Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

niedziela, 12 lipca 2020

Areszt domowy, tydzien # 16 & 17

I znow dwa tygodnie sie "smigly". ;)

O tygodniu # 16 nie ma co za duzo pisac. W poniedzialkowy wieczor odbyla sie druga czesc mojej prezentacji dla Chinczykow. Poszlo ok, ale najbardziej ciesze sie, ze to juz za mna. ;) Ne ludze sie jednak i jestem pewna, ze moi bossowie predzej czy pozniej znow cos takiego wymysla... (No i wykrakalam i wymyslili zanim nawet dokonczylam posta, ale o tym pod koniec ;P).
Tym razem Potworki uparcie na mnie czekaly, zeby jeszcze dostac buziaka na dobranoc. Slodkie to jest, choc troche przeraza mysl, jak poradza sobie psychicznie, kiedy znow przyjdzie nam spedzac wiekszosc dnia osobno, po tylu miesiacach ciaglej wzajemnej obecnosci. Staram sie jednak odsuwac od siebie takie mysli i nie stresowac na zapas...
Z innej beczki, pensja, ktora miala wplynac tamtego dnia, nie wplynela. Co za niespodzianka... :/

We wtorek po poludniu zaczelam pomalu szykowac przyczepe - nakladac posciel, pakowac ubrania, itd. Jak to bywa, przyzwyczajona, ze przeciez zawsze, ale to ZAWSZE na naszych wyjazdach pada, zapakowalam kalosze, plaszcze przeciwdeszczowe, itp. Coz, prognozy sie poprzesuwaly i choc jeden dzien byl pochmurny, nie spadla ani kropelka. Nie zebym narzekala, ale wypakowujac potem wszystkie te, nieuzyte ani razu, klamoty, troche pozgrzytalam zebami. ;) Podobnie, zapakowalam dlugie spodnie oraz bluzy. Niekoniecznie od chlodu, bo temperatury nawet w nocy mialy byc wysokie, ale z mysla o oslonieciu przed komarami. Hehehe, bylo tak goraco, ze wolelismy ryzykowac pozarcie przez krwiopijcow, niz nakladac dodatkowych warstw na ubrania. :D
W srode juz na dobre wpadlam w wir pakowania. W zasadzie to juz okolo poludnia odpuscilam sobie prace, bo i tak nie moglam sie skupic. Chodzilam do przyczepy w te i nazac cale popoludnie, a co spojrzalam do ktorejs z szafek, przypominalam sobie o kolejnej rzeczy do spakowania. Pomyslalby ktos, ze skoro jest to nasz czwarty juz sezon kempingowy, to mam jakas liste pierdol do spakowania... Tymczasem ja nadal ide na zywiol. ;) Spontan ten jednak dziala, bo zdarza sie, ze czegos zapomne, ale tylko sporadycznie.
Wieczorem tylko ostatnie puszczenie zmywarki, przygotowanie kanapek na sniadanie, ktore mielismy zjesc w drodze i do spania. Polozylam sie "wczesniej", czyli okolo 11, ale poddenerwowana wczesna pobudka oraz dluga podroza, spalam cholernie zle i kolejnego dnia czulam sie jakby po mnie cos przejechalo. ;)
Budziki zadzwonily w czwartek o 3 nad ranem. Szybkie mycie, kawa na droge, kilkukrotne obejscie chalupy zeby sprawdzic czy na pewno wszystko wylaczone i mozna bylo ruszac. ;) Spod domu wytoczylismy sie okolo 4:45 rano. Niebo dopiero zaczynalo sie rozjasniac na wschodzie. Dzieki wczesnej pobudce, udalo nam sie przejechac przez cholerny Nowy Jork w okolicach 7 rano, kiedy ludziska dopiero ruszali do pracy. Ruch byl niesamowity jak na taka pore, praktycznie samochod na samochodzie, ale przynajmniej nie bylo zatorow, z ktorych owo miasto slynie i przez ktore nienawidze tamtedy przejezdzac...
Po Nowym Jorku poszlo juz sprawnie. Nasz kemping byl na niezlym zadupiu. Zeby oddac Wam jak bardzo, dopisze, ze kiedy zjechalismy z autostrady na zwykla droge ze swiatlami, nawigacja pokazala ze przed nami jeszcze 3 godziny jazdy! :O Uznalam, ze chyba sie pomylila i wyprowadzi nas na jakies manowce. System autostrad w Stanach jest bowiem swietnie rozbudowany i zazwyczaj kiedy zjezdza sie na boczne drogi, jest sie juz prawie u celu. Nie tutaj! Jechalismy sobie wiec przez rolnicza kraine Stanu Virginia, podziwiajac osiedla domkow, pola kukurydzy, male centra handlowe, pola kukurydzy, okazjonalny bar (no przeciez!) oraz pola kukurydzy. Tak, te ostatnie zdecydowanie dominowaly w krajobrazie. ;)
W koncu jednak, po 8 godzinach jazdy i jednym malym przystanku na rozprostowanie nog oraz siusiu, dojechalismy na miejsce. Byla 13 po poludniu, wiec czulismy sie jakbysmy wlasnie zyskali dodatkowy dzien na kempingu. :)

