Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 18 listopada 2016

Pochwalila sie, ze ma wiecej czasu na blogowanie...

...i zniknela! :D

Zapomnialam o blogowym chochliku. Tym co lata, podczytuje i tylko czyha, zeby sie czyms pochwalic. A wtedy bec! Zlosliwie chichoczac, daje czlowiekowi po doopsku! ;)

Napisalam, ze teraz, kiedy M. pracuje na druga zmiane, mam wieczorami czas na pisanie i odpisywanie?! Napisalam!

Nooo, to jeszcze w tym samym tygodniu, M. dostal wiadomosc, ze przenosza go na reszte szkolenia na pierwsza! :D Czyli gdzies do okolo konca stycznia, znow mam chlopa w domu wieczorami. A ze jednoczesnie w pracy mamy lekuchny zapieprz (coroczna goraczka, bo wszyscy chca pozamykac projekty przed koncem roku), to blogowanie lezy i kwiczy...

Nawiasem mowiac, nowa praca M. zaczyna mnie z lekka wpieniac... Malzonek moj mial pracowac na druga zmiane przynajmniej przez 5-6 miesiecy. Tymczasem po zaledwie trzech tygodniach, przenosza go na pierwsza! Samo w sobie jest to w sumie pozytywne, ale mogliby o tym uprzedzic nieco wczesniej. M. dostal zas powiadomienie w czwartek wieczorem, ze od poniedzialku ma sie stawic na 6:30 rano.
W zwiazku z tym, postawil mnie w niezrecznej sytuacji. W piatek musialam bowiem powiadomic szefa, ze od nastepnego tygodnia przesuwam swoja prace o 2 godziny, zeby moc zawozic dzieci do szkoly nadal na "normalna" godzine, bez porannej swietlicy. Ponadto, w ten sam poniedzialek, musialam od razu przyjechac do pracy spozniona, bowiem Bi miala wizyte u dentysty, na ktora mial ja zabrac M., ale z wiadomych powodow nie mogl. Do tego doszly wywiadowki w podstawowce oraz przedszkolu zaraz kolejnego dnia, we wtorek, na ktore musialam wyjsc z pracy wczesniej (akurat o tym, szefa uprzedzilam juz tydzien wczesniej). A zeby bylo jeszcze smieszniej, M. we wtorek dostal powiadomienie, ze w srode musi stawic sie na szkolenie dla wszystkich "nowych", a ze w kadrach nadal figuruje jako drugozmianowiec, wiec wyznaczyli mu godziny wieczorne. Oznaczalo to, ze aby wyrobic sie z odebraniem dzieci z placowek, musialam puscic szefowi wieczornego smsa na ostatnia chwile, ze nastepnego dnia pracuje znow w innych godzinach! No przeciez szalu mozna dostac! Moje szefostwo naprawde jest cierpliwe oraz tolerancyjne, ale bez przesady... :/

A tymczasem nadal nie wiemy (i pewnie nie dowiemy sie do ostatniego dnia), jak sytuacja bedzie wygladac, kiedy M. zakonczy 3-miesieczne szkolenie. Czy przeniosa go na druga zmiane na kilka miesiecy? Czy zostawia na pierwszej, skoro juz tam jest? Wielka niewiadoma... A ja nienawidze takich naglych zmian i zwrotow akcji! Juz pomalu przyzwyczajalam sie do wieczornej pracy M. Powoli lapalam rytm z Potworkami oraz domowymi obowiazkami. No i masz, musze sobie rzeczywistosc organizowac od poczatku...

