Co tu duzo ukrywac, nie podoba mi sie to! Jak jest zima, to ma byc zima, ze wszystkimi dobrodziejstwami! :/
Ciagle czekam na weekend nadajacy sie, zeby skoczyc na narty. Najpierw byly niemozliwe mrozy, a przy -10 stopniach, a odczuwalnych pewnie -20, jakos tak nie za bardzo mialam ochote szusowac po stoku... ;) Teraz dla odmiany, jest tak cieplo, ze warunki na pobliskich gorkach (z tego co slyszalam) sa tragiczne. A do wyruszenia z Potworkami te 2 godziny na polnoc, w kraine zimy, jakos nie mozemy dojrzec. ;)
Nie mowiac juz o tym, ze Nik skonczyl w zeszla srode antybiotyk, a juz w ten poniedzialek obudzil sie z katarem. To sie zdrowiem nacieszyl, nie ma co... :( A jeszcze w dodatku, mamy w tym tygodniu pogode w kratke. Dwa dni po +10 stopni, nastepnie trzy okolo 0, pozniej znow dwa okolo 8, po czym znowu spada do -2, itd. Ciagle zmiany i skoki, nie wiadomo jak sie ubrac, a cialo nie moze sie przystosowac. Idealnie, zeby sie doprawic... :/
Zamowilam w koncu kempingi! Narazie tylko dwa... ;) Pierwszy, na dlugi majowy weekend, w znajome miejsce, do ktorego pojechalismy w zeszlym sezonie chyba ze 4 razy. :)
Drugi, na polowe czerwca, do miejsca, na ktore "polowalam" caly zeszly sezon. Kemping ten polozony jest nad samiutkim oceanem, ma swietne opinie i miejscowki na nim schodza niczym swieze buleczki. Chcialam zamowic wypad tam na Dzien Niepodleglosci, wziac kilka dodatkowych dni i urzadzic dluzszy wypad. Zapomnij! Od polowy czerwca nie ma tam miejsc! Zlapalam ostatnie wolne, potem wszystko porezerwowane jest az po wrzesien! :O Mam nadzieje, ze pole kempingowe okaze sie tego warte. :)
Poza tym chce jeszcze znalezc miejsca wlasnie na wspomniany wyzej Independence Day oraz dlugi, wrzesniowy weekend. Oprocz tego, chyba sie wstrzymam, bo nadal nie wiem co bedzie z moimi tesciami. Wize dostali, ale na bilety chyba nawet narazie nie patrza. Kto wie, kiedy (i czy w ogole) przyleca...
Najwyzej bedziemy lapac jakies okazje w ostatniej chwili, trudno. ;)
W sobote zawoze Bi na ostatnie zajecia z gimnastyki w tej sesji.
W poprzednia sobote cwiczyli glownie na rownowazniach - wysokich z instruktorka...
I niskich samodzielnie
Moje niezmordowane dziecko prosi teraz o... balet! BALET! Nie wiem skad jej sie to wzielo... Jakies tance - wygibance, to jeszcze zrozumiem, ale balet? ;) W kazdym razie, poki co oznajmilam, ze nie bedzie zadnych sobotnich zajec, bo wypatruje odpowiedniego dnia na narty i nie chce byc ograniczana innymi zobowiazaniami. Na szczescie Bi ma dusze sportowca i chetnie przyklasnela wypadowi na stok. Oby pogoda wreszcie przypomniala sobie, ze mamy zime. Byle nie ZA zimna. Tak -1, -2 stopnie, bedzie idealnie. Wiem, mam wymagania nawet w stosunku do Matki Natury... ;)
Zajec sobotnich narazie wiec Potworkom nie funduje, za to (nie wiem, pisalam?) zapisalam ich na pilke nozna, w poniedzialki, w ich wlasnej szkole. Pierwsze zajecia, dwa tygodnie temu, przepadly im z powodu choroby Nika. Z zapaleniem ucha i goraczka przespal cale popoludnie i nie mialam go nawet z kim zostawic zeby chociaz Bi zawiezc... W poniedzialek byl wiec ich pierwszy raz. Kiedy w niedzielny wieczor oglosilam, ze kolejnego dnia zostaja w szkole dluzej bo maja pilke nozna, Nik wydawal sie ostroznie podekscytowany, natomiast Bi naburmuszyla