Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

piątek, 30 października 2015

Przedszkole po hamerykancku

Post ten zaczelam pisac duuuzo wczesniej, jakos pod koniec wrzesnia. Zgodnie z wlasnym planem chcialam go bowiem opublikowac po okraglym miesiacu uczeszczania Bi do przedszkola. Po czasie jednak stwierdzam, ze dobrze sie stalo, ze go nie dokonczylam. Wrzesien byl miesiacem adaptacji nie tylko dla Bi, ale tez dla matki oraz dla kadry. Nauczycielki potrzebowaly widocznie tego czasu na otrzasniecie sie z wakacyjnego marazmu i pelne zaangazowanie w organizowane zajecia. A matka po pierszym miesiacu dopiero zaczela wychodzic z solidnego szoku. ;) Gdybym zakonczyla posta we wrzesniu, mysle, ze bylby on pelen jadowitej krytyki i negatywnego nastawienia. Teraz, po praktycznie pelnych 2 miesiacach, bede nieco bardziej obiektywna, chociaz nadal dziwuje sie, oj dziwuje! :D

Wlasnie przeczytalam to co napisalam (zawsze tak robie, a po opublikowaniu nadal znajduje jakies literowki...) I wyszlo mi strasznie sucho i merytorycznie... trudno, jak sie znudzicie, to nie czytajcie do konca. ;)

Na poczatku przyblize Wam nieco tutejszy system, ktory rozni sie dosc sporo od polskiego.

Opieka nad dziecmi dziala w Hameryce bardzo preznie. Chyba nie ma sie co dziwic, skoro jest to kraj powszechnego pracoholizmu, narzuconego zreszta przez system. O tym ostatnim nie bede sie jednak rozwodzic, bo to ma byc post o przedszkolu. ;) W kazdym razie bardzo powszechne sa tutaj prywatne zlobko - przedszkola (tzw. day care), ktore zajmuja sie dziecmi w wieku od 6 tygodni do 5 lat. Dzieciaczki w takich miejscach sa rozdzielane na podstawie rozwoju (np. w osobnej grupie sa dzieci raczkujace, a w osobnej juz chodzace), a od okolo 2 lat, rowniez wieku. Placowki te charakteryzuje ogromna rozpietosc jesli chodzi o proponowane programy rozwoju oraz edukacji dziecka oraz idacej za tym ceny. Ogolnie jednak przyjmuje sie ze kwota poslania dwojki dzieci do takiej instytucji, przekracza miesieczna oplate kredytu za dom. W wiekszych miastach, dla dzieci od 3 lat wzwyz mozna dostac finansowa pomoc na poslanie dziecka do przedszkola, dotyczy to jednak rodzin z ograniczonymi dochodami. Poniewaz ceny "day care" zwalaja z nog, jesli tylko rodzine na to stac, mamy decyduja sie zostac z dzieckiem w domu. Urlop macierzynski trwa tutaj maksymalnie 12-16 tygodni, a wychowawczego nie ma w ogole, wiec w takim wypadku rodzine musi byc stac na przezycie z jednej pensji.

Oprocz wspomnianych zlobko - przedszkoli, sa tu publiczne przedszkola przyjmujace dzieci w wieku 3-4 lat. I to o nich bedzie ten post. Niech Wam sie tylko slowo "publiczne" nie myli z darmowym! :) Takie "publiczne" przedszkole kosztuje tyle samo (albo nieraz i wiecej) niz prywatne "day care". Roznica jest, ze podlega ono juz systemowi szkol w danym miescie. Dlatego tez (nie wiem czy pamietacie), ale zalatwiajac miejsce dla Bi, najezdzilam sie do tutejszego urzedu miasta, a nie placowki przedszkolnej. :)

Z kwestii czysto organizacyjnych. Przedszkole Bi otwarte jest od 7 do 17. Natomiast prywatne zlobko - przedszkola zazwyczaj oferuja opieke w godzinach od 6:30 do 18. Za spoznienia wlepiane sa sowite kary. U nas np. jest to $10 za minute spoznienia! Rozmawialam podczas wycieczki na farme z dwiema innymi mamusiami i okazuje sie, ze ich dzieci, rowniez 4-latki, sa w naszym przedszkolu pierwszy rok. Wczesniej chodzily do prywatnego, wlasnie ze wzgledu na dogodniejsze dla pracujacych rodzicow godziny otwarcia. W tym roku oddaly dzieciaki tutaj z tych samych wzgledow, dla ktorych ja oraz M. zdecydowalismy sie na TO konkretne przedszkole. No wlasnie, czy ja Wam juz kiedys pisalam dlaczego wybralismy to, a nie inne? ;) Chyba nie... Mamy bowiem w odleglosci 10 min od domu jeszcze 2 prywatne przedszkola (day care), zdecydowalismy sie jednak zapisac Bi tutaj. Chodzilo nam bardzo zwyczajnie o to, zeby ulatwic Bi za rok start w szkole. Starsza jest niesmialym "gburkiem" i od obcych dzieci trzyma sie jak najdalej. Chcielismy, zeby w przyszlej klasie miala chociaz kilkoro znajomych "twarzy". Okazuje sie, ze nie tylko my mielismy taki pomysl. ;)
Aha, zarowno w placowkach prywatnych, jak i publicznych, istnieje mozliwosc zapisania dziecka na pol dnia, albo na 2-3 dni w tygodniu. Jest to jednak opcja wylacznie dla rodzicow nie pracujacych, pracujacych z domu, lub zwyczajnie pracujacych w jakims dziwnym systemie. Np. u nas opcja "pol dnia" oznacza 8:30-11:30 rano, albo 12:30-15:30. To tylko 3 godziny! Nie wiem jaki pracujacy, nawet na pol etatu, rodzic ma mozliwosc dostosowania sie do takiego grafiku... :/

No dobrze, zarysowalam Wam z grubsza tutejsza opieke nad dzieciarnia. Jak zas wyglada opieka przedszkolna "od srodka"?

