czwartek, 28 sierpnia 2025

Witaj szkolo!

No i nadszedl poczatek konca wakacji. ;) Sobota, 23 sierpnia to dluzsze spanie dla mnie oraz Potwornickich. Malzonek oczywiscie pracowal. Po calym tygodniu brutalnych pobudek, spalam do 8:40, ale po przebudzeniu jeszcze lezalam, az... zasnelam ponownie! Obudzilam sie o 10:25. :O Teraz to juz wyskoczylam z lozka jak oparzona, bo szkoda mi bylo wolnego dnia. Zjadlam sniadanie, a pozniej instruktowalam Kokusia jak zrobic jajecznice, ale z boczkiem. ;) Niby nic skomplikowanego, ale syn tak sobie "radzil" z nozem przy krojeniu owego boczku, ze naprawde obawialam sie o jego paluchy. :D

Szczerze to zaczynam miec dosc szorowania patelni, bo ile mozna?

Jakos jednak obylo sie bez ciecia i plastrow, a Mlodszy az mlaskal ze smakiem jedzac. Dzien lecial w sumie spokojnie. Wrocil z pracy M., ale zaraz polozyl sie na drzemke, a ja w tym czasie usiadlam pod parasolem na tarasie. Znow wrocily upaly, choc juz nie tak uciazliwe jak jeszcze tydzien temu, wiec w cieniu bylo bardzo przyjemnie. Wstawilam zmywarke, a potem naszlo mnie zeby upiec ciasto, o ktorym wspomnialam raz M. i zareagowal, ze "O fuj, kto to bedzie jadl!". No ale teraz spal, wiec nie mogl mnie odwiesc od tego pomyslu. :D Bi oczywiscie chetnie dolaczyla i szybko utarlysmy chlebek... cukiniowy! Pechowo, czas pieczenia konczyl sie akurat jak powinnismy wychodzic do kosciola, wiec modlilam sie zeby nie trzeba go bylo dopiekac. Na szczescie test "suchego patyczka" wyszedl pomyslnie. Choc potem w czasie mszy caly czas zastanawialam sie czy wylaczylam piekarnik przed wyjsciem. :D A co do ciasta, to wyszlo przepyszne!

Te zielone drobinki, to skorka cukinii

W smaku przypomina ciasto marchewkowe, zapewne przez dodatek cynamonu. Nawet M. wyrazil aprobate, mimo wczesniejszego krzywienia sie. Po mszy malzonek poszedl skosic trawe, a ja w tym czasie pobieglam wziac prysznic, bo wiedzialam ze potem on bedzie chcial pod niego wskoczyc. Pod wieczor znienacka wpadla sasiadka, ktorej krolikami zajmowala sie Bi, zeby podrzucic jej upominek przywieziony z dalekich Indii. Panna dostala piekna, tradycyjna sukienke z leginsami, a do tego... $300. :O

Bedzie miala co zalozyc na Diwali :)

Koperte otworzyla dopiero po ich wyjsciu i az mi bylo glupio. Gdyby to bylo w trakcie ich wizyty, mocno bym zaprotestowala. Sasiadka chwile posiedziala i poopowiadala o ich podrozach, a ze przyszla z corka, to obie z Bi podniecone planowaly juz wspolne pojscie do szkoly w poniedzialek. Najlepsze, ze w czasie ich wizyty, przyszla sasiadka z naprzeciwka i podrzucila nam na ganek z przodu upominek dla Starszej za opieke nad ich kotem przez ostatni tydzien. Panna dostala breloczek oraz $60. Smialam sie, ze powinna otworzyc biznes. :D

W niedziele M. ponownie pracowal, a ze w kosciele bylismy dzien wczesniej, to Potworki oraz ja moglismy spac do wypeku. Na wszelki wypadek nastawilam budzik na 8:30, choc jeszcze przed czasem obudzila mnie Oreo oraz nasz (koci) sasiad Bandyta, drace koty. Doslownie. :D Zawolalam przez okno, to nasza przybiegla na taras, ale kocur za nia. Wyszlam, poglaskalam dziada bo to takie przymilne stworzenie i pobiegl w swoja strone. Jeszcze sie ogarnialismy i jedlismy sniadanie, kiedy do domu zawital malzonek, ktory w koncu przywiozl brakujace deski oraz listwy zeby zaczac dzialac konkretniej z tym schowkiem pod tarasem. Przyjechal tez moj tata, bo jakby inaczej. Poczestowalam go reszta gulaszu oraz moim ciastem cukiniowym. Spytalam potem czy wie co je i okazalo sie, ze myslal ze to chlebek bananowy. :D To tylko dowod na to, ze z czegokolwiek by sie pieklo, jesli doda sie wystarczajaco cukru, maki oraz tluszczu, to i tak wyjdzie ciasto. ;) Tata jak zwykle posiedzial pare godzin, a potem zostalo juz ogarnac troche chalupe przed kolejnym pracujacym tygodniem, wstawic dwa prania, wysuszyc je i poskladac i szykowac sie do kieratu. Po dlugasnej labie, tego dnia szykowaly sie rowniez Potworki. :D Upchneli do plecakow cala wyprawke, a Bi dodatkowo zapakowala plecak na basen. Oboje oczywiscie ciezko przezywali ze skonczyl sie czas swobody, a Starsza miala dodatkowy stres, bo szla do zupelnie nowej szkoly. Stresowal sie tez ojciec, choc z zupelnie innych powodow. Otoz, ubzdural sobie, ze Potworki wypadly z "rytmu", a w dodatku wygladalo, ze Bi miala pierwsza wyjsc z domu, wiec przezywal niczym mrowka okres, ze Nik jest mlodszy i roztrzepany i na pewno zostawi cos wlaczone lub otwarte drzwi. :O Postukalam sie w czolo, bo Nik nie jest przeciez duzo mlodszy niz siostra i ostatnio robi sie jakby bardziej ogarniety i odpowiedzialny. Poradzi sobie. ;)

Poniedzialek zaczelam moja zwyczajna ostatnio pora, czyli o 2:30. Stwierdzilam, ze nie chce mi sie wypuszczac dwoch partii dziennie. Wystarczy jedna zeby pocwiczyc ogarnianie papierow, bo do programow i tak nadal nie mialam dostepu. Dlatego tez moglam spokojnie pojechac na 4. Co ciekawe, o 4:30 mielismy meeting. Ponoc cotygodniowy, choc dotychczas nikt mnie o nim nie informowal ani nan nie zapraszal. ;) O 5:30 wypuscilam partie, a pozniej zajelam sie dokumentacja i kolejnymi zadaniami ze szkolenia. Papierologia juz prawie-prawie zakonczona, ale nadal nie calkiem, bo zastepcy, poza szkoleniem mnie i nowej kolezanki, maja oczywiscie wlasne obowiazki. Tego dnia byl oczywiscie pierwszy dzien kolejnego roku szkolnego.

Zdjecie "oszukane" bo zrobione poprzedniego dnia. :D Nie patrzcie na schody, ktore domagaja sie odmalowania. Naprawde na zywo nie wygladaja na az tak brudne; tutaj padalo jakies dziwne swiatlo...

Nasza mala tradycja odkad zaczeli edukacje, bylo ze pierwszego dnia ich zawozilam, ale niestety, po raz pierwszy nie dalam rady. Glupio brac wolne z takiego powodu, to po pierwsze. A po drugie, musialabym wybrac ktore dziecko zabrac, bo zaczynali lekcje w odstepie 8 minut, na dwoch koncach naszej miejscowosci. Przy porannym ruchu oraz sznurku aut pod szkolami, w zyciu nie udaloby mi sie odstawic (na czas) obojga. Bi miala jezdzic z kolezanka rowerem, ale jej mama tego dnia je zawiozla, wiec sie jej udalo. Nik pojechal autobusem, ale nie narzekal. Najwiekszy "problem" mial ze na przystanku stal z ich grupka tata jednego z chlopcow. Coz, poza mna jest sporo innych, przewrazliwionych rodzicow, przezywajacych ze ich dziecko idzie do middle school i musi sie stawic na przystanku na drugim koncu osiedla. ;) Po pracy przyjechalam do domu i jakos tak dziwnie bylo kiedy przywital mnie tylko pies z kotem... Okazalo sie tez, ze wbrew obawom M., Nik swietnie sobie poradzil, postawil bramki dla Mai i zatrzasnal za soba drzwi. Chwile odpoczelam, ale dosc szybko znow wyruszalam, bo obiecalam Kokusiowi, ze choc nie moglam go rano zawiezc, to chociaz odbiore. Bi oczywiscie jechala prosto po lekcjach na basen. Pod szkola syna jak zwykle utknelam w sznureczku aut, ale wreszcie sie stamtad wydostalismy, zajechalismy po napoj do Dunkin (tez dla uczczenia poczatku roku ;P) i dojechalismy do chalupy. Mlodszy narazie calkiem zadowolony z nauczycieli, a w klasach trafilo mu sie sporo kolegow, wiec nie narzeka. Pierwszy dzien to wiadomo, same sprawy organizacyjne. Ani sie obejrzalam, a musialam jechac po Bi, tym bardziej ze chcialam skorzystac z ladnej pogody i pospacerowac. Panna tez ogolnie zadowolona i stwierdzila ze szkola srednia nie rozni sie w sumie duzo od gimbazy. ;) Tyle ze wrocila wykonczona, bo jednak 1.5 godziny treningu zaraz po szkole pochlania mnostwo energii. Mam nadzieje, ze predko podciagnie forme. Popoludnie zlecialo szybko i musielismy zabrac Kokusia na trening. Jak zwykle M. go zawiozl, ja odebralam. 

Zlapany na skoku

Trener coraz bardziej skraca treningi, bo przyszlo ochlodzenie, a na dodatek szybko zapada zmierzch, a konca remontu basenu w srodku nie widac. Podloga rozbabrana naokolo, bo najwyrazniej naprawiaja cos z hydraulika. :O W poniedzialek niestety dzieciaki wyszly z wody szczekajac zebami. Oby to nie skonczylo sie masowymi chorobami... :/

We wtorek zwyczajowa pobudka i do roboty. Tym razem w laboratorium atmosfera byla napieta, bo w jednej z poprzednich partii nie udalo sie wyprodukowac tyle produktu ile zamowila apteka (tutaj duzo zalezy od maszyny wytwarzajacej radioaktywnosc, a ta niestety jest kaprysna). To oznaczalo, ze prawdopodobnie musieli puscic kolejna partie na koniec dnia. Nikt nie lubi zostawac po godzinach (nawet z odpowiednia placa), wiec humory byly slabe. Pozniej zas wyszedl jakis konflikt (ktory okazal sie zwyklym problemem komunikacyjnym) i w ktoryms momencie dziewczyna wypadla z sali produkcyjnej i laboratorium przeklinajac w glos, a po chwili facet, ktory byl tam z nia, w przebieralni rzucal o sciany pojemnikami ze sterylna odzieza. Jaja jak berety! :D A wszystko przez nieporozumienie, ktore ostatecznie udalo sie zazegnac bez wiekszych problemow, fiolke wypuscilismy i wszyscy odetchneli. Tym bardziej, ze w kolejnej partii nadrobili brak materialu i obylo sie bez dodatkowej produkcji. Reszta dnia minela na walce z dokumentacja, ktorej ponownie mialam caly stos do zaksiegowania. Oraz na konczeniu szkolen. Jeden z zastepcow (a raczej "zastepczyni") siadla i przerobila ze mna reszte przepisow. W ten sposob skonczylam wszystko z listy, dodalam niezbedne zalaczniki i wyslalam caly pakiet do szefa. Pozostalo tylko czekac na egzamin. :O Kiedy wrocilam do domu, okazalo sie, ze Nik zostawil w kuchni zapalone swiatlo i zamkniete tarasowe drzwi. Powital mnie kiciul, dracy sie wnieboglosy pod garazem, bo najwyrazniej chcial koniecznie wejsc do domu. Coz, dobrze ze syn chociaz drzwi za soba zatrzasnal. ;) W chalupie trzeba sie bylo zabrac za obiad, bo niestety ostatnio wracam pierwsza, wiec to mnie przypada to zaszczytne zadanie. Do domu wrocil Mlodszy, niestety glodny, a skoro glodny to i zly. ;) Na szczescie talerz ze strawa szybko poprawil mu homor. Wkrotce pozniej przyszla pora jazdy po Bi. Ponownie skorzystalam z okazji zeby troche pochodzic po okolicy, a pozniej wrocilam z corka do domu.

