Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 22 kwietnia 2014

Co mi sie udalo spierdzielic w Swieta?

Wesolego Po Swietach! Mam nadzieje, ze minely Wam rodzinniej niz mi. Bo ja tradycyjnie, caly dlugi weekend powstrzymywalam sie, zeby nie wybuchnac kompletnym wk**wem i nie poklocic sie z malzonkiem... :/

Chcialam, zeby Wielkanoc byla pelna ciepla, czulosci, usmiechow, a wyszlo jak zawsze. Czesc winy ponosza oczywiscie Potworki, bo za male sa jeszcze zeby docenic Swieta i tradycje. Sa za to wystarczajaco duze, zeby marudzic, domagac sie niemozliwego i ogolnie dawac w kosc. Najwieksza jednak wine ponosi M., bo to on mial stanac na wysokosci zadania i sie nimi zajac kiedy ja walczylam z garami, piekarnikiem oraz szmata i mopem. A sie nie zajal. A to, ze swiateczne przygotowania przypadly na moj PMS tez nie pomoglo oczywiscie...

W ten sposob wlasnie spierdzielilam bigos. Nie do konca bo wyszedl zjadliwy, ale solidnie go przypalilam. :/
Zaczelam go robic w piatek i juz na samym poczatku z irytacja stwierdzilam, ze moj ulubiony "bigosowy" gar jest zajety. Zostal inny, ktorego nie cierpie, bo jest wysoki, ale waski i ciezko mi sie w nim miesza, a jak wiadomo, bigos miesza sie dosc czesto. Rozlozylam sobie wiec skladniki na dwa garnki, zeby polaczyc wszystko juz na samym koncu. I tak gotowalam sobie spokojnie przez jakis czas, az postanowilam zejsc na dol wstawic pranie. No nie wiem po prostu co mnie naszlo, glupia jakas jestem. Bo M. jakby tylko czekal na ten moment. Wlazl mi do kuchni i co zrobil? Przerzucil zawartosc obu garnkow do jednego, tego wlasnie znienawidzonego przeze mnie! Nie wiem co go napadlo, skoro to ja gotowalam, a on gadal sobie z rodzicami na skypie. Zdziwiony moim oburzeniem rzucil, ze on mi bedzie mieszal! Kuzwa, juz namieszal, wiec opieprzylam go rowno i kazalam wynosic sie z kuchni.
Chwile pozniej poszlam poprosic, zeby skroil mi cebule i oczywiscie malzonek sobie nie darowal kasliwego "przeciez mialas sama gotowac, przyszla koza do woza...". Udalam, ze nie slysze... ;)
To bylo w piatek. A w sobote wstawilam bigos, zeby go jeszcze raz przegotowac i dodac przecier. M. mial w tym czasie usypiac Nika. No coz... Maly przysnal rano w aucie w drodze powrotnej ze swiecenia koszyczkow (a mowilam M., ze pojade sama z Bi!), wiec ostro sie opieral przed drzemka. W koncu maz nie wytrzymal, zaczal krzyczec na biedne dziecko, Nik sie rozwrzeszczal, Bi wystraszona zaczela plakac, rzucialam sie wiec, zeby ratowac potomstwo przed nerwica. Przejelam Nika, uspokoilam Bi i przystapilam do usypiania syna, podczas gdy maz-gradowa-chmura polazl z psem na dwor, zeby wyciszyc negatywne emocje... Kokus naprotestowal sie, ze hej, ale w koncu padl. Tyle, ze zajelo to ponad pol godziny, a w tym czasie zapomniany bigos pyrkal sobie na kuchence... Jak sobie o nim w koncu przypomnialam, to niestety spora warstwa na samym dole nadawala sie tylko do wyrzucenia... Ale reszta wyszla calkiem smaczna. :)

To byla pierwsza moja porazka i az balam sie co bedzie dalej...

