie odpuscic kiedy pada, wichura glowe urywa, czy mam po prostu gorszy dzien. :)

W poniedzialkowe popoludnie nastapil kolejny wazny dzien dla Potworkow, mianowicie pojechaly na pierwsza lekcje religii! ;) Zaciagnelam ze soba M. na wypadek gdyby ktos przyczepil sie do braku jakiegos swistka, bo uznalam, ze co dwie glowy to nie jedna i razem latwiej bedzie sie jak cos wyklocic. Okazalo sie jednak, ze nie bylo to potrzebne. Nauczycielki ustawily sie z dziecmi na parkingu pod budynkiem dawnej katolickiej szkoly (nie funkcjonujacej od kilku lat) i z tamtad zabraly je do srodka. Kobiete, ktora zarzadza calym programem religii widzialam tylko z daleka. Z tego co jednak wiem, to ona przygotowuje dzieci juz do calej ceremonii pierwszej spowiedzi oraz Komunii, wiec mam nadzieje, ze nie przyczepi sie nagle w marcu - kwietniu, ze gdzie sa zaswiadczenia... :/ Poki co, pierwsze koty za ploty, choc Nik, juz w samochodzie, oznajmil, ze nie lubi religii i zeby go wypisac. I bardzo byl niezadowolony, kiedy M. oswiadczyl, ze akurat tu nie ma wyboru. ;) Bi z kolei cieszy sie i juz marzy o przyjmowaniu oplatka co niedziele. To pokazuje wyraznie roznice w dojrzalosci maloletnich. Dziewieciolatek jest juz gotow na Sakrament. Niespelna osmiolatek... nie bardzo. Miejmy nadzieje, ze do wiosny Mlodszy sie troche ogarnie. ;) Zreszta, przy obecnej sytuacji, niewiadomo czy Komunie odbeda sie na wiosne, czy jak w tym roku, dopiero gdzies jesienia...

A! Tak w ogole z ta religia tutaj tez jest balagan! Kiedy zapisywalam Potworki, babka wspomniala cos, ze bedzie wysylac rodzicom informacje. Na szczescie wspomniala tez, ze lekcje ruszaja 5 pazdziernika i ja to zapamietalam. W niedziele po poludniu bowiem dotarlo do mnie, ze nie otrzymalam zadnego zawiadomienia, ani mailem, ani telefonicznie. Przekopalam spam (bez rezultatu) i napisalam do kolezanki, czy ona cos dostala, myslac ze moze przez brak "swistka", Potworki nie sa nadal oficjalnie przyjete czy "cus"... ;) Religia ma sie zaczac nastepnego dnia, a tu do rodzicow nic nie wyslali... Kolezanka zdziwiona odpisala, ze ona tez nic nie dostala i ta religia pewnie zacznie sie dopiero pod koniec miesiaca. W koncu weszlam na strone kosciola, a tam jak byk, ze zajecia zaczynaja sie 5 pazdziernika, tak jak zapamietalam. I dobrze, ze bylam dociekliwa, bo moje dwie kumpele nawet by dzieciakow nie przywiozly. Zreszta, Bi mowiala, ze podczas sprawdzania obecnosci, kilkorga dzieci nie bylo i ich rodzice pewnie tez czekaja nadal na zawiadomienie. ;) 

Na dzien dzisiejszy najwieksza bolaczka przygotowania do Komunii jest to, ze dzieciaki wchodza do szkoly, ale rodzicom pozostaje czekanie na parkingu, chyba, ze ktos mieszka bardzo blisko i oplaca mu sie pojechac do domu. Ja mam 15 minut, wiec przy jezdzie w te i z powrotem to juz pol godziny. Nijak nie oplaca mi sie jechac do chalupy na kolejne pol. Teraz jest jeszcze jasno i w miare cieplo. Mozna pokrazyc po parkingu, pogadac ze znajomymi. Za miesiac jednak bedzie ciemno i zimno. Co robic przez te godzine? Paradoksalnie, pandemia troche ulatwia sytuacje, bo religia bedzie sie odbywala co drugi tydzien. Poza tym mam nadzieje wymieniac sie z M. odwozeniem Potworkow (a co, niech i on ponudzi sie na parkingu!), wiec takie bezsensowne czekanie bede musiala przetrwac raz na miesiac. Chyba przezyje. ;) No i juz mamy (to znaczy dzieci maja, ale wiadomo, ze rodzice tego pilnuja) za zadanie domowe nauczyc sie "Ojcze Nasz" i "Zdrowas Mario". Po angielsku. Wydrukowalam tekst i przy wieczornym paciorku Potworki tluka, ale ze jest w tym troche archaicznych wyrazow, to jakaja sie i przekrecaja rowno. :D

