Jakis czas temu, przy okazji odebrania przeze mnie dyplomu, Meg prosila o posta, opisujacego jak wygladaja tutaj studia wyzsze. Tyle sie dzialo na biezaco, ze dopiero ostatnio mialam czas przysiasc i zebrac mysli. Ostrzegam lojalnie, ze post bedzie dlugi, bo tutejszy system jest zupelnie inny niz polski i bardziej pokomplikowany.
Zeby lepiej zrozumiec tutejsze zasady, trzeba sie cofnac az do liceum, czyli tutejszego high school. Mialam do niego przyjemnosc chodzic kilkanascie lat temu, kiedy poraz pierwszy przekroczylam granice tego kraju jako oficjalny rezydent. Uczeszczalam zaledwie dwa miesiace, bo zycie mi sie pogmatwalo, musialam wrocic do Polski, tam skonczylam studia i do USA powrocilam na stale juz z dyplomem magistra. Ale co sie napatrzylam i nadziwilam, to moje. ;)
Ale wrocmy do high school. Kazdy Polak bez namyslu powie Wam, ze poziom nauczania jest tutaj smiesznie niski. To stwierdzenie nie jest do konca sprawiedliwe. Podstawowka, gimnazjum (middle school - tutaj klasy 6-8) - zgadza sie. Natomiast w high school wiele przedmiotow ma rozne poziomy trudnosci. Uczen moze nawet w srodku semestru "przeskoczyc" na wyzszy poziom, jesli nauczyciel widzi, ze na obecnym swietnie sobie radzi. Mnie np. chciano po kilku tygodniach przeniesc na wyzszy poziom matematyki. Tak samo, slynne sceny filmowe z sekcja zab i myszy. Takie zajecia odbywaja sie na specjalnym poziomie biologii, przeznaczonym dla uczniow chcacych w przyszlosci studiowac na kierunkach naukowo - przyrodniczych. Przedmioty wybierane sa w wiekszosci przez samych uczniow (z wyjatkiem kilku obowiazkowych) i nie ma podzialu na "klasy" na podstawie rocznikow. Na ten sam poziom przedmiotu moga uczeszczac uczniowie z pierwszego roku, jak i z ostatniego, w zaleznosci od indywidualnych zdolnosci i zainteresowan.
Po high school, uczniowie chcacy dalej sie edukowac, wybieraja albo college, albo uniwersytet. College jest czyms w rodzaju naszych szkol policealnych i pomaturalnych. Nauczaja one juz konkretnego zawodu i daja tytul. Znam jeden - Associate Degree, ale moze ich byc wiecej. Jesli natomiast uczen chce zdobyc konkretny stopien naukowy, wybiera uniwersytet. Studia odbywaja sie na dwoch stopniach - undergraduate i graduate, czyli nasze odpowiedniki licencjatu i magistra.
Nie kazdy uczen uczeszczajacy do high school wie oczywiscie, jaki kierunek chce w przyszlosci studiowac. Czesto wybieraja przedmioty na nizszym poziomie, zeby sobie ulatwic zycie. Dlatego, bez wzgledu na to czy chodzi do college'u czy na uniwersytet, student musi na poczatku uczeszczac na ogolne przedmioty, takie jak angielski, matematyka, chemia czy literatura. Tu rowniez przedmioty sa podzielone pod wzgledem trudnosci. Kazdy (przedmiot, nie student) ma przypisany numer od 100 do 500. Przedmioty z numerem sto costam sa najlatwiejsze, a te z numerkiem piecset cos, najtrudniejsze. Podobnie jak w high school, studenci sami wybieraja sobie zajecia. Kazdy ma przypisanego doradce, z ktorym spotyka sie raz w semestrze, zeby omowic dalszy plan studiow. Z nim przygotowuja sobie grafik na nastepny semestr. W zaleznosci od dalszych aspiracji studenta, doradca zaznacza, ze musi np. zdac matematyke na poziomie 300, lub historie na poziomie 200. Przedmioty, ktore nie beda studentowi potrzebne w dalszej specjalizacji, moga byc zaliczone na najnizszym poziomie, czyli 100.