A moje nowe godziny pracy nie odpowiadaja mi kompletnie... Poniewaz podstawowki zaczynaja tu lekcje dopiero o 8:45, wiec po odwiezieniu najpierw Nika, a potem Bi do szkoly, do pracy dojezdzam na 9. Powinnam wiec zostac do 17:30, ale zeby skrocic sobie choc troche godziny, nie biore przerwy na lunch, wychodze wiec rowno o 17. W domu jestem po okolo 20 minutach (na szczescie nie mieszkam zbyt daleko; niektorzy u mnie w pracy dojezdzaja ponad godzine). Po poznym obiedzie oraz odrobieniu lekcji z Bi, zostaje naprawde niewiele czasu na wspolna, rodzinna zabawe. Nie mowiac juz o domowych obowiazkach...
Czego sie jednak nie robi dla Potworkow... Moglam znow zawozic ich na 7 rano, ale nie chcialam im odbierac porannego snu, spokojnego sniadania w domu i chwili zabawy... A poniewaz M. wychodzi z pracy o 15, a Bi konczy lekcje o 15:15, wiec tata przyjezdza po nia doslownie 5-10 minut pozniej, po czym razem jada po Kokusia. Dla dzieci jest to wiec sytuacja idealna...

Dobra. Dalam ujscie irytacji (PMS nie pomaga...), teraz moge wspomniec o paru innych rzeczach.

Co wiec slychac? Glownie grzmiacy kaszel, tudziez pokaslywanie, smarkanie i takie tam... Po nieszczesnych urodzinach, o ktorych pisalam (przed)ostatnio, gdzie Bi latala po podworku z nogami zakrytymi tylko cieniutka warstewka poliestrowej sukienczyny, zaczela sie u nas fala przeziebien. I pewnie sobie troche potrwa... Starsza najpierw zachrypla. Potem dostala kaszlu z bonusem w postaci smarkow. Kaszel miala momentami bardzo brzydki, wieczorem brzmial mi prawie-prawie krtaniowo i wybieralam sie z nia do pediatry, po czym... zniknal. W ciagu jednego dnia. :O Obecnie Bi jest jeszcze tylko leciutko "przytkana". Za to rozkaszlal sie Nik... Ten jak juz zacznie, to katastrofa. Najpierw, przez prawie tydzien, pokaslywal sobie od czasu do czasu. Wlasciwie wydawalo mi sie, ze mu po prostu przejdzie, az tu 3 dni temu, puscilo mu z nosa niczym z Niagary, kaszel zrobil sie mokry i paskudny, doszedl wieczorny stan podgoraczkowy, bezsenne noce, bo katar oddychac nie da i mamy "sliczne", rozwiniete przeziebienie... :/

Najgorsze z tego wszystkiego, ze jestem sama w biurze (kolege wywialo na szkolenie), zapieprz jak cholera, M. pokomplikowalo sie w pracy (bo mial do cholery, przeciez pracowac wieczorem!) i chocbym pekla, nie moge Nika zostawic w domu... :( Na szczescie w dzien, po Kokusiu w ogole nie znac choroby, oprocz smarkow cieknacych z nochala. Bawi sie, biega, szaleje, niczym najzdrowsze dziecko swiata... Ale boje sie, zeby mi go w przedszkolu nie doprawili, bo trudno zeby dla jednego dziecka zostawali w srodku. Co prawda w dzien jest cieplo (okolo 15 stopni), ale wietrznie...

I czuje, ze i mnie drapie w gardle, lepetyna jak we mgle i "cos" mnie bierze... :(

Czekam na przymrozki, ktore maja przyjsc w koncu w przyszlym tygodniu. Niech wybija (albo chociaz wprawia w stan uspienia) to cale dziadostwo, ktore fruwa w powietrzu...

Co jeszcze?

Jak napisalam wyzej (chociaz informacja mogla latwo umknac w natloku zrzedzenia), na wywiadowkach bylam. Udalo mi sie obie ustawic zaraz po sobie w ten sam dzien, wiec wystarczylo jednokrotne urwanie sie z pracy. ;) Zupelnie wspaniale byc oczywiscie nie moze, wiec wywiadowki wypadly mi w taka ulewe, ze zmoklam jak kura! Mialam nieprzemakalna kurtke, ale spodnie doslownie przykleily mi sie do nog, a w trzewikach chlupotalo! ;) To trzeba miec pecha! Nie padalo 2 tygodnie, w tym tygodniu trafil sie jeden deszczowy i to akurat musial byc TEN dzien! Jak na zlosc! ;)

A czego ciekawego dowiedzialam sie na wywiadowkach?