A najlepsze, ze kolezanka powiedziala mi, ze wlasnie sie dowiedziala, ze nasza oficjalna parafia jednak zaczyna religie i dla dzieci komunijnych jednak sa to zajecia osobiscie! Nie mogli obudzic sie jakies dwa tygodnie temu?! Teraz tu Potworki juz zapisalam, zaplacilam, chyba nie bede juz przepisywac. Nie ukrywam tez, ze tutaj mam zwyczajnie blizej... ;)

We wtorek dzien uplynal prawie normalnie. Jedyna zmiana bylo to, ze malzonek wyszedl sobie z pracy wczesniej. W jego korpo dostali bowiem dodatkowe dni wolne ze wzgledu na korone, ktore musza wykorzystac do konca roku. Poczatkowo M. "chomikowal" je na wyjazd do Polski, ale ze sytuacja jest taka a nie inna, wiec bilety znow chcemy przelozyc (zreszta, jakie mamy inne wyjscie?), a te dni moj malzonek bedzie sobie wykorzystywal to tu, to tam... Kiedy napisal mi, ze wychodzi wczesniej, poczatkowo sie zirytowalam, bo obecnosc M. zawsze rozwala mi schemat dnia. Tym razem jednak zabral sie za grzebanie przy jakichs czesciach samochodowych, wiec nie przeszkadzal. ;) Razem tez pojechalismy po Potworki, co bylo mila odmiana.

Po poludniu Bi miala trening pilki noznej.

Gdzies w tej grupce, Bi (najjasniejsza glowa) "walczy" o pilke :)
 

Trening jak trening, nic nowego, ale dowiedzielismy sie, ze sobotni mecz zostal odwolany. Nadchodzacy weekend jest tutaj dlugi ze wzgledu na poniedzialkowe swieto i ponoc przeciwna druzyna nie bedzie miala wystarczajacego skladu na mecz. Troche to dziwne, bo pazdziernik z reguly nie jest juz wyjazdowym czasem, a poza szkolami oraz federalnymi urzedami, w poniedzialek wszyscy normalnie pracuja... Podejrzewam, ze ktos chcial sobie zrobic dlugi weekend bez zadnych zobowiazan. No, ale mecz odwolany, to odwolany, plakac nie bede, choc szkoda troche, bo akurat w ten weekend Bi miala grac... Ciekawe tylko na jaki dzien go przeniosa (bo niby maja przeniesc)...

