Dziwnym jednak trafem, mimo ze nie przygotowywalam niemal nic, lodowka nadal jest pelna zarcia. Cuda, panie Dziejku. ;) Serio! Upieklam biala kielbase, ziemniaczki w czosnkowym maselku, zrobilam torcik nalesnikowy z wedzonym lososiem (pycha, swoja droga!) i upieklam sernik. Oraz rozmrozilam miche bigosu, lezakujacego w zamrazarniku od... Bozego Narodzenia. ;) M. ugotowal zupe, ale zamiast zurku zrobil pomidorowa, wiec na swiateczny stol nawet nie wyjechala. To wszystko. Do tego normalne, cotygodniowe zakupy i lodowka peka w szwach. Chyba trzeba zainwestowac w wieksza.
Tiaaa, jeszcze tej nie splacilismy... :/
Wbrew sytuacji w pracy, swiateczny dzien uplynal calkiem sympatycznie. Tak naprawde, otrzasnelam sie juz z poczatkowej rozpaczy. W czwartek i piatek dwa tygodnie temu, kiedy gruchnela wiadomosc, nie bylam nawet w stanie sie skupic. Czulam sie skolowana i rozzalona. Wtedy jednak oplakiwalam stara prace. Mimo, ze placili srednio, to jednak, poza regularnymi audytami, nie moglam sobie wymarzyc spokojniejszej posady. Szef zupelnie nie wtracal sie do mojej pracy. Miedzy kolega z biura oraz nasza asystentka, sami rozdzielalismy miedzy siebie zadania i wraz z "kierowniczkami" laboratorium, ustalalismy priorytety. Moglam wyjsc wczesniej kiedy chcialam, lub przyjsc pozniej. Bez problemu wziac wolne jesli ktores z Potworkow zachorowalo, co przy tutejszym braku porzadnej polityki prorodzinnej, wcale nie jest takie oczywiste... Po prostu, przy malych dzieciach taka praca to skarb i musialam oplakac swiadomosc, ze na takie warunki gdziekowiek indziej, bede musiala sobie od nowa zapracowac...
Dosc szybko jednak, stwierdzilam, ze trzeba isc naprzod. Az sama sobie sie dziwie, ze w tak krotkim czasie bylam gotowa zostawic za soba 11 lat zycia. Jest na to chyba jednak termin. Nazywa sie odpowiedzialnosc. Mam dwoje dzieci. Jestem odpowiedzialna za zapewnienie im odpowiedniego bytu. To dla nich potrzebuje stabilizacji i zaplecza finansowego. W tej chwili chodze do obecnej pracy bo nie moge sobie pozwolic na odejscie. Nadal mi placa, wiec staram sie byc choc troche produktywna, ale marnie mi to wychodzi. Po proostu, brak mi jakiejkolwiek motywacji. Brzydko mowiac, mam na ta firme wy**bane. Caly wysilek koncentruje na szukaniu nowej pracy. I najbardziej boje sie, ze wieki zajmie mi znalezienie czegos odpowiedniego... :(
Ale mialo byc o Swietach...
Z wiadomych powodow, atmosfery swiatecznej zupelnie w tym roku nie czulam... Dobrze, ze prezenty dla dzieci zamowilam/ kupilam duzo wczesniej. Sporo (jak na mnie) wczesniej, poszlam tez do spowiedzi. Chociaz to mialam wiec odhaczone... Dodatkowo, zeby choc troche oderwac mysli od pracy, tydzien przed Wielkanoca, zagonilam Potworki do sadzenia rzezuchy. "Zagonilam" to w sumie niewlasciwe slowo, bo oni sami az sie rwali do tego projektu. ;)
Reszta przygotowan lezala jednak odlogiem. Dopiero doslownie kilka dni przed Swietami, wyciagnelam kilka zajaczkow i ustawilam na szafkach. Stol w koncu przyozdobilam galazkami bazi z kolorowymi jajeczkami w Wielka Sobote...
Wzielam wolne w Wielki Piatek (bo moja firma normalnie tego dnia pracuje), zeby choc czesciowo uporac sie z przygotowaniami. I w koncu wyszorowalam tylko lazienke oraz upieklam sernik... Oraz spedzilam 20 minut w kolejce za wedlina w polskim sklepie. Normalnie jak za PRL...