Od razu zaznacze, ze moje spostrzezenia dotycza wylacznie placowki, do ktorej uczeszcza Bi, a ktora porownuje ze wspomnieniami z wlasnych przedszkolnych lat oraz z tym co obserwowalam odwiedzajac we wczesnej mlodosci wlasna matke w pracy. Pare razy, opisujac moje amerykanskie doswiadczenia, spotkalam sie z krytyka i korekta tego o czym pisalam. Zanim zaczne, chce wiec sprostowac, ze opisuje wszystko tak jak JA to widze, w TYM konkretnym miejscu. Dotyczy to tylko i wylacznie publicznego przedszkola w naszym miasteczku i moze sie nie pokrywac (albo byc wrecz sprzeczne) z organizacja zajec przedszkolnych w innych stanach, a nawet innym miasteczku w moim Stanie. Opisuje przedszkole mojej corki, inne mnie nie interesuja. ;)

To co ja nazywam przedszkolem publicznycm [tutaj: pre-school albo pre-K, czyli pre-Kindergarten (Kindergarten = zerowka)], dotyczy grup 3-4-latkow. Mlodsze dzieci nie sa przyjmowane. Dziecko musi miec skonczone 3 lata i byc w pelni odpieluchowane (wyjatkiem sa dzieci specjalnej troski, lub majace zdiagnozowane schorzenia ukladu moczowego). Wiem, ze w wielu placowkach w Polsce, do grup przedszkolnych przyjmowane sa sporo mlodsze maluszki. Warunkiem jest zeby byly odpieluchowane. Nie tutaj. Przepisy scisle reguluja opieke nad dziecmi mlodszymi niz 3 lata (w sensie, ze maja wiecej wymogow oraz ograniczen dla instytucji), dlatego, jak mi to wdziecznie okreslila pani z urzedu miasta, placowki publiczne sie "w to nie bawia". ;) Miedzy innymi dlatego spalil na panewce nasz pomysl, zeby zapisac Potworki do przedszkola razem, w ramach wsparcia psychicznego. Mimo ze we wrzesniu Nik mial 2 lata oraz 9 miesiecy, nie mogl byc przyjety. Musi miec skonczone 3 lata i kropka. Ciekawie odbywa sie to w tutejszych zlobko-przedszkolach (day care). Zaraz po trzecich urodzinach (czesto juz nastepnego dnia), dzieciaki przenoszone sa z grupy 2-latkow, do grupy pre-school, niewazne jaki jest to miesiac w roku.

Co ciekawe, takie scisle granice wiekowe, dotycza tylko i wylacznie przedszkola. Zerowka (kindergarten) zaczyna sie oficjalnie we wrzesniu dla wszystkich dzieci, ktore danego roku koncza, badz juz ukonczyly 5 lat. Zerowka zas podlega juz bez wyjatku systemowi szkol w danej miejscowosci. Nie ma zerowkowych grup przedszkolnych (no prawie, ale o tym nizej). Z ciekawostek, w Stanach (a przynajmniej w Stanie, w ktorym mieszkam) to wlasnie przed zerowka mozna dziecko "odroczyc", nie przed I klasa. Dotyczy to dzieci urodzonych w drugiej polowie roku, ale zarzad kazdej miejscowosci decyduje sam od ktorego miesiaca urodzenia przysluguje dzieciom odroczenie. Czasem jest to lipiec, czasem pazdziernik, czasami grudzien. Jak to jest u nas jeszcze nie wiem, bo rzecz jasna Bi to nie dotyczy. Bede sie za to intensywnie zastanawiac kiedy przyjdzie kolej Nika, bo on, urodzony w grudniu, zaczynalby zerowke majac zaledwie 4 lata, 9 miesiecy... W kazdym razie, dzieci ktorych rodzice uznali, ze nie sa gotowe zeby zaczac Kindergarten, nie moga zostac w przedszkolu (pre-school). Takie dzieciaki ida do tzw. "Early Kindergarten", czyli po prostu "wczesnej zerowki". Moja kolezanka oddala w tym roku do takiej placowki swoich blizniakow, ale mimo wszystko nie wiem dokladnie na czym to zjawisko polega. Z tego co sie orientuje, Early Kindergarten realizuje program zerowki, ale z mniejszym naciskiem? Nie ma tam tez niektorych regul organizacyjnych. Na przyklad, w szkolach popularne jest rozdzielanie blizniat do roznych klas. We "wczesnej zerowce" tego nie ma.
Co zrobie z Nikiem? Jeszcze nie wiem i na szczescie mam prawie 2 lata na dokladne sprawdzenie co i jak oraz podjecie decyzji. ;)

Co uderzylo mnie wiec najbardziej w tutejszym przedszkolu? Po pierwsze, nieco jak dla mnie przesadna dbalosc o bezpieczenstwo dzieciakow, wynikajaca zapewne z uwielbienia tubylcow do pozwow sadowych. ;) O wiekszosci juz chyba wspomnialam. Coz, najwyzej sie powtorze. ;)
Do przedszkola nie mozna przysylac niczego co zawiera chociazby sladowe ilosci orzechow. Domowe wypieki na przedszkolne przyjecia sa zabronione, ale jak dalam Bi muffinke (oczywiscie bez orzechow) na sniadanie to na szczescie nikt sie nie przyczepil. ;) Moj kolega nie mial jednak tyle szczescia. Przyslal synowi batonik z platkow owsianych. Niestety, malutkim druczkiem, pod zalamaniem papierka bylo napisane, ze batonik wyprodukowany zostal w fabryce gdzie przerabiaja rowniez orzechy, ktory to napis kolega przeoczyl. Batonik wyladowal w koszu. ;)
Podobnie, obuwie dziecka ma sie mocno trzymac nogi. Wszelkie klapki badz crocks'y sa zabronione. W razie gdy rodzic sie uprze i jednak dziecku cos takiego zalozy, nie bedzie ono moglo bawic sie na drabinkach oraz zjezdzalniach.
Rowniez prosba o towarzyszenie dziecku na wycieczce miala zapewne na celu zrzucenie odpowiedzialnosci za potomka na barki rodzica. W razie gdybym nie pojechala z Bi, mialam bowiem do podpisania formularz, w ktorym poswiadczam, ze w razie jakiegos wypadku, nie pociagne do odpowiedzialnosci kadry przedszkola. Przyznaje, ze tu sie wkurzylam. Gdyby Bi cos sie na wycieczce stalo, wynikaloby to tylko i wylacznie z niedopilnowania. A w takim wypadku, kto jest odpowiedzialny? Przeciez nie 4-letnia dziewczynka, nie zdajaca sobie jeszcze sprawy z konsekwencji niektorych wybrykow?!