Takie tam sa ladne tereny naokolo
 

Fajnie byloby sie juz nigdzie nie ruszac, ale niestety wieczorem trening mial Nik, ktory postanowil chodzic we wtorki, a przerwe robic w srody. Malzonek syna zawiozl, a ja odebralam, choc popatrzec zdazylam ponownie tylko na ostatnie skoki.

W srode ponownie wczesna pobudka i do roboty. Produkcja opoznila nam sie przez cos i ostatecznie testy i dokumentacje zaczelismy przerabiac dopiero o 6:20. To oznaczalo ze wczesniej sie snulam, a potem nie wyszlam z laboratorium niemal do 8. :/

Nie ma mnie w domu, ale kamery rejestruja dzielnych szkolniakow. Nie wiem jak Bi udaje sie jechac z dwoma plecakami (jednym szkolnym, drugim na plywanie)... :O
 

Reszta dnia minela juz szybciej, glownie na ksiegowaniu dokumentow i tym podobnych. Egzaminu nie dostalam i wcale z tego powodu nie plakalam. :D W domu na dzien dobry trzeba bylo chwycic za odkurzacz i mopa. Skonczyl sie czas swobody, kiedy Potwory mialy wakacje i ogarnialy co nieco w chalupie. Zreszta, jak sama zaczelam sprzatac i dokladniej przyjrzalam sie ich dzialaniom, stwierdzam, ze jednak robili to strasznie po lepkach i wlasciwie musialam wszystko po swojemu doczyszczac. :/ Pozniej trzeba bylo postac przy garach, czego nie znosze bardziej niz sprzatania. ;) Pranie jedno, pranie drugie, a w miedzyczasie ze szkoly wrocil Nik. Pozniej dojechal M., a kiedy przyszla pora jazdy po Bi, pojechalismy razem zeby zobaczyl gdzie znajduje sie basen. Moze przeciez sie zdarzyc, ze z jakiegos powodu nie dam rady jechac po corke, a wtedy lepiej zeby ojciec wiedzial skad ja odebrac. A jak juz bylismy pickupem malzonka, to podjechalismy od razu pod szkole po rower Starszej. Tego dnia Nik nie jechal na trening, wiec wreszcie moglam odpoczac od jezdzenia w te i we wte.

Czwartek jak dzien swistaka. Zbyt wczesna pobudka i do pracy. 

Nik wywoluje usmiech codziennie machajac do kamery :)

Wypuscilam jedna partie, choc nadal zajmuje mi to grubo ponad godzine. Problem w tym, ze mamy niedoswiadczonych laborantow, wiec sporo czasu czekam az ogarna swoje testy, a do tego robia bledy, poprawa ktorych tez troche zajmuje. Dlatego moje wypuszczanie fiolki to nadal prawie 1.5 godziny, co nie jest zbyt dobrym wynikiem, bo oznacza ze wypuszczajac jedna po drugiej, nie mialabym praktycznie czasu na odsapniecie pomiedzy. :/ Dostalam w koncu egzamin od szefa i straaasznie nie mam ochoty na niego patrzec. Czesciowo tez dlatego, ze wiem iz kiedy go zdam, skoncza sie jakiekolwiek pozory luzu. Bede spedzac w laboratorium wiekszosc zmiany. Nie mowiac juz o tym, ze bede musiala zaczac przychodzic na nocki, przynajmniej dopoki nie wyszkola mojej kolezanki. :/ Poniewaz chcialam zaczac pakowac przyczepe na wyjazd z okazji dlugiego weekendu, planowalam wymknac sie cichcem pol godziny wczesniej. Pechowo, akurat mialam wylaczyc kompa, kiedy zadzwonil szef zebym mu cos wydrukowala i zeskanowala. Suuuper... :/ Pomyslalam jednak, ze ile moze to zajac? Kilka minut? Taaa... Samo zadanie faktycznie nie zajelo dlugo, tyle ze szef potrzebowal prawie 20 minut zeby mi to przeslac! Ze zlosci normalnie zgrzytalam zebami... Przyjechalam do domu, gdzie powinna juz byc Bi, ale z kolezankami postanowily sie przejsc do jednej z sieci knajpek sprzedajacych kanapki. Potworki mialy tego dnia skrocone lekcje i wychodzily ze szkoly zaraz po 12. Dziewczyny mialy isc prosto ze szkoly, co zajeloby im kilka minut, ale najpierw przyszly do nas zeby mogla rzucic plecak, potem poszly do sasiadki zeby i ona mogla zostawic swoj i dopiero potem pomaszerowaly spowrotem pod szkole, minely ja i powedrowaly dalej. Bez sensu. ;) W domu ogarnelam troche kuchnie czekajac na Kokusia, po czym zapakowalismy sie do auta i pojechalismy na zakupy. Wrocilismy, rozpakowalam torby, wrocila Bi i za kilka minut miala trening. Zawiozl ja M., ale ja musialam podjechac na basen pol godziny przed koncem, bo mieli spotkanie dla rodzicow. W miedzyczasie Nik wyszedl pojezdzic na rowerach z kolega, a ostatecznie zostali u niego w domu, poplywac w basenie. Spotkanie dla rodzicow bylo raczej nudnawe. Dowiedzialam sie, ze treningi oraz zawody sa obowiazkow, wiec cale szczescie ze dziewczyny jezdza zaraz po lekcjach autobusem, bo juz widze to mekolenie corki. :D Zgarnelam Bi, wrocilysmy do domu i w koncu mialam wiecej czasu na pobieganie do przyczepy. Pozniej niestety trening mial Mlodszy. Jechal chetnie, ale z basenu (nadal trenuja na zewnatrz) wyszedl szczekajac zebami. W przyszlym tygodniu maja w koncu napelnic basen w srodku. Oby! Mamy teraz taka glupia pogode, ze w dzien jest grubo ponad 20 stopni, ale w nocy temperatura spada do 11-12. :O Woda w basenie zupelnie sie wychlodzila, choc tego dnia bylo tam sporo prywatnych osob, ktore przyszly sobie poplywac.

I to by bylo na tyle jesli chodzi o miniony tydzien. Wyjatkowo koncze w czwartek, bo jutro po poludniu mamy nadzieje sprawnie dokonczyc sie pakowac i wyruszamy. :)

piątek, 22 sierpnia 2025

Rok szkolny za pasem

W ostatnim poscie zostawilam piatek, 15 sierpnia, na kolejny raz, bo to nie byl taki sobie zwyczajny dzien. ;) Zaczal sie pozno, bo musialam choc troche odespac nocke. Polozylam sie o 6, a budzik nastawilam na 11, bo plan dnia byl dosc napiety, a stwierdzilam ze skoro zwykle sypiam okolo 5 godzin, to tym razem tez dam rade pozniej funkcjonowac. Okazalo sie jednak, ze nieprzyzwyczajony do spania w dzien organizm i tak obudzil sie o 10:40. I juz nie moglam zasnac. Wstalam, ale zanim sie ogarnelam i zjadlam sniadanie, zrobilo sie poludnie. Musialam odhaczyc z Bi zakupy spozywcze, a przy okazji zaliczyc pierwsze zakupy szkolne. Zanim jeszcze szkola sie oficjalnie zacznie, Starsza juz zacznie treningi i trzeba jej bylo kupic "sprzet". Akurat po drugiej stronie ulicy od supermarketu, maja sklep sportowy. Postanowilismy wiec upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Skoro zaliczalismy cos wiecej niz spozywke, zabral sie z nami Nik. Udalo nam sie dostac deske do plywania oraz specjalna "poduszke", ktora trzyma sie nogami zeby cwiczyc same ramiona. Nie mieli jednak ani pletw, ani nakladek na dlonie. Nie chce mi sie objezdzac wszystkich sklepow sportowych w okolicy, wiec pozostaje niezawodny Amazon. :) Potworki wybraly sobie po parze nowych adidasow, a do tego Bi spodenki, a Nik koszulke. Tu musze nadmienic, ze moja corka zaczyna sie ponownie otwierac na kolory. Do niedawna wszystko musialo byc czarne, ewentualnie jakies neutralne, wiec bezowe lub szare. Czasem zalozyla cos z domieszka zoltego, bo to jej ulubiony kolor. Tym razem spodenki wybrala w... pudrowym rozu. :D Potem przejechalismy do supermarketu, a ze udalo nam sie uwinac calkiem sprawnie, pojechalismy jeszcze na bubble tea. Do domu przyjechalam w lekkiej panice, bo mielismy tylko godzine, a trzeba bylo i rozpakowac torby i zjesc obiad, zanim znow musielismy wyruszac. Na popoludnie bowiem trener druzyny plywackiej urzadzil dzieciakom zawody. Tylko miedzy soba, ale ze cala druzyna liczy 4 grupy o roznych poziomach, wiec byla szansa ze dzieciaki beda mialy sie z kim scigac. Przy okazji trener spisywal otrzymane czasy, bo one decyduja o wyscigach ktore potem przydziela zawodnikom kiedy scigaja sie z innymi druzynami. Potworki wcale nie byly chetne zeby na te zawody jechac, mimo ze stresu nie bylo niemal zadnego bo to przeciez same kolezanki/ koledzy. Trener obiecal jednak pozniej pizze, wiec sie skusili.

Rzadkosc, kiedy Potwory kibicuja tej samej osobie i stoja obok siebie ;)

Pomyslaby kto, ze w domu pizzy nie jadamy... :D Poniewaz chodzilo glownie o spisywanie czasow w dystansach oraz stylach, to trener zaszalal i Potworki wyscigow mialy w pi*du. Nik plynal kraulem na 50m, kraulem na 100m, motylkowym na 50m i taka dziwna mieszanka, gdzie kazda dlugosc basenu plynie sie innym stylem. Bi plynela rowniez kraulem na 50m, motylkowym na 50m, zabka na 50m i mieszanka stylow, ale kazdym stylem musiala przeplynac dwie dlugosci basenu. Oprocz tego, kazde plynelo sztafete, choc tu trener pomieszal dzieciaki z roznych grup wiekowych oraz zaawansowania, wiec wyscigi byly ciekawe, bo ciezko bylo przewidziec kto wygra. ;) Bylo niemozliwie goraco, ale akurat dobrze sie zlozylo, bo zawody byly na zewnatrz. Rozdawano tez butelki zmrozonej wody, zasiadlam na krzesku turystycznym w cieniu i dalo sie wytrzymac. Nik mial szczescie, bo jest na takim pograniczu, ze niby rocznikowo ma juz 13 lat, ale do urodzin sciga sie nadal w grupie 11-12, wiec bylo trzech chlopcow w jego grupie wiekowej (dwoch z tego samego rocznika), ale ze slabszej grupy. Mlodszy zostawial ich wiec daleko w tyle.

Slabe te kadry, ale Nik (w pierwszej linii) juz doplynal, jego przeciwnik wlasnie pojawil sie po lewej zdjecia. Na dzieciaka w 4 linii nie patrzcie, bo siedzial tam caly wyscig 

Nawet kiedy pomylil sie i zaczal plynac zlym stylem i dopiero na wolanie trenera zatrzymal sie, jeden zdazyl go wyprzedzic, ale Nik raz-dwa nadrobil straty i i tak wygral. ;) Bi jest juz w grupie 13+, ale okazalo sie ze na zawody przyjechala tylko jeszcze jedna dziewczynka w tym wieku. Rowniez ze slabszej grupy, wiec panna miala kilka latwych wygranych. 

