Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 28 sierpnia 2013

Studia w Stanach

Jakis czas temu, przy okazji odebrania przeze mnie dyplomu, Meg prosila o posta, opisujacego jak wygladaja tutaj studia wyzsze. Tyle sie dzialo na biezaco, ze dopiero ostatnio mialam czas przysiasc i zebrac mysli. Ostrzegam lojalnie, ze post bedzie dlugi, bo tutejszy system jest zupelnie inny niz polski i bardziej pokomplikowany.

Zeby lepiej zrozumiec tutejsze zasady, trzeba sie cofnac az do liceum, czyli tutejszego high school. Mialam do niego przyjemnosc chodzic kilkanascie lat temu, kiedy poraz pierwszy przekroczylam granice tego kraju jako oficjalny rezydent. Uczeszczalam zaledwie dwa miesiace, bo zycie mi sie pogmatwalo, musialam wrocic do Polski, tam skonczylam studia i do USA powrocilam na stale juz z dyplomem magistra. Ale co sie napatrzylam i nadziwilam, to moje. ;)

Ale wrocmy do high school. Kazdy Polak bez namyslu powie Wam, ze poziom nauczania jest tutaj smiesznie niski. To stwierdzenie nie jest do konca sprawiedliwe. Podstawowka, gimnazjum (middle school - tutaj klasy 6-8) - zgadza sie. Natomiast w high school wiele przedmiotow ma rozne poziomy trudnosci. Uczen moze nawet w srodku semestru "przeskoczyc" na wyzszy poziom, jesli nauczyciel widzi, ze na obecnym swietnie sobie radzi. Mnie np. chciano po kilku tygodniach przeniesc na wyzszy poziom matematyki. Tak samo, slynne sceny filmowe z sekcja zab i myszy. Takie zajecia odbywaja sie na specjalnym poziomie biologii, przeznaczonym dla uczniow chcacych w przyszlosci studiowac na kierunkach naukowo - przyrodniczych. Przedmioty wybierane sa w wiekszosci przez samych uczniow (z wyjatkiem kilku obowiazkowych) i nie ma podzialu na "klasy" na podstawie rocznikow. Na ten sam poziom przedmiotu moga uczeszczac uczniowie z pierwszego roku, jak i z ostatniego, w zaleznosci od indywidualnych zdolnosci i zainteresowan.

Po high school, uczniowie chcacy dalej sie edukowac, wybieraja albo college, albo uniwersytet. College jest czyms w rodzaju naszych szkol policealnych i pomaturalnych. Nauczaja one juz konkretnego zawodu i daja tytul. Znam jeden - Associate Degree, ale moze ich byc wiecej. Jesli natomiast uczen chce zdobyc konkretny stopien naukowy, wybiera uniwersytet. Studia odbywaja sie na dwoch stopniach - undergraduate i graduate, czyli nasze odpowiedniki licencjatu i magistra.

Nie kazdy uczen uczeszczajacy do high school wie oczywiscie, jaki kierunek chce w przyszlosci studiowac. Czesto wybieraja przedmioty na nizszym poziomie, zeby sobie ulatwic zycie. Dlatego, bez wzgledu na to czy chodzi do college'u czy na uniwersytet, student musi na poczatku uczeszczac na ogolne przedmioty, takie jak angielski, matematyka, chemia czy literatura. Tu rowniez przedmioty sa podzielone pod wzgledem trudnosci. Kazdy (przedmiot, nie student) ma przypisany numer od 100 do 500. Przedmioty z numerem sto costam sa najlatwiejsze, a te z numerkiem piecset cos, najtrudniejsze. Podobnie jak w high school, studenci sami wybieraja sobie zajecia. Kazdy ma przypisanego doradce, z ktorym spotyka sie raz w semestrze, zeby omowic dalszy plan studiow. Z nim przygotowuja sobie grafik na nastepny semestr. W zaleznosci od dalszych aspiracji studenta, doradca zaznacza, ze musi np. zdac matematyke na poziomie 300, lub historie na poziomie 200. Przedmioty, ktore nie beda studentowi potrzebne w dalszej specjalizacji, moga byc zaliczone na najnizszym poziomie, czyli 100.

Studiowac mozna na pelen lub czesciowy etat. Etat "czesciowy" nie oznacza tutaj studiowania w weekend, ale mniejsza ilosc przedmiotow (u mnie bylo mniej niz 3) na semester. Poniewaz wiekszosc studentow pracuje nawet studiujac na caly etat, rozne przedmioty sa oferowane rano lub popoludniu, mozna je wiec dobrac do grafiku w pracy.

