Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Chyba zaczne pracowac w weekendy to moze mniej bede sie wkurzac...

Dzizas... Znow zaniedbuje bloga... Nie odpowiadam na komentarze, nie komentuje u Was... Powod jak zwykle ten sam: niekonczacy sie kociol w pracy. Nie zanosi sie niestety, zeby mial sie skonczyc w najblizszym czasie. Biuro mam zawalone papierami, podzielonymi na kupki pilne, pilniejsze i wrecz palace. W srode mamy audyt, jesli bede musiala go poprowadzic (mam nadzieje, ze nie bo to juz bylby trzeci z rzedu!) to znow mam dzien wyrwany z zyciorysu...

Tymczasem kolejny weekend = kolejny wkurw. :( Tym razem bardziej na dzieciaki niz meza. Chociaz z malzonkiem tez sie wczoraj poklocilam. O dzieci oczywiscie. Zarzucil mi, ze jestem za ostra dla Nika, a on jest przeciez jeszcze malutki! No kurcze, az mi mowe odebralo ze zlosci, bo to dokladnie to samo co ja tlumaczylam JEMU tydzien temu! I to ze on wrzeszczy jest oczywiscie w porzadku, ale ja natychmiast staje sie zla matka! I moze powinnismy sie rozstac, dzieci oddac do rodziny zastepczej i miec swiety spokoj! Noszzzzz... Kurna! W koncu wycedzilam tylko, ze "przyganial kociol garnkowi!". Usypialam Nika pol godziny, spal niecale poltorej, a potem 40 minut nosilam niedospanego, jeczacego Potwora Mlodszego, ktory na kazda moja probe przysiadniecia na chociaz 10 sekund podnosil wrzask! Plecy mnie bola, rece omdlewaja, kolano strzyka. Warkne w koncu na Mlodego bo mam juz dosc, a M. wyjezdza mi z takim tekstem! Czy musze mu przypominac, ze do ostatniego weekendu kladzenie Nika na drzemke to byl jego obowiazek? Jeden z niewielu, ktore wykonuje w domu? Przestal sobie z tym radzic, wiec ja przejelam paleczke. Zamiast byc wdziecznym to jeszcze ma pretensje, ze nerwy mi puszczaja! I caly weekend znow to samo co ostatnio! Dzieciaki marudza, wyja o wszystko, ja usiluje cos ogarnac w domu, a moj malzonek co robi? Siedzi przy kompie i oglada transmisje z kanonizacji Jana Pawla II! Rece opadaja po prostu! W sobote wiekszosc dnia lalo, wiec w niedziele chcialam porobic w ogrodzie. Tymczasem jak uspilam malego, M. pojechal sobie ogladac jakies pieprzone auto dla swojego ojca i przepadl na 2 godziny! Jak wrocil to Nik juz sie zbudzil i odstawial maraton jeczenia. I on sie dziwi, ze chodze wsciekla!

Ale wiecie co? Troche sie wygadalam i lepiej mi sie zrobilo. Tyle, ze opuszki palcow mnie bola z taka wsciekloscia walilam w klawiature... ;)

A jak Potwory ogolnie?