A, no i jajca z Potworkami kolorowalismy. To znaczy, w tym roku moja rola ograniczyla sie do nalewania wody i pilnowania, zeby barwniki nie chlapaly na pol pokoju. ;) O tym, ze dzieciarnia miala frajde, niech zaswiadczy relacja fotograficzna:
(przed farbowaniem)
(jajca zanurzone...)
(...i gotowe!)
W sobote oczywiscie rano ze swieconka:
(Kokusiowy znak rozpoznawczy :D)
Nastepnie ostatnie zakupy, a potem rzucilam sie, choc niechetnie, w wir faktycznych przygotowan. W koncu, juz tradycyjnie, wszyscy zwalali sie do nas, trzeba wiec bylo posprzatac nieco dokladniej niz zwykle, no i pogotowac. Oraz pranie zrobic, bo uparlam sie, ze w niedziele nie chce juz robic NIC! Nawet kuchenke oraz zlew szorowalam o 23 wieczorem, bo wiedzialam, ze w wielkanocny poranek wstaniemy, popedzimy na msze, a potem wyglodniali jak wilki wpadniemy na sniadanie i nie bede miala czasu na sprzatanie. A ta kuchenka i ten zlew bedzie mnie przy kazdym spojrzeniu, draznic. Chyba tez z dziesiec razy, dziekowalam niebiosom za to, ze posiadam zmywarke. ;)
Na szczescie, po porannym chlodzie, pogoda zrobila sie naprawde piekna, wyrzucilam wiec malzonka z dzieciarnia na podworko, a sama zabralam sie za robote. :) Musze przyznac, ze nawet sprawnie mi to poszlo, chociaz paznokci juz nie pomalowalam. Moglam to zrobic gdzies okolo polnocy, ale spasowalam. Wolalam sie wyspac. ;)
W sobote wieczor, Potworki zrobily przy drzwiach "gniazdka" ze swoich szalikow, w ktorych Zajaczek mial zostawic prezenty. Ze swojej strony, planowalam pojsc pochowac dodatkowo w ogrodzie plastikowe jajeczka wypelnione slodyczami, naklejkami oraz innym dobrem, ale plany pokrzyzowal mi deszcz. Lunelo niewiadomo skad i odechcialo mi sie wedrowek po podworku.
W wielkanocny poranek, Potworki zerwaly sie zaraz po 6. ;) Przezylam jednak lekki szok, bo zamiast przyleciec do mnie i M. z wiescia, ze oto rozpoczynamy swietowanie, sami popedzili pod drzwi do swoich "gniazdek". Do sypialni, pod cieplutka koldre, dochodzily tylko radosne piski i podniecone okrzyki. Kiedy w koncu wstalam (myslac, ze beda potrzebowac pomocy w odpakowaniu prezentow) okazalo sie, ze Bi dorwala nozyczki i z grubsza poradzila sobie sama, rozpakowujac zarowno wlasny prezent, jak i brata. Ot, dorastaja Potwory. ;)
Pamietacie moze, ze Nik po Gwiazdce urzadzil ktoregos dnia placz, ze Mikolaj nie przyniosl mu kopary? Postanowilam naprawic blad Gwiazdora i koparke przyniosl Zajaczek (aka "Kloliczek", jak nazywa go Kokus).
Z Bi zas mialam zagwozdke. Minela faza na konie i Starsza aktualnie nie przezywa zadnej wiekszej fascynacji. Od czasu do czasu, gdzies w reklamie przewija sie jakas lalka i Bi wspomni, ze chcialaby ja dostac. I nawet o tym myslalam... tylko, ze ona nie bawi sie lalkami! Byl (bardzo) krotki okres, gdzie rzeczywiscie wyciagala domek dla lalek, wszystkie uzbierane Barbie oraz Barbio-podobne czupiradla oraz cala swoja "stadnine" i bawila sie w rodzine. Od dluzszego czasu jednak, domek stoi pusty, a lalki oraz koniki walaja sie po polkach nieuzywane. Postanowilam wiec postawic na cos, co Bi uwielbia, czyli prace plastyczne.