Nie wiem czy bedzie to dobrze widac, ale Bi stoi przy sciance, a tamta dziewczynka dopiero pojawia sie w kadrze w drugiej linii. Nie patrzcie na osobe po prawej, bo to ktos osobno sobie plywal

Jeden "wyscig" - najdluzszy, bo na 200m (8 dlugosci basenu) plynela sama, bo trener chcial zapisac jej czas, a tamta inna dziewczyna chyba nie miala na tyle formy zeby poplynac taki dystans. Potem serwowali pizze, choc tu bylam rozczarowana, bo rodzicom nikt jej nie zaproponowal, a ja bylam glodna. ;) Do domu wrocilismy dosc zmeczeni, dzieciaki plywaniem, ja goracem. Spalam tego dnia tylko jakies 4.5 godziny, wiec czulam sie troche jak na haju i padlam wieczorem jak kawka. ;)

W sobote odsypialam oczywiscie w koncu nocke z czwartku na piatek. Wstalam o 10, czujac sie w koncu w pelni przytomna. ;) Dzien minal mi w miare leniwie, na ogarnianiu domowej rzeczywistosci. Malzonek rano pracowal, ale przyjechal o 11. Mial sie zabrac za ten magazynek pod tarasem, ale ze znow byl upal, dal sobie spokoj. Pojechalismy do spowiedzi, jak zwykle do polskiego kosciola, a potem przejechalismy na msze do tego blizej domu. Po powrocie troche odetchnac, podlac zmeczony upalem ogrod, po czym w koncu zabralam sie za leczo z cukinii. Przymierzalam sie do tego jak do jeza, az zaczelam sie obawiac ze wyhodowana przeze mnie cukinia zacznie gnic, ale wytrzymala w lodowce bez problemu i to ze dwa tygodnie. :D W koncu jednak sie za to zabralam, w czym pomogla mi Bi, ktora, z niezrozumialych powodow, bawi szatkowanie warzyw. Z radoscia pozwolilam jej przejac to zadanie. ;)

Tu juz sieka koperek

Mialam jeszcze upiec ciasto, ale Starsza juz znalazla przepis, ktory chciala wyprobowac. Zrobil sie jednak wieczor, wiec przelozyla to na kolejny dzien.

Niedziela to ponownie dluzsze spanie. Dla mnie i dzieciakow (choc oni spia ile chca od dwoch miesiecy ;P), bo malzonek pracowal. Skoro nie mial tym razem weekendu, poradzilam mu zeby chociaz pospal dluzej i pojechal na 5 rano. W weekendy maja bowiem taki uklad, ze moga zrobic okreslona ilosc godzin, ale rozpoczecie oraz koniec pracy dostosowac do potrzeb. Coz... M. uznal, ze ma "potrzebe" wczesnego powotu do domu, bo pojechal do roboty jak zwykle, ale za to znienacka zjawil sie w chalupie juz o 9:30. Jeszcze sie dobudzalam w lozku. :D Na dole Bi juz urzedowala w kuchni, bo wymyslila sobie ciasto z jablkami, na kruchym spodzie i z owsiana kruszonka na wierzchu. Nie dosc ze przepis nieco bardziej czasochlonny, to panna nadal dziala raczej pomalu. Mnie jej tempo bardzo nie przeszkadza, ale juz to, ze zajmuje caaaly blat, juz tak. Po chwili w kuchni zjawil sie Nik, chcac zrobic (jak zwykle ostatnio) jajecznice i szybko ucieklam z kuchni, bo dosc mialam burdelu oraz decybeli. Trzeba przyznac Potworkom, ze po sobie posprzatali. Z grubsza. :) Na kawke jak zwykle wpadl moj tata, choc deser do niej dopiero co "wskoczyl" do piekarnika. Poki co podalam mu moje leczo, a na ciasto przyszla pora pozniej, kiedy troche przestyglo. Wyszlo prze-pysz-ne! Jedyna wada to taka, ze przepis byl na bardzo mala blaszke, wiec wiekszosc ciasta znikla w jeden dzien, tylko kawaleczek udalo mi sie zwedzic i spakowac do pracy. Co do innych niedzielnych wydarzen, to przyszla reszta "ekwipunku" do plywania Bi, czyli pletwy na nogi i nakladki na dlonie. Smieje sie, ze wyglada jak zaba. ;)

Zabcia :D

Poniedzialek to niestety zbyt wczesna pobudka, choc po weekendzie zawsze czuje sie w miare wypoczeta. W robocie, jak pisalam, strasznie pedza do przodu z moim szkoleniem. Dziewczyna z Vegas wrocila do siebie, ale moj szef poprosil jednego z zastepcow zeby sie tym zajal, wiec sporo czasu poswiecil przegladajac ze mna przepisy. Niestety to taki facet, ze ma naprawde ogromna wiedze, ale przez to, zamiast trzymac sie tematu, co chwila rzuca jakimis opowiesciami oraz dygresjami i robi sie z tego tak zagmatwana historia, ze zapominam o co wlasciwie w danej procedurze chodzi. ;) Dzien jednak jakos przetrzymalam i wrocilam do domu, gdzie trzeba bylo zabrac Potworki na zakupy szkolne. Chcialam to odhaczyc w miare sprawnie zeby miec czas zamowic brakujace pierdolki. I mialam nosa, bo przez to ze nasza miejscowosc tak pozno wypuszcza listy, wszystko bylo przebrane i sporo pustych polek. :O Na szczescie Bi w szkole sredniej potrzebuje tylko (miejmy nadzieje) jakies zeszyty oraz dlugopisy/ olowki, a Nik sporo rzeczy mial z zeszlego roku. Ostatecznie musialam zamowic tylko wlasnie olowki (bo Potwory uparly sie na mechaniczne, a te zostaly wykupione :O) oraz jeden zeszyt dla Kokusia, bo wymagali dosc specyficzny format, ktorego sklep nie posiadal. Po powrocie mielismy chwilke, a pozniej trzeba bylo zawiezc Kokusia na trening. Samego, bo Starsza w piatek wypisalam tymczasowo z tej druzyny, jako ze w tym tygodniu zaczyna juz treningi ze szkolna. Na szczescie Mlodszemu wsio ryba czy jedzie sam, czy z siostra. ;) Jak zwykle malzonek go zawiozl, a ja pozniej odebralam.

Nik siedzi na brzegu basenu i za glowe sie lapie ;)
 

Niestety, nagle skrocily nam sie dni i kiedy dojezdzam, wlasciwie juz koncza. Oby wreszcie skonczyli remont basenu w srodku, to treningi beda mogly potrwac dluzej. A po powrocie to oczywiscie szybka kolacja, prysznice i lozeczko. ;)

We wtorek przyszlo ochlodzenie i rano trzeba bylo naciagnac na grzbiet sweterek. ;) W pracy podobny schemat jak dzien wczesniej, czyli sporo czasu spedzilam z Huy'em na przerabianiu przepisow i ogladaniu "na zywo" co sie dzieje.

Z domu dostawalam smsy, np. taki, pokazujacy w jakim Nik obudzil sie towarzystwie ;)

Po odrobieniu swojego czasu, popedzilam do domu, zgarnelam dzieciaki i pojechalismy nad jezioro. Bylo piekne slonce i temperatura okolo 24 stopni, ale wial chlodny wiatr, wiec dla mnie kapiel odpadala, mimo ze woda byla nadal w miare ciepla po ostatnich upalach. Normalnie pewnie bym odpuscila, ale wiedzialam ze prawdopodobnie bedzie to nasza ostatnia szansa zeby pojechac tam w srodku tygodnia. Potworkom wiatr oczywiscie nie przeszkadzal i najpierw poplyneli na deskach, a potem szaleli w wodzie.

Troche sztywno, ale pozuja ;)

Wreszcie zglodnieli, wiec przeszlismy sie do budy z zarciem, a potem Bi zasiadla z ksiazka, a Nik... zaczal jeczec. Chcial do wody, ale nie sam. :/ Siostra stanowczo odmowila, wiec zaczal ciagnac mnie. Na moja odmowe strzelil focha i zazadal odwiezienia do domu, tyle ze nie chcialo mi sie kursowac w te i we wte. W koncu, po chyba pol godzinie takiego marudzenia, oznajmilam ze mam dosc i zaczynamy sie zbierac. Wtedy, jak na komende, kawaler stwierdzil ze chce poplywac kajakiem. 

Przyplywa spowrotem

Mialam ochote tupnac noga, ze teraz moze mnie pocalowac i wracamy, ale Bi ucieszyla sie, ze bedzie mogla dluzej poczytac, wiec machnelam reka i dalam chlopakowi kase na wypozyczenie. Nawet po okrazeniu kajakiem calego jeziora, Nik nie mial dosc i sam poszedl poskakac z pomostu i robic jakies akrobacje.

Jeszcze go ryby w nos dziabna :D

I nie przeszkadzalo mu, ze zblizal sie wieczor, temperatury byly srednie i plaza wlasciwie opustoszala. Przyjechalismy do domu, rozwiesilam mokre rzeczy dzieciakow, troche czlowiek sie polenil i coz, znow trzeba sie bylo klasc.

Srodowy ranek niczym dzien swistaka. Nadal w srodku nocy do roboty, gdzie ciagle szkolenia. Przynajmniej widac nieco swiatelko w tunelu, choc jakos nie widze skonczenia tego do piatku. No, ale zobaczymy. Kiedy wychodzilam z pracy, jak na komende zaczelo padac i lalo jak z cebra calutki dzien. Przy okazji bylo tylko 19 stopni, wiec najchetniej zaszylby sie czlowiek z goraca kawa pod kocykiem. Niestety, tego dnia Bi miala swoj pierwszy trening ze szkolna druzyna. Byla oczywiscie mocno poddenerwowana, ale umowila sie przed wejsciem z kolezanka, wiec liczylam ze jakos sie ogarnie. I tak zreszta musialam z nia wejsc, bo mialam formularz oraz czek. Niestety, rodzicom nie wolno jest zostawac na treningu, co przyznaje troche mnie rozczarowalo. Normalnie moze bym zostala pospacerowac, bo to taka fajna, spokojna okolica, ale ze lalo, to wrocilam do domu. Po 1.5 godzinie pojechalam po corke spowrotem, ciekawa jak jej sie podobalo. Okazalo sie, ze wyszla zachwycona, ze treningi latwe, ale ciekawe, bo nie samo plywanie raz w jedna, raz w druga strone, ale tez skoki, oraz cwiczenia gdzie wychodzi sie z basenu i robi pompki, przysiady, itd. Dziewczyny rozdzielone sa pod wzgledem szybkosci, choc tych z I klasy trenerzy w sumie nie znaja. Bi trafila do ostatniej grupki, choc w trakcie "awansowala" do szybszej. ;) Faktycznie uzywaja tych pletw i desek, wiec przynajmniej wiem, ze zakup nie poszedl na darmo. Wrocilysmy do domu i juz nigdzie nie musialam sie ruszac, bo z powodu pogody trening Kokusia zostal odwolany. Oni niestety nadal plywaja na zewnatrz, a tu nie dosc ze padalo, to jeszcze spadla temperatura. Nie powiem zebym byla smutna. ;) Za to zrobilam kolejne 3 sloiki malosolnych, bo ogorki nadal intensywnie produkuja. Dobrze, ze moj tata je lubi i co tydzien wreczam mu sloik, bo sami bysmy tego nie przejedli. :D

Do karmnika dla kolibrow wlaza mi osy, ktore potem bzycza w srodku, nie mogac znalezc wyjscia. Rozkrecilam go, zeby wypuscic niesforne insekty, ale kolibry przylatuja nawet do karmnika bez nektaru i lezacego na stole ;)