Wysypka Bi juz praktycznie zniknela. Skora jest jeszcze troche szorstka, taka podskorna "kaszka manna", ale kropeczki zniknely. Nie mam pojecia co to bylo... Oczywiscie sobotnia rozmowa z tesciami zaowocowala kolejna apopleksja, bo nasluchalismy sie o amerykanskich lekarzach, ktorzy maja wszystko w dupie i nie zlecaja odpowiednich badan. Moi tesciowie na kazda przypadlosc maja w rodzinie przyklad gdzie po dokladnym badaniu w szpitalu lekarze znajdywali powazne schorzenia. I tak uslyszelismy, ze corka kuzynki M. tez dostala wysypki, zostala przyjeta do szpitala, a tam okazalo sie, ze to zakazenie gronkowcem zlocistym. Moi tesciowie zaczeli nas wiec pouczac, ze w poniedzialek (czyli dzis) mamy zabrac ja do lekarza prywatnie i wymusic zlecenie badan. Jakich badan oczywiscie oni sami nie wiedzieli, a przeciez zwykla morfologia nic nie pokaze. Ale JAKIES badania maja Bi zrobic! Oczywiscie tesciowie mysla polskimi kategoriami. Tutaj nie ma prywatnych przychodni, a wlasciwie odwrotnie, wszystkie sa prywatne. I nikt z marszu nie przyjmuje nowych pacjentow. Jesli ma sie nagly wypadek trzeba jechac do tzw. walk-in clinic albo na pogotowie. A na jakiej podstawie mam zabrac Bi na ostry dyzur? Wysypka praktycznie zniknela, a przez caly czas dziecko nie mialo goraczki, a za to tryskalo energia i normalnie jadlo. Gdzie wiec jakas choroba??? Poza tym nie moge tego zrobic Bi. Nie mialam czasu na dluzszego posta, wiec nie pisalam, ze czwartkowa wizyta byla pierwsza od urodzenia Bi, ktora odbyla sie bez wrzasku i dzikiego wierzgania. Bi dala sie spokojnie przebadac, jedyne co, to nie otworzyla buzi, babka musiala jej sila wcisnac patyczek do wymazu. Bylam wiec w pozytywnym szoku i nie chce niepotrzebnie stresowac Bi dodatkowymi wizytami lekarskimi, szczegolnie, ze za niecale 3 tygodnie wracamy na bilans trzylatka. Poza tym ufam naszej pediatrze, ze gdyby dzialo sie cos niepokojacego, sama zlecilaby odpowiednie badania, tak jak to zrobila rok temu, kiedy Bi miala przez kilka dni goraczke po 41 stopni bez zadnych innych objawow.

Dodatkowo Niko mial nieszczescie zaniesc sie do omdlenia akurat podczas rozmowy z tesciami. I tu znow nasluchalismy sie, ze takie cos powinno byc sprawdzone przez neurologa albo kardiologa, albo KOGOS, sami dokladnie nie wiedza kogo... I nie dociera, ze juz rozmawialam o tym z pediatra nie raz, ze niektore dzieci niestety tak maja i z tego wyrastaja. Nie wiem co pomoglby nam kardiolog, ale tesciowie maja kolejny przyklad w rodzinie, gdzie kuzyn M. tak sie zanosil i okazalo sie, ze ma wade serca. Trudno mi jakos uwierzyc w powiazanie zanoszenia i choroby serca, ale tesciowie rzecz jasna wiedza lepiej... Co do neurologa to nie wiem, ale Mlodszy poza tymi "epizodami" nie wykazuje zadnych innych zaburzen, jest ogolnie wesoly i rozwija sie w zawrotnym tempie. Nie widze wiec powodu, zeby stresowac go niepotrzebnie badaniami...

A ostatnie czestsze zanoszenie jest niestety wynikiem nadchodzacego buntu dwulatka, a przynajmniej takie mam wrazenie. Niko zaniosl nam sie w miniony weekend 3 razy, a wiecie o co? Dwa razy upatrzyl sobie cos, co akurat trzymala Bi. I dalej wymuszac. Oczywiscie siostra nie zamierzala oddawac zabawki tak latwo, my na czas jej nie wyrwalismy i nie dalismy Nikowi, a on sie zaniosl. No i co my mamy z tym fantem zrobic? Nik tez musi sie przeciez nauczyc, ze nie bedzie dostawal wszystkiego co sobie zazyczy... A wczoraj zaniosl sie, bo go wkurzylam proba wmuszenia w niego jeszcze jednego keska jajecznicy, bo nie chcialam, zeby jechal na glodniaka do kosciola... No po prostu zanosi sie ostatnio o wszystko! Mam go serdecznie dosc, ile mozna to znosic???
Poza tym, od zeszlego tygodnia, kiedy wrocil do niani po dluzszym weekendzie, zanosi sie co rano, kiedy go zostawiam. Zmusza mnie to do powrotu do pokoju, uspokojenia go i wymyslania podchodow, zeby wyjsc wreszcie do pracy. A co lepsze, Pani Maria mowi, ze kiedy juz uda mi sie wyjsc, przez reszte dnia Nik jest grzeczny i usmiechniety. Kiedy chce zabawke, ktora trzyma inne dziecko, chodzi za nim i jeczy, ale nie ryczy i nie wymusza. Kiedy jest zmeczony po prostu staje obok lozeczka i gestem daje znac, zeby go wsadzic do srodka... Wyglada wiec na to, ze zanoszenie jest serwowane wylacznie rodzicom, bo cwaniak Niko wie, ze na nas to dziala... A to ze po chwili traci kontrole nad swoim cialem i mdleje, to juz efekt uboczny... :/ Zreszta ostatnio mam wrazenie, ze nie mdleje do konca, bo moment przed "oklapnieciem" wydaje z siebie jednak wrzask, a wiec lapie oddech. Jest juz jednak na tyle niedotleniony, ze pada nam na ramie z sennosci albo (podejrzewam) zawrotow glowy...