Ale potem upieklam bananowca oraz babke i oba ciasta wyszly bez zarzutu. Salatke jarzynowa kroilam do 22 w piatek ale tez okazala sie pyszna. Nawet Nik sie na nia skusil. :) Troche zachecona sukcesem postanowilam w sobote upiec te planowane muffinki. Juz mialam dac sobie spokoj, bo po polozeniu dzieciakow spac konczylam jeszcze sprzatac i nagle zrobila sie prawie 10 wieczor. Poniewaz jednak czas pieczenia to tylko 20 minut, wiec stwierdzilam, ze co tam, najwyzej bede lekko niewyspana. No i doszlam po fakcie do wniosku, ze moglam pospac ta godzine dluzej... Nie wiem gdzie popelnilam blad, ale muffinki wyszly mi suche i z wierzchu twarde jak kamien. :( Podejrzewam, ze piekarnik byl za goracy, bo nastawilam go wedlug amerykanskiego przepisu na 400 stopni (okolo 205 C), zamiast na 180 stopni wedlug przepisow polskich... Tylko to przychodzi mi do glowy, ale kto to wie, moglam je spartaczyc w dowolnym momencie, w kazdym razie boje sie probowac ponownie... Wyszly calkiem smaczne, tylko ze bez solidnej porcji popicia nie da sie ich zjesc. :)

To by byly wszystkie moje kulinarne porazki Wielkanocne. :) Ostatnim rozczarowaniem byl moj osobisty malzonek... Jak on mnie wkurzal w te Swieta! Podejrzewam, ze PMS mial z tym cos wspolnego, ale nie poznawalam swojego chlopa, jego podejscie do dzieci irytowalo mnie na kazdym kroku! Jak wiecie, M. zawsze byl dobrym ojcem, samodzielnie zajmowal sie Bi i Nikiem kiedy ja bylam w pracy, zawsze mialam wrazenie, ze ma do nich wiecej cierpliwosci niz ja... Coz, te wrazenie kompletnie runelo w miniony weekend. M. ciagle sie na nich wsciekal, bez przerwy podnosil glos, oczekiwal, ze nie wiem, nagle zaczna zachowywac sie jak 7-8 latki? Bo coz w tym dziwnego, ze trzylatek ma swoje fanaberie, ze biega jak nakrecony i zabiera mlodszemu bratu zabawki? Ze 16-miesieczny maluch odmawia spania, jedzenia i nie wytrzymuje bez placzu calej mszy?
Wydaje mi sie, ze to sie zmienilo odkad M. wrocil do pracy. Widuje swoje dzieci raptem 2 godziny dziennie i juz widze, ze zapomina zupelnie jakie maja charaktery i jak sie z nimi obchodzic. Odbija sie to tez na naszych stosunkach, bo dzieciaki lgna do mnie, uwieszaja sie mojej szyi badz nogi, wszystko musi robic mamusia. A ja nie dosc, ze nie mam wolnych rak, zeby sie krzatac, to jeszcze tatusiowi musze w kolko tlumaczyc jak krowie na rowie, ze oni sa przeciez nadal malutcy, nawet Bi i nie ma co oczekiwac cudow, ze bedzie ustepowac bratu i dobrowolnie oddawac mu swoja ciastoline...