U Bi wlasciwie niczego konkretnego. Poniewaz pierwsza wywiadowka wypada w zaledwie trzecim miesiacu roku szkolnego, trudno wylapac jakies spektakularne postepy. Nauczycielka powiedziala jednak, ze widzi, iz po poczatkowej traumie, Bi ladnie przystosowala sie do zerowki. Mnie samej, Starsza bodajze wczoraj, rowniez oznajmila, ze bardzo lubi swoja szkole. Oby tak dalej! ;)

Zaczela nawet sama chodzic do swojej klasy. Musicie bowiem wiedziec, ze w hamerykanckich szkolach, mimo, ze dzieci trzymane sa wedlug mnie raczej pod kloszem, a w kazdym razie pilnie nadzorowane, w niektorych sytuacjach jednak stawiaja na samodzielnosc. Albo chca trzymac rodzicow jak najdalej od szkoly i jej wewnetrznych sprawek. Nie wykluczam takiej opcji. ;)

W kazdym razie, wiekszosc dzieci dojezdza slynnymi, zoltymi autobusami szkolnymi. Dzieci wysiadaja pod szkola, wchodza osobnym, bocznym wejsciem i... co sie dalej dzieje, nie mam pojecia. W autobusie jada dzieci z calej okolicy, nie sa podzielone na klasy ani grupy wiekowe. Wysiada wiec gromada kajtkow w wieku od 5 do 10 lat, kilka pan pilnuje, zeby weszli do szkoly, zamiast rozbiec sie po okolicy, ale jak potem sa te dzieci rozlokowane po klasach, zeby zadne sie nie zgubilo, to nie mam pojecia. Szczegolnie zerowiaczki, 5-latki, toz to sa nadal maluszki!

A dzieci odprowadzane/odwozone przez rodzicow? Jesli odprowadza sie dziecko na swietlice, jest luz. Parkujesz, wchodzisz, podpisujesz liste obecnosci, wychodzisz. Jesli jednak odwozi sie dzieci tuz przed rozpoczeciem zajec, jest cyrk, o czym mialam sie okazje przekonac w tym tygodniu. Najpierw, nie ma gdzie zaparkowac. Musicie wiedziec, ze na ilosc dzieci, szkola Bi ma beznadziejnie maly parking. W dodatku, parking dla rodzicow miesci sie ZA szkola, a zeby tam dotrzec, nalezy przejechac przed glownym wejsciem. Przed nim zas, stoi juz dluga kolejka aut, bowiem wiekszosc odwozonych dzieci, po prostu wysiada i wchodzi do szkoly sama. Jest nawet odzwierny, ktory otwiera dzieciakom drzwi auta i pogania tych opieszalych! :D No, ale nie ma narazie mowy, zeby Bi mi sama wysiadla i poszla. Musze zaparkowac i wprowadzic ja do szkoly. Po znalezieniu w koncu miejsca parkingowego, wchodze wiec ze Starsza do budynku. Na poczatku roku, moglam wpisac sie na liste, chwycic plakietke wizytora i odprowadzic ja do klasy. Niestety, teraz juz nie wolno. Panie, niczym kobiece wersje Cerbera pilnuja i na pytanie, odpowiadaja z wyzszoscia, ze no jak to, rok szkolny juz sie dawno zaczal, ona musi isc sama!

Kuzwa, 5-latka i to w dodatku strachliwa!

Przyznaje jednak, ze i tak mam szczescie. Kolezanka (mieszkajaca w innym miasteczku) poslala bowiem synka do szkoly tutaj dosc nietypowej, bowiem mieszczacej klasy od przedszkola po liceum. Jej maly poszedl do przedszkola. I wiecie, ze ona, oprocz spotkania organizacyjnego, ani razu nie byla jeszcze w srodku szkoly swojego dziecka?! Od poczatku roku, nauczycielka otwiera drzwi auta, bierze malego (wtedy ryczacego i wierzgajacego) za raczke i wprowadza do budynku. Rodzice nie moga nawet wejsc do srodka! Synek kolezanki ma 3 latka! :O Dla mnie to szok...