To tyle, jesli chodzi o zabezpieczanie przez przedszkole wlasnego tylka. ;) Poza tym dostaje tygodniowo caly stos formularzy na zgode na to czy na tamto. Przykladowo, w pazdzierniku dostalam pismo, w ktorym wypisane byly typowe, halloweenowe zabawy, jak wycinanie dyni, opowiadanie (niestrasznych) historyjek, przebieranie, itd. Mialam zaznaczyc wszystkie zabawy, na ktore sie zgadzam. Przy tym zaznaczone bylo, ze w razie jesli jedno dziecko nie moze w czyms brac udzialu, zabawy tej nie bedzie w ogole. Tu przypomnialo mi sie, jak kiedys moja mama zostala poinstruowana przez rodzicow - swiatkow Jehowy, ze nie zycza sobie, zeby ich syn kolorowal obrazki z Mikolajem czy choinka. Oczywiscie mama obiecala, ze nie bedzie, ale potem mowila, ze tak jej bylo tego chlopca zal, bo jak wytlumaczyc 3-latkowi, ze nie wolno mu czegos, co robi cala reszta? W koncu maly dostal jednak obrazek do pokolorowania, a rodzice jakos to przelkneli. ;)
Ciekawe jak to bedzie u Bi w grudniu? Zaloze sie, ze bede musiala zaznaczyc jakiego jestesmy wyznania i podpisac pozwolenie, zeby moje dziecko uczylo sie np. o takim Hanukah. :D

Kiedy pierwszy raz przekroczylam prog przedszkolnych salek, najbardziej zaskoczyla mnie niewielka ilosc stolikow przeznaczonych do jedzenia posilkow. W kazdej sali jest doslownie 1-2! Zastanowilo mnie jak te dzieci maja wspolnie zjesc posilek, czy razem brac udzial w zajeciach? Na pytanie co do "wspolnego" jedzenia predziutko dostalam odpowiedz, kiedy przyszlam odebrac Bi w porze posilku. Przy stolikach siedzialo tylko kilkoro dzieci, reszta biegala jak szalona po salce. ;) To tyle z mojej nadziei, ze Bi zacznie jesc przedszkolne posilki, bo zadziala instynkt stadny i bedzie nasladowac reszte dzieci. :/

Z brakiem stolikow wiaze sie kolejna rzecz, ktora ciezko mi bylo przegryzc. Mianowicie ograniczenie grupowych projektow. Mam przed oczami przedszkole mojej mamy, gdzie wszystkie dzieci siedzialy przy stolikach i pieczolowicie wyklejaly kazde swoj obrazek. Coz, tu tego nie uswiadczymy. Tutaj wokol sali ustawione sa tzw. "centers", przystosowane do roznych aktywnosci. I tak mamy kacik z ksiazeczkami, kacik z drewnianymi klockami, kacik do malowania, kacik do rozwoju integracji sensorycznej, z piaskiem, pianka do golenia i tym podobnymi. Pewnie jeszcze kilka takich "centrow" by sie znalazlo, ale pamiec juz mnie zawiodla. ;) Przy okazji wyjasnilo sie, dlaczego w tutejszym przedszkolu potrzeba az 4-5 nauczycielek na grupe. Podejrzewam, ze powodow jest wiecej, ale juz na pierwszy rzut oka widac, ze poniewaz w kazdym kaciku moze sie bawic maksymalnie 3-4 dzieci, potrzeba jest wiecej pan na ogarniecie malolatow rozrzuconych po calej sali. W salce Bi jest dodatkowe utrudnienie w postaci braku lazienki. Kiedy ktores z dzieci musi isc za potrzeba, jedna z pan porzuca swoje zajecia i maszeruje z nim(nia) przez korytarz, do drugiej sali. Sprawa z tymi "centrami" wyglada dla mnie dosc podejrzanie. Mysle, ze w ciagu dnia trwa "rotacja" dzieci miedzy roznymi kacikami, ale jak upewnic sie, ze kazde ma mozliwosc skorzystania z kazdego? Przy kilkunastu malolatach oraz kilku paniach, latwo sie pogubic. Sadzac z ilosci rysunkow przynoszonych przez Bi do domu, moja corka spedza wiekszosc dnia rysujac. :)

Czas, kiedy dzieci maja zajecia jako cala grupa, nazywa sie (niespodzianka!) "group time"! :) Wtedy wszystkie dzieciaki staja razem na dywaniku i spiewaja piosenki z dodana choreografia, siadaja i sluchaja czytanych ksiazek albo ucza sie wierszykow lub prostej matematyki. Z tym dywanikiem to ciekawa sprawa, bo jest on w ksztalty geometryczne. Na szafce obok sa zas karteczki z imionami dzieci, a obok przypisane im ksztalty. Sa one regularnie przestawiane. Na poczatku czasu grupowego kazde dziecko musi znalezc przypisany sobie ksztalt. Calkiem ciekawa metoda, zeby dzieci nauczyly sie wizualnie rozpoznawac i swoje imie i ksztalty geometryczne. :)