A, jeszcze tesciowie mnie wkurzyli, co za niespodzianka! ;) M. pochwalil im sie tydzien wczesniej, ze ma piatek wolny, a wiec juz od piatku zaczal sie maraton konwersacyjny. Codziennie dzwonili 2-3 razy na Skype! I niech tam sobie dzwonia i gadaja w kolko o dupie maryni, ale M. do jasnej cholery wiedzial, ze probuje przygotowac Swieta, a nie dam rady tego dokonac z dwojka dzieci, ktore trzeba nakarmic, przewinac lub wysadzic, ubrac/ przebrac, zabawic, uspic, itd. Tymczasem M. zasiadal przed computer i nawijal z rodzicami (nie wiem naprawde o czym oni rozmawiali trzeci dzien z rzedu...), a dzieciaki po pomachaniu dziadkom i popatrzeniu w ekran kilka minut, znudzone wychodzily z pokoju i oczywiscie po chwili przychodzily do mnie. O ile Bi jest na tyle duza, ze angazowalam ja w pomoc, co dla niej bylo jednoczesnie swietna rozrywka, o tyle Nik jest na to za maly. Co chwila prosilam wiec M. zeby zabawil syna lub cos przy nim zrobil, a konczylo sie to jak opisane wyzej usypianie: na wscieklosci meza i placzu Malego. Nie chce spac? Niech nie spi, niewazne ze Niko trze oczy i marudzi ze zmeczenia. Niech sie snuje az padnie z wyczerpania. Nie chce jesc? A niech nie je, niewazne, ze M. daje mu do zjedzenia cos, czego wiem, ze Mlody nie tknie. Na moja sugestie, zeby dal mu cos innego, slysze, ze smarkacz jest rozpieszczony, a ma jesc to co wszyscy. Zgadza sie, ale nad tym dopiero pracujemy, niech nie oczekuje, ze Nik z dnia na dzien zje nagle schabowego z surowka...
Mowie Wam, nie wiem co sie porobilo z moim mezem... Kolejny przyklad z placu zabaw. Bi biegnie w jedna strone, Nik w druga. Lece za synkiem, bo on szybciej zrobi sobie krzywde niz siostra. Ogladam sie za Bi, wolam ja, a ona odkrzykuje, ze biegnie do tatusia. Tyle, ze tatusia nie ma nigdzie w zasiegu wzroku. Biore wyrywajacego i wrzeszczacego Nika na rece i lece za corka, bo plac zabaw jest tylko czesciowo ogrodzony i boje sie, ze wyleci na parking, albo ktos ja porwie bo naokolo tlumy ludzi i nikt nie da mi gwarancji, ze wszyscy sa po prostu rodzicami pilnujacymi dzieci. W koncu znajduje wzrokiem M. Stoi za zjezdzalniami, wpatrzony w telefon. W ogole, przez te 2 godziny na placu chyba ze trzy razy mialam ochote wyrwac mu iPhona z reki i trzasnac nim o ziemie. Co chwila musialam wolac, zeby wybral jedno z dzieci i za nim biegal, bo ja sie nie rozdwoje. I co chwila to samo. Zamiast pilnowac maluchow, wpatruje sie w ekran. K**wa! Widzi dzieciaki tylko wieczorami i w weekendy, mamy Swieta a on nie potrafi poswiecic im tych kilku godzin niepodzielnej uwagi???
To samo dzieje sie w naszym ogrodzie. Nik potyka sie i upada, noga podwinie mu sie na zjezdzalni i placze, Maya podetnie Bi nogi i ryczy z kolei corka. Ja biegam od jednego do drugiego, otrzepuje i pocieszam. A tata? Tata wpatruje sie w telefon... :/ A mamusie szlag trafia!

Uch, wyzalilam sie i chociaz chwilowo mi lepiej. Probuje przemowic M. do rozumu, ale napotykam sciane. Niby rozumie swoje bledy, niby ubolewa, ze ma tak malo cierpliwosci i ze nie nadaje sie do malych dzieci. Co z tego, skoro przy nastepnej sytuacji w ogole nie probuje trzymac nerwow na wodzy? Najchetniej posadzilby dzieciaki na kanapie przed telewizorem, sam wlaczyl telefon siedzac obok i tak spedzaliby czas razem, ale naprawde to osobno... :/

Byly tez oczywiscie i mile sytuacje w Swieta. Poraz kolejny uswiadomilam sobie dla kogo usiluje podtrzymywac jak najwiecej tradycji i staram sie zeby swiateczne dni byly wyjatkowe. Szczegolnie Bi wynagradza juz troche wszystkie te starania, bo wiecej rozumie i nawet drobne rzeczy ja ciesza. Zestaw do ciastoliny wzbudzil zachwyt, ktory trwa nieustannie do dzis. Mimo ze w sobote opowiadalismy, ze w nocy przyjdzie Zajaczek i przyniesie jej prezent, w niedziele oswiadczyla, ze ciastoline kupila mamusia. Ale po wytlumaczeniu, ze to nie mama, potem juz sama z siebie opowiadala podniecona dziadkowi, ze w nocy przyszedl MALY (to juz sama sobie dopowiedziala) zajaczek i przyniosl jej ciastoline. :) Dziadziowi za to nie schodzila z rak, taka byla steskniona. Firma, w ktorej moj tata pracuje przechodzi kompletna reorganizacje, w rezultacie pracuje on od kilku tygodni do poznego wieczora oraz 7 dni w tygodniu i nie widzielismy go ponad 3 tygodnie. A po Bi widac, ze bardzo teskni. Za to Nik wystraszyl sie tego "obcego" pana. ;)
Poszukiwania jajek w ogrodzie tez byly fajne. Rzecz jasna musialam kilka razy Nika wziac na rece i biec do wybranego jaja, zeby wyprzedzic Bi. :) A jaka byla radosc, kiedy okazalo sie, ze w srodku sa cukierki! :) Za rok musze dokupic jajek, bo mialam ich tylko 10, poszukiwania trwaly wiec moze z 5 minut, bo ze wzgledu na mlody wiek dzieciakow nie chowalam ich tylko rozlozylam na trawie.
Byla tez oczywiscie wojna, a raczej kilka bitew. Najpierw o zabawki od zajaczka, bo rzecz jasna najfajniejsza jest ta, ktora akurat trzyma siostra/brat. Pozniej o koszyczki do jajek, bo durna matka nieopatrznie kupila dwa rozne. A potem o te nieszczesne jajka, nawet kiedy wszystkie cukierki zostaly z nich wyjedzone. :)
Ale ogolnie dzieci mialy radoche, a ja razem z nimi. Bi zas zadziwila mnie swoja odwaga na placu zabaw, gdzie pojechalismy w niedzielne popoludnie. Wspinala sie bez pomocy (asekurowalam ja tylko na wszelki wypadek) na wszystkie drabinki i wchodzila do tuneli, do ktorych w zeszlym roku bala sie nawet zajrzec... Tylko dzieci ja oniesmielaja. Jesli jakies stoi przy wejsciu na zjezdzalnie, nawet jesli tylko czeka na swoja kolej, albo nie ma ochoty zjezdzac i zwyczajnie rozglada sie na boki, Bi juz nie podejdzie, tylko idzie na inna. Probowalam tlumaczyc jej, ze wystarczy powiedziec "excuse me" i inne dziecko odejdzie, ale narazie Bi nie potrafi jeszcze upomniec sie o swoje prawa w obcym otoczeniu.