Jako posiadaczce polskiego dyplomu, udalo mi sie "przeskoczyc" caly poziom undergraduate (licencjat) i zaczelam studia juz na poziomie graduate, czyli naszej magisterki.
Jak to wygladalo w praktyce? Tak jak pisalam wyzej, studenci sami wybieraja tu przedmioty, nie ma tych samych ludzi na "roku". Na zajeciach moga byc jednoczesnie studenci konczacy licencjat, jak i magisterke. Kazdy przedmiot ma przypisana liczbe "kredytow" (credits), w zaleznosci od poziomu i "intensywnosci". Oprocz tego, za kazdy przedmiot dostaje sie normalna ocene, na podstawie ktorej nalicza sie srednia. Kredyty przyznawane sa za zaliczenie przedmiotu, bez wzgledu na koncowa ocene. Przecietnie, za zaliczony przedmiot otrzymywalo sie 3 kredyty. Mialam jednak jeden obowiazkowy przedmiot, za ktory byl tylko 1 kredyt, a np. seminarium przygotowujace do pisania pracy magisterskiej warte bylo 6 kredytow. Za niektore przedmioty oferujace wyklady i laboratoria, jesli wybralo sie same wyklady (mozna tak!), dostawalo sie 2 kredyty. Te cale kredyty to dla mnie smieszny system, ale to one sa wyznacznikiem postepow w studiach. Np, zeby dostac tytul magistra musialam zdobyc 30 kredytow, czyli musialam zdac srednio 10 przedmiotow. Jako magistrantka, moglam wziac tylko 2 przedmioty z numerkiem 400, reszta musialy byc 500. Mialam swojego doradce, ktory pomagal mi co semestr wybrac kolejne przedmioty. Oferowane sa one w systemie corocznym lub co dwurocznym. Trzeba wiec pilnowac, jesli ma sie jakis upatrzony albo obowiazkowy przedmiot, bo mozna nagle zostac na semestr bez zajec. :)

A tak w ogole to magistra mozna tu zrobic na dwa sposoby. Jeden, to wybrac badanie/ eksperyment i opisac to w pracy magisterskiej. Drugi, to zdac egzamin. Poniewaz ja wybralam ta pierwsza opcje, nie wiem dokladnie na czym ten egzamin polega. Pytalam jednak kiedys szefa i powiedzial mi, ze przy przegladaniu CV potencjalnych kandydatow na stanowiska patrza na to i wola jednak ludzi, ktorzy napisali prace magisterska.

Z kazdego przedmiotu mialam dwa egzaminy - jeden w srodku semestru i drugi na jego koniec. Dodatkowo byly osobne testy z laboratoriow. Oprocz tego, na kazdym przedmiocie, kazdy student mial obowiazek przynajmniej raz (czasem wymagali dwa razy, zalezy od profesora) przygotowac ustna prezentacje na dowolny (ale zwiazany z przedmiotem) temat.
Dygresja: w Stanach, juz od podstawowki, klada nacisk na ustne prezentacje. Od najmlodszych klas, dzieci maja tzw. "show and tell". Maja wybrac sobie cokolwiek (moze to byc ulubiona zabawka, zwierzatko, itd.), przyniesc do szkoly i opowiedziec o tym przed cala klasa. Dla mnie brzmi to jak koszmar, ale pewnie dlatego tak niewiele jest tutaj niesmialych osob. Dzieci od malego sa zmuszane do pozbywania sie strachu przed publicznymi wystapieniami i wypowiadaniem wlasnego zdania. Ze wzgledu na wlasne dzieci bardzo mi sie to podoba.