Tam bylismy! To w tle, na wodzie, to otaczajace zatoczke... betonowe konstrukcje w ksztalcie statkow :O

Potem to juz byl blogi wypoczynek, choc niemozliwie goracy. Niby zjechalismy "tylko" 8 godzin na poludnie i chociaz temperatury byly z grubsza podobne do naszych (okolo 30 stopni), to wilgotnosc robila swoje. Caly czas 70-80% przy bezchmurnym niebie, dawalo popalic. Klimatyzacja w przyczepie chodzila bez przerwy dzien i noc, bo nawet kiedy my gdzies jechalismy, w kemperze zostawala Maya. Nie zostawie przeciez zwierzaka w "puszce" z dykty, ktora w kilkanascie minut nagrzewala sie niczym piec.

A zwierzak, jak glupi, przy 25 stopniach oraz 90% wilgotnosci, kladl sie przy samym ognisku :D

Na szczescie to byl jeden z tych "luksusowych" kempingow, z podlaczeniem do pradu, wody oraz sciekow. Dzieki temu klima mogla sobie pizgac do woli, a do prysznica nie potrzebowalismy publicznych lazienek. Na cale pole kempingowe, widzialam raptem kilka osob chodzacych w maseczkach. Szczerze, to nie wiem jak oni to wytrzymywali przy takim upale... Do plazy mielismy moze minutke na rowerach i tam nikt juz sie maseczkami nie przejmowal. Zreszta, mimo ze plaza nie byla zbyt rozlegla, tlumow nie bylo i kazdy mogl rozlozyc sie w odpowiedniej odleglosci od innych plazowiczow.

Woda byla cieplutka!

Mielismy wyjatkowe szczescie, bo tego samego dnia rozlozyla sie naprzeciwko nas rodzina z trojka dzieci - 9-latkiem oraz 5-latka (i maluchem niespelna 2-letnim na dokladke ;P). Chlopiec - Ethan, mimo ze troche starszy, swietnie dogadal sie z Nikiem i jak to chlopcy, pomimo nieziemskich upalow, jezdzili po kempingu na rowerach, kiedy im sie znudzilo przesiadali sie na hulajnogi, a potem jeszcze robili rundke biegiem dla lepszego efektu :D Bi, z braku lepszej opcji, bawila sie z 5-letnia Ellie i choc obawialam sie, ze szybko znudzi sie takim maluchem, calkiem niezle im to wychodzilo.

Ktoregos dnia urzadzili sobie bitwe na balony wypelnione woda :)

A ze ganiali ciagle cala czworka, poluzowalismy z M. zwykle zakazy i dalismy im wolna reke na jezdzenie po calym kempingu, jesli tylko uprzedza w jakim kierunku sie udaja. ;)
W rezultacie, przez niemal 4 dni mozna bylo zapomniec, ze mamy dzieci. Poza wypadami na plaze (a ze ta byla niewielka, jak pisalam wyzej, tam tez czesto wpadalismy na "sasiadow") oraz krotkimi wycieczkami, prawie zapominalismy, ze mamy dzieci. Dawno nie opilam sie tylu kaw i nieoczytalam ksiazek siedzac w spokoju na lezaku. :D Na plac zabaw udalismy sie dwa razy, ale byl malo ciekawy oraz zaniedbany.

Nik nie pogardzil chociaz zjezdzalniami

Z tego co wiem, otworzono go dopiero kilka dni przed naszym przyjazdem i nie zdazono chyba doprowadzic go do ladu. Z kory, ktora wysypane bylo podloze wyrastaly chwasty, dzieciaki jeczaly ze nie ma drabinek, a kiedy odkrylam, ze po nodze lazi mi kleszcz, oznajmilam, ze wiecej tam nie idziemy. ;)

Z braku laku, dobry kit. Czyli, przy braku drabinek, Bi postanowila sprawdzic sile ramion w inny sposob :D

Te kilka dni uplynelo nam wiec glownie na krazeniu od przyczepy do plazy.