Dziwnym dla mnie "tworem" jest cos, nazywane "food exposure". Zamiast normalnie posadzic dzieci przy stolach w tym samym czasie i zaserwowac im zwyczajne zarcie, kombinuja. :/ W kazdy czwartek dzieci mialy miec przedstawiony jakis nowy "smak", ktory potem mial byc wlaczany w tygodniowe menu. Oczywiscie musialam wypisac zaswiadczenie, ze sie zgadzam oraz ze moje dziecko nie ma zadnych alergii pokarmowych. Swoja droga jestem ciekawa czy nadal to kontynuuja, bo podpisalam pozwolenie i zapadla na ten temat cisza w eterze. Ciekawa tez jestem jak Bi reaguje na nowe propozycje kulinarne, bo u nas w domu, to raczej Nik chetniej probuje nowych rzeczy. ;)

Bardzo nie podoba mi sie tez wychodzenie na dwor zaledwie dwa razy dziennie po pol godziny. Tak, dobrze przeczytalyscie! Dwa razy po pol godziny! To wszystko! Pamietam, ze w Polsce (nie wiem co prawda jak jest teraz) przedszkolaki, jesli tylko pogoda pozwalala, spedzaly na swiezym powietrzu cale ranki, a potem jeszcze spora czesc popoludnia! No dobrze, z tego co matka mi opowiadala, to nauczycielki robily to zwyczajnie, zeby sie naplotkowac do woli, ale przymykam na to oko. ;) Dla malych dzieci nie ma nic zdrowszego niz ruch na swiezym powietrzu i nie moge uwierzyc, ze jest on tak drastycznie ograniczany. Nic dziwnego, ze Hameryka zmaga sie z plaga otylosci wsrod dzieci. :(

Najbardziej jednak wkurzajacym dla mnie, osobiscie, zwyczajem jest, tam ta ra ram, "show and tell". Slyszalam juz o tym wczesniej, ale myslalam, ze praktykowane jest dopiero w szkole. Polega ono na przyniesieniu do szkoly zadanego przedmiotu/ rysunku/ ksiazki, itd. i opowiedzeniu o tym na forum klasy. Uwazalam to za swietne cwiczenie smialosci u dziecka, bo wiadomo, ze kiedy regularnie staje sie i przemawia na srodku klasy, z czasem przestaje to byc az tak paralizujace. Wydaje mi sie, ze potem nawet w innych, poza szkolnych sytuacjach, dziecko ma wiecej smialosci, zeby wypowiedziec swoje zdanie. Nadal zreszta tak uwazam, tylko, ze obecnie zostalam brutalnie postawiona twarza w twarz z przedszkolna wersja tego nobliwego zadania.
Na czym ona polega? Poniewaz mowa o 3-4latkach, ktore czesto nie maja jeszcze dobrze rozbudowanego slownictwa, nie ma mowy o publicznej przemowie. Co najwyzej, dzieci moga okreslic co przyniosly. Na tym to bowiem polega w przedszkolu. Na przyniesieniu "czegos". Czasem jest to kolorowy lisc do jesiennej dekoracji, czasem cos w ulubionym kolorze, innym razem cos w ulubionym ksztalcie, lub zaczynajace sie na okreslona literke. No, macie mniej wiecej obraz. :) Pal szesc kolorowy lisc. Tyle ich teraz lezy, ze wystarczylo podniesc pierwszy lepszy. Ale reszta? probuje za kazdym razem angazowac w poszukiwania Bi, ale zapomnij! Po 5 minutach traci zapal... A poza szybko ulatniajacym sie zapalem, mamy inny problem. Ostatnio Bi miala przyniesc cos, co zaczynalo sie na literke "P". Po przewaleniu wielkiego pudla z zabawkami oraz przekopaniu szuflady, wygrzebalam plastikowa gruszke oraz olowek. Okazalo sie jednak, ze Bi nie zna ani slowa "pear" ani "pencil"! Caly wieczor cwiczylysmy wiec dodatkowo nowe slowka... :D
Moze sie juz domyslacie, co doprowadza mnie do szewskiej pasji? A to, ze Bi ma to cholerne "show and tell" w kazda srode, na kazde ma przyniesc cos innego i to oczywiscie JA musze pilnowac listy, szukac po domu czegos co sie nadaje, zapakowac, a potem w przedszkolu wyciagnac i dac paniom (raz zostawilam w plecaku, przykazawszy Bi, zeby potem wyjela, to oczywiscie zapomniala :/). W liscie na poczatku roku panie napisaly, ze to jakby pierwsza praca domowa naszych dzieci. Taaa... To jest praca domowa dla rodzicow! Jakbym malo miala terminow do ogarniecia i zapamietania, mam jeszcze to dziadostwo! :/

Tak jak bylo mowione od poczatku, duzo czasu poswiecane jest nauce przez dzieci literek. Przyznaje jednak, ze jak na poczatku bylam do tego pomyslu nastawiona bardzo negatywnie, teraz widze, ze robione jest to w niezbyt nachalny sposob. Glownie, panie koncentruja sie na imieniu kazdego dziecka. Dzieciaki ucza sie nie tylko je rozpoznawac, ale i pisac.
Jak wyglada to w praktyce?

Dzieciaki ukladaja "imienne" puzzle. Np. takie:


Nie mam pojecia dlaczego zdjecie "wskoczylo" bokiem... :/

Niemal kazdy rysunek jest rowniez przez dzieci podpisywany. Na poczatku wygladalo to tak, ze panie pisaly jasnym markerem imie (nie wiem czy widac to na ponizszej focie), a dziecko odrysowywalo je po liniach.


Jak widac, moja corka ma na imie "Bianeo". :D

Teraz dzieciaki (a przynajmniej moja) pisza juz imiona samodzielnie.
Oczywiscie w domu mam okazje podziwiac wylacznie efekty cwiczenia pisowni imienia, ale podejrzewam, ze takiego "odpisywania" maja w przedszkolu duzo wiecej. pewnego bowiem dnia, kiedy rozmawialam na Skype z siorka badz rodzicielka, Bi siedziala mi na kolanach i nawet nie zauwazylam co tam smaruje dlugopisem po kartce. A ona w tym czasie odpisala jeden z zaznaczonych przeze mnie klawiszy w klawiaturze!