Ja na szczescie, moge Bi chociaz zaprowadzic do srodka. Jesli akurat nie ma na horyzoncie zadnej kolezanki, Starsza idzie dluuugim korytarzem i co piec krokow odwraca sie i mi macha. ;) Musze tam tkwic, az w koncu zniknie za rogiem. Boze bron, zebym odwrocila sie i wyszla! Bi jeszcze na samym koncu rozglada sie i wspina na paluszki, zeby zobaczyc w tlumie czubek mojej glowy i machajaca reke! :D
Jesli jednak wpadnie na kumpele z klasy, sama wyrywa mi z reki plecak i idzie nie ogladajac sie za siebie. ;)

Wracajac do wywiadowki.

Kilka dni przed nia, dostalam raport postepow mojego dziecka. Wyglada on podobnie jak ten przedszkolny, tylko kryteria i system ocen jest troche inny. Nie ma zreszta typowych ocen (tutaj od A do E), okresla sie tylko czy dziecko reprezentuje poziom dla danej klasy (tu: zerowki). W wiekszosci, Bi juz jest na wymaganym poziomie (M od Meets). W kilku umiejetnosciach jest blisko (N od Near). Znalazly sie tez 3-4, w ktorych jest ponizej wymaganego poziomu (B od Below). Te ostatnie, wszystkie zwiazane sa z formuowaniem zdan oraz gramatyka. Mozliwie, ze klania sie dwujezycznosc, ale nauczycielka przyznala, ze i jej 7-letnie dziecko rowniez potwornie znieksztalca zdania, wiec jest to chyba po prostu kwestia rozwojowa. Natomiast tylko w jednej, jedynej dziedzinie, Bi jest na poziomie wyzszym niz przewidziany dla zerowkowicza (E od Exceed). Jest to... "plastyka" (Art)! Dzis rano wpadlam tez na jej nauczycielke plastyki (powinnam to chyba raczej nazywac "sztuka") i nasluchalam sie komplementow, jakie to moje dziecko jest zdolne i z jakim entuzjazmem pracuje, same ochy i achy! Nie powiem, milo mi sie zrobilo. ;)

Widze, ze nauka czytania prowadzona jest tu inaczej niz pamietam z wlasnych szkolnych poczatkow. Pamietam, ze w Polsce, dzieci uczyly sie liter malych i duzych, potem dosc szybko zaczynaly laczyc je w wyrazy i pomalu jakos tu szlo. Tutaj, Bi nadal cwiczy znajomosc malych oraz duzych liter, tyle, ze cwicza wszystkie naraz. To musi sie strasznie dzieciakom mylic! W dodatku, oprocz pisania i rozpoznawania alfabetu, ucza sie fonetyki kazdej litery, bo wiadomo, ze w angielskim wiekszosc brzmi zupelnie inaczej. A dodatkowo, co tydzien ucza sie kolejnego "snap word", czyli prostego wyrazu, ktory maja w tekscie rozpoznawac odruchowo, bez literowania. Czyli maja tez element czytania globalnego...
Oprocz liter oraz czytania, dzieci ucza sie tez cyferek i maja wprowadzane poczatki dodawania oraz odejmowania (narazie +/- 1). Ogolnie, mam wrazenie, ze nauczycielka Bi, pedzi z programem na zlamanie karku. Najwyrazniej jednak, nie doceniam wlasnego dziecka, albo odzywa sie Matka Kwoka, bo mi glowa puchnie od nadmiaru informacji, ktora powinno posiadac moje dziecko, natomiast Starsza calkiem niezle sie w tym odnajduje. ;)

To tyle o Bi. Teraz pora na Kokusia.