W czwartek niestety musialam zaczac dzien jeszcze wczesniej niz ostatnio. W ramach treningu musialam wypuscic jedna partie, choc chlopak ktory mnie trenowal powiedzial ze ode mnie zalezy ile ich wypuszcze, choc im wiecej, tym lepiej, zeby sie obeznac z papierami oraz programami komputerowymi. Tak w ogole to pisze "partia" z braku odpowiedniego slowa, ale ze to laboratorium a nie fabryka, to tak naprawde wypuszczamy jedna lub dwie fiolki po 30mL. :D W kazdym razie, zeby jak najlepiej to zapamietac i ogarnac, stwierdzilam, ze wypuszcze dwie. Napozniejsza partia jest wypuszczana troche na wariata, bo zaraz po partii produktu klienta, wiec uznalam ze najlepiej wypuscic pierwsza, druga lub trzecia. Pierwsza od razu skreslilam bo wypuszczana jest o 1:30 w nocy. ;) Padlo wiec na druga i trzecia, choc zeby zdazyc musialam i tak przyjechac o pol godziny wczesniej. To zas oznaczalo pobudke o 2. Ech... Pojechalam i kurcze. Nie powiem, ze tego nie ogarniam, bo w miare ogarniam, ale przyzwyczajona jestem, ze wszystkie dokumenty dostawalam juz skompletowane i posegregowane w logiczna calosc i po prostu kolejno przegladalam. Tutaj przekazujemy aptece nasza fiolke i oni juz sobie rozcienczaja material i rozdzielaja na dawki, a my w miedzyczasie przeprowadzamy wlasne testy. Oznacza to, ze wszystko przebiega na wyscigi, a z pomieszczenia produkcyjnego oraz od laborantow dostaje wszystko pomieszane: tu jakis wydruk, tu jakis swistek, tam wyniki testu, itd. Czasem komplet jednego testu to 3 strony, ktore dostaje sie osobno i pomieszane z innymi. Ogolnie to na samym poczatku wszystko idzie spokojnie i pomautku, a po 10 minutach nagle zrzucaja ci caly stos na blat. W dodatku trzeba pamietac ktory numerek zweryfikowac z ktorym programem komputerowym, a i w nich posprawdzac wszystkie ustawienia. W rezultacie, mimo ze wszystko to moze 20 stron, wypuszczenie pierwszej partii zajelo mi... 1.5 godziny. :D Do wypuszczenia kolejnej zostalo pol godziny, wiec tylko szybko popedzilam do toalety oraz wypic ekspresowa kawe i cos przekasic. Druga partia zajela mi... godzine, wiec niewielki, ale byl postep. ;) Wiedzialam juz jednak, ze nie moge skonczyc na tych dwoch, mimo ze do samego treningu wystarczyly. Umowilam sie wiec z tym chlopakiem, ze w piatek znow przyjade wczesniej i wypuszcze dwie partie. Poki co, do konca dnia zajelam sie codziennymi pierdolkami. Po pracy do domu, gdzie mialam chwile na dychniecie, po czym trzeba bylo zawiezc Bi na trening. Przynajmniej pogoda sie poprawila i wyszlo slonce, choc niestety nadal bylo chlodno i w dodatku wial wiatr. Po dyskusji stwierdzilismy, ze lepiej zeby Nik odpuscil sobie ponownie trening, bo zaraz zaczyna sie szkola i nie chcielismy zeby sie akurat pochorowal. Dla Bi niestety dzien nie konczyl sie na treningu, bo jej druzyna na to popoludnie zaplanowala spotkanie. Jedni z rodzicow maja dostep do prywatnej plazy nad jeziorem przy ich osiedlu i zaprosili dziewczyny na spotkanie integracyje. Zamiast wiec odebrac Starsza i pojechac do domu, musialam wiezc ja na drugi koniec naszej miesciny. Okazalo sie tez, ze podobnie jak rodzice nie moga sobie popatrzec na treningi, tak samo tutaj tylko podjezdzali, wysadzali corki i odjezdzali. Co bylo robic; ja tez wysadzilam Bi przed wejsciem na plaze i pojechalam. Gdzie te czasy gdzie wszystkie mamuski tez staly w koleczku i plotkowaly? :D Wrocilam do domu, posiedzialam z chlopakami, po czym znow musialam odbyc kurs. :/ Wrocilam oczywiscie wykonczona, bo ile mozna tak jezdzic w te i spowrotem... Na szczescie, po ulewnym deszczu poprzedniego dnia, wszedzie nadal bylo mokro, wiec nie musialam podlewac.

W koncu nadszedl wyczekany piateczek, ktory niestety ponownie musialam zaczac zbyt wczesnie. ;) W pracy znow na dzien dobry wypuscilam partie, choc nie spojrzalam ile mi to zajelo, wiec nie wiem czy poprawiam wlasne rekordy. Zreszta, duzo zalezy tez od laborantow, bo jedni szybciej radza sobie z testami, drudzy wolniej. Kolejnej partii nie wypuscilam, bo zepsula sie maszyna i jej nie bylo. ;) Mialam usiasc z szefem do dalszego szkolenia, ale caly czas cos sie dzialo, ktos zawracal mu glowe czym innym i w koncu usiedlismy dopiero o 7. Pechowo, musialam wyjsc juz o 8, a on sie rozgadal, pomalu i flegmatycznie... Oczywiscie nie skonczyl i bede musiala scigac zastepcow zeby mnie laskawie podszkolili i (najwazniejsze) podpisali swistek. :/ Pozniej wyskoczylam z pracy jak z procy i popedzilam do domu. Tego dnia Bi miala spotkanie organizacyjne w high school. Umawialy sie z najlepsza kolezanka, ze pojada na nie razem, ale ta wziela i wyjechala na wakacje. ;) Starsza mogla je sobie odpuscic, ale uparla sie jechac. Tyle ze blagala mnie zebym ja zawiozla. Pojechalysmy, myslac ze juz tam zostane, bo pewnie dla rodzicow tez urzadza jakas prezentacje. Okazalo sie jednak, ze policja zablokowala parking, a auta puszczala tylko sznureczkiem, tak zeby kazdy mogl przed wejsciem wypuscic dziecko i do widzenia. Bi mine miala nietega, ale poszla. Wrocilam do domu, po czym po dwoch godzinach musialam jechac po corke. Tym razem policja zablokowala dojazd pod drzwi, a wszystkich kierowali na parking. :D Po chwili mlodziez wyszla, a z nimi Starsza, w gronie kolezanek.

Bi zaznaczylam Wam strzalka na chodniku ;)

Poki co zadowolona, choc nie znalazla szafki, wiec bedzie musiala ja odszukac w poniedzialek rano. Dostala koszulke, identyfikator i mape szkoly, co pewnie jej sie przyda przy poszukiwaniu sal. ;)

Cyfra 29 oznacza rok w ktorym ukoncza szkole srednia ;)

W domu dlugo nie posiedzielismy, bo trzeba bylo zaliczyc zakupy i to tak zeby zdazyc przed treningiem Bi. Udalo sie, nawet pomimo ze dzieciaki naciagnely mnie na bubble tea, a po drodze zamowilismy jeszcze pizze. Tym razem w domu mialam godzinke na dychniecie, po czym panna jechala na trening. Zeby ja odebrac, wyjechalam nieco wczesniej, bo chcialam jeszcze pospacerowac po tamtej okolicy. Zaszlam troche za daleko i potem pedzilam zeby wrocic na czas. Na szczescie Bi zawsze i zewszad wychodzi jako jedna z ostatnich. ;)

Po co sie przebierac, jak mozna wracac w stroju? :D

A po powrocie w koncu moglam cieszyc sie wyczekanym weekendem. Nawet zwierzyniec byl jakis bardziej zrelaksowany ;)

Czasem sobie tak zgodnie leza niedaleko siebie :)

piątek, 15 sierpnia 2025

Tydzien z pomieszanym grafikiem

Na poczatek zdjecie jeszcze z minionego piatku, ktore przyslal mi Nik. Chlopak strasznie byl podekscytowany, ze Oreo choc raz nawiedzila go w lozku. :D

Nasz kot zwykle przylazi do M. albo do mnie, do dzieciakow rzadko

Sobota, 9 sierpnia, zaczela sie dla mnie od dlugieeego snu. Troche przerywanego niestety, bo tuz przed 7 Oreo zaczela wrzaski. Zostawilam jej uchylone drzwi tarasowe, ale M. je nad ranem zamknal, bo noc byla bardzo zimna i dol domu sie solidnie wychlodzil. Kot nie mial wiec jak wyjsc i lazil po sypialniach drac mala mordke. :D Nie mniej, kiedy sama wstaje nad ranem, spie kiepsko, przebudzam sie co jakis czas, jakby organizm nie mogl sie do konca zrelaksowac wiedzac, ze niedlugo bedzie musial sie obudzic. Teraz spalam jak zabita. Kiedys zwykle slyszalam budzik M., jak sie kreci w lazience lub na dole, a tym razem nic. Dopiero kiciul mnie obudzil. Wstalam, wypuscilam mekole i wrocilam do lozka. Nastawilam budzik na 9 zeby nie spac do poludnia, ale po wylaczeniu go jeszcze przysnelam. Ostatecznie wstalam po 10. Bi byla juz na nogach i zdazyla nawet pojsc do krolikow sasiadow, ktorymi opiekuje sie od powrotu z kempingu. Nik dogorywal jeszcze w lozku. Akurat zdazylam zjesc sniadanie i sie ogarnac, kiedy syn uznal ze pora cos przekasic, ale chcial sie nauczyc robic jajecznice. Moglabym przysiac ze juz kiedys mu pokazywalam, ale chyba dawno, bo twierdzil ze nie pamieta. Przewrocilam oczami, bo to zadna filozofia, ale zgodzilam sie dawac mu wskazowki kiedy ja szykowal. Bi oczywiscie wyczula pismo nosem i zjawila sie w kuchni, oznajmiajac ze ona tez chce jajecznice. Wzruszylam ramionami, ze ok, Nik zrobi wieksza porcje, ale panna uparla sie ze chce dla siebie zrobic sama. No tak, czego ja sie spodziewalam... ;) Dobrze ze mamy 4 patelnie, bo nie chcialo mi sie zmywac na szybko miedzy jedna jajowa a druga. Po sniadaniu, dzien poczatkowo mijal dosc leniwie. Nadal mielismy piekna, letnia pogode, goraca ale bez wilgotnosci, wiec stwierdzilam ze klapne sobie pod parasolem na tarasie. Malo zawalu nie dostalam, kiedy zaczelam go otwierac i spod spodu wypadlo mi cos prawie na glowe. Po sekundzie bezdechu z paniki, okazalo sie, ze to pelno trawy i jakies nieruchawe, zielone owady. Dopiero pozniej doczytalam, ze najprawdopodobniej to robota osy, ktora buduje w zakamarkach takie trawiaste gniazda. Znosi pozniej do nich sparalizowane owady i sklada na nich jaja. Faktycznie, jakis czas temu widzielismy, ze w faldy zamknietego parasola co chwila wlazi osa, ale nie zwracalismy na to wiekszej uwagi. Calkiem ciekawe znalezisko. :) Wrocil z pracy M., ktory zajechal jeszcze do Polakowa, wiec przywiozl torby "dobroci". Popoludnie mijalo na domowych porzadkach, wstawianiu zmywarki, prania, itd., ale wreszcie troche sie uspokoilo, malzonek polozyl sie na drzemke, a ja ponownie siadlam na tarasie. W ktoryms momencie miedzy drzewami cos zaczelo solidnie halasowac. Najpierw myslalam ze to wiewiorki, ale cos za glosne byly. Zaczelam sie bardziej przygladac i zobaczylam jak cos ciemnego skacze przez zarosla. Pierwsza mysla bylo, ze to Oreo, po chwili jednak kawalek dalej, w przeswicie, dostrzeglam wielki, czarny ksztalt. Niedzwiedz jak malowany. ;) A za nim cos mniejszego i skocznego - niedzwiadek. Czyli matka z przynajmniej jednym mlodym. Ciesze sie, ze nie bylam akurat na dole, w warzywniku. :D Mimo lekkiej paniki, wmowilam sobie, ze rodzinka misiow poszla daleko i szybko nie wroci i zmusilam sie do zejscia do szopki po srodek na chwasty. Tym razem mialam dla niego zadanie specjalne. Mam na rabacie z przodu takie niby kwiaty, nawet calkiem ladne, ale rozsiewajace sie po calym ogrodzie. W dodatku to takie paskudztwo, ze ma mocne korzenie, ale delikatne lodygi i probujac je wyrwac, lodyga sie urywa, korzen zostaje, a za rok roslina wyrasta jeszcze mocniejsza. Jakby malo bylo tego, ze rosnie w kepach i samo sie rozsiewa, to juz na poczatku lata sie"kladzie", przygniatajac okoliczne kwiatki. Rok temu probowalysmy z Bi je wykopac, ale korzenie maja tak mocne, ze nie moglysmy sobie z nimi poradzic i w tym roku poodrastaly. Tym razem wiec postanowilam je poprzycinac, a kikuty lodyg spryskac herbicydem. Moze tym razem je ukatrupie. :D A ze psikadlo juz mialam, to spryskalam przy okazji chwasciory wyrastajace na kostce. ;) Kiedy ja walczylam z niesfornymi kwiatkami, M. zdazyl wstac z drzemki i poszedl poprzekladac drewno przy szopce. Przy okazji odkryl za nia jame wykopana przez jakies zwierze i to calkiem spore (podejrzewamy swistaka), w ktorej gniazdo urzadzily sobie... osy. Jak to z tymi uroczymi owadami bywa, calego drewna malzonek nie przelozyl, bo kiedy sie zanadto zblizal, osy zaczynaly przy nim krazyc i nie chcial zeby go ktoras uzadlila. Czyli swietnie. Trzeba sie pozbyc gniazda... :/ Poznym popoludniem Bi musiala pojsc ponownie do krolikow, bo rano wypuszcza je z klatki, a po pod wieczor zamyka spowrotem. Ze wzgledu na niedzwiedzie poprosila zebym poszla z nia, wiec skorzystalam z okazji na mala przechadzke. No coz... mialam pecha, bo u nas misie przeszly sobie bokiem, ale u sasiadow zastalysmy wywalony smietnik. Suuuper...

