Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 23 października 2014

Przymusowy areszt domowy

Jest takie powiedzenie, zapewne dobrze Wam znane: "chcesz rozsmieszyc Boga? Powiedz mu o swoich planach". Ja planow jako takich co prawda nie mam, mam za to istne Kongo w pracy. Papiery, papierzyska, pietrza sie na moim biurku i co chwila cos tam dokladam. A ubywa niewiele... Z jednym z naszych klientow podpisalismy umowe na dlugoterminowy projekt i dwa razy w tygodniu musimy wysylac im raporty. I pech chcial, ze to moja skromna osoba zostala wyznaczona do zajecia sie tym przedsiewzieciem. A oprocz tego sa inne zlecenia dla tego samego klienta, cala rzesza odrebnych petentow oraz nasze wewnetrzne firmowe sprawy. Szal cial. ;) Te z Was, ktore mialy przyjemnosc kiedys pracowac lub nadal pracuja w duzej korporacji, pewnie pokiwaja tylko ze wspolczuciem glowami, myslac "skads to znam...". :) W kazdym razie z niczym nie moge sobie pozwolic na nawet godzinny poslizg, bo sie nie wyrabiam. I nie tylko ja, lecz cala nasza grupa. Branie dnia wolnego bedzie w bardzo zlym guscie az do okolic Bozego Narodzenia. ;)

To teraz, jak juz nakreslilam Wam tlo, napisze, ze sroda jest wlasnie dniem wysylki jednego z obowiazkowych raportow. A ja, odpowiedzialna za ten projekt siedze sobie w domku i pisze post na bloga. :) Niko bowiem wybral sobie akurat TEN dzien na chorobe. Zaraz, wroc! Wlasciwie sygnaly ostrzegawcze wyslal juz wczoraj rano, kiedy obudzil sie podejrzanie cieply. W porannym rozgardiaszu nie mialam czasu zmierzyc mu temperatury, ale poniewaz biegal i psocil jak zawsze, stwierdzilam, ze moze ma lekki stan podgoraczkowy, a znajac sytuacje w pracy chcialam za wszelka cene uniknac dnia wolnego. Dzieciaki zostaly wiec oddelegowane do P. Marysi wraz z syropem przeciwgoraczkowym i instrukcja zeby podac go w razie potrzeby, a gdyby moj syn wygladal na naprawde chorego, zadzwonic do mnie. Coz... Nasza opiekunka ma ta wade, ze dzwoni chyba dopiero jak maluch jest doslownie umierajacy. Zazwyczaj traktuje ta ceche jako zalete, bo nie musze sie urywac z pracy dla byle kichniecia. Wczoraj jednak odebralam dziecko ze szklanymi oczami, z goraca glowa, pokladajace sie i marudzace. Cholera by to wziela. Telefon do kliniki i ufff... udalo sie nas wcisnac jeszcze tego samego dnia.

I wlasciwie to tyle konkretow. Bo lekarka nic nie znalazla... Owszem, gardlo lekko zaczerwienione. To wszystko. Posiew na obecnosc bakterii wyszedl negatywny. Diagnoza: najprawdopodobniej grypo-podobna infekcja wirusowa. Zbijac temperature i czekac az przejdzie, badz pojawia sie dodatkowe symptomy. Gdyby goraczka utrzymywala sie dluzej niz 5 dni, wrocic na kontrole. Temperatura u lekarza 39.4 C... Kolejna dawka syropu o 2 nad ranem, kiedy Kokus obudzil sie z rykiem, goracy jak zelazko. Rano glowa chlodna, ale w poludnie: 39.2 C...