Tutaj na szczescie spokojnie. Przedszkole, ktore rok temu mnie przerazalo i wydawalo sie nakladac na "biedne maluszki" wymagania nie do osiagniecia, teraz widzi mi sie, jako oaza spokoju. ;) Dzieci poznaja jedna literke tygodniowo i zajecia koncentruja sie wokol niej. Cwicza odrysowywanie tej litery, szukaja przedmiotow na ta litere sie zaczynajacych, robia tematyczne prace plastyczne, itd. Oprocz tego, cwicza pisanie swojego imienia. I Nik, moje malenstwo, potrafi juz je napisac! A przypominam, ze jego pelne imie to Nicholas, wiec ani krotkie, ani latwe. Czasem zapomni mu sie literka, czasem jakas doda, ogolnie wychodzi mu to mocno koslawo, ale kurcze, on nie ma jeszcze 4 lat! Ja tam jestem pod wrazeniem! ;)

Poza tym, wywiadowka potwierdzila to, co sama o Niku wiedzialam. Mlodszy nadal ma problem z motoryka mala. Mimo poprawiania, caly czas zle trzyma kredki. Na samej gorze, wykrzywiajac reke do srodka i w dodatku trzymajac ja w powietrzu. To jest tez powodem koslawych liter oraz rysunkow. Mam nadzieje, ze ciagle trucie i przypominanie zaowocuje w koncu i Mlodszemu prawidlowy chwyt wejdzie w krew. :)
Poza tym, Kokus jest bardzo empatyczny i przyjacielski, co w tym wieku jest rzadko spotykane. Podobno kazdy dzien zaczyna od sprawdzenia czy wszyscy jego koledzy maja sie z kim bawic i dopiero wtedy dolacza do ktorejs grupki. :) Pieknie dzieli sie zabawkami (hmm... w domu tego nie uswiadczysz), ma swietna wyobraznie i wspaniale odgrywa cale scenki przy zabawie. Jest grzeczny, zawsze slucha pani, nawet kiedy ta wola go do cwiczen, za ktorymi nie przepada. Podchodzi poslusznie i daje z siebie wszystko. ;)
Ogolnie, widac, ze jest slodkim ulubiencem pani i wcale sie nie dziwie... :D Zapytalam tez o jego angielski, choc w sumie odpowiedz juz znalam. Pani tylko potwierdzila, ze gdyby nie wiedziala, nawet by nie zauwazyla, ze Nik jest dzieckiem dwujezycznym. :)

A pisalam juz kiedys, ze takie wywiadowki, zarowno w przedszkolu, jak i w szkole, to spotkania indywidualne? Wczesniej dostaje sie liste z godzinami i nalezy na ktoras sie wpisac. W przypadku Bi, nauczycielka wywiesila liste juz na spotkaniu organizacyjnym, na poczatku wrzesnia. Potem jeszcze dwa razy dostalam od niej karteczke z przypomnieniem o dniu oraz godzinie spotkania.
Ogolnie bardzo podoba mi sie taki system. Przy mojej, chorobliwej wrecz, niesmialosci raczej nie osmielilabym sie zaczepic pani z pytaniami o moje dziecko, przy innych rodzicach. Poza tym, publiczne wychwalanie jednych dzieci, przy jednoczesnej krytyce innych, musi byc okropne dla rodzicow tych drugich... Tutaj, moge spokojnie, na osobnosci wysluchac nad czym moje potomstwo musi popracowac, a w czym jest dobre. Nie ma porownywania z reszta klasy.