Studiowac mozna na pelen lub czesciowy etat. Etat "czesciowy" nie oznacza tutaj studiowania w weekend, ale mniejsza ilosc przedmiotow (u mnie bylo mniej niz 3) na semester. Poniewaz wiekszosc studentow pracuje nawet studiujac na caly etat, rozne przedmioty sa oferowane rano lub popoludniu, mozna je wiec dobrac do grafiku w pracy.
Jako posiadaczce polskiego dyplomu, udalo mi sie "przeskoczyc" caly poziom undergraduate (licencjat) i zaczelam studia juz na poziomie graduate, czyli naszej magisterki.
Jak to wygladalo w praktyce? Tak jak pisalam wyzej, studenci sami wybieraja tu przedmioty, nie ma tych samych ludzi na "roku". Na zajeciach moga byc jednoczesnie studenci konczacy licencjat, jak i magisterke. Kazdy przedmiot ma przypisana liczbe "kredytow" (credits), w zaleznosci od poziomu i "intensywnosci". Oprocz tego, za kazdy przedmiot dostaje sie normalna ocene, na podstawie ktorej nalicza sie srednia. Kredyty przyznawane sa za zaliczenie przedmiotu, bez wzgledu na koncowa ocene. Przecietnie, za zaliczony przedmiot otrzymywalo sie 3 kredyty. Mialam jednak jeden obowiazkowy przedmiot, za ktory byl tylko 1 kredyt, a np. seminarium przygotowujace do pisania pracy magisterskiej warte bylo 6 kredytow. Za niektore przedmioty oferujace wyklady i laboratoria, jesli wybralo sie same wyklady (mozna tak!), dostawalo sie 2 kredyty. Te cale kredyty to dla mnie smieszny system, ale to one sa wyznacznikiem postepow w studiach. Np, zeby dostac tytul magistra musialam zdobyc 30 kredytow, czyli musialam zdac srednio 10 przedmiotow. Jako magistrantka, moglam wziac tylko 2 przedmioty z numerkiem 400, reszta musialy byc 500. Mialam swojego doradce, ktory pomagal mi co semestr wybrac kolejne przedmioty. Oferowane sa one w systemie corocznym lub co dwurocznym. Trzeba wiec pilnowac, jesli ma sie jakis upatrzony albo obowiazkowy przedmiot, bo mozna nagle zostac na semestr bez zajec. :)
A tak w ogole to magistra mozna tu zrobic na dwa sposoby. Jeden, to wybrac badanie/ eksperyment i opisac to w pracy magisterskiej. Drugi, to zdac egzamin. Poniewaz ja wybralam ta pierwsza opcje, nie wiem dokladnie na czym ten egzamin polega. Pytalam jednak kiedys szefa i powiedzial mi, ze przy przegladaniu CV potencjalnych kandydatow na stanowiska patrza na to i wola jednak ludzi, ktorzy napisali prace magisterska.
Z kazdego przedmiotu mialam dwa egzaminy - jeden w srodku semestru i drugi na jego koniec. Dodatkowo byly osobne testy z laboratoriow. Oprocz tego, na kazdym przedmiocie, kazdy student mial obowiazek przynajmniej raz (czasem wymagali dwa razy, zalezy od profesora) przygotowac ustna prezentacje na dowolny (ale zwiazany z przedmiotem) temat.
Dygresja: w Stanach, juz od podstawowki, klada nacisk na ustne prezentacje. Od najmlodszych klas, dzieci maja tzw. "show and tell". Maja wybrac sobie cokolwiek (moze to byc ulubiona zabawka, zwierzatko, itd.), przyniesc do szkoly i opowiedziec o tym przed cala klasa. Dla mnie brzmi to jak koszmar, ale pewnie dlatego tak niewiele jest tutaj niesmialych osob. Dzieci od malego sa zmuszane do pozbywania sie strachu przed publicznymi wystapieniami i wypowiadaniem wlasnego zdania. Ze wzgledu na wlasne dzieci bardzo mi sie to podoba.