sie, ze pilka jest dla chlopakow (a wczesniej sama mowila, ze chce sprobowac!). Tymczasem w poniedzialek odebralam ich po zajeciach i co? Bi zachwycona, a Nik ze lzami w oczach oznajmia, ze on nie chce chodzic na pilke i zeby go wypisac! No ludzie! Ja oszaleje z tym dzieckiem! Powod? "Bylo za duzo biegania!". Nie musze chyba dodawac, ze 10 minut pozniej, Nik zrobil z piec koleczek po podjezdzie, ganiajac za psem, a reszte wieczora skakal po kanapie i scigal sie z Bi po domu. Ale na pilce bylo za duzo biegania, taaak... :/
No coz... To byl akurat dzien, kiedy Nik obudzil sie z katarem, byl lekko przytkany i taki ogolnie "niewyrazny". Mam nadzieje, ze to, choc czesciowo, byla przyczyna jego niezadowolenia. Zreszta, za zajecia juz zaplacilam, zostaly tylko 3 spotkania (niestety, to sesja 5-tygodniowa, beznadziejnie krotka), wiec nie mam zamiaru go wypisywac, czy mu sie podoba czy nie. ;)
Jak juz narzekam na Mlodszego to dodam, ze myslalam iz w koncu odtrabie sukces i oglosze, ze przestal sikac w nocy. Niestety, tylko MYSLALAM, bowiem, dwie ostatnie noce cos sie chlopak popsul. We wtorek posikal sie konkretnie, ale chyba tuz przed przebudzeniem, bo kaluza byla obrzydliwie cieplutka. ;) Natomiast w srode rano wstal z pizamka podejrzanie wilgotna w kroku. Poniewaz jednak przescieradlo bylo suche, to albo tylko lekko popuscil, albo sie spocil, chociaz co do tego drugiego jakos watpie. ;)
W kazdym razie, Nik ma 5 lat i 1.5 miesiaca i nadal zmagamy sie z nocnym posikiwaniem... :/
Poniewaz w przyrodzie musi byc rownowaga, to teraz bede chwalic. Tym razem Starsza. Jak wspomnialam w poprzednim (?) poscie, M. od tego tygodnia wrocil na pierwsza zmiane. A Bi w poniedzialek rano miala wizyte u dentysty. Chcac nie chcac, pojechalam z nia ja. A ze bylo to leczenie, a nie zwykla kontrola, jechalam szykujac sie w myslach na batalie, przekupstwa oraz grozby. Poprzednie leczenia ubytkow opisywalam juz kiedys, przypomne wiec tylko, ze przy pierwszym zadzialal element zaskoczenia i Bi dala sobie zreperowac zeba choc przy akompaniamencie ogluszajacego wrzasku. Drugie podejscie skonczylo sie totalna histeria, wierzganiem i targaniem glowa, az w koncu dentystka stwierdzila, ze nie podejmie sie leczenia, bo boi sie, ze zrobi jej krzywde. Kolejny raz przyjechalismy z M. i pod okiem taty, Bi dala sobie zeba zaleczyc, choc slychac ja bylo az na koncu poczekalni, a moze i na zewnatrz, mimo, ze gabinet znajduje sie na 1 pietrze...
Jadac wiec w znajome miejsce "tortur" w poniedzialek, przygotowywalam sie mentalnie na kolejne wrzaski i wierzganie. Tymczasem Bi grzecznie polozyla sie na fotelu, grzecznie pozwolila zapodac sobie znieczulenie (krzywiac sie tylko kiedy policzek jej zdretwial) i grzecznie przelezala cale plombowanie. A ja siedzialam i czekalam przytrzymujac opadajaca szczeke. ;)
Kto by pomyslal, ze szczerbol czeka z takim usmiechem na... borowanie! ;)
Jedynymi lzami tego ranka byly te w oczach Nika kiedy wysiadal z auta, bowiem ubzdural sobie, ze Bi nie pojdzie tego dnia do szkoly, a pozniej w oczetach Starszej kiedy jednak do tej szkoly ja odstawilam... :D
A jesli juz pisze o odwozeniu dzieci rano do placowki, to to nie jest na moje nerwy! Brytusia ma racje, kazdego ranka mam ochote oglosic dzien sliskiego kocyka!