A na koniec pare wspomnien utrwalonych aparatem:


(Idziemy swiecic jaja. Widac podekscytowanie Bi?)


(Auto robi "brrr...")
 

(Ciastolina nie moze czekac na ubranie i uczesanie)
 

(Szybko! Pstrykaj fote zanim dzieciaki wypackaja odswietne ubrania!)
Przy okazji widac, ze Bi znow strzelila w gore. Nik to przy niej kurdupelek. :)
 

(Mniam, mniam)
 

(Meczace to zbieranie jajek. Trzeba odsapnac)
 
 
A ostatnie zdjecie wrzucam, zeby Wam pokazac jak u nas ciagle jest "lyso". Tylko trawa sie nieco zazielenila. O tej porze roku nasz ogrod powinien pomalu zarastac juz zielona kurtyna, tymczasem nadal jestesmy na widoku... Niektore drzewa maja paczki, ale ich nawet nie widac. Nic dziwnego, skoro w nocy nadal mamy przymrozki...
 


 

14 komentarzy:

  1. ah, wspolczuje- my kobiety czesto tak mamy...faceci sa z innej planety :)
    a dzieciaczki- slodziaczki...tylko znowu sie powtarzam :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie lubię tej nerwicy, jak mnie trafia to wszyscy mi schodzą z drogi mąż także. Czasem zachowuje się tak jak Twój mąż to mu delikatnie tłumacze, że jak nie zmieni zachowania to napuszcze na niego dzieci. A wtedy to nic nie zrobi bo jak się uczepia to nawet łomem nie oderwie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Będę monotematyczna jak cholera.
    Jakie te dzieci są śliczne!! Jeżu!! <333
    A poza tym? Dopraniec ten Twój M!
    :DD
    Faceci tak mają... ja chyba nawet nie będę szukać. Coby go po roku nie ukatrupić... :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana, ja nic na święta nie szykowałam, nie gotowałam, nie piekłam, nie sprzatałam...i? Naprawdę miło spędziłam ten wolny czas, cały z dziećmi na dworze. Przy takim nawale pracy wiadomo, że nerwy w pewnym momencie puszczą.

    Jeśli chodzi o M. to cóż, pewnie nieźle bym się wkurzyła i byłaby kłótnia na kłótni :P

    Wstawiłaś tak śliczne zdjęcia, oni są tak piękni <3, jestem zakochana we włosach Bi!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana, z tym tytułem to muszę Ci powiedzieć, że zupełnie nie trafiłaś - w końcu spisałaś się na medal! I co z tego, że bigos przypalony skoro ostatecznie był smaczny, a sam wypadek przy pracy nie z Twojej winy ;-)
    Co do M. to wyobrażam sobie co czujesz. To co mnie najbardziej wkurza w mężu to właśnie jego przywiązanie do telefonu/tableta/playstation i ciągłe telefony od mamusi, grrr....
    Ale widzę po roześmianych buziolkach Bi i Nika, że święta były mimo wszystko udane. Nieuczesana Bi z ciastoliną wygląda przeuroczo :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz z tym mężem to jest chyba tak, że odzwyczaił się od ciągłej opieki nad dziećmi, i przez tą krótką chwilę co je widzi, to wydaje mu się, że są "starsze", a przy dłuższym spotkaniu już tak nie jest...
    Zdjęcia cudne, widzę, że Bi ma tak jak moja córa, kiedy jest uczesana wygląda na znacznie poważniejszą, niż w rozpuszczonych włosach :)

    OdpowiedzUsuń
  7. No tak, faceci są z innej planety, mój też tak ma. Telefon, gra i może zajmować się dzieckiem :/
    Twoje dzieciaki cudne! Podziwiam, że tak ogarniasz!

