W polowie miesiaca mielismy bilans u lekarza. Mialam cos o tym skrobnac, ale przy okazji dodam spostrzezenia na temat mojej trzylatki.
Bi mierzy 97.8 cm. Prawie metr, wow! Wzrost ma w gornych rejestrach siatki centylowej, wiec rosnie mi wysoka panienka.
Waga: 16.6 kg, a wiec tez "konkretna". Tu mnie lekarka troche zmartwila, bo Bi przytyla od ostatniego bilansu 3 kg i stwierdzila (lekarka, nie Bi), ze to sporo jak na trzyletnie dziecko. Ale czy napewno 3 kg w ROK (bo ostatni bilans byl po drugich urodzinach) to tak duzo? Tym bardziej, ze pediatra przyznala, ze gdyby to bylo 2-2.5 kg to jeszcze byloby ok? Bi jest na 86 centylu (BMI), wiec nie wybiega poza skale... Poza tym to taki niejadek, ze nie wiem skad ona w ogole czerpie tyle kalorii... Pediatra zasugerowala, ze powinnismy zapewniac jej jak najwiecej ruchu, ale to jest przeciez dziecko, ktore nawet siedzac kreci dupka... Ech... coz, nie bede o tym teraz myslec, pomysle o tym jutro... ;)
Poza tym to byla pierwsza od urodzenia Bi wizyta u lekarza, kiedy Mala Dama wspolpracowala i nie protestowala (no prawie). Jeszcze miesiac temu, kiedy bylysmy z wysypka, Bi odsuwala stetoskop i odmowila otworzenia buzi. Tym razem dala sie pieknie przebadac. Zawstydzila sie tylko kilka razy, np. kiedy pani doktor poprosila o glebokie oddechy, Bi przytulila sie do mnie i wyszeptala niesmiale "Nieeee...". Lekarka ma jednak na to swoje sposoby i poprosila, zeby Bi dmuchala na chusteczke, a to juz okazalo sie frajda. Wyglada ogolnie, ze Bi przeszla z etapu darcia podczas badan lekarskich, do skrajnej niesmialosci. Odmowila pokazania na obrazku, ktory traktor jest niebieski oraz proby staniecia na jednej nodze. Ale podskoczyla chetnie. :) Dobrze, ze sama z siebie zaczela nucic angielska piosenke, przynajmniej nie wyszlam na matke kompletnie zaniedbujaca rozwoj dziecka... ;)
Niestety, poraz kolejny uslyszalam, ze czas zaczac chodzic z Bi do dentysty... Nic zlego sie narazie z jej zabkami nie dzieje, ale dobrze ja przyzwyczaic do rutynowych wizyt. Nic tylko trzeba szukac jakiegos fajnego, przyjaznego dzieciom gabinetu... Poniewaz Bi tym razem grzecznie otworzyla buzie dla pani doktor, poczulam lekka nadzieje, ze wizyta u dentysty jest w ogole mozliwa...
To tyle o lekarzach. A jaka jest Bi poza tym? Kazdy kto czyta mnie jakis czas, wie ze przede wszystkim charakterna! Niby bunt dwulatka powinien byc fiuuu! za nami, ale jakos nie odnotowalam spadku atakow zlosci. Roznica jedynie taka, ze kiedys Bi po prostu sie wydzierala, teraz zas drze sie bardziej artykulowanie. Kiedys musielismy sie domyslac o co jej chodzi, teraz (zazwyczaj) nam to dokladnie wykrzyczy, co nie zmienia faktu, ze ryk jest o rzeczy, ktorych absolutnie nie moze dostac badz zmienic. Bi bowiem jest mistrzynia grania na nerwach i testowania limitow. Ona nas po prostu non stop testuje, na ile jej tym razem pozwolimy. Tak bylo z opisanym przeze mnie niedawno lizaniem kamykow i tak jest ze wszystkim...
Hitem ostatnich dni sa awantury o Peppe. Od jakiegos czasu Bi namietnie pokochala Swinke i teraz ciagle domaga sie jej w telewizji. Sek w tym, ze pozwalam jej ogladac tylko jeden kanal z kreskowkami, a Peppe puszczaja raptem dwa razy dziennie. Ale jak przetlumaczyc trzylatce, ze rodzice nie kontroluja programu telewizyjnego? No wlasnie... Bi ryczy, smarka, wrzeszczy, a ja jestem zmuszona po prostu wzruszyc ramionami i wyjsc z pokoju, coz innego mi pozostalo?