I znow cholerne zdjecie jest bokiem, a w kompie mam je poziomo! :/

Nieco koslawo, a ostatnia literka wyglada raczej jak "a" zamiast "d", ale wydaje mi sie, ze i tak niezle jak na 4-latka, ktory wczesniej w ogole nie cwiczyl pisania. ;) Szok, szczegolnie, ze to bylo na poczatku pazdziernika, czyli po zaledwie miesiacu chodzenia do przedszkola!

Mialam tez dopisac jak ogolnie Bi odnajduje sie w przedszkolnej rzeczywistosci, ale to juz nastepnym razem, bo znow wyszedl mi tasiemiec i to nudny. ;)

I widzicie? Jednak udalo mi sie opublikowac dwa posty w tym tygodniu, chociaz malo brakowaloby, a bym sie nie wyrobila! :D

Milego weekendu!

31 komentarzy:

  1. Wcale nie nudne :)
    Powiem Ci, że polityka przedszkolna w Stanach średnio mi się podoba :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tez srednio, a nawet slabo, ale co zrobic? Kijem Wisly nie zawroce, trzeba zacisnac zeby i modlic sie, zeby w szkole bylo juz "normalniej". Chociaz przeczucia mam slabiutkie. :D

      Usuń
  2. Mimo ciągłego niedoczasu... przeczytałam całość, bardzo ciekawe. My jesteśmy na etapie przedszkola 2,5 i to z pieluchą :) no problem. Z miłą chęcią poczytam o innych hamerykańckich zwyczajach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Musze pomyslec nad takim postem. Lapie sie na tym, ze "cos" wydaje mi sie zupelnie normalne, bo przywyklam i dopiero jak siostra robi wielkie oczy przypominam sobie, ze w Polsce "robilo sie" to inaczej. :D

      Usuń
  3. Dzięki dzięki dziękii! Za ten post. Dzięki niemu udało się nam z mężem trochę pogadać :) czytałam na głos i omawialiśmy trochę ;)).
    Co do przedszkola, bardzo dziwi mnie fakt płacenia za spóźnienie. Moi pracodawcy płaciliby kupę kasy gdyby w przedszkolu była opłata za spóźnienie :)) codziennie przynajmniej 50$ ;). Nie do końca faktycznie mi by odpowiadało to jedzenie osobne (ze część je a część gania po sali) i to omawianie na forum przyniesionej rzeczy.. To nie do końca mi się widzi. A mężu twierdzi ze te croksy itd ze to w niczym nie przeszkadza :) zobaczymy co powie kiedyś jak dane będzie mu tatą zostać.
    Moja Podopieczna szła do prywatnego przedszkola i nie była w pełni odpieluchowana. Ale potrafiła sygnalizować. A teraz jest w państwowym. Ma już niespełna 6lat. I problem z pęcherzem (największy problem jest podczas snu). Ale panie nie idą na żadne ustępstwa. Jak była młodsza i miała spać to musieli ją oduczyć ponieważ w przedszkolu nie zgadzali się na pieluchomajtki.. U Podopiecznej jest 1 pani i ok 15dzieci.

    www.swiat-wg-anuli.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj jak dziecko ma oficjalna diagnoze, ze z powodow medycznych nie trzyma moczu, panie biora to pod uwage. Dla zdrowych dzieci ustepstw nie ma.

      Fakt placenia za spoznienie mnie az tak nie bulwersuje (rozumiem, ze kazdy ma swoje zycie i nie ma ochoty zostawac po godzinach) jak wysokosc kary. Trzy razy czytalam czy napewno TYLE za MINUTE! :D
      No wlasnie, z butkami zobaczymy co maz powie jak bedzie mial swoje bobo. ;) Mnie tez crocks'y kiedys wydawaly sie calkiem fajne. Teraz uwazam, ze nadaja sie najwyzej nad wode, bo latwo je wytrzec do sucha. Poza tym sa okropne, stopa lata w nich dziecku na wszystkie strony.

      Usuń
  4. Wiesz co? Tak sobie czytam i widze troche podobienstw Twojego przedszkola do naszych. Pisze naszych bo w UK przerabialismy w sumie 5 ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mysle, ze tych podobienstw jest pewnie sporo. Podejrzewam, ze oba kraje czerpia inspiracje jeden z drugiego.
      Chetnie poczytalabym o tym jak to wyglada w UK. ;)

      Usuń
  5. Bardzo ciekawy post! jako niedoszla nauczycielka przedszkola z ciekawoscia poczytalam jak to jest w tej Hameryce! Gdy przyjechalam do Niemcowa to rowniez robilam wielkie oczy na ichnie metody wychowawcze i dydaktyczne- po dwojce dzieci juz mnie w sumie chyba nic nie zdziwi- choc oplata za spoznienie :O
    Mysle, ze przez te ponad dwadziescia lat rowniez duzo zmienilo sie w polskim szkolniectwie ale i rola rodzica ulegla zmianie- spoleczenstwo jest inne i ma calkiem inne podejscie do wielu spraw- ja jeszcze z tego starego pokolenia i wiesz- wcale mi to nie zaszkodzilo :)
    Czekam na dalsze ciekawostki- fajnie, ze jednak popelnilas dwa posty :)
    Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tego co czytam w komentarzach rzeczywiscie w Polsce sporo sie zmienilo w porownaniu z tym co pamietam...