Szlag

Na dodatek, panna Bi miala odruch wymiotny, wiec wiekszosc musialam posprzatac ja. A moglam sobie zostac w domu. ;) A na wieczor ponownie musialam upiec chlebek bananowy, bo owoce robia sie ciemne w zastraszajacym tempie, a kolejnego dnia anonsowal sie dziadek.

W niedziele moglam pospac znacznie dluzej niz w dzien powszedni, ale krocej niz bym chciala, bo na 9:30 jechalismy do kosciola. Po powrocie napisalam do taty ze juz jestesmy i przyjechal na (prawie) coniedzielna kawke. Posiedzial jak zawsze ze 3 godzinki, po czym pojechal, wzdychajac ze trzeba sie szykowac na kolejny tydzien. Ja musialam zabrac sie za skladanie prania, co uswiadomilo mi, ze jednak bez klimatyzacji sie nie obedzie. Po kilku suchych i nieco chlodniejszych dniach, ponownie nadeszla fala wilgoci oraz ponad 30-stopniowych upalow. Dom byl nieco schlodzony, wiec poczatkowo wydawalo sie, ze w srodku klima nie bedzie potrzebna tego dnia, ale na gorze po poludniu zrobilo sie 30 stopni. Przy skladaniu prania, pot lal mi sie ciurkiem po tylku i stwierdzilam ze nie ma sensu sie meczyc. Klimatyzacja wnet schlodzila chalupe i przynajmniej czlowiek wiedzial ze spokojnie sie wyspi, bo tego snu i tak nie ma za duzo. Na wieczor trzeba bylo przygotowac ciuchy, sniadaniowke i zebrac sily na kilka dni kieratu. A kiedy juz zaczelo sie sciemniac, dzielne chlopaki ruszyly z latarka zeby wypowiedziec wojne niesfornymi owadom zza szkopki. :D

My z Bi patrzylysmy z bezpiecznej odleglosci :D

Poniedzialek zaczal sie od ostatniej "normalnosci", czyli pobudki o 2:30 nad ranem. Zaparkowalam ponownie w drugim rzadku pod naszym budynkiem. Zreszta, dyspozytor kierowcow upewnia sie caly czas, ze nikt nie parkuje na tym drugim parkingu. Poki co, wszyscy wola sie cisnac na naszym. ;)

Moja zwykla trasa spacerowa zostala zablokowana przez zwalone drzewo i po tygodniu nadal nikt nie kwapi sie do jego uprzatniecia :/

Dzien uplywal pracowicie, bo przyleciala dziewczyna z Vegas, ktora zaczela ze mna intensywnie przerabiac procedury. Przygotowala tez nowe zakladki do szuflad zeby latwiej bylo wszystko znalezc, choc mi wydaje sie to mocno na wyrost, bo kiedy juz sie wie czego szukac i gdzie mniej wiecej to jest, nie ma znaczenia czy oznaczenia beda mniejsze czy wieksze... Wiekszosc czasu spedzilam na dalszym przerabianiu wirtualnych szkolen, bo zostala mi juz ich tylko garstka, wiec chcialam miec je juz z glowy. Okazalo sie jednak ze na koniec zostaly godzinne symulacje jednego z programow komputerowych, wiec troche to zajelo. To ten sam program z ktorym zmagalam sie w Las Vegas i ponownie robia glupote, bo symulacja obejmuje to, co robia laboranci i potem to, co musi odhaczyc kontrola jakosci. Oszalec mozna bo czesc laboratoryjna jest dluga i skomplikowana i za kazym razem, kiedy doszlam juz do "mojej", zupelnie nie bylam w stanie sie skupic... Po pracy popedzilam z ulga do chalupy, gdzie jak zwykle przywital mnie natlok obowiazkow. Dobrze, ze Bi chociaz rozladowala zmywarke. Pod wieczor Potworki mialy trening. Na zewnatrz, wiec cale szczescie ze wrocily okrutne upaly. ;)

Na koniec treningu cala uwaga skupila sie na wielkiej plazowej pilce, ktora mozecie zauwazyc obok slupka

Po powrocie do domu, Mlodszy stwierdzil ze zrobi sobie jajecznice. Odkad w sobote nauczyl sie ja przygotowywac, teraz robi 2 razy dziennie - obsesja normalnie. Tego dnia zajechalam po pracy do sklepu i dokupilam wielka pake - 18 jaj. Czy wystarczy do konca tygodnia? ;)

Mmmm... pysznosci. Zartuje; ja akurat nie przepadam ;)

Wtorek rozpoczal sie typowo. Pobudka o nieludzkiej porze i do roboty. Tam ponownie tluklam wirtualne szkolenia, a dodatkowo siadla ze mna dziewczyna z Vegas. Moj szef nie ogarnia szkolenia nowych pracownikow, ale ona na szczescie orientuje sie jak to "ugryzc", wiec przerobila ze mna troche przepisow i omowila ogolny plan. W rozpisce mam kilka rzeczy stanowiacych przygotowanie do calodziennej produkcji, ktore musze obserwowac, a ktore niestety odbywaja sie wieczorem. Oprocz tego kilka punktow do obserwacji w dzien, ale to oczywiscie juz latwo odhaczyc. Zreszta, juz tego samego dnia zasiadlam z zastepca od kontroli jakosci, ktory pomaga nam w tym tygodniu. Tak w ogole, to chlopak jest azjata i ma na imie... Huy. Wymowa jednak jest zupelnie nieadekwatna do pisowni. :D W kazdym razie, poniewaz ta dziewczyna chciala zebym jak najwiecej odhaczyla w tym tygodniu, poki tu jest, wiec stwierdzilam, ze w srode nie pojade rano do pracy, tylko dopiero na wieczor i zostane juz na nocna zmiane. Spytalam szefa czy tak bedzie ok, on potwierdzil, wiec pomyslalam ze super. W srode porzadnie sie wyspie, a potem bede miala caly spokojny dzien, a w czwartek tez przyjade nad ranem, odespie ile dam rade i bede miec drugi spokojny dzien. Taaa... plan byl super, szkoda ze spalil na panewce, ale o tym pozniej. Wracajac do wtorku. Nadal trwala u nas fala niemozliwych upalow, wiec po robocie tylko zgarnelam Potworki i pojechalismy nad jezioro. Dzien wczesniej mlodziez probowala sie umowic z jakimis znajomymi, ale okazuje sie, ze mnostwo osob wyjezdza na sam koniec wakacji, inni maja treningi i zadnemu nie udalo sie zgarnac kolezanki czy kolegi. Mnie to nawet pasowalo, bo wole pilnowac wlasnych dzieciakow, a nie obcych. Nad jeziorem niespodziewanie wpadlam na swoja dobra kolezanke. Dzwonila do mnie wczesniej (zeby spytac czy wlasnie nad jezioro sie nie wybieram), ale w pracy bylam taka zalatana, ze nie mialam szans oddzwonic. Jak juz siadlam na lezaku, a Potworki odplynely na deskach, stwierdzilam ze i tak siedze, to moge pogadac.

Odplywaja w sina dal

W ten sposob okazalo sie, ze jestesmy w tym samym miejscu, tylko na dwoch koncach plazy! :D Pogadalam sobie za wszystkie czasy, szkoda tylko ze Potwory oraz starsza corka mojej kolezanki nie chcieli nawet na siebie spojrzec, a co dopiero razem spedzic czas. ;) One zreszta posiedzialy jeszcze z godzinke i pojechaly bo byly tam od 11 rano, a my dojechalismy dopiero przed 14. Potwory praktycznie nie wychodzily z wody. Byli bez kolegow, wiec nie mieli wyjscia, tylko spedzic czas ze soba. Plywali, skakali z pomostu, itd.

Nik skacze stylem mocno swobodnym ;)

Ja zreszta tez sporo czasu spedzilam moczac tylek w jeziorze, bo przy tym upale nawet w cieniu pot lecial mi po plecach. Trzeba tez bylo pojsc do budy z zarciem, bo bylismy bez obiadu, a ja w ogole nic nie jadlam chyba od 10 rano, gdzie tymczasem zrobila sie 16.

Bi posiada znacznie wieksza gracje niz brat :D

Do chalupy wrocilismy po 18 i czulam sie jak po jakims maratonie. Cieszylam sie, ze nie musialam szykowac jedzenia i ubran do pracy. Myslalam ze posiedze troszke dluzej, ale zapomnij. O 21:30 juz same mi sie oczy zamykaly i walnelam sie do lozka, cieszac sie ze kolejnego dnia moge spac do oporu.