Studia sa tu odplatne. Uczelnie panstwowe, czyli stanowe sa nieco tansze, co nie oznacza niestety "tanie". Jest znizka dla osob studiujacych na pelen etat, bo placa one konkretna sume, bez znaczenia ile biora przedmiotow. Osoby studiujace na czesciowy etat, placa od "kredytu", czyli np. jesli wezma 2 przedmioty warte 3 kredyty kazdy, musza zaplacic za 6 kredytow. W czasie kiedy ja studiowalam, kazdy kredyt kosztowal okolo 350 dolarow. Oprocz tego, co semestr jest jeszcze niewielka oplata za rejestracje na wybrane przedmioty. Studiujac na uczelni stanowej, mozna ubiegac sie o pomoc finansowa, ktora podobno mozna dostac dosc latwo.
Podobno, bo ja jej nie dostalam. Otrzymalam za to list stwierdzajacy, ze jako "graduate student" czyli magistrant, jestem dorosla i odpowiedzialna za siebie i pomoc mi nie przysluguje. A w tym czasie pracowalam jako kelnerka, wiec kokosow nie zarabialam... Po tej odmowie zostalam oczywiscie zasypana ofertami pozyczek studenckich, na ktore sie nie zdecydowalam, bo nie rajcowala mnie za bardzo mysl, zeby splacac je jeszcze przez 10 lat od ukonczenia szkoly. "Uratowalo" mnie tylko to, ze mieszkalam wtedy z tata, wiec placilam tylko minimalne rachunki. Jakos udawalo mi sie wiec uciulac na oplaty za kazdy nastepny semester.
Podobno jednak, w high school, jesli wykaze sie talent jakims kierunku, szybko pomagaja uczniom zdobyc roznorakie stypendia, a jesli studiuje sie od poczatku, czyli od licencjatu, pomoc finansowa dostaje sie dosc latwo (oczywiscie zalezy to od zarobkow rodzicow i samego studenta, bo pamietajmy, ze tutaj prawie WSZYSCY pracuja, chocby na pol etatu, od 15-16 roku zycia).
Uczelnie stanowe sa tu niestety uznawane za gorsze niz prywatne. Rozmawialam kiedys z szefostwem, przy okazji zatrudniania nowego pracownika. Jednym z argumentow na zatrudnienie konkretnego chlopaka bylo to, ze skonczyl bardzo dobry (oczywiscie prywatny) uniwersytet. Szef szybko dodal przepraszajaco, ze oczywiscie sama szkola nie swiadczy o tym, ze dana osoba bedzie dobrym pracownikiem. Ale pokazuje to tutejsza mentalnosc przy zatrudnianiu. Wiadomo, drozsza szkola = lepszy sprzet, wiecej zajec laboratoryjnych = bardziej doswiadczony i "obyty" pracownik.
Chyba nikogo teraz nie zdziwi, ze w momencie narodzin dzieci, zalozylismy im konta, na ktore co miesiac wplacamy sumke pieniedzy. Miejmy nadzieje, ze przez 17 lat (obowiazek szkolny zaczyna sie tu w wieku 6 lat, wiec na studia mlodziez idzie o rok wczesniej niz w Polsce) uzbiera sie tam wystarczajaco, zeby zaplacic za chociaz kilka pierwszych semestrow szkol wyzszych.
Ciekawostka 1: legitymacja studencka na moim uniwerku sluzyla jednoczesnie za karte platnicza (zreszta miala format karty kredytowej). Moglam robic sobie na nia przelew i potem korzystac z niej na terenie kampusu. :)
Ciekawostka 2: w bibliotece nie wypozycza sie tu podrecznikow. Podreczniki trzeba kupic (nowe lub uzywane, chociaz roznica cenowa jest zalosna). Na koniec semestru mozna je sprzedac, ale daja za nie grosze w porownaniu z oryginalna cena. Ksiazki sa tu naprawde drogie. Ich cene pokrywa pomoc finansowa, jesli jest sie szczesciarzem ja otrzymujacym.
Gratuluje tym, ktorzy dobrneli do konca. Nie boli Was glowa? Bo mnie rozbolala... :) Inaczej jest jak czlowiek tym zyje i wszystko wydaje sie oczywiste, ale kiedy zaczelam to spisywac, to stwierdzam, ze w Polsce jakos logiczniej sie studiowalo... :)
Jesli ktos rowniez studiowal w Stanach i chcialby cos dodac, sprostowac lub poprawic, zapraszam. Ja opisalam tylko moje, subiektywne doswiadczenia. :)