I tak sobie siedze... Niestety, o ile przebywanie w domu z Bi to przyjemnosc, bo ona sporo juz zajmie sie soba, a i chetnie pomaga w domowych obowiazkach, o tyle Niko jest nadal w bardzo absorbujacym wieku. Nawet kiedy domaga sie (o zgrozo!) Teletubisiow na YouTube, upiera sie, ze mam siedziec obok. A ja, no coz, po 5 minutach tego chlamu mam odruch wymiotny. ;) Angazowanie niespelna dwulatka w moje obowiazki rowniez okazalo sie porazka. Niko ma wlasne pomysly na uzytkowanie zmiotki, brudnych naczyn ze zmywarki, a takze cukru, plynu do mycia szyb oraz butelki z oliwa z oliwek. Dosc szybko odpuscilam sobie wiec wszelkie "pozyteczne" zajecia, na rzecz rysowania, ugniatania ciastoliny i urzadzania wyscigow resorakom. :) Bo "byle" goraczka nie jest przeszkoda do szalenstw, przynajmniej nie dla Kokusia... Teraz moj kawaler spi, ale przed momentem obudzil sie (po niecalej godzinie!) i domagal spania na matce. A takiego! ;) Dobra, przyznaje, poczatkowo wzielam go na rece, ale jak tylko przysnal, udalo mi sie go polozyc na kanape. Musze tylko pilnowac, zeby sie stamtad nie zwalil, nasluchuje wiec odglosow wiercenia sie mala dupka po pokrowcu. ;)

A projekt, zapytacie? Jako przykladny (hlehlehle) pracownik, wczoraj ostrzeglam lojalnie wszelkie zaangazowane osoby, ze moge musiec zostac dzis w domu. Najwyrazniej nie potraktowali mnie powaznie... Dziewczyna, ktora jest glownym laborantem wykonujacym testy do tego zlecenia, a wiec odpowiedzialna za dostarczenie mi calej papierologii do sprawdzenia, zazwyczaj ma wszystko zrobione na tip-top i przed czasem. Zazwyczaj, ale oczywiscie nie wczoraj... Sprawdzilam wszystko co juz mialam, ale brakowalo 3 z 6 najwazniejszych sprawozdan i samych raportow... No to klops. Dzisiaj, mimo ze teoretycznie jestem na zwolnieniu, spedzilam pol godziny na telefonie, tlumaczac koledze co jeszcze zostalo do sprawdzenia i jak to ogarnac. Burza mozgow na lini trwalaby znacznie dluzej, ale na szczescie Niko wylonil sie za moimi plecami, z dobitnym stwierdzeniem, ze ma w pampersie kupe. ;)

A posta koncze dnia nastepnego (czwartek), bo syn moj ukochany zbudzil sie, uniemozliwiajac skutecznie pisanine... ;)

Chorob ciag dalszy... Niko dostal syrop przeciwgoraczkowy w poludnie i pod wieczor nie wykazal juz zadnych oznak nawracajacej temperatury. Mam nadzieje, ze kryzys zazegnany. Przynajmniej z jego strony... Bo tuz przed pora spania pokladac zaczela sie Bi. I narzekac, ze jej zimno. Termometr w ruch i chwile moment wynik: 38.6 C. Czyli przeszlo na nia... Mimo syropu przeciwgoraczkowego podanego na noc, obudzila sie przed 3 nad ranem rozgrzana jak piec... Suma sumarum, dzis z kolei siedze w domu z chora corka... Biedula, widac po niej wyraznie, ze im starsze dziecko, tym gorzej znosi goraczke. Ma temperature znacznie nizsza niz brat, bo oscylujaca w okolicach 38 stopni, ale caly czas poklada sie, narzeka, ze bola ja oczy (podejrzewam, ze pieka od goraczki) i ze ogolnie zle sie czuje. Chcialabym zeby juz jej przeszlo, serducho mnie boli kiedy patrze jak sie meczy. Mam nadzieje, ze wirus przejdzie jej, tak jak bratu, po okolo 36 godzinach...

Ostatnio nie po drodze mi ze zdjeciami, dawno zadnych tu nie wrzucalam. Ale dzis dolacze:

Pierwszy konkretny rysunek Bi. Konkretny, czyli przedstawiajacy cos innego niz kolorowe bazgroly. Poniewaz wiekszosc z Was (jak i ja) nie domyslilaby sie, co on przedstawia, dopisze, ze sa to drzewa. ;) Wiem, ze to nie dzielo na miare Picassa, ale ja tam jestem dumna.