Taaaa ;)

O 5:42 obudzil mnie sms od... szefa. Czy przyjezdzam rano bo dziewcze z Vegas chce kontynuowac moje szkolenie, a dodatkowo przyjechal jego boss oraz boss owego bossa (:D) i chcial mnie poznac. Najpierw przeszlo mi przez mysl zeby udac ze spalam i nie widzialam wiadomosci, ale potem stwierdzilam ze zbyt nowa jestem zeby sobie tak w kulki leciec. Odpisalam wiec, przypominajac mu o planie przyjscia na noc, ale ze jesli chce to przyjade rano. Odpisal ze przeprasza, ze cos zawiodla komunikacja i ze tak, chcialby zebym przyjechala rano. Co bylo robic. Wstalam i wyszykowalam sie, ale dojechalam tam dopiero okolo 7:30. I wkurzylam, bo ten szef szefa mojego szefa juz zdazyl pojechac, zas A. z Vegas caly dzien zajela sie jakimis sprawami z bossami i tyle ja widzialam. W ogole wydawala sie jakby urazona. Moze myslala ze specjalnie postanowilam nie przyjechac do roboty zeby sie od niej uwolnic. ;) Jak juz tam jednak przyjechalam, to zostalam na 8 godzin, myslac ze moze dziewczyna po poludniu bedzie miala chwile zeby ponownie usiasc ze mna nad przepisami. Nooo, nie miala. ;) W kazdym razie, musialam kompletnie zmienic plan, bo w pracy siedzialam do 15, wiec nie bylo mowy zebym na 21 wracala spowrotem. Stwierdzilam, ze przyjade w czwartek. Problem tylko w tym, ze tego dnia o 4:30 mielismy meeting, wiec wiedzialam ze bede musiala tam byc i rano i wieczorem. :/ W kazdym razie, po poludniu przywitaly nas burze i przelotne deszcze. Trening Potworkow zostal odwolany, a ja nie musialam podlewac warzywnika, wiec moglismy spokojnie posiedziec i pozbijac baki. ;)

Czwartek zaczelam juz normalnie, czyli o 2:30. ;) Dzien w pracy rozpoczal sie niemal od razu od meetingu, a ten tym razem byl dluuugi. Skonczyl sie dobrze po 5. Dziewcze z Vegas tego dnia wylatywalo, ale pojawilo sie jeszcze rano u nas. Myslalam ze moze usiadzie ze mna do szkolen, ale nadal "upiekszala" nasza dokumentacje. :/ Trudno. Przynajmniej w koncu odhaczylam wszystkie wirtualne szkolenia potrzebne do wypuszczania partii. Najlepsze, ze wydrukowalam sobie podsumowanie, zalaczylam do listy, po czym wchodze na stronke szkolen, a tam... wpadlo kolejne 6 z tego rozdzialu! Lekko sie podlamalam... ;) Wiekszosc mojej listy szkolen pozostala jednak pusta. Nie wiem jak moj szef chce to ogarnac w dwa tygodnie... Wyszlam z roboty juz o 10, bo wiedzac, ze bede musiala tam wrocic wieczorem, chcialam sie troche zdrzemnac. Lecialam na okolo pieciu godzinach snu i wiedzialam, ze nie przetrzymam nocki. Wrocilam do chalupy, gdzie chcialam sie jeszcze troche zmeczyc spacerem, a przy okazji lyknac swiezego powietrza. Dobra, raczej "swiezego", bo na zewnatrz znow mielismy "Floryde", czyli upal oraz wilgoc jak w dzungli. Bi chciala jednak sie wybrac do biblioteki, wiec stwierdzilysmy ze mozemy sie przejsc tam. Nik wybral sie oczywiscie z nami na rowerze. Coz... bylo goraco i duszno i na miejsce doszlysmy spocone jak myszy. A jeszcze trzeba bylo wrocic! :D Wspolczulam Starszej, bo jeszcze pare dni i bedzie pokonywac te trase codziennie. Co prawda planuje raczej jezdzic na rowerze. ;) Kiedy wreszcie doczolgalysmy sie do domu, trzeba bylo dokonczyc obiad i wreszcie moglam sie polozyc. Zwykle w dzien nie sypiam i kompletnie nie czulam sie zmeczona, wiec spodziewalam sie, ze poleze, pokrece sie i wstane, okazalo sie jednak ze zasnelam i spalam prawie 2 godziny. Przez to niestety reszte dnia bylam niczym snieta ryba. Wzielam prysznic, ktory troche mnie rozbudzil, ale nie do konca. Potworki mialy trening, na ktory M. ich zawiozl, a ja potem pojechalam odebrac. Tym razem jednak trener tak szybko skonczyl, ze kiedy przyjechalam (a zawsze robie to z zapasem czasu) juz wyszli z wody i zgarniali swoje rzeczy. Wrocilismy do domu, kolacja, a potem posiedziec troszke w towarzystwie "internetow" i na 22 trzeba bylo zbierac sie do roboty. :/

Cale to przedsiewziecie zakonczylo sie czesciowa porazka niestety. Dojechalam na czas, ale po zajrzeniu do laboratorium okazalo sie, ze chlopak, ktory zwykle zajmuje sie przygotowaniami do produkcji zadzwonil ze jest chory. Zostala dwojka mniej doswiadczonych pracownikow, ktorzy byli w stanie solidnej paniki i, co tu ukrywac, wku*wu. ;) Dodatkowo, brakowalo jakichs dokumentow, a plyn do sterylizacji nie byl wbity w program komputerowy. Musialam wiec zaczac dzien od pilnych telefonow do szefa. Brakujace dokumenty udalo mu sie przeslac na nasza drukarke, a plyn polecil zeby uzyc, ale powiedziec zastepcy od kontroli jakosci, zeby go wbil jak tylko sie pojawi. Ja niestety nadal nie posiadam dostepu do tej komputerowej inwentaryzacji. Wszystko bylo poopozniane, a koledzy wsciekli, wiec obawialam sie, ze guzik obejrze, a nie chcialam tez ich zbytnio stresowac stojac im nad glowa. W koncu jednak zadzwonili po innego chlopaka z wiekszym doswiadczeniem, on w koncu dojchal i wszystko nieco sie uspokoilo. Udalo mi sie obejrzec 3 z czterech aktywnosci, ale poniewaz wszystko bylo troche opoznione, jedna pracownica poprosila zebym ostatnia aktywnosc obejrzala przy wypuszczeniu drugiej partii. Zgodzilam sie, bo czemu nie, po czym, kiedy przyszlam popatrzec, okazalo sie, ze... zepsula sie maszyna. :D Tylko ja moge miec takie szczescie! No coz, nocka minela mi na przerabianiu nadal wirtualnych szkolen (choc obawialam sie, ze moge przy nich szybko zaczac przysypiac) i zaksiegowywaniu dokumentow. Kiedy nie udalo sie wypuscic drugiej partii, facet od kontroli jakosci pokazal mi jako ogarnac dokumentacje kiedy cos takiego sie wydarzy. Calkiem niespodziewanie wiec trafila mi sie pozyteczna lekcja. Kolejna proba wypuszczenia partii byla jednak po 5 rano, kiedy stwierdzilam ze pomalu czas stamtad uciekac. Zreszta, nie wiem czemu tamta dziewczyna powiedziala mi ze to jedna z aktywnosci z poczatkowej zmiany, bo partie wypuszczane sa cztery razy, w tym dwa kiedy jestem juz zwykle w pracy. Moge wiec to obejrzec kazdego dnia. Tuz przed wschodem slonca wyruszylam wiec do upragnionego domu. Wypuscilam psiura na siusiu, troche sie ogarnelam i tuz przed 6 padlam do lozka. Jakos przezylam, choc nie bardzo ciesze sie na mysl, ze juz niedlugo bedzie to moja codziennosc. ;)

A o piatku napisze juz nastepnym razem, bo przy konczeniu tego posta oczy mi sie same zamykaly... ;)

piątek, 8 sierpnia 2025

Czwarty kemping i (bardzo) brutalny powrot do rzeczywistosci

W piatek po pracy zajechalam tylko do domu po Bi, po czym popedzilysmy na zakupy. Po powrocie rozpakowac torby i musialam pedem brac sie za pakowanie. Przez to ze pogoda w czwartek byla taka a nie inna, wszystko zostalo mi wlasciwie na piatek. Troche sie nabiegalam, ale ostatecznie udalo mi sie spakowac wszystko, nawet czesc rzeczy z lodowki, bo ta zdazyla sie juz schlodzic. Wieczor to oczywiscie wszyscy po kolei pod prysznic, a ja jeszcze na szybko robilam malosolne zeby zuzyc ten stos ogorkow, ktory uzbieralam w ciagu kilku dni. 

Jeden sloik poupychala Bi

Obawialam sie, ze po powrocie bylyby z nich "kapcie". Wyszly 3 sloiki i liczylam ze po powrocie akurat beda gotowe do zjedzenia.

W sobote rano M. pracowal, a ja oraz Potworki odsypialismy. Ja prace, oni ciezki, wakacyjny czas. ;) Dlugo spac nie moglam, bo trzeba bylo skonczyc pakowanie i ogarnac chalupe przed wyjazdem. Nienawidze zostawiac burdelu, wiec na szybko szorowalam jeszcze kuchenke i zlew w kuchni, wstawialam ostatnia zmywarke, itd. Trzeba tez bylo zostawic kotu zapas jedzenia oraz wody. Poniewaz mialo nas nie byc tylko dwa pelne dni, a ostatnio zostawienie jej z uchylonymi drzwiami swietnie zdalo egzamin, postanowilismy to powtorzyc. Wrocil z pracy M., dokonczylismy co trzeba, wpakowalismy dzieciaki oraz psiura do auta i wyruszylismy. Jechalismy tylko niecale 2 godziny i na szczescie obylo sie bez wiekszych korkow, wiec jakos przed 15 bylismy na miejscu. Tym razem trafilismy na prywatny kemping z basenami, kortami tenisowymi (z ktorych nie skorzystalismy), budynkiem klubowymi i innymi atrakcjami. Swietne miejsce, ale cena niestety odpowiednia, czyli prawie jak za hotel. :D Mlodziezy sie jednak bardzo podobalo, bo jakze inaczej. Rezerwacje robilismy w ostatniej chwili, niecale 2 tygodnie wczesniej i na wybrane przez nas dni zostala juz tylko jedna (!) miejscowka. Okazala sie wiec taka sobie, bo wygladala niczym drozka przejazdowa, z minimum prywatnosci i zaraz po drugiej stronie ulicy od basenu oraz klubu. Cale dnie towarzyszyly nam wiec piski oraz krzyki dzieciarni, a w dodatku glosna muzyka ktora przez wiekszosc dnia puszczano przy basenie. W klubie zas odbywalo sie bingo oraz inne zabawy/konkursy i tez basy az dudnily. Zaleta bylo, ze stalismy pod rozlozystym debem, wiec pomimo upalu nie musielismy rozkladac zadaszenia. Wada bylo, ze drzewo przyciagalo ptaszyska, ktore s*aly nam po krzeslach i rozlozonych tam czasem (do suszenia) recznikach czy strojach kapielowych. :D

Nasza miejscowka z lotu ptaka
 

Pierwsze popoludnie spedzilismy na poznawaniu kempingu, wiec lazilismy i jezdzilismy w kolko na rowerach. Kemping jest otwarty do polowy listopada i ma nawet jeden basen oraz jacuzzi wewnatrz, wiec miejsce jest super nawet na jesien. Teraz - latem, bylo tam jednak za duszno i smierdzialo chlorem, wiec tylko zajrzelismy i szybko ucieklismy. Na zewnatrz (przy kolejnym basenie) byl plac wodny i choc Potworki sa na to stanowczo za "stare", Nik nie mogl sie oprzec pokusie. ;)

Nie ma jak sie pochlapac niczym przedszkolak...
 

Kemping ma tez farme, wiec poszlismy obejrzec zwierzaki. Wszedzie rozwieszone byly tabliczki, zeby ich nie glaskac, ale one wrecz sie nadstawialy, wiec wiadomo, ze Potworki nie mogly sie powstrzymac.

No i wez go tu nie poglaszcz!

Zreszta, jesli faktycznie chca zeby ludzie ich nie dotykali, powinni postawic podwojne ploty, jak w zoo. ;) Pod wieczor poszlismy jeszcze wyprobowac basen najblizej naszej miejscowki. Coooz... Woda okazala sie ziiiimna... :D Dla mnie za zimna zeby sie zamoczyc, choc Potworki oczywiscie stwierdzily ze cieplejsza niz na basenie gdzie trenuja.

Krotka chwila kiedy byli w wodzie razem i nie probowali sie zachlapac ;)
 

Oni wiec wlezli bez problemu, choc Nik szalal na calego, a Bi troche tylko pochodzila, twierdzac ze nie chce moczyc wlosow, po czym wyszla i usiadla na lezaku zeby poczytac. Wieczor spedzilismy jak to na kempingach - przy ognisku. Noc niestety byla bardzo chlodna, a ja okazalam sie totalna gapa. Dalam dzieciakom liste ciuchow do spakowania, a sama dla siebie zapomnialam... dlugich spodni. :O Ostatecznie przykrylam sie kocem i nie tylko bylo mi cieplo, ale tez ograniczylam dostep komarom, ktore ciely az milo.