Na plaze schodzilo sie dluuugim pomostem, ciagnacym sie nad wydmami

Potworki mogly z wody praktycznie nie wychodzic

Matka miala oczywiscie "te" dni i dopiero ostatniego dnia wlazla do wody, chlip...

A wodzie takie cudo - zywa skamienielina!

Jednego wieczora, kiedy wilgotnosc litosciwie spadla, udalismy sie na przejazdzke rowerowa. Pole kempingowe mialo kilka fajnych szlakow rowerowych i szkoda tylko, ze bylo za goraco, zeby z nich skorzystac. Jestem typem sowy i zrywanie sie o 5 rano zeby pojezdzic na rowerze, mnie przerasta, choc na kempingu bywaly jednostki, ktore o 7 rano juz skads wracaly. ;)

Na trasie umykaly nam spod kol kroliki, a z daleka moglismy podziwiac sarny... a raczej ich ogony, bo na nasz widok czmychaly w las ;)

Dwa razy pojechalismy do slynnego miasta Virginia Beach. To jedno z bardziej znanych "kurortow" wschodniego wybrzeza. Pierwszy raz byl to tylko rekonesans i zakupy, bowiem (jak ostatni idioci) spakowalismy za malo wody, a temu co lecialo z kranow pola kempingowego nie bardzo ufalismy. ;) Drugi raz pojechalismy juz konkretnie przejsc sie nadmorskim bulwarem, ciagnacym sie wzdluz plazy. Poczulam sie troche jak w Gdyni, tylko temperatury nie te. Nie pamietam, zeby w Trojmiescie kiedykolwiek byl taki gorac. ;)
Do Virginia Beach dojezdzalo sie z okolic naszego kempingu dosc niesamowitym mostem - tunelem, ciagnacym sie calutkie 28 km! :O

Taki tam mosteczek... po horyzon ;)

Dlaczego pisze: mostem tunelem? Przez wiekszosc jazdy przez zatoke (Chesapeake Bay) jedzie sie mostem. W dwoch miejscach jednak, most nagle sie "urywa", czyli droga wjezdza w tunel, biegnacy pod woda.

Most, most, most, a tu nagle (zaznaczone strzalka)... nie ma mostu! :D

Tworzy to miejsca, gdzie przez zatoke nadal moga kursowac wielkie kontenerowce, most jest bowiem za niski i pale go przytrzymujace za geste, zeby mogly sie miedzy nimi zmiescic.
Samo Virginia Beach nie zrobilo na mnie jakiegos ogromnego wrazenia. Miasteczko ladne, ale typowo rekreacyjno - turystyczne. Wielkie hotele ciagnace sie wdluz plazy i bulwaru, a wszystkie uliczki, az po dwie przecznice wglab stanowiace mniejsze pensjonaty, domki oraz pokoje wynajmowane letnikom.

Pare palm i mozna sie bylo poczuc jak na Florydzie ;)

Jadac glowna droga (z dwoma pasami w jednym kierunku, czyli w sumie czterema) caly czas trzeba bylo miec oczy naokolo glowy, bo co chwila na ulice wychodzily grupki udajace sie na plaze, lub wlasnie z niej wracajace. Nikt nie przejmowal sie tez odzieza, ludziska paradowali w samych strojach, prezentujac czesto typowo hamerykanckie postury. ;)
Spacer po bulwarze okazal sie za to mordega. Zar lal sie z nieba, Poworki marudzily na potege i choc bulwar ciagnie sie 3 mile (4.8 km) to my przeszlismy moze z jedna trzecia.

Statua Neptuna. Ta w Gdansku jest ladniejsza ;)

W drodze powrotnej kupilismy dzieciakom lody, co zamknelo choc na chwile jeczace buzki, ale i tak, spoceni jak prosiaki, z ulga wrocilismy do auta.

W przejsciach miedzy hotelami skrywaly sie takie "dekoracje"

Albo takie ;)

Aha! Na bulwarze byly tlumy i choc kazda grupka grzecznie ustepowala sobie drogi i starala sie trzymac jako taki dystans, to tylko pojedyncze jednostki mialy na gebusiach maseczki. I nie ma sie co dziwic. Cala Hameryka "grzmi", ze na poludniu kraju jest teraz straszny wzrost zachorowan bo malo kto nosi maseczki. A ja sie pytam, jak przy temperaturach dochodzacych do 40 stopni albo i wyzej oraz wilgotnosci okolo 80%, na swiezym, kurna, powietrzu (dobra, przy takich warunkach ta "swiezosc" to lekka przesada ;p) czlowiek ma sobie jeszcze wsadzic na facjate cholerna maske?! Chyba po to, zeby za chwile przykleila sie do potu na twarzy!