W ten sposob dobrnelismy do srody. Ta minela zwyczajnie i spokojnie, tylko Bi zaczela jeki, ktore zdarzaja jej sie co jakis czas, mianowicie, zeby ja wypisac z druzyny plywackiej. Przyznaje, ze troche to plywanie "cisne", bo oba Potworki sa w tym dobre (no, Nik jest szybki, bo technika jeszcze czasem lezy ;P) i szkoda, zeby to zaprzepascic, a jeszcze plywanie to ogolnie taki sport dobry dla calego ciala i przy tym malo kontuzyjny. Moje dzieciaki kochaja wode, ale Bi, jak to sama przyznala, lubi plywac, ale nie lubi jak ktos jej mowi jak ma plynac. No coz, taka niestety jest rola trenerow. ;) Starsza juz rok temu powinna byla przejsc do grupy srednio-zaawansowanej, tymczasem trzyma sie kurczowo tej poczatkujacej i od czasu do czasu wlacza jej sie tryb "nie chce juz chodzic na plywanie". I sama nie wiem, co z tym fantem zrobic... Z jednej strony nie chce jej zmuszac, ale z drugiej zrezygnowac zupelnie tez mi szkoda. Bi chetnie pochodzilaby tak sobie pochlapac sie w wodzie, problem tylko z tym, ze tutaj nie ma krytych basenow publicznych, a prywatne sa czesciami silowni. Placic jej za czlonkostwo tylko po to, zeby raz na jakis czas przyszla sobie poszalec w wodzie, mija sie z celem... Jesli ja wypisze i pozwole zrobic sobie przerwe, wiem, ze potem bedzie jej jeszcze ciezej wrocic bo straci forme. Wtedy czeka mnie jeszcze wieksze marudzenie i placz, ze nie chce juz plywac, bo jest najwolniejsza z grupy. Bi to ambitna jednostka, choc teraz, na przekor, burzy sie, ze wcale nie chce byc najszybsza, plywa jakby chciala a nie mogla i przepuszcza inne dzieci. W rezultacie, kiedy zazwyczaj ja trener wybieral do demonstracji techniki, w srode wybral... Kokusia! Alez Mlodszy byl dumny! A siostra naburmuszyla sie i oznajmila, ze ona wcale nie lubi demonstrowac innym jak plywac. Tiaaa... ;)

Tu jeszcze zabawa przed treningiem. To blond to oczywiscie Nik, a w czarnym czepku Bi, udajaca najwyrazniej aligatora ;)

Sytuacja nieco patowa... Pilka nozna to tylko dwa razy w tygodniu i za miesiac sie konczy. Jesli wypisze Bi z druzyny plywackiej, za 4 tygodnie nie bedzie uprawiac zadnego sportu i nawet w-f'u w szkole nie bedzie miec! W tym roku bowiem, wymyslili jakies chore zasady i lekcje dodatkowe (sztuka, muzyka, w-f i biblioteka) odbywaja sie dla kazdej klasy codziennie przez miesiac, ale... rotacyjnie, miesiac sztuka, miesiac muzyka, itd.! Czyli w-f, Potworki beda mialy kazdego dnia, ale co cztery miesiace! Czy tylko ja uwazam, ze to "troche" idiotyczne?! Kiedy pilka sie skonczy, bez plywania nagle okaze sie, ze Bi bedzie spedzac popoludnia na kanapie, bo za chwile po szkole zaraz zrobi sie ciemno i nawet po podworku nie pobiega! Poki co, wyciagnelam wiec ciezka artylerie i oznajmilam pannicy, ze jesli wypisze ja z druzyny, to bedziemy musieli drastycznie ograniczyc spozywana przez nia ilosc slodyczy. Slodkosci to bowiem wielka slabosc Bi, po tatusiu zreszta. Serio, ona zjada wiecej slodyczy ode mnie, tyle, ze ja jestem dwa razy ciezsza (choc ja jem ich raczej malo, wiec moze tu tkwi problem ;P). Poki praktycznie codziennie ma jakis sport, to (poza niepokojem o zeby) az tak mnie to nie martwi, ale jesli mialaby nagle zostac bez ruchu... Nie powiedzialam jej tego, ale w rodzinie M. jakos kuzynki Potworkow strasznie tyja. Obawiam sie, ze to moze byc rodzinne. Bi jest ogolnie "nabita", ma zupelnie inna budowe niz ja jako dziecko, bo ja bylam chuda jak tyczka, a Starsza ma wyraznie troche "cialka". Jedna z jej kuzynek ma niespelna 14 lat i jest po prostu gruba. Wiem, to tylko dzieciak, moze nie powinnam tak pisac, no ale nie ma co owijac w bawelne. Ma panna nadwage i to znaczna. A ostatnio na filmiku widoczna byla inna kuzynka Potworkow, 12-latka i w szoku bylam, ze nawet ona miala brzuszysko opinajace koszulke. Te dziewczynki nie sa siostrami, tylko kuzynkami i obawiam sie, ze to taka tendencja do tycia moze byc w zenskiej czesci rodziny M. dziedziczna... A ze ogolnie mamy epidemie otylosci u dzieci, zrobie co w mojej mocy zeby Potworki uzywaly jak najwiecej ruchu... Poki co, mam nadzieje, ze grozba odebrania wiekszosci slodkosci, skutecznie da Bi do myslenia i zostanie jednak przy plywaniu. ;)