A ponizej sama artystka pozujaca wsrod galerii wlasnych arcydziel. ;) Jak same widzicie, wiekszosc to bazgroly, ale Bi pieczolowicie i z duma przyczepia je na lodowke. Co ciekawe, ona do kazdego takiego "rysunku" ma wlasna historyjke i na pytanie co on przestawia, czestuje mnie zawila opowiescia o np. krowie idacej wykapac sie w jeziorku, po drodze zatrzymujacej sie na przekaske i zabierajacej ze soba recznik do wytarcia. ;)



A tu juz swiezutkie zdjecie, ze wczoraj. Nie wiem czy to dokladnie widac, wiec dopisze, ze moj syn wydobyl z czelusci szafy moj stary stanik, wymusil przymierzenie, po czym nosil go przez reszte dnia. Nawet kolorystycznie dobral go sobie do bluzki! ;) Cyckonosz co chwila mu sie odpinal i spadal, ale Mlodszy po prostu prostu dopominal sie, zeby mu go poprawic. I chodzil obejrzec sie w lustrze. No i czy to dziecko wyglada na chore? ;)



A ja marze o jesieni, ktora mielismy jeszcze 1.5 tygodnia temu. O takiej:



Kto by pomyslal, ze to zdjecie zrobione zostalo w polowie pazdziernika...

14 komentarzy:

  1. Oj to faktycznie nieciekawie się porobiło...
    Przede wszystkim zdrówka dla Potworków. Dobrze, że szybko ich ta gorączka puszcza, bo ciekawe co by u Ciebie w pracy powiedzieli na Twoją dłuższą nieobecność...
    Trzymajcie się tam dzielnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, na szczescie to jakis krotki wirus i na jeszcze wieksze szczescie zupelnie nieszkodliwy dla doroslych. :)

      Usuń
  2. no ten teges to sie nie nudzisz jednym slowem...eh zdrowka dla Nika ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie, nie nudze sie. :) Dzieciaki na szczescie juz zdrowe, za to meza przeziebienie lapie. Ech, "kochana" jesien...

      Usuń
  3. E tam, można zdzierżyć nawet teletubisie, nauczyłam się odpływać przy tych bajkach, bo mój syn też chętnie mnie zaciąga, żeby razem oglądać, tylko, że ja muszę patrzeć na przygody zółtego dziurawego sera i bawić się śmieciakami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niko niestety oczekuje aktywnego uczestnictwa, czyli komentarzy i tlumaczenia, albo przynajmniej potwierdzenia, ze "tak, to kroliczek", "a, masz racje, myja sie", itd. ;)

      Usuń
  4. Przede wszystkim zdrówka dla Nika!

    A stanik, cóż...pasuje mu! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, ja nie wiem co oni maja... Bi ostatnio marzy o posiadaniu cycek, a Niko przymierza moje staniki. Jakas mania... ;)

      Usuń
  5. Zdrówka dla dzieciaków, oj jak ja nie lubię gdy chorują tyle cierpienia... Dobrze, że wybrał stanik, a nie stringi i nosił je na uszach :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, chyba jeszcze nie odkryl szuflady z gaciami!

      Ja tez nie lubie jak mi dzieci choruja. Nie dosc, ze one sie mecza, a my meczymy sie z nimi, to ja jeszcze zawsze panikuje, ze a noz widelec to nie jakis lagodny wirus, tylko cos gorszego sie wykluwa?

      Usuń
  6. Jak nie urok to .... sama wiesz :)
    Zdrowka dla Was!! A Nik widac zna sie na modzie :)))
    Ja ogladajac rysunki Bi myslalam, ze to kwiaty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to blisko bylas! I masz wyobraznie artystyczna, bo ja nie moglam zgadnac co to. ;)

      Dzieciaki juz zdrowe, za to malzonka cosik lamie. :/

      Usuń
  7. Zdrówka dla Was!!
    Z Bi jest taka malusia księżniczka :) A Nikuś nic a nic nie wygląda na chorego.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niko jeszcze pierwszego dnia sie pokladal I marudzil, ale tylko troche. A nastepnego dnia, pomimo 39 stopni, bawil sie jak gdyby nigdy nic. ;)

      A Bi sama twierdzi, ze jest "princess". I ma faze na kolor rozowy... I wyciaga z szafy wszystkie sukienki (glownie letnie) i domaga sie przymierzania... ;)

      Usuń