I tyle. Wypad krotki w sumie, choc jak na nasze kempingi to calkiem spoko, bo bywalo, ze jechalismy na dwa dni. ;)

Wodne akrobacje Bi

Nik wolal swoja deske. W tle mozecie zobaczyc te "tlumy" na plazy. A akurat byl przyplyw, wiec mniej miejsca

Powrot byl juz duzo gorszy, bo wyruszylismy o 8:30 rano, wiec nie udalo nam sie przemknac przed godzinami szczytu, ale zmiescilismy sie w 10 godzinach. ;) Nowy Jork jeszcze przejechalismy tuz przed 15 i nie bylo najgorzej, ale potem juz utykalismy co chwila. Do domku zajechalismy po 17, wiec calkiem niezle. Starczylo czasu na wypakowanie przyczepy przed obowiazkowa kapiela Potworkow. Zreszta teraz, wiedzac, ze nie musze rano wybywac do pracy, rozpakowywalam sie zupelnie na luzie. Planowalam wypakowac tylko to, co najwazniejsze, czyli zarcie, zeby mrowki (albo myszy) do wszystkiego nie powlazily. No, ale ze dojechalismy o znosnej porze, w koncu wypakowalam wszystko. :)
W dzien powrotu, wplynela tez moja pensja, spozniona "tylko" o tydzien oraz jeden dzien. :D

Kolejny dzien byl wyrwany z zyciorysu, bo glownie ogarnialam pranie, skladanie oraz czyscilam basen i odmierzalam chemikalia, bo poziom chloru, po 6 dniach, byl oczywiscie niewyczuwalny. ;) Za to u M. w pracy, rzucili sie na niego na dzien dobry, machneli mu przed nosem przepisami i oznajmili, ze nie powinno go tam w ogole byc, bo obowiazuje go kwarantanna. :O Zeby nie bylo, to nie szefostwo, tylko wspolpracownicy.
Tu musze chyba troche wytlumaczyc sytuacje. Pewnie w polskiej tv grzmia cos na temat "tragicznej" sytuacji zwiazanej z koronawirusem w Hameryce? Nie dajcie sie zwiesc, sytuacja jest daleka od tragedii. Nastapil po prostu spory wzrost zachorowan oraz zgonow w niektorych Stanach. Tu gdzie mieszkam, sytuacja byla (jesli wierzyc mediom oraz oficjalnym raportom) powazna w marcu - kwietniu, w tej chwili jednak zdaje sie opanowana. Tak wiec rzad kilku okolicznych Stanow oglosil, ze dla ludzi przyjezdzajacych z bodajze 14 Stanow gdzie nastapil wzrost zachorowan, musza przejsc kwarantanne. Jak zamierzaja to egzekwowac? Ch*j ich wie. ;) Ludzi przylatujacych, czy przybywajacych autobusem lub pociagiem, moga sprawdzic. Wiadomo z biletu, skad przybywaja. Ale podrozujacych samochodem? Niemozliwe. Gdyby kazdego chcieli sprawdzic, zablokowaliby ruch na autostradach na caly dzien. Jechalismy we wtorek. Drogi otwarte, nikt nic nie sprawdza, aut tysiace.
Malzonek sie wkurzyl i wygarnal "kolegom", ze zanim zaczna robic awanture, niech najpierw sprawdza, ktore Stany sa na liscie kwarantanny. Virginii bowiem na niej nie bylo. To skutecznie odebralo im argument, no ale co to za ludzie?! Wpieprzaja sie w czyjes zycie i to nie grzecznie przypominajac czy pytajac, tylko od razu z geba! A najbardziej kto? Czarni! Najwieksze lenie i awanturnicy, ktorym wszystko sie nalezy, przez media kreowane teraz na ucisnionych swietych! Uch...
W kazdym razie, po tym "incydencie" M. pracuje normalnie i nikt juz go na kwarantanne nie "wysyla". ;)

Ja mialam zas kolejna telekonferencje z praca, na ktorej szef oznajmil, ze kolejna wyplata moze byc opozniona o dzien - dwa (ech...) oraz ze Chinczycy z Chin (:D), dla ktorych przeprowadzilam szkolenie, ukladaja liste pytan, wiec bede miala z nimi jeszcze jedna sesje, zeby na nie odpowiedziec. Wiedzialam, ze tak latwo sie nie wywine. ;) Najgorzej, ze ja tego chinskiego akcentu to na zywo nie moge czesto zrozumiec, a przez internet, kiedy przerywa i slychac jakies trzeszczenia oraz echo, w ogole marnie to widze. Moze byc "interesujaco". :/

Reszta tygodnia minela juz (prawie) domowo i basenowo.