Z innej beczki, zaliczylam z Bi przeglad uzebienia. Niestety, w ostatnim trzonowcu po prawej stronie, robi jej sie dziurka. Nastepna, cholera! :/ Na szczescie, dentystka ocenila, ze narazie jest bardzo plytka. Zdecydowala sie zostawic ja w spokoju do nastepnej kontroli (a ja odetchnelam z ulga). Jesli za pol roku widac bedzie, ze sie powieksza, trzeba bedzie zeba leczyc. Jesli nie bedzie zmian, nadal ja zostawi.
Za to, zupelnie niespodziewanie, uslyszalam, ze dolne siekacze, zaczynaja sie Bi lekko ruszac! Ja jestem w szoku (to juz?!), a ona oczywiscie juz nie moze sie doczekac Wrozki Zebuszki. :D

I to na tyle z lini frontu. I tak znow splodzilam tasiemca... Postaram sie odezwac w przyszlym tygodniu, ale nic nie gwarantuje, bo od czwartku mamy dlugi weekend (Indyk!), srode tez biore wolna, a wiec w pracy bede tylko 2 dni, a ilosc papierzyskow nie maleje...

Milego weekendu!

18 komentarzy:

  1. Oj dzieje się u Was, dzieje! Jestem w niezłym szoku, że tak się z tą pracą Wam porobiło. Fajny ten szef, że wyrozumiały. Jestem zaskoczona tą ilością materiału jaki robią w zerowce! Nie spodziewałabym się tego po Hameryce!!! Udanego weekendu, ni i smacznego indyka :) PS Ty indyka robisz? Czy kupujesz np gotowego??:) a po indyku... Black friday hyhy;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, na Black Friday wybralam sie tylko raz w zyciu i to wystarczylo, zeby odstraszyc mnie na reszte lat. Nie wiem czym musieliby kusic, zebym sie znow zdecydowala. ;)

      Ja tez jestem w szoku z ilosci materialu! Nie spodziewalam sie, ze juz w cholernej zerowce bede z dzieckiem sleczec nad praca domowa i uczyc sie na pamiec wyrazow! :/

      Usuń
  2. Z ta zmiana godzin pracy to rzeczywiscie nie za fajnie, szczegolnie, ze juz jakos nastala rutyna, a teraz znowu trzeba kombinowac :-(
    Super, ze Bi I Nikus tak dobrze sobie radza !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie! Czlowiek zaczyna cosik ogarniac, a tu bec! i od nowa... :/

      Usuń
  3. Nie lubie takich zmian, cały plan szlak trafia i od nowa wszystko trzeba planować. U nas takie wywiadówki nazywają sie konsultacje i są co miesiąc, a dodatkowo dwa razy na semestr wywiadówki. Najgorsze to, że mam je w pierwszy czwartek miesiąca w gimnazjum, podstawówce i przedszkolu od godziny 16-17 i wyrób sie tu jak każdy budynek w innym miejscu :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, chyba wydzial edukacji nie przewiduje rodzin wielodzietnych! ;) Tutaj z kolei, wszystkie wywiadowki czy spotkania organizacyjne, sa ustalane odgornie i rozdzielane miedzy szkolami tak, ze ze soba nie koliduja. Nawet spotkania w tej samej szkole, sa na rozne godziny dla poszczegolnych rocznikow. :)

      Usuń
  4. U nas też są takie indywidualne spotkania z wychowawczynią w przedszkolu raz w miesiącu w wyznaczonych godzinach. A na zebraniu to tylko rak ogólnie pani omawia co robi z dzieciakami, jak sobie radzą, co ma w planach i sprawy organizacyjne, sprawy przedszkola.. Nie ma porównywania dzieci, chwalenia czy odwrotnie na forum ;)

    Czytalam twojego posta dwa dni z przerwami, bo taki długi, że nie wyrabiam i nie dałam rady na raz ;) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, to fajnie, ze macie takie spotkania co miesiac! Tutaj w przedszkolu to tylko dwa razy w roku, a w podstawowce 2 lub 3, dokladnie nie pamietam...
      Nauczycielka Bi, to co robi z dziecmi ogolnie, opisuje od czasu do czasu w mailu ze zdjeciami. ;)

      Usuń
  5. Zęby się ruszają, dzieci rosną... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, dokladnie... Po dzieciach najlepiej widac uplyw czasu...