      Mysle, ze w przyszlym roku, kiedy Niko pojdzie do przedszkola, bede juz tylko wzdychac z rezygnacja. ;)

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy post i wcale nie nudny! System amerykański zupełnie inny od naszego. Trochę dziwne dla mnie te osobne zajęcia i osobne jedzenie, ale może ma to jakiś sens. Podoba mi sie za to omawianie na forum rzeczy. Fajna sprawa. Dzieciaki oswajają sie z publicznymi wystąpieniami. Żałuje, ze sama takich zajęć nie miałam ;)))) w prywatnym przedszkolu spotkałam sie z karami za spóźnienia.
    Pozdrawiam Serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi tez sie te kary obily o uszy. Mozliwe, ze w przedszkolu siostrzenicy bo chodzila do prywatnego.
      Mi samo omawianie rzeczy na forum klasy tez bardzo sie podoba. Bylam bardzo niesmiala, a z publiczna prezentacja w Polsce spotkalam sie dopiero na ostatnim roku studiow. Pamietam jaka bylam przerazona. A potem robilam magisterke tutaj i przezylam szok, kiedy na koniec kazdego semestru, z kazdego przedmiotu musialam przygotowac ustna prezentacje! ;) Ja mialam pelno w gaciach, a kolezanki - amerykanki tylko wzruszaly ramionami. ;)
      Narazie przedszkolaki tylko przynosza zadana rzecz, nie musza o niej mowic, dlatego wydaje mi sie to troche bez sensu. W ogole, wiele rzeczy wydaje mi sie pozbawione sensu, ale ze caly program jest nastawiony mocno edukacyjnie, to tak jak Ty, zakladam, ze jest w tym szalenstwie jakas metoda. :D

      Usuń
  7. Wcale się nie znudziłam. Czekałam na ten wpis. Z ciekawością przeczytałam, jak wygląda edukacja przedszkolna za oceanem.
    Fajny pomysł z tymi imionami i figurami. Do wykorzystania. W Polsce toaleta w sąsiedniej sali chyba by nie przeszła.
    A jak liczne są grupy? U nas to masakra. Zdarzają się grupy ponad 30-osobowe i 2 panie. Masakra. Nie do ogarnięcia. Coraz częściej panie wspomagają się rodzicami i dziadkami w wyjściu poza przedszkole. Jedna z pań powiedziała mi kiedyś w przypływie szczerości, że jak wraca do domu, to nie może już patrzeć na własne wnuki.
    Nie miałabym nic przeciwko nowemu cyklowi - przedszkolnemu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, u nas jest jedna toaleta (trzy sedesy) na całe przedszkole (5 grup) po prostu na korytarzu i nie ma żadnego problemu ;)

      Usuń
    2. MzP, naprawde? Matko, nie zdziwilabym sie, gdyby kiedys ktores z dzieci popuscilo czekajac na swoja kolej! :D

      Mamo Tygryska, tutaj klasy sa duzo mniejsze. U Bi jest 19 dzieci i 4-5 pan. I to nie wszystkie dzieci sa zapisane na caly dzien, czesc przychodzi tylko na ranna zmiane, albo tylko na popoludniowa. Dzieci "calodniowych" naliczylam okolo 10.
      Dlatego bardzo zdziwila mnie prosba o towarzyszenie dzieciom podczas wycieczki. Przy porownaniu z Polska wydaje mi sie, ze TYLE tych pan jest, a jeszcze potrzebuja wsparcia! :)

      Usuń
  8. Bardzo ciekawy post U Blanki wychodzą jak tylko pogoda jest w miarę jak było ciepło to dosłownie cały dzień dzieciaki siedziały na podwórzu Ale wiem, że też bywa różnie Z tym w Polsce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam wlasnie w komentarzach, ze roznie to bywa i w Polsce. W takim razie tutaj nie jest zle, bo jak tylko nie pada, to wychodza codziennie, bez wzgledu na temperatury. Wolalabym tylko, zeby dostosowali dlugosc wyjscia do pory roku. Jak jest piekna pogoda, to po co kisic dzieciarnie w srodku?

      Usuń
  9. U Nas wlasnie jest taki bezsensowny system, ze dzieci moga przychodzic od 9.30 do 12.30, a niektore placowki oferuja godziny 12.30 do 15.30. Dla mnie dobrze na tyle, ze pracuje na 16 lub 17, wiec ranna zmiana mi nie przeszkadza. Rodzice moga zostawic dzieci na dluzej, ale musza doplacic za pozostale godziny.
    U Nas tez sa wystepy publiczne I Starszak podobno bardzo sie denerwuje, ale w koncu mowi.
    Rysunki podpisuja, ale z tylu obrazkow.
    A mnie wkurza, ze dzieci siedza pol dnia bez kurtek I czapek jak na dworzu 10'C na plusie. Hartuja mi chlopcow nie ma co :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie na poczatku tez dobijalo, ze dzieci lataly po podworku w samych bluzeczkach, kiedy koniec wrzesnia i poczatek pazdziernika mielismy dosc chlodny na tutejszy klimat. Ale w drugiej polowie pazdziernika panie same wyslaly rodzicom list, zeby przysylac dzieciom kurtki oraz czapki, bo wychodza na plac zabaw juz okolo 9 rano, kiedy nadal jest zimno.
      Tutaj dzieciaki podpisuja obrazki z przodu, tylu, gdzie im sie podoba. ;)
      O wlasnie, zapomnialam dopisac, ze tutaj dzieci, ktore zapisane za tylko na ranna lub popoludniowa zmiane, moga zostac dluzej, ale rodzice musza zaplacic.

      Moze napiszesz kiedys posta o tym jak wyglada przedszkole w Irlandii? Chetnie poczytam! :)

      Usuń
  10. U nas też pani wychowawczyni kładzie duży nacisk na naukę literek itd. Junior nauczył się rozpoznawać swoje imię, ale napisać je sam jeszcze nie umie. A z tym wychodzenie to u Was i tak jest dobrze, bo grupa Juniora od pażdziernika, gdy zrobiło się chłodniej nie wychodzi prawie wcale :\

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawde?! Kurcze, szok! Dziwie sie samej pani, bo jednak jak wypusci dzieciarnie na plac zabaw, to ma moment oddechu, bo maluchy bawia sie same. ;)
      To jednak ciesze sie, ze tutaj krotko bo krotko, ale te 2 razy dziennie dzieci sa na swiezym powietrzu. Z tego co panie pisaly, beda wychodzic bez wzgledu na pore roku czy temperatury, bo juz wspominaly, ze zima beda potrzebne zimowe buty i ocieplane spodnie...