Robi sie z niej tez cwaniara. Podczas ostatniej choroby oczywiscie tulilam i dopieszczalam to moje dziecie, ciagle powtarzajac "moja ty biedna, taka jestes chorutka". Zebym to ja wiedziala, ze matczyna troska obroci sie przeciwko mnie! Od czasu choroby minal juz ponad tydzien, a za kazdym razem kiedy prosze Bi, zeby pozbierala rozwalone po calym pokoju zabawki, przyniosla cos albo rozebrala/ubrala sie, slysze "Ja nie, ja cholutka!". A sprobuj powiedziec, ze o chorobie to ona dawno zapomniala. Oburzenie siega zenitu i na caly dom rozlega sie "Bibi cholutka, ja kaszelek, ja katalek", polaczone z udawanym kaszlem i kichaniem. Jeszcze troche i zacznie mi symulowac goraczke wkladajac termometr do herbaty! ;)
Poza tym od jakiegos czasu Bi, prawdopodobnie pod wplywem zazdrosci o mlodszego brata, przestala dazyc do samodzielnosci. Wrecz przeciwnie, nagle okazuje sie, ze moje trzyletnie dziecko "nie umie" samo zjesc, ubrac/rozebrac sie czy zejsc po schodach... Na wszystko slysze "Ja nie lade" (nie dam rady). Oprocz zapinania zamka blyskawicznego w bluzach lub kurtkach. To jest jej wielka pasja i usiluje zapinac nie tylko wlasna bluze, ale brata, mamy oraz tatusia.
Ciezko juz teraz pisac o rozwoju mowy Bi, bo ona mowi praktycznie wszystko. Czasem sama sie zastanawiam skad zna poszczegolne slowa. Fakt, ze wymowe nadal ma kiepska i czasem nawet ja, jej wlasna rodzicielka, nie wiem o co jej chodzi, albo cudem domyslam sie z kontekstu (i szkoda, ze bez polskich liter ciezko jest oddac trzyletnie seplenienie). Ale dogadac sie juz mozna. Jak np. ostatnio, kiedy Bi miala problem, zeby wybrac sobie filmik na YouTube'ie:
"To dol zlob. Tak dol" pokazujac paluchem w kierunku podlogi, na wypadek gdybym nie wiedziala o co chodzi.
Poslusznie przesuwam ekran komputera. Jezdze kursorem to w gore, to na dol, a Bi mruczy pod nosem:
"To nie, nieee, nie to...".
W koncu zniechecona mruczy "Siama nie wiem co ciem".
Dokladnie coreczko i tyczy sie to nie tylko filmikow w kompie! ;)
Mialysmy tez ostatnio pogadanke na temat swiatel drogowych. Kiedy stanelam na czerwonym, Bi oznajmila:
"Mama lubi PINK!"
Na co zasmialam sie, ze wcale nie lubie, bo to oznacza, ze musze sie zatrzymac. A poza tym to nie PINK, tylko RED - czerwone. A mama lubi zielone, bo wtedy moze jechac.
"Aaaa, lone [zielone] mama lubi?" dopytuje sie jeszcze na wszelki wypadek moje dziecko. :)
Poza tym pojawiaja nam sie, nieudolne narazie, proby odmiany czasownikow i rzeczownikow. I tak, Bi dumna, ze sama zapalila swiatlo, oznajmia:
"Ja lacilam [wlaczylam]. Ja umiem lacilac." :)
A kiedy podzielila sie z rodzina ciasteczkami, wymienia:
"Dalam mamusi. Dalam Kokusi. Tatusi dalam."
Bylo jeszcze:
"Ja boilam dziedzia [balam sie niedzwiedzia]." Tak, tematyka niedzwiadkowa nadal jest u nas na tapecie. ;)
Dwa wyrazy, z ktorych ostatnio sie usmialam:
satotot - samolot
ba babaf - plac zabaw (tu troche sie naglowilam zanim zgadlam o co jej chodzi)
A teraz, zgodznie z tytulem, pare slow o dwujezycznosci mojej Malej Damy. Jakis czas temu Kasia z bloga "Nie Pozniej Tylko Teraz" pytala o to w komentarzu.
Mimo naszych wysilkow, zeby dzieci mowily jak najwiecej (albo najlepiej wylacznie) po polsku zanim pojda do szkoly, mimo ze mowimy w jezyku ojczystym w domu i mimo ze Pani Marysia (opiekunka) tez jest Polka, Bi lapie coraz wiecej angielskich slowek i zwrotow od dzieci u opiekunki. Wlasciwie co kilka dni przynosi nowe slowko. Nie da sie tez ukryc, ze angielski jest znacznie latwiejszy w wymowie, a ze Bi ma z tym problem, widze ze jest on dla niej jezykiem "wyboru".