W czwartek Bi miala trening plywacki z grupa srednio - zaawansowana. Oczywiscie juz rano marudzenie, ze ona nie chce plywac, po szkole jeki, ze nie lubi trenerow (jestem tam caly czas, wiec wiem, ze zaden nic przykrego jej nie powiedzial), zeby ja wypisac i koniec. Pogadalam ja, pogadal troche M. i w koncu pannica stwierdzila, ze ok, jeszcze troche pochodzi i zobaczy... Ciekawe jak dlugo, zanim znow zacznie mekolenie... ;)

Trener cos tlumaczy. Wszystkie dzieciaki maja albo ciemne wlosy, albo czarne czepki i nawet juz nie pamietam, ktora to Bi :)

Czwartek byl tez dniem, kiedy nasz Stan rozpoczal kolejna faze "otwierania" gospodarki. Czesciowo mnie to cieszy (bo oznacza dalszy powrot normalnosci), choc tak naprawde zmiany sa niewielkie, a czesciowo zastanawiam sie, jaki ma to sens akurat teraz, kiedy i u nas zachorowania zaczely isc w gore. Nie wiem czy nasz gubernator nie otwiera Stanu dalej, zeby za kilka tygodni miec co zamykac. :/ Przez cale lato, z robionych testow, pozytywnych bylo ponizej 1%, a hospitalizacje w ktoryms momencie spadly do czterdziestu kilku osob. Od konca sierpnia jednak wszystko idzie pomalu, ale w gore. W tej chwili w szpitalach, na covid-19 jest leczonych 128 osob, a testow pozytywnych wraca 1.4%, czyli okolo 300 osob. Cyferki nieduze, ale pamietajmy, ze nasz Stan jest malutki, a wraz z sezonem chorobowym, bedzie coraz gorzej, bo podejrzewam, ze wiele przypadkow grypy, czy nawet zwyklych przeziebien, beda "podpinac" pod koronawirusa, a co... :/

Poki co jednak, dobrnelismy do weekendu. Ten dla Potworkow bedzie dlugi, bowiem w poniedzialek mamy Columbus Day, wiec szkoly sa zamkniete, a we wtorek w naszym miescie odbywac sie bedzie szkolenie dla nauczycieli. Nawet M. stwierdzil, ze w oba dodatkowe wolne dni bedzie bral po pol dnia wolnego. I tylko ja mam kupe roboty, z ktora musze sie uwinac do srody, wiec nie wiem ile uda mi sie zrelaksowac. Coz, niech chociaz dzieciaki odpoczna. Po kilku miesiacach malo wymagajacych lekcji zdalnych, potem wakacji, a nastepnie chodzenia do szkoly "na zmiany", teraz, po zaledwie dwoch tygodniach pod rzad w placowce, widac, ze sa zmeczeni. Nika musialam dwa razy budzic o 8 (do szkoly musimy dojechac przed 9, wiec to naprawde ostatni gwizdek), a dzis nawet Bi spala o 7:40, kiedy zazwyczaj o tej porze jest juz dawno na dole. Dobrze wiec, ze beda mieli 4 dni na spanie do oporu. No, w sumie 3, bo w sobote o 8:30 Nik zaczyna rozgrzewke przed meczem. Na to jednak wstaje z entuzjazmem i leci jak na skrzydlach. ;)

Do przeczytania!