Troche czyszczenia bylo po 6 dniach nieobecnosci, ale Potworki z radoscia wskoczyly we wlasna kaluze ;)

Z warzywnika zrobila mi sie dzungla, a ogorkow naroslo tyle i takie wielkie, ze na malosolne sie nie nadaja, wiec do wszystkiego jemy ogorasy. ;)

Warzywna dzungla :D

Kwiaty tez kwitna jak zwariowane, choc chwastow jest miedzy nimi tyle, ze zycie cale mozna spedzic pielac. Coz, nie moje ulubione zajecie.

Hortensja w tym roku oszalala! A ja juz jej grozilam, ze ja wykopie... ;)

Tylko mieczyki, choc liscie maja ponad moje kolana, cos nie chca kwitnac, a tak na nie liczylam. :(

Jedna malwe gotowa do zakwitniecia, M. mi... skosil. :( Trzy kolejne nie wykazuja checi na produkcje kwiatow. Ale jedna ma paczki, wiec moze, moze...

Jedynym urozmaiceniem byl bilans Bi w czwartek. Nie bylam pewna, w jaki sposob sie to teraz odbywa, ale okazalo sie, ze jedyna roznica byly maseczki zalozone przez wszystkich bez wyjatku oraz brak zabawek i ksiazek w gabinetach oraz holu. Nie bylismy nawet jedyna rodzina w poczekalni. ;)

Dla matki byla okazja zeby naciagnac kiecke, umalowac oko oraz rozpuscic grzywe :D

Bilans poszedl... niecodziennie. ;) Niespodziewanie, Bi weszla w wiek, kiedy odmowila lekarce zajrzenia w jej "prywatne" czesci ciala. Lekarze zazwyczaj spogladaja na szybko, sprawdzajac tylko czy nie widac jakichs oczywistych nieprawidlowosci. Mimo, ze zapewnilam Bi, ze przy mnie w gabinecie moze pokazac pani doktor to co trzeba, odmowila i koniec, a lekarka nie naciskala, twierdzac, ze to jej prawo i pytajac tylko mnie, czy nie widze nic niepokojacego, ani oznak dojrzewania. Dojrzewania!!! Bi ma 9 lat i mam nadzieje, ze przez przynajmniej 3 kolejne lata nic podobnego nie zauwaze! :D Najlepsza "zabawa" byla jednak przed nami. Pani doktor zauwazyla bowiem, ze ostatnie badanie krwi Bi miala robione kilka lat temu. Tutaj nie mozna isc tak jak w Polsce do laboratorium i zaplacic za test. Trzeba miec skierowanie od lekarza, a wszystko jest kontrolowane przez ubezpieczenie, ktore ow test pokrywa. Dla dzieci zreszta, badanie to robia zwykle tylko po katem hemoglobiny. Dokladniejsze badania zlecane sa wylacznie w razie potrzeby. W kazdym razie, kiedy Starsza uslyszala, ze beda jej pobierac krew, kompletnie spanikowala! :D Jeszcze pielegniarka nie przyszla, a ona juz wyla na cala przychodnie, ze nie chce, ze sie boi, ze bedzie bolec, itd. Nawet Nik (ktory mial to robione rok temu) pocieszal ja, ze to nic nie boli. Ja przypominalam jak kilka razy uzadlily ja takie male osy, ktore ratowala z basenu, ze tylko uklulo ja lekko i ze tu bedzie tak samo... Nic nie pomagalo, panna ryczala na calego. Kiedy przyszla pielegniarka, zacisnela piesci (w naszej przychodni nakluwaja palec i pobieraja doslownie dwie kropelki na szkielko) i pielegniarka musiala jej prawie sila odgiac kciuk. :D Kiedy palec zostal faktycznie ukluty, Bi rozdarla sie na calego, ze boli, och jak boli, ze ona nienawidzi byc kluta, itd. Normalnie ktoregos roku ja nagram, zeby potem pokazac, co to dziecko wyczynia... Cale szczescie, ze bezposrednio po pobraniu krwi miala badanie wzroku i niecnie postraszylam ja, ze musi sie uspokoic, bo jak bedzie miala lzy w oczach, to wzrok sie jej zamaze i moze sie okazac, ze musi nosic okulary. :D
Wyniki bilansu, na szczescie wyszly w porzadku. Bi rosnie rownomiernie i zarowno ze wzrostem jak i waga jest okolo 50 centyla.