W tej chwili umie liczyc do 10 po polsku, a po angielsku dociaga do 20! Oczywiscie cyfry jej sie jeszcze troche myla, nagminne jest zaczynanie liczenia od "dwa" i przeskakiwanie cyfr, np. kiedy Bi dostaje dwa winogrona to jakims cudem dolicza sie pieciu. Czasem liczac przeskakuje sobie z polskiego na angielski nawet nie mylac cyfr, np. "One, two, czy [trzy], teri [cztery], five, six, itd., a czasem skacze swobodnie po numerach mieszajac oba jezyki. :)
Kolory niestety zna praktycznie wylacznie po angielsku, pomimo mojego upartego powtarzania wszystkiego w obu jezykach. Chce bowiem, zeby nauczyla sie rozrozniac kolory, a to nadal jej sie myli, ale chce tez, zeby zaczela uzywac polskich odpowiednikow. Do znudzenia powtarzam wiec: "Prosze, niebieski klocek. Blue - NIE-BIES-KI" Tyle, ze znowu klania sie latwosc wymowy i taki np. zolty, zawsze przegra z yellow. Albo czerwony - o ile latwiej jest powiedziec RED! Trudny ten jezyk ojczysty...
Oprocz kolorow i cyfr, Bi ma ogolnie caly angielski repertuar. "Come on" i "go away" mowi juz od dawna. Tak samo "bye-bye" czy "hi".
Zwroty grzecznosciowe do niedawna mowila po polsku, ale ostatnio trzeba sie nagimnastykowac, bo woli uzywac wersji angielskich. Jak np. kiedy wiercac sie niechcacy uderzyla mnie lokciem prosto w twarz. Mowie zla: "Bi, walnelas mnie centralnie w szczeke, musisz sie tak krecic?" Na to Bi skruszona:
"Ups, sioli [sorry] mama, sioli!".
Kiedy ma napad pod tytulem jestem-malutka-i-nie-zejde-sama-po-schodach, krzyczy "My hand!" albo "Help!".
Potrafi pieknie wymowic "thank you", ale juz z prostym "thanks" ma problem. Wymawia go "thanck", z wyraznym C-K na koncu, co wg. mnie jest trudniejsze, ale jak widac nie dla Bi. :)
Kiedy widzi wystawiony w swoja strone aparat, krzyczy "Cheese!" i szczerzy sie do zdjecia.
Ulepila "loda" z ciastoliny i dumnie pokazala twierdzac, ze to "aj-skim" ("r" gdzies jej sie zapodzialo).
Ciagnela ostatnio smycz Mai z okrzykiem "Push!" i nie moglam jej przetlumaczyc, ze tu akurat powinno byc "pull". A tak w ogole to niech sprobuje powiedziec "ciagnij!". Tiaaa, cholerna polska wymowa...
Pojawilo sie tez pierwsze spolszczenie angielskiego slowa. Z jakiegos powodu nazwanie Bi "baby" to obraza majestatu. No pewnie, ona jest w koncu prawie dorosla... ;) W kazdym razie, kiedy jest zla na kogokolwiek, pokazuje na winowajce paluchem i krzyczy "Ty bejbus!". Wszyscy jestesmy bejbusiami kiedy podpadniemy. :)
Spiewa piosenki polskie i angielskie. Z polskich zna "Kolko graniaste", "Stary niedzwiedz", "Wlazl kotek na plotek" i mnostwo pojedynczych zwrotek przypadkowych piosenek. Z angielskich spiewa ciagle "Twinkle twinkle little star", "Alphabet song", "The wheels on the bus" i "Itsy bitsy spider".
Najsmieszniej wychodzi jej jednak stare dobre "Panie Janie". Jak wiadomo jest to piosenka, ktora ma swoja wersje w wiekszosci jezykow swiata". Wersja Bi brzmi tak:
"Are you sleeping, are you sleeping,
brother John, brother John,
syskie dzony bija, syskie dzony bija,
bim bam bom, bim bam bom!"
Polowa po angielsku, polowa po polsku! :)
Potworek Starszy jest tez bardzo zainteresowany pracami plastycznymi. Mila odmiana po dluuugich miesiacach, kiedy przynosila kredki albo ciastoline i domagala sie, zebym to ja cos rysowala/lepila. Sama nie chciala nawet sprobowac. Teraz juz samodzielnie zasiada przy stole zaopatrzona w pudelko kredek lub flamastrow, albo ukochana paczke ciastoliny. I kombinuje. Nie ma juz bazgrolow, chociaz do ludzkich postaci jej rysunkom tez daleko. A z ciastoliny lepi wiecej niz tylko rozgniecione kulki. Zreszta same zobaczcie:
Wiem, do sztuki nowoczesnej to jeszcze temu troche brakuje, ale i tak jestem niesamowicie dumna z mojego dziecka. Szczegolnie, ze ona to zwyczajnie lubi. Moja krew! Ja tez moglam godzinami rysowac/kolorowac/wycinac/lepic. Skoro Bi fizycznie kompletnie nie jest do mnie podobna, to niech chociaz ma moje zainteresowania... Jeszcze jak kiedys bedzie lubila czytac ksiazki to w ogole spuchne z dumy niczym balonik. ;)