Studia sa tu odplatne. Uczelnie panstwowe, czyli stanowe sa nieco tansze, co nie oznacza niestety "tanie". Jest znizka dla osob studiujacych na pelen etat, bo placa one konkretna sume, bez znaczenia ile biora przedmiotow. Osoby studiujace na czesciowy etat, placa od "kredytu", czyli np. jesli wezma 2 przedmioty warte 3 kredyty kazdy, musza zaplacic za 6 kredytow. W czasie kiedy ja studiowalam, kazdy kredyt kosztowal okolo 350 dolarow. Oprocz tego, co semestr jest jeszcze niewielka oplata za rejestracje na wybrane przedmioty. Studiujac na uczelni stanowej, mozna ubiegac sie o pomoc finansowa, ktora podobno mozna dostac dosc latwo. Podobno, bo ja jej nie dostalam. Otrzymalam za to list stwierdzajacy, ze jako "graduate student" czyli magistrant, jestem dorosla i odpowiedzialna za siebie i pomoc mi nie przysluguje. A w tym czasie pracowalam jako kelnerka, wiec kokosow nie zarabialam... Po tej odmowie zostalam oczywiscie zasypana ofertami pozyczek studenckich, na ktore sie nie zdecydowalam, bo nie rajcowala mnie za bardzo mysl, zeby splacac je jeszcze przez 10 lat od ukonczenia szkoly. "Uratowalo" mnie tylko to, ze mieszkalam wtedy z tata, wiec placilam tylko minimalne rachunki. Jakos udawalo mi sie wiec uciulac na oplaty za kazdy nastepny semester.
Podobno jednak, w high school, jesli wykaze sie talent jakims kierunku, szybko pomagaja uczniom zdobyc roznorakie stypendia, a jesli studiuje sie od poczatku, czyli od licencjatu, pomoc finansowa dostaje sie dosc latwo (oczywiscie zalezy to od zarobkow rodzicow i samego studenta, bo pamietajmy, ze tutaj prawie WSZYSCY pracuja, chocby na pol etatu, od 15-16 roku zycia).

Uczelnie stanowe sa tu niestety uznawane za gorsze niz prywatne. Rozmawialam kiedys z szefostwem, przy okazji zatrudniania nowego pracownika. Jednym z argumentow na zatrudnienie konkretnego chlopaka bylo to, ze skonczyl bardzo dobry (oczywiscie prywatny) uniwersytet. Szef szybko dodal przepraszajaco, ze oczywiscie sama szkola nie swiadczy o tym, ze dana osoba bedzie dobrym pracownikiem. Ale pokazuje to tutejsza mentalnosc przy zatrudnianiu. Wiadomo, drozsza szkola = lepszy sprzet, wiecej zajec laboratoryjnych = bardziej doswiadczony i "obyty" pracownik.
Chyba nikogo teraz nie zdziwi, ze w momencie narodzin dzieci, zalozylismy im konta, na ktore co miesiac wplacamy sumke pieniedzy. Miejmy nadzieje, ze przez 17 lat (obowiazek szkolny zaczyna sie tu w wieku 6 lat, wiec na studia mlodziez idzie o rok wczesniej niz w Polsce) uzbiera sie tam wystarczajaco, zeby zaplacic za chociaz kilka pierwszych semestrow szkol wyzszych.

Ciekawostka 1: legitymacja studencka na moim uniwerku sluzyla jednoczesnie za karte platnicza (zreszta miala format karty kredytowej). Moglam robic sobie na nia przelew i potem korzystac z niej na terenie kampusu. :)

Ciekawostka 2: w bibliotece nie wypozycza sie tu podrecznikow. Podreczniki trzeba kupic (nowe lub uzywane, chociaz roznica cenowa jest zalosna). Na koniec semestru mozna je sprzedac, ale daja za nie grosze w porownaniu z oryginalna cena. Ksiazki sa tu naprawde drogie. Ich cene pokrywa pomoc finansowa, jesli jest sie szczesciarzem ja otrzymujacym.


Gratuluje tym, ktorzy dobrneli do konca. Nie boli Was glowa? Bo mnie rozbolala... :) Inaczej jest jak czlowiek tym zyje i wszystko wydaje sie oczywiste, ale kiedy zaczelam to spisywac, to stwierdzam, ze w Polsce jakos logiczniej sie studiowalo... :)

Jesli ktos rowniez studiowal w Stanach i chcialby cos dodac, sprostowac lub poprawic, zapraszam. Ja opisalam tylko moje, subiektywne doswiadczenia. :)

27 komentarzy:

  1. Faktycznie zakręcona starsznie.
    Choć fajne, że można wybrać różne, interesujące nas przedmioty, a obowiązkowych jest mniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To podobalo mi sie najbardziej. Chociaz nawet przy takim systemie mozna czasem trafic jak sliwka w kompot. Ja np. wybralam kiedys bio-statystyke i strasznie plulam sobie w brode. Zdalam, ale ze zaden ze mnie umysl scisly, to troche sie umeczylam! ;)

      Usuń
  2. O zesz no to faktycznie pomieszsnie z pomieszaniem tam macie. A mam takie pytanko, czy w stanach poznalas swojego męża?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poznalam go w Stanach, ale M. jest Polakiem. Tak jak ja, wyemigrowal juz jako dorosly chlopak. :)

      Usuń
  3. Uf!Przebrnełam,ale aby zrozumieć na 100% musze przeczytać jeszcze raz :)HaHa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Troszke to skomplikowane, ale mimo wszystko wydaje mi sie, ze system lepszy niz w PL. Oprocz tych oplat oczywiscie...