wzrost: 134.0 cm
waga: 30.8 kg

Cisnienie w porzadku, saturacja w porzadku, wzrok sokoli i nawet ta nieszczesna hemoglobina w normie. ;)
A najlepsze, ze Bi juz od dlugiego czasu blaaaga doslownie, zeby przekluc jej uszy. Znajac te histeryczke, przekonuje ja jak moge, ze to kiepski pomysl i odciagam w czasie, ile sie da. W czwartek zas, po aferze u lekarza, ryku i totalnym zasmarkaniu, wysiadmy z auta, a Bi idac przez garaz oznajmia:
"But I still want to have my ears pierced!" [Ale nadal chce przekluc uszy].
Taaa... Zadzieram kiece i lece. Takim zachowaniem przypomniala mi, ze zdecydowanie nie jest na to gotowa... :D

30 komentarzy:

  1. Super mieliście wakacje! Dobrze, że pogoda dopisała:)
    Co do okołwirusowych klimatów - ostatnio zostałam zbesztana przez wzburzoną koleżankę z pracy, że nie skorzystaliśmy z zaproponowanych nam testów! Tłumaczę jej, że na tych testach było wyraźnie napisane, że one NIE są w 100% wiarygodne. Nie widzę wówczas większego sensu by je robić. Ona z kolei mówi, że gdyby to na nią trafiło to by zrobiła!!! Ludzie, żyjcie i dajcie żyć innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak... U nas wlasnie zamkneli szkoly w jednym z miasteczek, bo komus wyszedl pozytywny test. Nie mial objawow, nosil maseczki w pracy, ale ktos w rodzinie zachorowal, wiec zrobil test, ot tak. Wyszedl pozytywny i teraz wszystkie szkoly sa zamkniete... dwa dni po otwarciu! Kurtyna!

      Usuń
  2. Agatko, super wypad i piekna letnia pogoda.Naprawde pojechaliscie w daleka podroz, ale najwazniejsze, ze wyjazd sie udal.
    Co to ciemnoskorych to przeciez oni zawsze byli traktowani jak 'z jajkiem'. Nic powiedziec nie mozna bo Ty rasist. Szkoda, ze media nie pisza, ze to biala rasa jest zagrozona 'wyginieciem' na ziemi, a szczegolnie rodowici Slowianie.
    U Nas bilansow nie robia, bo Covid19 postponed wszystko, ale...
    Szczepienia dzieci sa na biezaco.
    Czyli co? Nie maja czasu na bilans, ale na kucie tak.
    A co sprawdzaja na takim bilansie we krwi Bi?
    Czy to jest u was obowiazkowe?
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. We krwi sprawdzaja poziom hemoglobiny. Nie jest to chyba obowiazkowe, ale ze robia to tylko raz na jakis czas, a Potworki sa raczej blade, wiec nawet sie ucieszylam.
      U nas w przychodni bilanse odbywaly sie prawie normalnie od poczatku. Nie wiem tylko co sie dzieje jak ktos dzwoni bo dziecko chore...

      Usuń
  3. "przez przynajmniej 3 kolejne lata nic podobnego nie zauwaze" - ale mnie rozbawiłaś 🤣 Ja w wieku 10 lat zaczęłam już miesiączkować.
    Z Bi już panienka.

    Czyli wakacje udane. Super zdjęcia i pogoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bosz... Karina, nie strasz! ;) Ja dostalam okres klasycznie, w wieku 13 lat i mialam nadzieje, ze Bi tez dostanie go w takich "okolicach". Zapowiada sie jednak wczesniej...

      Usuń
  4. Super, że udało Wam się wyjechać i tak miło spędzić czas :) Aż pozazdrościłam "dużej wody". My chcielibyśmy skoczyć nad morze, ale najpierw panowały tu nieziemskie upały, a teraz pogoda jest średnio przyjemna. Ten weekend był dopiero pierwszym z ładną pogodą, ale nie zapuszczaliśmy się daleko.
    Co do wirusa, to u nas od wczoraj na nowo trzeba nosić maski w sklepach, kinach itd. Nie mam pojęcia do czego to wszystko prowadzi... Oby nie do powtórnej kwarantanny.
    Co do bilansu Bi, to powiem tylko, że dzieci zdecydowanie za szybko rosną :( Pewnie niedługo będę tak samo pisać o swojej malutkiej córeczce ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, mowie Ci, Malwinko, ze to wszystko jest strasznie przygnebiajace... W naszym Stanie ledwie szkoly zaczeli otwierac (kazde miasteczko inaczej), juz w jednej miejscowowsci zamykaja, bo jeden (!) pracownik jest chory. :(