    OdpowiedzUsuń
  8. To podajmy sobie ręce..mój "popisowy" bigos wyszedł za..kwaśny i nic go nie uratowało..a jak przyniosłam do teściowej to pomieszała ze swoim i jakoś poszło...
    A co do małża..znam ten ból...robiąc coś w kuchni, non-stop musze się prosić aby zajął się 17mczną córką, która skutecznie uniemożliwia mi działania podczas gotowania..a księciunio obrażony bo go od kompa odrywam...samo życie...też się na to wku*.wiam...

    OdpowiedzUsuń
  9. śliczne dzieciaczki.. a święta święta i po swietach więc nie ma się co przejmować :P

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja wczoraj przypalilam żurek z torebki i już wiem, po co na opakowaniu pisze "mieszać do wrzenia" :/

    OdpowiedzUsuń
  11. Masz takie piękne dzieci, po co ci te nerwy?
    Na drugi raz nie rób tyle, skoro mąż nie docenia i nie umie pomóc... bo przecież w święta nie chodzi o czyste szyby i ciasta, ale o to, aby być z rodziną i cieszyć się wolnym czasem.
    A kto niczego nie przypalił w życiu? Każdemu się zdarza. Muffinkom było za ciepło lub piekły się za długo, ale przecież za pierwszym razem nic nie jest idealne. Mniej nerwów Agatko! Ty pracujesz zawodowo, masz dwoje małych dzieci, nie masz tam na miejscu bliskich do pomocy i jeszcze chcesz być idealną gospodynią, kucharką, ogrodnikiem... przecież nie jesteś jakimś Robocopem, tylko człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń
  12. kobieto, Ty stanowczo za dużo od siebie wymagasz, bigos, ciasta, babeczki, i jeszcze się martwisz, że nieudane, no proszę Cię, wyluzuj.
    panienka z koszyczkiem śliczności:)))

    OdpowiedzUsuń
  13. To zdjęcie Bi z ciastoliną jest kurczę- no MEGA po prostu! Jestem absolutnie oczarowana tą fotką.
    A faceci... Nie lubię uogólniać, ale Oni są po prostu wszyscy tacy sami. Ja już nawe nie proszę męża, żeby zajął się Lilą, mówię Mu tylko, żeby na Nią zerknął. Po czym po pewnym czasie wychylam się z kuchni i co widzę? Lila drze kartki z książki/wyrzuca ręczniki z szafki/paraduje po jadalni z czymś szklanym w ręce, a co robi tata? Tata patrzy w laptopa albo w telefon. Fuck! Zabić to mało w takiej chwili.
    Co do muffinków, to albo temperatura (chociaż sama mam parę przepisów, gdzie są one pieczone w 200stopniach) albo za dokładnie pomieszałaś składniki suche z mokrymi. Podobno kluczem do sukcesu jest niedokładnie pomieszanie-takie tylko aby, aby... Jeśli się nie zniechęciłaś, to może jeszcze kiedyś spróbujesz :)
    I powiem Ci, że Elizie do dziś zostało to, że na placu zabaw dziczeje przy obcych dzieciach. Jak nie to czasami już wkurza! Ma w końcu 8lat. A wystarczy, że ktoś na przykład stoi tam gdzie Ona chciałaby pójść i już nie pójdzie, bo przecież ciężko powiedzieć "przepraszam"...

    OdpowiedzUsuń
  14. Moja sąsiadka raz się tak zdenerwowałą na męża który co chwilę siedział przed laptopem i nei reagował na płacz dzieci, że zabraął mu go sprzed nosa i wyrzuciła z 3 piętra przez okno i zapytaął czy teraz słyszy jak dzieci płaczą :D Był podobno w takim szoku, że nawet się nei rzucał o laptopa ;)

    OdpowiedzUsuń