W niedziele M. wstal jak zwykle wczesnie, Bi gdzies po 8, a ja z Kokusiem dogorywalismy do 9:30. :D Ranek byl leniwy, bo w przyczepie ogolnie ciezko sie ogarnac. W dodatku malzonkowi znow chwile zeszlo zeby wlaczyc ogrzewanie wody, wiec przyszlo mi poczekac zanim moglam sie spokojnie umyc. Potem relaksujaca kawa, a w miedzyczasie Nik odkrywal zakamarki kempingu. W sumie, dopoki pod wieczor nie pojechalam na przejazdzke rowerem, nie zdawalam sobie nawet sprawy jak ogromne bylo to miejsce. Nasz maly kacik niedaleko wjazdu, to byla moze 1/10, ale za to dzieki temu mielismy blisko do wszystkich atrakcji. Wczesnym popoludniem Nik stwierdzil ze idzie na ryby. Pole kempingowe mialo bowiem staw, wokol ktorego ustawiali sie wedkarze.

Na pienkach wokol stawu zamocowane zostaly takie smieszne, obrotowe krzeselka
 

I faktycznie co chwila bylo slychac podniecone krzyki mlodziakow, ktorym udalo sie wyciagnac zdobycz. Oni mieli jednak wedki ze splawikami. Splawiki mozna bylo kupic w sklepiku, ale Mlodszy oznajmil ze to nudno tak zarzucic wedke i czekac. Nadal wiec lowil wlasnym sposobem, choc oczywiscie nic sie nie zlapalo, poza wodorostami. ;) Za to podplywal do niego straszny zolw sepi i przygladal sie poczynaniom. Wokol bajorka pelno bylo tabliczek ostrzegajacych ze byl tam zakaz plywania, bo zolwie te sa agresywne i gryza. No ba! :O Po lunchu posiedzielismy, Nik szalal na rowerze, a Bi czytala ksiazke. Nie mozna bylo oczywiscie nie skorzystac z basenow. Najpierw poszlismy na troche dalszy, ale ze jest glebszy i zacieniony, woda byla w nim lodowata. Zaraz obok bylo jacuzzi, wiec z ulga wygrzalam w nim dupke, ale Potworki (zwlaszcza Nik) bardzo byly rozczarowane, bo nie wpuszczano do niego osob ponizej 18 roku zycia, a pracownicy bardzo tego przestrzegali. Wracajac na nasza miejscowke, stwierdzilismy ze skoro jestesmy mokrzy, mozemy rownie dobrze od razu przejsc na drugi basen. ;)

Mimo zachodzacego slonca, mozna bylo sie zagrzac
 

Ten jest wiekszy, ale plytszy i caly dzien w sloncu, wiec woda byla w nim wyraznie cieplejsza. Niestety, z racji placu wodnego na tym samym terenie, pelny byl zawsze szalejacych i wrzeszczacych dzieciakow. Juz wczesniej Potworki obczaily ze w budynku klubowym maja stoly do ping ponga oraz bilarda. O ile te pierwsze byly z reguly wolne i mozna bylo zagrac kiedy sie chcialo, o tyle do bilarda trzeba bylo wypozyczyc kije oraz kule i podac nazwisko, numer miejsca, itd. No i trzeba bylo "polowac" zeby akurat byl wolny. W niedziele po poludniu w koncu sie udalo, pewnie dlatego ze byla piekna pogoda i ludzie woleli siedziec na basenach. ;) Gralam w bilarda moze ze 3 razy w zyciu i zupelnie nie kojarzylam zasad, ale okazalo sie, ze M. grywal w mlodosci godzinami, wiec szybko wytlumaczyl dzieciakom co i jak i zagrali.

Ojciec daje lekcje synowi :)
 

Oczywiscie ogral i jedno i drugie w kilka minut. :D Wieczor spedzilismy oczywiscie przy ognisku. Tego dnia na szczescie bylo juz cieplej i dalo sie wysiedziec w krotkich spodenkach. Tyle ze trzeba sie bylo popsikac srodkiem na komary, inaczej nie dawaly spokoju.

W tzw. miedzyczasie zaczely splywac maile ze szkolnej druzyny plywackiej i wszystko mi opadlo. Pomijam fakt, ze na plywanie potrzeba wykupic cala liste "sprzetu". Ktos by pomyslal, ze wymagane beda tylko gogle oraz czepek. ;) Poza tym, trzeba zaplacic $130 za sama druzyne, ale oprocz tego dodatkowe $125 za branie udzial w szkolnych sportach. Nie wiem gdzie tu logika. :O Poza zakupami szkolnymi (gdzie u Bi nadal nie dostalam konkretnej listy), czekaja wiec mnie osobne zakupy w sklepie sportowym... Nie mowiac juz o tym, ze musze zalatwic formularz od pediatry zeby panna mogla uprawiac sport w szkole...

Poniedzialek to standard na kempingu, czyli poranna pobudka M. i Bi oraz moje i Kokusia dluzsze spanie. Ten ostatni "gnil" w lozku az do 10. ;)

Ale teraz maja miejscaaa...
 

Rano dostalismy niezbyt mila niespodzianke, kiedy kamera wychwycila Oreo wnoszaca do chalupy jakiegos zdechlaka. Najprawdopodobniej ptaszka i pozostalo tylko miec nadzieje, ze byl ukatrupiony na smierc. ;)

Pieknie dziekuje za takie "prezenty". ;)
 

Tego dnia pogoda byla dosc dziwna. Goraco i duszno, ale slonce caly dzien jakby za mgla. Dopiero pozniej doczytalam, ze znow w atmosferze nadszedl dym z pozarow gdzies w Kanadzie. Tak czy siak, po leniwym poczatku dnia, po poludniu wyruszylismy na basen. Ponownie ten mniejszy i zimny, choc przy goracej temperaturze zamoczyc bylo sie oczywiscie latwiej. 

Bi odmowila chociazby odwrocenia glowy w moja strone

No i moglam sie zagrzac w jacuzzi, czego nie mogl mi darowac Nik, marudzac ze lat prawie 13 to praktycznie 18 i dlaczego mu nie wolno. :D Po powrocie M. odpalil grilla, zjedlismy, po czym troche bylo relaksu, Nik pojechal na ryby, a pozniej poszlismy sprawdzic czy w klubie mozna w cos zagrac. W upalny dzien fajnie bylo posiedziec troche w klimatyzowanym budynku. Najpierw pogralismy w ping ponga, gdzie wszyscy bylismy tak samo kiepscy wiec niewiadomo kto wygral. ;)

Obie pary tak samo co chwila wystrzeliwaly pileczke na drugi koniec sali :)
 

Pozniej wypozyczylismy kijki oraz kule i poszlismy na bilard. Tu zdecydowanym zwyciezca byl Nik, ktory rowno ogral Bi oraz mnie. Za to my - dwie dziewczyny, jestesmy na bardzo podobnym poziomie, wiec do konca nie bylo pewne ktora wygra. Ostatecznie poszczescilo sie Starszej. ;)

Nie spodziewalabym sie, ze tak im sie spodoba
 

Poniewaz Potworkom ciagle nie bylo malo, zostawilam ich przy grze i wrocilam na nasza miejscowke, dotrzymac towarzystwa mezowi. :) Kiedy mlodziez wreszcie znudzil sie bilard, poszlismy jeszcze raz odwiedzic zwierzaki. Kozy nadstawialy sie do drapania i przewracaly oczami z "rozkoszy", ale jednoczesnie jedna zaczela mnie lizac po rece, po czym... ugryzla! Nie jakos mocno, ale jakby padlo na jakies dziecko, pewnie bylby wrzask. :D 

Niesforne miniaturowe kozki :)

A pod wieczor poszlismy jeszcze na chwile na basen i nalezy to zapisac ku potomnosci, ze M. zabral sie z nami! :O Co prawda chcial pojsc glownie na saune, ale po niej szybko oplukal sie pod prysznicem i wskoczyl dla ochlody do basenu. Potworki byly oczywiscie przeszczesliwe, bo wszedzie zawsze maja do towarzystwa matke, ale ojciec to naprawde rzadkosc. ;) 

Nie pytajcie mnie co tu Nik wykrzykuje. ;) Bi na lezaku, a M. chyba jeszcze w saunie

Wieczor to oczywiscie siedzenie przy ognisku, przy czym tym razem przywiezlismy ze soba kielbaske do upieczenia. Ja z M. zjedlismy ze smakiem i nawet Nik sie skusil, tylko Bi krecila nosem.

Wtorek zaczelam wczesniej i wstalam jeszcze przed Potworkami, zeby wyszykowac sie nim wstana, na wypadek gdyby chcieli jeszcze skorzystac z basenu czy innych atrakcji. Co prawda poranek okazal sie niespodziewanie rzeski, a do tego zerwal sie mocny wiatr, wiec sama kapac sie nie zamierzalam, ale dzieciaki to insza innosc. ;) Okazalo sie jednak, ze zadne nie wykazalo wiekszego entuzjazmu. Bi wolala spedzic ranek z ksiazka, a Nik chwycil wedke i ruszyl znow nad staw. Pojechalam tylko z Mlodszym do sklepiku, gdzie kupilismy magnesik, jemu koszulke, a dla siebie wzielam bluze. Przyda mi sie akurat pod kurtke narcirska. Niestety, przy odpinaniu przyczepy, odkrylismy przeciek i teraz pytanie co jest uszkodzone i dlaczego. :( To jednak bedzie zagadka dla M. na inny dzien. Do 12 mielismy opuscic kemping i choc raz udalo sie niemal idealnie. Dzieki temu, ze byl srodek tygodnia, nie napotkalismy tez zbytnich korkow (choc male zageszczenie bylo w jednym miejscu przez roboty drogowe) i dojechalismy do domu okolo 14. Pozostalo rozpakowac caly ten majdan, pozniej wszyscy po kolei pedzili pod prysznic, a potem zaczelam caly cykl pokempingowego prania. ;) Na sam wieczor zas, trzeba sie bylo szykowac do pracy i klasc w miare wczesnie oczywiscie. Pocieszalo tylko, ze kolejnego dnia byla juz sroda, wiec reszta tygodnia miala szybko zleciec. 