Padlo na zestaw koralikow, ktore mozna ukladac we wzorek, a po ulozeniu spryskac woda, co sprawia, ze po wyschniciu paciorki lacza sie ze soba. Fajna sprawa. Bi na poczatku wsciekala sie, bo nie mogla trafic koralikami w odpowiednie miejsca i musiala pomagac sobie paluchem. Szybko jednak nabrala wprawy i teraz trzaska jeden wzorek za drugim w takim tempie, ze za kilka dni bede musiala dokupic koralikow. ;)
Z prezentow od Zajaczka, Potworki byly wiec bardzo zadowolone, ale juz po chwili podniesli larum, ze chca isc do ogrodu szukac jajek. K%$@#a! Jak wspomnialam wyzej, w sobotni wieczor padalo i nie chcialo mi sie wylazic i chowac ich w taka pogode. Moglam oczywiscie nastawic budzik na 4 rano i zrobic to zanim wszyscy powstaja, ale ten tego... Mowy nie ma. ;) Szybko wiec wcisnelam Potworkom, ze Zajaczkowi nie chcialo sie w deszczu biegac po ogrodzie (jak sie przyjrzec, to byla szczera prawda :D). Poza tym spieszylismy sie do kosciola i Potworki jakos to przelknely. Kiedy wrocilismy, chcialam jeszcze zrobic szybka sesje swiateczna w ogrodzie. Akurat wtedy jednak, Nik musial przypomniec sobie o tych pierdzielonych jajkach! :/ A ja, zniecierpliwiona, tez zle to rozegralam i rzucilam tylko, ze w ogrodzie nie ma zadnych jajek. W rezultacie, Nik sie rozplakal, a moje "piekne", wspolne z dziecmi zdjecie, jest wrecz klasyczne:
Jedno dziecko mruzy oko, drugie jest cale zaryczane, a matka nie dosc, ze wlos ma rozwiany w bynajmniej-nie-artystycznym nieladzie, to jeszcze stoi dziwacznie rozkraczona, bo do nogi ma uczepionego, malego, ryczacego focha. ;)
Wkoncu jednak, po swiatecznym sniadaniu, kiedy dzieci zajete byly dziadkiem oraz rozpakowywaniem (i pozeraniem) kolejnych slodyczy, udalo mi sie wymknac z domu i pochowac rzeczone jaja. Jesli jednak myslalam, ze teraz juz wszyscy beda zadowoleni z zycia oraz dobrej zabawy, to sie pomylilam. Bi bowiem wystrzelila z domu niczym strzala, zbierajac po drodze wszystkie napotkane jajka. Po doslownie minucie, Nik wybuchnal wiec placzem, ze on zadnego nie znajduje. Zaczelam wiec pokazywac mu "A zajrzyj za tamten krzaczek! A spojrz pod zjezdzalnie!", itd. Tu z kolei rozplakala sie Bi, ze pomagam Kokusiowi, a jej nie! O, matkoicorkojaciepiernicze!!! :D
Suma summarum jednak, wyzbierali wszystkie jaja.
(i znow ten jezyk... :D)
A lupami zgodnie sie podzielili i to bez mojej ingerencji! Wiem, powtarzam sie, ale normalnie dorastaja! ;)
Jak mozecie zobaczyc na zdjeciach, pogoda na Wielkanoc trafila nam sie po prostu wymarzona. Bylo prawie 30 stopni! Dla organizmow nieprzyzwyczajonych do takich temperatur po zimie, bylo wrecz za goraco! Planowalismy zabrac Potworki na plac zabaw po obiedzie, ale wyobrazilismy sobie stanie w szczerym polu bez sladu cienia (bo drzewa nie maja jeszcze lisci) i odpuscilismy. Bylo na tyle goraco, ze okolo poludnia nawet dzieci chcialy schowac sie w domu. Skonczylo sie na tym, ze M. ucial sobie drzemke, Bi oraz Nik zasiedli przed bajka, a ja klikajac w laptopie stwierdzilam, ze zaluje, ze nie mam nic do roboty, bo zwyczajnie zaczelo mi sie nudzic! :D
Lany Poniedzialek to tutaj oczywiscie dzien jak codzien, ale nie zamierzam tak latwo odpuscic naszym polskim tradycjom. Bylo chodniej niz w niedziele, ale i tak okolo 20 stopni, wreczylam wiec Potworkom pistoleciki na wode i dalam wolna reke. Spryskali najpierw mnie (zdrajcy!), ale co tam. Podobno to na szczescie, a tego akurat mi potrzeba. ;) Potem rzucili sie na psa.
Na koniec, Bi metodycznie zlala woda cala siebie, od buzi, przez bluzke, az po legginsy. Szczegolna uwage poswiecila swoim czterem literom, tworzac tam ogromna, mokra plame. ;)
I tak minely nasze Swieta. Migusiem, jak w tytule i naprawde nie wiem dlaczego wyszedl mi tasiemiec. Dawno tez tylu zdjec nie zalaczylam! ;)