      Usuń
  4. Post rzeczywiście długi , ale jak dla mnie bardzo ciekawy. A różnice w szkolnictwie ogromne ! Analizując wszystkie "za" i "przeciw" mimo wszystko chyba ten system w Stanach bardziej mi się podoba. Zwłaszcza możliwość wyboru przedmiotów i dostosowania godzin .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tez znacznie bardziej sie to podoba. Wychodza tu naprzeciw studentom i ich potrzebom. Nic tylko studiowac! Szkoda, ze kasy brak... ;)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Posł długaśny masakrycznie haha

    Mnie ktos kiedys powiedzial... USA albo się kocha albo nienawidzi.. Ja należę do tych drugich ;/

    Ale są i rzeczy, które mi się podobają. Jedną z nich jest to co napisałaś o grafiku na kolejny rok. Fantastycznie, że możesz uczyć się teoretycznie tego co chcesz. Wybierasz interesujące Cie przedmioty i chetnie sie tego uczysz. Resztę zdajesz na poziomie 100 byle popchnąć do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest bardzo fajne. Chociaz, tak jak pisalam wyzej, nawet samemu wybierajac przedmioty mozna sie czasem niezle pomylic. ;)
      Moja mama nalezy do tych nienawidzacych USA. Byla tu kilka razy i zawsze szybko uciekala. :)

      Usuń
  7. Dzięki za ten post. Zawsze mnie to interesowało jak to wygląda w stanach. W tv się człowiek naogląda i się później zastanawia czy oni tam trochę się uczą czy tylko w collegu imprezują ;)
    Dużo rzeczy mi się w USA podoba, np to, że tak szybko młodzież idzie do pracy, kupuje samochód i stara się usamodzielnić. W Pl jeszcze nam do tego daleko, ale i u nas wiele się zmienia na lepsze. Prywatne uczelnie rosną w siłę i oferują ciekawe kierunki studiów.
    Pisz dla mnie czasem o takich ciekawostkach z życia Amerykanki ;) Buźka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram sie cos na ten temat pisac, chociaz zyjac tu "na stale" takich ciekawostek jest niewiele. Tak jak w PL - praca, dom, rodzina, czasem jakis wyjazd. Ot, szare zycie. :)
      Ja tez uwazam, ze to jest swietne, ze dzieciaki jak najszybciej ida do pracy, zamiast ciagnac kase od rodzicow. Wydaje mi sie, ze w ten sposob ucza sie odpowiedzialnosci i wartosci pieniadza. Chociaz dla rodzicow nie zawsze jest to takie fajne, bo mlodziez idzie do pracy czesto zanim zrobia prawko i maja wlasne auto. Mama i tata musza wiec zawozic dzieciaki do i z pracy. :)
      A co do nauki - dla tych co chca sie uczyc i osiagaja dobre wyniki mozliwosci sa wspaniale, nawet pomimo kosztow.

      Usuń
  8. No dobra-przyznaję się :) Ja musiałam rozłożyć na dwa razy, bo wczoraj po 23 byłam zbyt zmęczona, a temat mnie zainteresował. Z małymi minusami to podoba mi się znacznie bardziej ta Ich edukacja niż nasza. Choćby to, że można przeskakiwać na wyższe poziomy. Pamiętam doskonale jak nudziłam się na historii i biologi, bo to były moje "koniki" i książkę zazwyczaj miałam przerobioną do duuuuużo do przodu. I wiesz co, podoba mi się, że Oni tak szybko właśnie pracują, nawet na te pół etatu. To uczy zaradności, odpowiedzialności, jakiejś samowystarczalności. A w Polsce? 30latkowie mieszkają z rodzicami. I fajne są te przemówienia od malucha, to na pewno oswaja z tremą. W ogóle lubię oglądać filmy pokazujące życie w Stanach, Ich mentalność, nawyki... Nie wiem, czy chciałabym tam żyć, ale oglądać lubię :) A może niedługo napiszesz post, o tym jak podjęłaś decyzję żeby tam osiąść? :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moge napisac o przyczynach emigracji, ale to z kolei bedzie bardzo krociutki post. :)
      Mi rowniez edukacja tutaj bardzo sie podoba (oprocz kosztow oczywiscie). Nastawiona jest czysto na potrzeby i zainteresowania studenta. Dzieki temu nie zalewa sie dzieciakom mozgownic cala masa niepotrzebnych wiadomosci, a raczej skupia na ich indywidualnych zdolnosciach i zainteresowaniach.
      I praca od 15-16 roku zycia to tez jest swietna nauka odpowiedzialnosci i zarzadzania wlasnymi funduszami.