Czy byly jakies pozytywne momenty w weekend? I takie sie trafiaja, owszem. :) Pierwsze to, ze chyba zegnamy juz na stale usypianie Nika na rekach. Tak go od malego przyzwyczail M. i ciezko bylo z tym walczyc (a ze z Nika jest byczus to od jakiegos czasu stalo sie to dosc to uciazliwe), ale poniewaz w Wielkanoc malzonkowi puscily nerwy i usypianie przejelam ja, postanowilam wykorzystac to co mowila Pani Marysia, ze u niej Niko sam domaga sie wlozenia do lozeczka, a wsadzony do niego po prostu sie kladzie i zasypia. Wlozylam wiec Mlodego do lozeczka i sama usiadlam obok na podlodze. Oczywiscie Niko, nieprzyzwyczajony, w pierwszej chwili podniosl wrzask. Pierwszego dnia musialam az kilka razy lekko podniesc go do gory, bo zaczynal sie zanosic. Po chwili jednak zrozumial, ze nie wyjme go z lozeczka, ale jestem caly czas obok. Po tym pierwszym razie w ogole juz nie placze. Wsadzony do lozeczka smieje sie, siada, wstaje, trzesie barierka, na moje polecenie kladzie sie, ale natychmiast zrywa spowrotem, zasmiewajac. Co chwilka musze mu stanowczo przypominac, ze ma sie polozyc. Takie podchody trwaja 20-30 minut, w ciagu ktorych Nik kladzie glowe na dluzej i dluzej, w koncu zaczynaja mu ciazyc powieki, az wreszcie usypia. Planuje pomalu siadac dalej i dalej, az w koncu kiedys dojde mam nadzieje do tego, ze bede go wkladac do lozeczka i wychodzic z pokoju... Ale do tego jeszcze daleka droga.

Poza tym moj syn odkrywa swoje cialo, a raczej jego szczegoly. Wczoraj podczas kapieli (w czasie ktorej nadal nie siada) nie mogl sie nadziwic co mu tam sterczy miedzy nogami, hehe. W koncu wzial mala kapielowa zabawke i zaczal sobie dyndac siusiakiem. Na to Bi chwycila gumowa kaczuszke i tez zaczela sie walic miedzy nogami, na co padlismy ze smiechu i parskajac tlumaczylismy corce, ze ona niestety dyndusia nie posiada. ;))))

A jak Wasz weekend?



10 komentarzy:

  1. Kiedy tak czytam twe teksty o tesciach to wdzieczna jestem moim i z pierwszegi i z drugiego malzenstwa, ze sie stosunkowo szybko przeniesli na ten inny lepszy swiat. Nic im w tym nie dopomoglam, ale fakt jest faktem i oszczedzili mi wielu lat jalowych dyskusji, bo na swiat patrzyli zupelnie inaczej... Tak wiec pokoj im i juz.

    No a juz na powazniej, to nie zdziwie sie jak kiedys rozwalisz klawiature do szczetu :))