Srode zaczelam brutalna pobudka o 2:30 nad ranem. Pojechalam do roboty, gdzie na dzien dobry czekalo na mnie kilkadziesiat maili, w tym jeden "krzyczacy", ze nie wyslalam raportu wydatkow po wyprawie do Las Vegas. Kurcze, przyznaje, ze zaraz po przyjezdzie o tym pamietalam, ale kiedy spytalam szefa czy pomoze mi to wypelnic (bo nigdy wczesniej nie mialam z czyms takim do czynienia), ten odparl jak zwykle, ze "tak, tylko daj mi chwilke" i to by bylo na tyle. Pozniej wpadlam w wir szkolen oraz egzaminow i wydatki zupelnie wylecialy mi z glowy. Na swoje usprawiedliwienie dodam, ze do teraz nie dostalam zadnego przypomnienia czy ponaglenia, az nagle w poniedzialek, niemal 2 miesiace po wyjezdzie, (choc odczytalam dopiero w srode) przyslali grozbe ze za nie wyslanie raportu grozi zablokowanie korpo karty. :O W kazdym razie, stwierdzilam, ze poczekam na szefa zeby nie narobic balaganu. W miedzyczasie przegladalam reszte maili i probowalam sobie przypomniec w ktorym miejscu skonczylam sprawdzac moj egzamin. Az w ktoryms momencie slysze strzepki rozmow, cos o drugim parkingu, niebieskiej toyocie, kolach... Az mi sie goraco zrobilo! Pobieglam do rozmawiajacych facetow, potwierdzilam miejsce parkingowe, auto - moje!!! Wybieglam za nimi z budynku klnac niczym szewc! Pozniej jeden chlopak sie smial, ze ja nigdy nie przeklinam, a tu puscilam taka wiazanke. Ale w takiej sytuacji, kto by nie puscil?! :D Okazalo sie, ze jeden z kurierow chcial cos wziac ze swojego auta przed wyruszeniem w trase. Wyszedl i uslyszal odglos wiercenia. Spojrzal w strone dodatkowego parkingu i dostrzegl ludzi krecacych sie przy moim samochodzie. Krzyknal ze dzwoni na policje i banda wskoczyla w auto i odjechala. Zdazyli odkrecic sruby w trzech z moich czterech kol. :/ Na szczescie chlopaki szybko je przykrecili spowrotem, a ja przeparkowalam na nasz parking, blokujac dwa samochody, ale co zrobic skoro u nas nigdy nie ma miejsc. Zreszta, dlatego wlasnie czesc osob parkuje na tamtym parkingu, a nasza firma jeszcze za to placi. Mialam niesamowitego farta. Ta szajka najwyrazniej upatrzyla sobie tamten ciemnawy parking (nic dziwnego, skoro ludzie parkuja tam nad ranem, a nie ma kamer), bo potem sie dowiedzialam, ze poza ukradzionymi kolami tamtej dziewczyny dwa tygodnie temu, ukradziono tez kola jakiemus chlopakowi z apteki. Musialam oczywiscie zadzwonic na policje, a potem porozmawiac z panem policjantem. Facet udawal zdziwionego, bo "oni tutaj ciagle przejezdzaja". Taaa, na pewno, skoro to trzecia kradziez/ proba kradziezy w ciagu kilku tygodni. :/ W kazdym razie, wiesci w pracy szybko sie rozeszly i kazdy przechodzacy zaczepial mnie, ze "to twoje auto probowali okrasc?!". ;) Jeden z managerow powiedzial ze bedzie probowal zalatwic ochrone, ktora bedzie monitorowac tamten parking. W miedzyczasie probowali zwerbowac kierowcow, zeby parkowali tam po pol godziny kazdy, ale faceci sie zbuntowali. Wiadomo, to nie nalezy do ich obowiazkow, a poza tym mieli obawy ze w razie klopotow ktos ich postrzeli. Tak czy owak, musialam wrocic do normalnych obowiazkow w pracy. Szef sie zjawil, ale na pytanie o pomoc w raporcie wydatkow, tylko ciezko westchnal, ze nie wie kiedy bedzie mial chwile, wiec wrocilam do laptoka i probowalam sama dojsc co i jak. Zajelo mi to dobre dwie godziny, ale w koncu doszukalam sie poprawnej zakladki na naszej stronie. Zeby utrudnic ludziom zycie, jest instrukcja, ale ta pokazuje zupelnie inne miejsce. Najwyrazniej jest przedawniona, tylko nie wiem dlaczego jej nie zdjeli ze strony. Tak czy siak, jakos do wszystkiego doszlam. Okazalo sie, ze oczywiscie za prawie wszystko zadaja rachunkow, ale choc cala rezerwacje robilam przez ich strone, automatycznie zalaczyli tylko te za przeloty. Zarowno rachunek za hotel, jak i za wynajem auta musialam odszukac w mailach. Ten za dlugoterminowy parking mojego samochodu przy lotnisku, wydobylam z czelusci torebki. Dobrze, ze nie zgubilam! ;) A kiedy, po dlugich bolach, w koncu wszystko popodczepialam i pozbylam sie kilku oplat na 0.00, ktore niewiadomo skad sie pojawily i blokowaly raport, chcialam go wyslac i... zonk. Bo musze w systemie podac konto bankowe, na ktore musialyby wplynac ewentualne zwroty. Niewazne, ze za wszystko placilam karta korporacyjna i zadnych zwrotow nie oczekuje. Taki wymog i juz. Oczywiscie nie mialam przy sobie numeru konta, wiec na tym skonczylam walke z raportem na tamten dzien. Za to oddalam szefowi egzamin, bo stwierdzilam, ze juz nie moge na niego patrzec i zaczelo mi byc wszystko jedno czy znalazlam kazda pierdole. Po powrocie do domu popoludnie mialam juz nieco przyjemniejsze, choc zirytowal mnie malzonek. Wiadomo, ze zadzwonilam do niego zeby opowiedziec mu historie z kolami. Myslicie, ze uslyszalam, ze o kurcze, mialas szczescie, dobrze ze nic sie nie stalo, itd. A gdzie! Najpierw dostalam przestroge, zebym jechala w miare wolno i jakby sciagalo mi kierownice lub gdybym uslyszala jakies podejrzane dzwieki, to zebym zjechala na pobocze i nie jechala dalej. To moge jednak zrozumiec, bo nie byl pewien czy koledzy dobrze dokrecili sruby. Pozniej jednak musial sobie pogadac, ze takie zorganizowane gangi maja upatrzone kola i juz na nie kupcow, wiec skoro chcieli moje, to znaczy ze takie maja zamowione i predzej czy pozniej je ukradna. No po prostu nie ma jak komus poprawic samopoczucia!!! :O Musialam poskladac jedno pranie i wstawic kolejne, bo bede sie teraz pare dni odkopywac z pokempingowych brudow.

Malzonek naprawial dziure w dachu szopki
 

Wieczorem Potworki mialy trening i jakos pojechaly bez wiekszych oporow. Malzonek ich zawiozl, ja odebralam i popatrzylam jak plywaja. Trener z jakiegos powodu urzadza im teraz sporo zawodow, ale przynajmniej sobie kibicuja i sie nie nudza.

Bi wlasnie sie odbila od scianki i plynie stylem grzbietowym
 

Zreszta, dla Bi zostaly juz tylko 2 tygodnie w tej druzynie, po czym na jesien przechodzi do szkolnej. Po powrocie oczywiscie kolacja i dla matki zaraz lozko. Malzonek juz chrapal w najlepsze. ;)

W czwartek okazalo sie, ze nikt nie zaparkowal na tamtym drugim parkingu. Wszyscy ustawili sie w drugim rzedzie pod naszym budynkiem. Ciekawe dlaczego? :D Sama rowniez postawilam auto pod oknami i potem co chwila wychodzilam, czesciowo zeby sprawdzic czy nie zwolnilo sie jakies "normalne" miejsce, a czesciowo zeby sie upewnic, ze nadal mam kola. ;) Wzielam z domu informacje o moim banku, wiec dodalam je do swojego profilu i... znow nie moglam go wyslac. Tym razem wyskoczyla wiadomosc, ze musze poczekac az ich strona zatwierdzi konto bankowe. Oszalec z nimi mozna! :/ Za to moj szef sie spial i usiadl ze mna juz o 5 rano zeby omowic wynik egzaminu, bo stwierdzil ze to jedyna pora kiedy nikt nic od niego nie chce. Tym razem bylam z siebie niesamowicie dumna, bo znalazlam niemal wszystko i to w naprawde grubym pliku dokumentow na rozne tematy. Calosc miala okolo 100 stron i na tych stronach upchniete blisko 50 bledow. Niektore dotyczyly kilku stron i ciezko bylo zdecydowac w ktorym miejscu je zaznaczyc. Jak skomplikowane to jest, niech poswiadczy fakt, ze szef zaznaczyl, iz nie znalazlam 6 bledow, ale kiedy zaczelismy patrzec po jego tabeli, okazalo sie, ze z nich 3 znalazlam, tylko on nie zauwazyl, ze je zaznaczylam! :O Akurat ten egzamin uwazam ze powinni rozbic na dwa, bo jest tego po prostu za duzo. Tak czy siak jednak, cieszylam sie ze mam to z glowy, nawet jesli czekaja mnie przynajmniej 4 kolejne egzaminy, w tym dwa w najblizszym czasie. Po powrocie do domu, stwierdzilam ze podjade na rowerze do urzedu miasta, przypomnialo mi sie bowiem ze w czerwcu mija termin rejestrowania psow na kolejny rok. Przez Vegas kompletnie wylecialo mi z glowy. Na szczescie kara to zawrotny $1 na miesiac. Zabraly sie ze mna Potworki, zeby zajechac do biblioteki, ktora znajduje sie zaraz po drugiej stronie ulicy. Przejechalismy, a po powrocie zabralam sie za obiad. Akurat skonczylam na przyjazd malzonka. Potworki wlaczyly sobie wypozyczona trzecia czesc Venom'a, a ja zabralam sie za skladanie kolejnego prania oraz wstawienie nastepnego. Tego dnia Bi dostala juz grafik na nadchodzacy rok szkolny i na szczescie zalapala sie na wybrana przez siebie zoologie. ;) Oczywiscie w ruch poszedl telefon i wymiana informacji z kolezankami. Niektore przedmioty bedzie miala z kumpelami, ale niektore niestety sama. Nik grafiku jeszcze nie dostal, ale informacje w ktorym jest zespole klas. W tym roku ma szczescie i bedzie z najlepszym kolega. Co prawda teoretycznie w innej klasie, ale dzieciaki z kazdego zespolu sa mieszane na lekcje, wiec jest szansa ze beda mieli jakies przedmioty razem. Mielismy fajna pogode, bo cieplo ale nie upalnie i bez wysokiej wilgotnosci, wiec idealnie na roboty okolodomowe. Malzonek w koncu zaczal sie przymierzac do budowy tego skladziku pod tarasem, ale robi to zupelnie bez entuzjazmu, wiec nie wiem czy i kiedy ukonczy. ;) Ja z kolei zabralam sie za zamiecenie werandy z przodu. Nie dosc, ze z wiszacego kwiatka poopadaly listki oraz kwiatki i zasmiecily podloge, to pod sufitem oraz w katach mnostwo bylo pajeczyn i zdechlych owadow. Ten kacik az blagal o posprzatanie. Wieczorem Potworki mialy trening i choc Bi przeciagala ile sie da, pojechali. Tym razem M. walczyl z tarasem, wiec musialam ich i zawiesc i odebrac.

Przynajmniej sobie popatrzylam jak plywaja
 

A wieczorem mielismy niespodzianke, bo Oreo podlazla nam pod okno w sypialni, miauczac wnieboglosy. Jesli nie kojarzycie, nasza sypialnia znajduje sie wysoko, nad garazem i nad jadalnia. Kot wspial sie na dach garazu, z niego na zadaszenie nad oknem jadalni i najwyrazniej myslal, ze go wpuscimy przez okno. Wybieglismy z domu, zastanawiajac sie na glos jak teraz sciagnac kiciula na dol, ale na szczescie zolza sama zlazla. Niepotrzebnie bieglam na pomoc i to w pizamie. ;)

Piatek, kolejna wczesna pobudka i kolejny dzien gdzie nikt w pracy nie zaparkowal na drugim parkingu. No, prawie, bo jedna z dziewczyn, pracujaca w weekendy poczatkowo postawila tam auto i dziwila sie, ze jest sama jedna. Nic nie wiedziala o moich przebojach, ale jak tylko ja uswiadomilismy, szybko przeparkowala pod nasz budynek. ;) W pracy dzien zlecial migiem i w koncu udalo mi sie wyslac raport dla szefa, ktory od razu go zatwierdzil. Oby teraz firma grzecznie zaplacila... Do domu wpadlam tylko na kilka minut, zgarnelam Bi i pojechalysmy po spozywke. Po powrocie mielismy w miare spokojne popoludnie. Pogoda nadal rozpieszczala, wiec porobilam troche porzadku na rabacie z przodu, gdzie w niektorych miejscach kwiatki przygielo do ziemi i plozyly sie po kostce. Przy okazji spojrzalam do warzywnika i niestety cukinia pada. Wyglada, ze znow ja zjada jakies dziadostwo. :( Ogorki narazie sobie radza, ale tez zaczynaja wygladac nie do konca zdrowo... Pozniej wykapac sie i mozna bylo posiedziec troche dluzej, bo nie czekala perspektywa pobudki w srodku nocy. ;)

Do poczytania!