Przycinajac zwiedle badyle w ogrodzie, ciachnelam niechcacy kilka astrow, docielam wiec wiecej do wazonu. Sliczne sa. :)
 

19 komentarzy:

  1. Widzisz jak szybko się wyrobili z tymi drzwiami. Takie zamieszanie przy papierologii to chyba norma. U nas też tak jest, co chwilę człowiek słyszy co innego, a jak przychodzi co do czego, to pojawia się coś jeszcze innego.

    U nas obydwoje nie mogą się doczekać, kiedy będą przystępować do komunii. Jasiek się nawet wkurza, że on też chce mieć spotkania jak Oliwka i on nie chce już tyle czekać :P

    Ciężka sprawa z tym sportem Bi, bo faktycznie jak ma talent to szkoda odpuścić, z drugiej strony zmuszanie też nie przyniesie nic dobrego. A ten wf i reszta w takim systemie rotacyjnym to jakieś nieporozumienie. Przecież dzieciaki nie będą miały żadnej kondycji po 3 miesiącach nic nie robienia, więc będą padały jak będą miały mieć wf codziennie ;/

    U nas też coraz więcej zarażeń. Także w szkole, łącznie z wychowawczynią Oliwki i co gorsza Stasiek też złapał to świństwo ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W szkole dzieciakow w zeszly piatek mieli jeden przypadek i poki co cisza, wiec mam nadzieje, ze na jednym sie skonczy...
      Dla mnie ta rotacja lekcji "dodatkowych" (tutaj okreslaja je "specials") to tez pomylka totalna. Po pierwsze, ciagle muzyka albo ciagle plastyka zaraz sie dzieciom znudzi, a po drugie, tak jak piszesz, jak mozna dzieci pozbawiac ruchu na caly miesiac?! Wiadomo, na przerwach ganiaja i wiekszosc dzieci ma sport poza szkola, ale to nie to samo i nie wszyscy. Corki mojej sasiadki naprzeciwko w tej chwili nie uprawiaja zadnego sportu i mlodsza ma juz wyraznie poglebiajaca sie nadwage...
      To Jasiu sie spieszy, widze... ;) Nik, jak normalnie domaga sie zeby go traktowac na rowni z Bi, tak tym razem wylamuje sie i twierdzi, ze nie chce chodzic na religie i do zadnej Komunii tez nie chce isc. ;)

      Usuń
  2. Astry z ogrodka przepiekne! Nie zakazone COVIDem, to widac!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja przegapiłam ten moment wejścia w październik. Tak szybko ostatnio mijają mi dni, że nawet nie zauważyłam, że mamy już jesień!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie ostatnio zlapala panika, ze to juz druga polowa listopada, a nie pazdziernika! :D

      Usuń
  4. Jak zwykle u Was mnóstwo się dzieje. Rodzice mogą być na zajęciach dla dzieci, jak Ty na piłce i basenie, fajnie. U nas wszystkie zajęcia indywidualne, sportowe, językowe się pozamykały tylko na dzieci, rodzice won. Jesteśmy w czerwonej strefie. Ze szkół także - won.
    Na zdjęciach widać już, że masz prawie nastolatków w domu. Gdzie ten mały, słodki Nick i urocza dziewczynka Bi? Czas leci...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mnie uderzyło, że oni są już TACY DUZI! :D Twarze im się zmieniły, na tych zdjęciach jakoś widać szczególnie :)
      Astry cudne!

      Usuń
    2. Rosna, wszystkie blogowe dzieciaki, nie da sie ukryc. Twoje dzieci Darusiu tez coraz starsze, a u Rivulet Gabrys i Rafalek tez juz mlodzi kawalerowie. :) Mi tez wydaja sie prawie - nastolatkami, ale tak naprawde to jeszcze ciagle dzieciaki. Kiedy wpadna w wiek nastoletni, zatesknie za obecnym czasem. :D
      U nas niektore miejsca tez rodzicow nie wpuszczaja. Dziwie sie, ze moge byc na basenie, za to na pilce, na boisku i swiezym powietrzu, jakby zabronili rodzicom byc, to bylaby jakas parodia. Choc o tak kaza miec maseczki. ;)

      Usuń
  5. Jakoś mi się wydawało, że lekcje religii Potworki będą miały po polsku a tu się okazuje, że po angielsku;) Co do dojrzałości dzieci do Pierwszej Komunii, to nie wiek a charakter ma znaczenie. Marta już po a Mamelek powinien iść w tym roku - i to on jest zdecydowanie bardziej przygotowany do tego:) Ale ze względu na całe okołowirusowe zamieszanie, nie zapisałam go jeszcze - zapiszę za rok.