    Ja bylam na we na poludniu, a teraz tylko trzy dni pracy i bede miala Urlooop (tzn z pieciu dni urlopu zrobi mi sie 11 dni wolnego:) po prostu bosko i juz sie nie moge doczekac :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednym cię pocieszę, najwyraźniej do męża dotarło, skoro on teraz poucza ciebie, co nie? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle...wykańczający...dzieci potrafią dać w kość...jestem na siebie zła, że wyskoczyłam u matki z propozycją pomalowania jej pokoju, gdy będzie zagranicą..teraz pluje sobie w brodę bo to oznacza 2 dni bez małża..sama z dziećmi, będę wykończona...najważniejsze, ze pogadałam z małżem i on kazał mi się w końcu pogodzić z tym, że nikt nam przy dzieciach nie pomaga i szlus...łatwiej zaakceptowac niż się szarpać...lub prosić...no i dziś byłam u terapeutki po długiej przerwie więc też emocje opadły :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsze co mi wpadło do głowy to omdlenia, u chłopca którym się opiekuje czasem też tak jest, ma zawiasa tak płacze ze się zapowietrza a potem mdleje. U nas wysłali go do neurologa ale nic nie znalazł i kazał przyjść za rok do kontroli...
    Przydałby Ci się odpoczynek i jakiś relaksik tak dla podladowania baterii :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Agatko, życzę Ci dużo siły, abyś dała radę w pracy i w domu, z dziećmi i mężem ;-) współczuję wysłuchiwania teściowych diagnoz, bo wiem dokładnie czym to pachnie. Moja teściowa jest typową hipohondryczką, pierwsze co robi przy zakupie lekarstw to czyta efekty uboczne, które potem z zaskakującą szybkością odnajduje u siebie i oczywiście ma swoją teorię na każdą naszą dolegliwość. Oszaleć można.

    Cieszę się, że Bi doszła do siebie po chorobie. Oby teraz Nikuś już odpuścił sobie to zanoszenie.

    OdpowiedzUsuń
  6. ja niestety też zaniedbuję bloga ;) tyle obowiązków w dorosłym życiu, że szok ;) pooozdrawiam! =)

    OdpowiedzUsuń
  7. I ja mam zaległości w komentowaniu, bo jak wchodzę do siebie, to raz dwa, żeby coś napisać, dać zdjęcia i już muszę uciekać. Twoi teściowie nadgorliwi, moi to w ogóle zlewka... Tak źle i tak niedobrze. A Lila cały czas jest na pograniczu takiego zaniesienia się na całego, już kilka razy musiałam Jej dmuchać w buzię, bo nie mogła złapać oddechu, no masakra z tymi dziećmi czasami. A mój mąż- o dziw- oglądanie kanonizacji sobie darował :) Uwierzyć w to nie mogę!

    OdpowiedzUsuń
  8. Oj Agatko... u Was to jak w serialu :)
    a tak na poważnie to super, że u Bi już lepiej, ale dalej uważam, że lepiej jak pewne choroby dzieci przechodzą w dzieciństwie, bo jak mówi mól pediatra. jest o wiele mniej powikłań.
    Po drugie to takich teściów bym zagryzła... przez łącze! No mądrzy to Oni są że hoho!!!
    Co do Nika to z tego co piszesz jego zachowania są ewidentnie na pokaz. On wie co może przez to osiągnąć i idzie na całość... ale tylko przy Was. Cwaniak Wam rośnie :)
    Z siusiaka się nieźle uśmiałam :D Ale coś w tym jest, albo taki etap u dziewczynek, bo Tusia od dłuższego czasu bardzo często mówi, że chce być chłopcem, że chce mieć siusiaka, a mąż to ma problem aby wysikać się sam, bo tak stoi pod toaletą i czasami aż wyje, że nie może popatrzeć jak tata sika.

    OdpowiedzUsuń
  9. wiesz, jak tak czytałam tego posta, to tak mi się przypomniał artykuł o tym, że małe dziecko się do niczego nie przyzwyczaja, że nic nie wymusza i że to nie jest tak, że robi na złość...jednak czytając Twój post, patrząc na swoje dziecko szczerze w to wątpię, bo jeżeli się nie przyzwyczaja i jeżeli nie wymusza, to dlaczego zupełnie inaczej zasypia w domu i inaczej u niani?? Ci co pisali tamten artykuł to chyba nie mieli kontaktów z dziećmi...
    Powoli do przodu i zacznie sam spać, albo będzie Cię wyganiał z pokoju :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochana, pociesze Cie- wyrosna, wszystko sie zmieni, bedzie lepiej- malzenstwo tez im starsze tym lepsze....tylko trzeba wytrzymac...znam to z autopsjii- sciskam mocno!!!

    OdpowiedzUsuń