      Usuń
  5. 8/10 h w podróży, macie zdrowie, ale widać, że warto było. Wakacje super, fajne miejsce, towarzystwo tez trafione i pogoda. Czego chcieć więcej. Do tego kawka, spokoj i książka :) tylko ten okres, przewalone z tym mamy..

    Poradzenia sobie z konferencja gratuluję. Wyobrazam sobie, jak niezbyt prosta to rzecz.

    Współczuję zaś podejścia u Was do sprawy covidu, zreszta ludzie są tacy sami. U nas rzad nastraszyl głupich polaczkow, ze na Śląsku takie niby straszne zachorowania, po tym jak się górnicy wkurwili za próby cichego zamykania kopaln i sprowadzania z kolumbii węgla, w związku z tym chcieli najechać warszawe i strajkować wiecrzad przymknął ich wciskając kit ze nagle tam niby taki wzrost zachorowań. I co na to polska ciemnota? Boją się Ślązaków jak niegdys chorych na aids... Przyjeżdżają do nas goscie min ze Śląska i dziękują nam, że jesteśmy normalni, bo niestety spotykają się często z odmową rezerwacji wakacji w Polsce teraz, jak mówią, że są ze Śląska.. dasz wiarę? Ciemna masa widac wszędzie jest.

    W Polsce upały póki co uspokoiły się, przez moment było całkiem nawet milo, tak akurat pogodowo, od dwóch dni jest zwyczajnie zimno.. w zeszlym roky pamiętam, że w pierwszej połowie lipca tez jakoś przez kilka dni było zimno, nawet bardzo zimno jak na tą porę roku. Teraz jeszcze tragedii nie ma, ale ..

    Nie zazdroszczę ekscesów przy pobraniu krwi.

    Neptun Gdański faktycznie ładniejszy, ten taki przerysowany, wyolbrzymiony.

    Miłych wakacji nadal, choć w zaciszu domu, ale takie tez sa fajne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja juz tesknie za wakacjami (choc pracowalam), upalami, sloncem... Dzis leje i choc deszcz bardzo potrzebny, to glowa boli i humor popsuty.
      A daj spokoj z tym pierdzielonym wirusem. U nas w jednym miasteczku szkoly po 2 dniach zamkneli, bo JEDEN pracownik okazalo sie byl zarazony. Jeden! A zamkneli wszystkie 6 szkol w miejscowosci! :/

      Usuń
  6. Bardzo fajny post, miło się czytało :)

    veronicalucy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo fajne wakacje, oby zawsze tak dopisywała Wam pogoda. Z tymi oznakami dojrzewania, to nie dziwię się temu pytaniu, bo córka naszych znajomych rok temu była na bilansie i już wtedy w wieku 8 lat zaczynała mieć pierwsze oznaki, zaczynał jej rosnąć biust. Mam wrażenie, że teraz wszystko dzieje się jakoś tak szybciej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, lepiej nie. :) To zadna przyjemnosc. Nie pamietam ile lat mialam kiedy zaczal mi rosnac biust, ale na pewno wiecej niz 9. ;) Okres dostalam w wieku 13 lat, a siostra miala prawie 16, az matka wozila ja po lekarzach zeby sprawdzic czy wszystko ok. A tu moja cora mialaby zaczac miesiaczkowac w wieku 10-11 lat??? :O

      Usuń
  8. Aaaale Wam super pogoda dopisała!
    Mam nadzieję, że wypoczęliście. Pozdrawiamy znad lodowatego Bałtyku...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, wiesz jak to jest Aniu. Odpoczelismy, ale juz teraz dawno czlowiek zapomnial o tym relaksie. ;)