    Co do auta - zaparz Twojemu M. melisę i niech wyluzuje:))) Szkoda Twoich nerwów!

    Astry piękne:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba zaczne malzonkowi cichcem dolewac cos na uspokojenie do kawy, bo czasem nie mozna z nim wytrzymac! ;)
      Nieee, tutaj lekcje religii po angielsku, nawet w kosciolach z polskimi mszami. Co ciekawe, 99% dzieci jest polskiego pochodzenia (tu, gdzie Potworki sa zapisane) i Komunia bedzie miala jakies piesni i przemowienia po polsku! :D

      Usuń
  6. Gdyby nie covid w tle wydawałoby się życie idzie normalnym rytmem. I nawet w tytule postu nie ma już aresztu domowego i niech tak zostanie jak najdłużej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, czasem mozna zapomniec, ale koronaswirus niestety caly czas sie czai w informacjach z mediow oraz wiadomosciach ze szkol (bo coraz to nowe przypadki w naszym miasteczku sie pojawiaja)...

      Usuń
  7. Oj u ciebie jeszcze letnio, slonecznie i jak zawsze aktywnie :O U nas juz pazdziernik- i to taki fuj..7 stopni i deszcz, pada i pada a jak nie pada to kropi.. Z domu wychodzic sie nie chce...ani psa nie ma , ani dzieci, ktore trzeba by wozic...
    Z ta komunia ciekawie u Was, u nas prosza sie prawie aby dzieci szly- parafia strasznie sie kurczy i w lawkach coraz mniej ludzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj tez, zamykaja jedna parafie po drugiej. Tylko te "polskie" sie w miare trzymaja, bo wiadomo, Polacy sa mocno "kosciolkowi". Pomyslalby kto, ze beda chetnie przyjmowac nowe dzieci, w koncu maja za to kase. Ale nie, lepiej narobic problemow... :/
      Tak, u nas jeszcze pieknie. Jutro maja byc 24 stopnie! :O Ale od niedzieli zapowiadane jest solidne ochlodzenie i jesienne temperatury maja juz zostac...

      Usuń
  8. To ja poproszę taki ładny i słoneczny pażdziernik. U nas zimno, mokro i szaro buro. Rany, na jednym zdjęciu Nik wydaje się niewiele niższy od Bi... Tak niewiele już do 8 urodzin naszych młodszych dzieci... Przez tą pandemię i ilość zakażeń chyba nic w tym roku nie będziemy robić. U mnie astry na działce też pięknie kwitną, jakie to są niewymagające kwiaty, że u mnie przeżyły :) Ściskam Cię mocno Agatko, i Potworki. Dużo zdrówka dla WAS

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, astry to bardzo ugodowe kwiaty, wszystko przetrwaja! Niestety, przy tym wygladaja jak wiechcie. :/ W tym roku dwa razy je przycinalam, majac nadzieje, ze puszcza wiecej bocznych pedow i jakos beda wygladac, ale bezskutecznie. ;)
      Tak, pazdziernik mamy przepiekny, ale juz od niedzieli ma przyjsc solidne ochlodzenie i juz z nami zostac.
      Tak, dzieciaki rosna. :) Pamietam jak wczoraj zdjecia malutkiej Lili i Nika, a teraz to prawie 8-latki. Nik jest tak o niecale pol glowy nizszy od Bi, wiec moze ja kiedys dogoni. :)

      Usuń
  9. Pozdrawiamy piździernikowo i mokro z Górnego Śląska ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje, ze juz pogoda lepsza i ze jestescie w domku. :)

      Usuń