      Usuń
  9. Mi też post bardzo się spodobał i przeczytałam go jednym tchem :)
    Naprawdę jest to trochę zagmatwane, ale generalnie podoba mi się taki system nauki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla osob, ktore studiowaly badz studiuja w PL to rzeczywiscie skomplikowany system, ale jak sie w to wdrozy to nawet sie tego nie odczuwa. :)

      Usuń
  10. Przeczytałam z ciekawością. Zawsze mnie interesują takie różnice i pierwszy raz ktoś mi rzetelnie wyłożył system edukacji w USA. Dzięki! Możesz w wolnych chwilach zająć się pisaniem o takich różnicach, bo to bardzo pouczające, a Ty piszesz jasno i zawsze miło się Ciebie czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To co napisalam to tylko czesc calego systemu, jak mi zreszta ktos ponizej wytknal. :) Wyedukuje sie lepiej jak przypatrze sie moim dzieciom studiujacym od poczatku. :)
      Tak jak napisalam Meg, na codzien takich roznic sie za bardzo nie odczuwa. Ja usamodzielnilam sie juz tutaj, wiec niektorych roznic w zyciu codziennym miedzy PL a USA nawet nie znam. Ale jak cos mi przyjdzie na mysl, to bede pisac. ;)

      Usuń
  11. Ciekawe faktycznie. Tylko jak wszystko w USA - nawet nauka wydaje się być skomercjalizowana do cna. Nie jestem pewna, czy to dobre.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, te oplaty i ceny podrecznikow powalaja. Ale oprocz tego caly system jednak chyba jest lepszy. Studenci nie musza wkuwac przedmiotow, ktore ich nie interesuja, albo zupelnie nie beda im potrzebne w pozniejszym zyciu. To bardzo mi sie podoba.

      Usuń
  12. Hej,

    Podczytuje Cie od dluzszego czasu, ale jeszcze nie udzielalam sie tutaj. Postanowilam to zmienic, gdyz absolutnie nie moge sie zgodzic z czescia rzeczy, ktore napisalas.
    Studia w USA to
    -2 year associate degree w community college 60-66 credits
    badz
    4 lata na university, tytul bachelor degree, nastepne 60 credits
    i nastepnie master degree
    badz jak w moim przypadku po 4 latach law school i ma sie tytul J.D. Juris Doctor

    To jest bledne mniemanie, ze 2 letni college jest szkola pomaturalna!!!!! Po 2 latach takiego collegu ma sie jak juz pisalam 60-66 credits i mozna przeniesc sie do 4-letniego university na OD RAZU III ROK!!!!!! BO SA TO STUDIA A NIE SZKOLA POMATURALNA, LOL!

    Pozdrawiam

    V

    OdpowiedzUsuń
  13. associate degree jest college degree just like bachelor degree, master's degree!!! Napisalam znam jeden tytul a jest ich wiecej. Geeeeez. Policealne szkoly to programy 1-letnie jak medical assistant or niektore nursing program, paramedic, etc. Wtedy masz tytul, ale nie COLLEGE DEGREE!

    OdpowiedzUsuń
  14. http://en.wikipedia.org/wiki/Associate_degree

    Wydaje mi sie, ze nieznajomosc tematu moze wynikac z tego, ze community college tez ma 1 year training courses wlasnie jak medical assistant ( ktore nie sa college degree). Przepraszam za 3 posty, ale wyslalam za szybko i niechcacy ten 2 raz. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje za sprostowanie. :)
      Nieznajomosc tematu wynika raczej z tego, ze tak jak napisalam, uczeszczalam krotko do high school, a potem od razu zaczelam studia na poziomie graduate. Szczegoly edukacji na poziomie college i undergraduate znam wiec tylko "po lebkach" z opowiadan znajomych i kolegow z pracy.
      I tak jak napisalas, college oferuja roznorakie kierunki i certyfikaty, niektore mozna przeniesc potem na studia, a niektore pozwalaja tylko zdobyc prace. Staralam sie wiec przyrownac je do czegos znajomego z Polski.
      Tak jak napisalam, tutejszy system jest zupelnie inny niz w Polsce i trudno go ogarnac na szybko i ze wszystkimi szczegolami. :)

      Usuń
  15. Kochana masz maila ode mnie :)

    Pozdrawiam i ściskam :*

    OdpowiedzUsuń