Po pierwsze, kiedy jezdzilam do pracy na 7 i chcialam sie rano w spokoju i szybko wyszykowac, te male szkodniki wstawaly zaraz po 6, plataly mi sie pod nogami i jeczaly o kakalko! Teraz wstaje grubo po 7 i co? Musze ich budzic! Wstaja zaspani, a niektorzy jeszcze zasikani! I tez jecza o kakalko! ;) Potem zaczyna sie kilkukrotne powtarzanie wszystkiego, az w koncu zaczynam wrzeszczec. Dre sie wiec, zeby siedli do stolu. Zeby jedli sniadanie. Zeby dojasnejpierdzielonejcholery przestali sie szturchac i kopac tylko zjedli! Zeby sie ubrali. Ze ile razy mam powtarzac o ubieraniu, a oni dalej siedza goli z jedna tylko skarpetka na stopie! Zeby przestali sie szarpac o pierwszenstwo do kibla. Zeby zostawili w spokoju psa i poszli zakladac buty, kurtki i plecaki. Zeby szli do auta, zamiast rozbiegac sie po ogrodzie albo wlec noga za noga. No po prostu cala godzine i dziesiec minut poranka spedzam drac morde, az boli mnie wyschniete gardlo. Powiedzcie mi, czy to tylko moje, czy zadne dzieci nie sluchaja jak sie na nie nie wrzasnie? Bo jak to tylko moje, to gdzies popelnilam blad i to powazny... :/
W kazdym razie, w koncu docieramy pod szkole, oczywiscie duzo pozniej niz przewidzialam. Myslalam, ze bede juz o tej godzinie w pracy, a tymczasem stoje w ogonku aut, ciagnacym sie, hen! poza parking, wzdluz ulicy, przy ktorej znajduje sie szkola. Posuwam sie niczym slimak do przodu, cenne minuty uciekaja i co widza moje juz-zmeczone oczy? Jakies auto zatrzymuje sie przed glownym wejsciem gdzie kazdy po kolei wysadza dzieci. Wysiada z niego baba i pomalu, nie spieszac sie, otwiera bagaznik, wyjmuje z niego plecak dziecka (po co go tam w ogole chowala, skoro wiedziala, ze smarkacz za chwile bedzie go potrzebowal?!), bierze synalka za raczke i prowadzi do szkoly! A cala kolejka aut czeka az maz tej pieprzonej swietej krowy odjedzie i zrobi miejsce innym!!! ://///
A w regulaminie szkoly jest napisane grubymi literami, ze aby uniknac zatorow podczas porannego odstawiania dzieci, przed glownym wejsciem mozna zatrzymywac sie tylko w celu wysadzenia potomka. Jesli chce sie zaprowadzic dziecko do szkoly osobiscie, trzeba zostawic auto na parkingu i wtedy isc z dzieckiem. Ale kto by to czytal, a tym bardziej przestrzegal. :/
A teraz najlepsze.
Sklelam glupiego babsztyla w myslach i na glos (trudno, niech Potwory sluchaja...). W koncu i ja podjezdzam pod wejscie, a tu zonk. Nie ma pana, ktory zawsze otwiera dzieciom drzwi, zeby przyspieszyc proces wysadzania uczniow. A drzwi w moim durnym aucie sa jakos tak zrobione, ze dzieciaki nie moga za cholere otworzyc ich od srodka! Podjezdzam wiec pod wejscie do szkoly, z drzwiami szamocze sie Nik, a potem Bi, bez rezultatu. W koncu musialam wysiasc sama i pod obstrzalem wzroku rodzicow stojacych w ogonku, obejsc auto naokolo i samodzielnie wypuscic Potwory! I pewnie tez zostalam rowno obdarzona epitetami!
Kurtyna. :D
A na koniec, cos dla milosnikow Stephena Kinga. Jesli zastanawialiscie sie, co robi slynny pisarz, kiedy nie pisze kolejnego horroru, to mam odpowiedz. Pilnuje serwerow w budynku mojej pracy, o!
Hehehe... To zarcik oczywiscie, ale i tak parsknelam smiechem na widok tej plakietki. Swoja droga, rodzice tego goscia od bazy danych musza miec niezle poczucie humoru... :D