      Usuń
  9. Niech kolejne wyjazdy będą równie udane, jak ten. Fajnie, że dzieci znalazły rówieśników do zabawy, a Wy mieliście chwile dla siebie. Sama doceniam takie momenty, jak teraz kiedy Młody bawi się z sąsiadką na podwórku.
    Pobieranie krwi... znamy to. Ja muszę trzymać Młodego, bo jego tata nie daje rady. Musiałabym ratować obu. A ja mam taką przypadłość, że lubię patrzeć na kolor pobieranej krwi. Swojej rzecz jasna.
    Udanych wakacji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym roku byl jeszcze tylko jeden wyjazd i wiecej juz chyba nie bedzie. :(
      Coraz wiecej bedzie takich chwil kiedy dzieciaki beda sie bawic z kolegami. Choc ja, poki co, czuje sie wtedy troche zagubiona. ;)
      M. tez nie moze patrzec na krew. Jak czasem rozetnie sobie palucha, to prawie mdleje. Tak samo, jak dzieciaki rozwala kolana czy cos, to panikuje jakby juz czlowiek musial do szpitala jechac. :D

      Usuń
  10. Gdybyscie jeszcze dolozyli marne 4 godzinki dalej na poludnie - dojechalibyscie do mojego domu, w NC. A tu u nas i duzo gorecej i duzo wilgotniej, jak w tropikach. Fajny wyjazd mieliscie, ze pogoda dopisala.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam wole jak mi za goraco, niz za zimno. ;)
      W NC jeszcze nas nie bylo, ale kto wie, moze kiedys...

      Usuń
  11. Pięknie tam macie, naprawdę pięknie. Chociaż temperatur nie zazdroszczę, bo u nas te 25+ to już dla mnie optymalna temperatura i wyższej nie potrzebuję, a przecież i wilgotność u nas mniejsza niż u Was.

    U nas jeszcze żadne nie miało pobieranej krwi i modlę się, żeby stało się to jak najpóźniej, bo podejrzewam, że byłoby tak jak z Bi. Ale jak mam być szczera, wolę pobieranie krwi z łokcia niż z palca. Nie wiem czemu, ale z palca nie znoszę i boli mnie znacznie bardziej niż to tradycyjne - nawet to kiedy oddaje się krew i igła jest znacznie grubsza. Aż mam ciarki jak mama bada sobie poziom cukru, nakłuwając co chwilę palec...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to lubie jak temperatura dochodzi do 30 stopni. ;)
      Ja tez zawsze jako dziecko wolalam z lokcia. Tutaj na szczescie hemoglobine sprawdzaja rzadko. W Polsce moja matka ciagnela mnie co pol roku, a dla mnie, poza dentysta, to byla najwieksza trauma. ;)

      Usuń
  12. Nie ma to jak kąpiel letnia. Niestety y nas woda w jeziorze to całe 19 stopni. Ale widzę, że Wam się kemping udał ;)

    Bilans jak bilans, nas niestety też to czeka. A co do reakcji Bi..... Młodszy też nie znosi pobierania, a płuca to on ma wydajne. Tyle dobrego, że nie zabiera ręki.
    Ciesz się pogodą i latem.
    Co do szkoły, to mam nadzieję, że w Polsce będzie normalna szkoła, bo ja sobie nie wyobrażam I klasy zdalnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Polsce szkola normalnie, u nas... nienormalnie. :/ Mam nadzieje, ze w przyszlym tygodniu Potworkom uda sie pochodzic caly tydzien, ech... :/
      Heh, ciesze sie, ze nie tylko moje dziecko to histeryk. Nik to twardziel jesli chodzi o badania lekarskie. ;)

      Usuń
  13. Cudnie was oglądać!! Nadrabiam zaległości w blogowaniu, mam nadzieję bywać teraz częściej u Ciebie- pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Pogoda cudna, dzieciaki zadowolone, Ty wypoczęłaś czego chcieć więcej :)) Oby więcej takich wypadów!

    OdpowiedzUsuń
  15. Niezła z Ciebie rasistka. A przez takich mających zero empatii, wyobraźni i mózgu ( czyt.idiotow, nie wierzących w wirusa ) mój niepełnosprawny intelektualnie syn siedzi w domu. Bo on nie pozwoli założyć sobie maski, żeby choć trochę się chronić, a ci tzw rozumni mają jego i jemu podobnych w dupie, co udowodnili już nieraz!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, jestem rasistka. Zycie w Hameryce mnie tego nauczylo, kiedy zobaczylam, ze czarni to lewusy i nieroby, ktorzy uwazaja, ze wszystko im sie nalezy tylko ze wzgledu na kolor skory.
      Przykro mi ze wzgledu na syna, naprawde. Nie rozumiem tylko dlaczego jestem atakowana, skoro ani slowem nie wspomnialam, ze nie wierze w wirusa. Wrecz przeciwnie, wierze, ze korona sobie krazy, uwazam tylko, ze cala sytuacja jest ostro przerysowana przez media. I tyle.

      Usuń