      Usuń
  6. U nas nie ma konsultacji, trzy zebrania w roku w tym jedno organizacyjne we wrześniu. Generalnie w każdej chwili można panią zapytać o dziecko a ona chętnie odpowie.
    Takie uczenie całego alfabetu na raz i dodatkowo z rozgraniczeniem na małe i duże litery to sporo jak na pięciolatki. Ale skoro Bi się odnajduje wiec chyba taki system zdaje egzamin.
    Nik mały czaruś :) Umie sobie kobiety zjednać :)
    U nas wróżka zębuszka do tej pory była raz, Martynie juz zdążył wyrosnąć nowy stały ząb, a drugi nawet się nie ruszył. Dziwne to jakieś ale poki co się nie stresuje.
    Zmiany zawsze są wskazane - zwlaszcza te na lepsze - ale w takim tempie to faktycznie dezorganizuje Wam dzień.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mojej siostrzenicy bylo to samo. Jeden zab wypadl, a reszta dlugo, dluuugo sie trzymala. Ale ostatnio posypaly sie, jeden za drugim. ;)

      Powiem Ci, ze w szoku jestem, bo nie mam porownania z rowiesnikami Bi, ale ona rzeczywiscie lapie alfabet, umie zapisac i rozpoznaje cyfry do dwudziestu kilku, zapamietuje te wymagane slowa... A nie jest zadnym geniuszem. Ciekawe jak poradzi sobie Nik, jesli pojdzie do zerowki w przyszlym roku. W koncu bedzie cale 7 miesiecy mlodszy niz Bi jest teraz... ;)

      Usuń
  7. Oj pamietam te poczatki , te strachy i stresy i wiesz co ci powiem one nie mijaja, one sie tylko zmieniaja ;) Mloda juz dorosla ale rowniez nadstawiam ucha sluchajac co opowiada o studiach a Mlody.... no tu jeszcze dluga droga przed nami- takze Twoje opowiesci cho dotyczace Malutkich Potworkow czytam zzapartym tchem.
    Ciesze sie, ze Bi polubila szkole- zobaczysz jak sie dziewczynka rozkreci to dopiero bedzie :) Kokus wycwiczy raczke - nie martw sie, nie wszystko mozne umiec natychmiast i w okreslonym wieku- on ma za to inne talenty :)
    Milego swietowania ;) a pewnie i spedzenia czasu z cala rodzinka?
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci, Kochana, ze kiedy czytam co u Ciebie, to uswiadamiam sobie, ze te moje nerwy i niepokoje to nic, w porownaniu z tym, co mnie jeszcze czeka. ;) Mysle, ze zawsze pozostanie jakis niepokoj, jak nie o szkole, to o studia, jak nie o studia, to o prace, relacje z partnerem, itd. ;)

      Usuń
  8. Ja przyznaję, że nawet czytając Twój wpis wkurzyłam się na pracę M., też nie znoszę takiego zamieszania i to jeszcze na ostatnią chwilę :)

    Super sobie dzieciaki radzą :) U nas w przedszkolu pani co czwartek ma godzinny dyżur i wówczas można przyjść na rozmowę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, to fajnie macie! U nas takich dyzurow nie ma. W przedszkolu, teoretycznie moge panie zawsze zaczepic, ale w sali ganiaja dzieci, jest chaotycznie, wez tu czlowieku na spokojnie o cos spytaj... A z nauczycielka Bi, mam kontakt niemal wylacznie mailowy... :/

      Usuń
  9. Uwielbiam czytać Twoje tasiemce! :) U mnie od początku października wszyscy kichają i prychają także tego... łączę się w bólu. Noo to niezłe zamieszanie macie z tą pracą męża, wszystko na nowo trzeba układać, nie lubię czegoś takiego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez nie lubie. :/ Chociaz wszystko byloby ok, gdyby tylko zawiadamiali o tym choc troche wczesniej...

      U nas wlasnie zatoczylo sie kolko i po 3 tygodniach, wirus wrocil do Bi, czyli do osobki, ktora caly cykl chorowania zaczela... :/

      Usuń