      Usuń
  11. Na laptopie rzeczywiście wyglądało, jak tasiemiec:D ale na telefonie nawet nie wiem, kiedy się skończyło. Ranek, Kuba oglądający bajki na moich kolanach i czas ucieka przez palce. Przedszkole jest u nas na razie dość odległym tematem choć i teraz mogłabym wysłać Kubę na taką dzienną opiekę, ale nie jestem gotowa :) u siebie na pewno też napiszę, jak to wygląda z niemieckimi przedszkolami. Wiesz, ze kindergarten, to po niemiecku przedszkole? :D będąc jednak w Ameryce nie przeżyłabym tego rozrzucenia dzieciaków, brak wspólnych posiłków i środy na forum. Liczyłaś już ile takich "śród" do konca roku Ci zostało? :p rozumiem raz w miesiącu, albo dwa razy, ale żeby tak co tydzień?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokladnie Mari, raz w miesiacu byloby jeszcze ok, ale co tydzien?! Dobrze, ze chociaz nie musze tam jezdzic i przemawiac do dzieciakow. ;)

      Wiem, ze kindergarten to przedszkole po niemiecku i przez dluzszy czas tak nazywalam tutejsze przedszkola. W koncu ktos sie zdziwil, ze w Polsce dzieci zaczynaja zerowke juz w wieku 3 lat i wyjasnil mi co i jak. :D
      Bardzo chetnie poczytam jak wyglada przedszkole w Niemczech! :)

      Usuń
  12. O kurde, czyli u Was jest zupełnie inaczej. W życiu nie pomyślałabym, że day care jest tak pierońsko drogie. Od razy przypomniała mi się Lynette z Desperate Housewives i i już ją bardziej rozumiem :D Faktycznie porażkowy jest ten system jedzenia i to, że dokładają rodzicom zadania domowe :D ale jednak największym gniotem są kary za spóźnienie :) Pozytywnie zaskoczyły mnie jednak rezultaty nacisku na naukę literek. Na początku, gdy o tym pisałaś, pukałam się w głowę, ale jak widać nie jest to do końca takie nieprzemyślane. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasia, ja sama jestem w szoku jesli chodzi o nauke literek. na poczatku myslalam: Bi? W zyciu! Wczesniej czasem ja zachecalam, ale w ogole nie wykazywala zainteresowania. Nie wiem jakich czarow uzyly panie w przedszkolu, ale Bi nauke liter pokochala! ;)
      Nie mam pojecia o co chodzi z ta Lynette, bo Desperate Housewives nie ogladalam. :D Ale to prawda, ze zlobko-przedszkola daja starsznie po kieszeni. My sie niesamowicie cieszymy, ze znalezlismy p. Marysie. Nie dosc, ze dzieci zaopiekowane niczym u babci, nie dosc, ze mowia po polsku, to jeszcze zaoszczedzamy ponad 200 dolcow miesiecznie! ;)

      Usuń
  13. Notka wcale nie nudna, dla mnie ciekawa. U nas (przedszkole prywatne) dzieci przyjmowane są od 1,5roku życia i nie muszą być odpieluchowane ani samodzielne. Godziny otwarcia również 7-17. Dzieci można przyprowadzać do 9:00, naszą grupę akurat do 8:45. Jeśli wiesz że się spóźnisz musisz zadzwonić i uprzedzić, inaczej Twoje dziecko nie otrzyma stawki żywieniowej a tym samym nie może tego dnia pozostać w przedszkolu. Domowych wypieków również absolutnie nie można przynosić, nawet na urodziny tort musi być kupiony z paragonem z cukierni. A właśnie, odkąd weszła nowa ustawa dotycząca żywienia dzieci w placówkach edukacyjnych (nie wolno dawać ani sprzedawać dzieciom słodyczy), nawet tego tortu oficjalnie nie wolno, ani choćby częstować cukierkami, ale tradycja na szczęście ma swoją siłę i nie ogląda się na przepisy. Co do papci, u nas również się czepiają żeby były dopasowane, trzymały się nogi, żeby np. jak dziecko biegnie to nie pogubiło albo nie skręciło nogi, mi raz cofnęli papcie. Panie miały również uwagi co do zimowego obuwia Małej Mi i mimo że było ciepło musiałam zaopatrzyć ją w śniegowce. W wycieczkach rodzice nie muszą brać udziału, ale chodzą na nie tylko dwie najstarsze grupy, reszty nie dotyczą atrakcje oddalone od przedszkola, wychodzą tylko na przedszkolne podwórko, a grupy poza najmłodszą jeszcze do parku niedaleko przedszkola i tamtejszy plac zabaw. Jeśli chodzi o ponoszenie odpowiedzialności, to moja mama na początku roku szkolnego mojego brata (podstawówka) dostała plik formularzy do wyrażenia zgody na różne rzeczy ;) Wychodzenie na dwór u nas w przedszkolu jest raz dziennie i to max, czasem przez tygodnie dzieci nie wychodzą wcale. Jedno wyjście trwa króciutko, bo trzeba się zmieścić między posiłkami i wszystkimi zajęciami dodatkowymi. Jak widzisz całkiem sporo podobieństw. My mamy do przedszkola 3 minuty licząc z zamknięciem drzwi i zejściem po schodach, takiej wygody nie zamienię, poza tym w innych przedszkolach na pewno nie jest lepiej. Mi swoje przedszkole i panie kocha, ja jestem zadowolona, mamy dużo zajęć dodatkowych w cenie: dogoterapia, arteterapia, ceramika, gimnastyka korekcyjna, 2x angielski/ tydz, robotyka, rytmika, basen... Nie jest to tanie przedszkole, prawdę mówiąc jedno z najdroższych, ale jakbym za te wszystkie zajęcia miała płacić dodatkowo... Za dwa miesiące napisz notkę co dobrego jest w tym systemie ;)
    Ps. Tak pisze po miesiącu?! Szacun!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiscie sporo podobienstw. Zazdroszcze tylu zajec dodatkowych! U Bi akurat z tym jest ubogo, a raczej zerowo. Przedszkole nie zapewnia zadnych dodatkowych zajec. Ale juz kolegi "day-care" ma tego cale mnostwo. Tylko, ze za wszystko trzeba dodatkowo placic. Czyli tez troche jak w Polsce, zalezy od przedszkola. :)
      Fajnie tez, ze macie przedszkole tak blisko. Ja sie teraz bujam, 10 min. do opiekunki, potem cofam 15 minut (mijajac po drodze dom) do przedszkola i dopiero potem pedze 20 min. do pracy... Czekam na przyszly rok, kiedy Bi i Nik beda w placowkach po dwoch stronach tej samej ulicy. :D

      Usuń
  14. Tym 'zanudzaniem" zachęciłaś mnie do przeczytania wszystkiego ;) Tylko kawę dorobić musiałam :D
    Rozwaliły mnie te koszty, no chyba ze rata kredytu za dom u Was jest w miarę "mała". Nie mniej jednak, to i tak spory wydatek, w Polsce chyba tylko te tzw "elitarno snobistyczne" tyle mogłyby kosztować. No i koszty "publicznych" też mnie zaskoczyły i ten macierzyński taki króciutki, oraz brak wychowawczego choć u nas wychowawczy nie jest płatny, ale rok macierzyńskiego to coś wspaniałego uważam, czyli nie tak źle w tej Polsce jak większość polaków uważa :)
    Nie wiem jak jest teraz, ale jak zmuszeni bylismy znaleźć dla Tymcia przedszkole, kiedy miał 2,7msc przez moją zagrożoną ciążę, to mimo, ze był odpieluchowany to też w żadnym publicznym przedszkolu nie chciano go przyjąć, bo nie miał 3 lat, a Tola teraz ani nie ma 3 lat, ani nie jest odpieluchowana, a nasze (prywatne) przedszkole stoi dla Niej otworem :)
    Z naszym "kindergarten" jest podobnie, własnie to przerabiamy, z decyzją, że będzie to nadal w przedszkolu, choc mieliśmy wybór, aby poszedł już do szkoły. Z podziałe wiekowym we wcześniejszych grupach w naszym akurat przedszkolu jest bardzo podobnie i mi to odpowiada :)
    No, stoliki i te centra tez by mi nos marszczyły, w naszym na szczęście jest tak tradycyjnie jak u Twojej mamy kiedyś :) i też uważam to za najlepsze rozwiązanie.
    łazienkę w sali mieli tylko w najmłodszych grupach, w kolejnych tez mają na korytarzu, jest ok.
    Aj a z tym wychodzeniem na dwór, to u nas tez zalezy od przedszkola. W państwowym mojej siostry, kiszą te dzieci w budynku, a od listopada do marca to prawie w ogóle nie wychodza, bo nie chce im się dzieci ubierać... stąd tam w kółko jest całe przedszkole chore. W naszym natomiast jest pozytywny hard core, nasze dzieciaki są w kółko na dworzu, nawet jak kropi, to choć na mały spacerek, wyłażą w mrozy również, nikt nie kręci nosem, ze te dzieci trzeba poubierać w to wszystko co zimowe, tylko idą, a wtym czasie wietrzą sale i nasze dzieciaki naparwdę mao chorują, a i otyłych tez nie widziałam :) Wszystko zalezy od podejścia przedszkola, niestety.
    No i pięknie pisze Bi :) W naszym systemie tez nie ma teraz nacisku na literki, cyferki, ale delikatnie ich się uczą i fajne to jest, bo widze z jakim zaałem Tymon sam ich jest ciekaw, nawet umie już liczyć typu "Mamo 5 i 5 to 10 wiesz?" :)
    Lubię te Twoje tasiemce, choć dwie kawy przy nich wypijam ;) Trzymajcie się, buziaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, to u Tymonka juz matematyke wprowadzaja, niezle! :)

      Wlasnie czytam w komentarzach, ze z tym wychodzeniem na dwor to i w Polsce jest teraz roznie. Zaczynam sie cieszyc, ze u nas jednak dwa razy dziennie dzieciaki ida na swieze powietrze. Panie przyslaly list, zeby dzieciom przynosic kurtki i czapki (bo tutejsi rodzice sa bardzo pod tym wzgledem wyluzowani) i juz uprzedzaly, ze zima potrzebne beda sniegowce i ocieplane spodnie. Napewno niektorym dzieciom panie beda musialy pomoc w ubieraniu, ale nie robia z tego problemu.
      O widzisz, a ja pamietam jak mama utyskiwala, ze dyrektorka przyjmowala do przedszkola 2.5-latki. To bylo przedszkole publiczne, ale jesli tylko dziecko bylo odpieluchowane, bylo przyjmowane.
      Hehe, nie, kredyty za dom sa bardzo wysokie (no, zalezy oczywiscie od wartosci domu), niestety. :)

      Usuń
  15. Oj Agata, Ty to masz dar do tych tasiemców, pomyśl nad scenariuszem jakiejś mody na sukces czy cuś ;) Podejście faktycznie jest zupełnie inne niż w naszym przedszkolu. Chociaż ja do naszego też mam sporo zastrzeżeń. A jak jest z zajęciami dla dzieci, które na przykład mają problemy z wymową? Mają zajęcia logopedyczne czy w razie potrzeby samemu trzeba o to zadbać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noooo, producenci Mody na Sukces mogliby sie ode mnie uczyc! :)
      Niestety, o zajecia logopedyczne martwia sie juz rodzice. W przedszkolu nawet tego nie sprawdzaja. :/ Moje dzieciaki akurat nie maja z tym problemu, ale kolezanka ma synka, ktory ma bardzo dziwna wade wymowy i na terapie kierowala go pediatra. Ale do tego tez podchodza tu na luzie. Kolezanka chciala zeby mial zajecia przyjamniej dwa razy w tygodniu, a logopedka robila wielkie oczy, ze przeciez ta godzinka na tydzien wystarczy. :O

      Usuń