piątek, 8 sierpnia 2025

Czwarty kemping i (bardzo) brutalny powrot do rzeczywistosci

W piatek po pracy zajechalam tylko do domu po Bi, po czym popedzilysmy na zakupy. Po powrocie rozpakowac torby i musialam pedem brac sie za pakowanie. Przez to ze pogoda w czwartek byla taka a nie inna, wszystko zostalo mi wlasciwie na piatek. Troche sie nabiegalam, ale ostatecznie udalo mi sie spakowac wszystko, nawet czesc rzeczy z lodowki, bo ta zdazyla sie juz schlodzic. Wieczor to oczywiscie wszyscy po kolei pod prysznic, a ja jeszcze na szybko robilam malosolne zeby zuzyc ten stos ogorkow, ktory uzbieralam w ciagu kilku dni. 

Jeden sloik poupychala Bi

Obawialam sie, ze po powrocie bylyby z nich "kapcie". Wyszly 3 sloiki i liczylam ze po powrocie akurat beda gotowe do zjedzenia.

W sobote rano M. pracowal, a ja oraz Potworki odsypialismy. Ja prace, oni ciezki, wakacyjny czas. ;) Dlugo spac nie moglam, bo trzeba bylo skonczyc pakowanie i ogarnac chalupe przed wyjazdem. Nienawidze zostawiac burdelu, wiec na szybko szorowalam jeszcze kuchenke i zlew w kuchni, wstawialam ostatnia zmywarke, itd. Trzeba tez bylo zostawic kotu zapas jedzenia oraz wody. Poniewaz mialo nas nie byc tylko dwa pelne dni, a ostatnio zostawienie jej z uchylonymi drzwiami swietnie zdalo egzamin, postanowilismy to powtorzyc. Wrocil z pracy M., dokonczylismy co trzeba, wpakowalismy dzieciaki oraz psiura do auta i wyruszylismy. Jechalismy tylko niecale 2 godziny i na szczescie obylo sie bez wiekszych korkow, wiec jakos przed 15 bylismy na miejscu. Tym razem trafilismy na prywatny kemping z basenami, kortami tenisowymi (z ktorych nie skorzystalismy), budynkiem klubowymi i innymi atrakcjami. Swietne miejsce, ale cena niestety odpowiednia, czyli prawie jak za hotel. :D Mlodziezy sie jednak bardzo podobalo, bo jakze inaczej. Rezerwacje robilismy w ostatniej chwili, niecale 2 tygodnie wczesniej i na wybrane przez nas dni zostala juz tylko jedna (!) miejscowka. Okazala sie wiec taka sobie, bo wygladala niczym drozka przejazdowa, z minimum prywatnosci i zaraz po drugiej stronie ulicy od basenu oraz klubu. Cale dnie towarzyszyly nam wiec piski oraz krzyki dzieciarni, a w dodatku glosna muzyka ktora przez wiekszosc dnia puszczano przy basenie. W klubie zas odbywalo sie bingo oraz inne zabawy/konkursy i tez basy az dudnily. Zaleta bylo, ze stalismy pod rozlozystym debem, wiec pomimo upalu nie musielismy rozkladac zadaszenia. Wada bylo, ze drzewo przyciagalo ptaszyska, ktore s*aly nam po krzeslach i rozlozonych tam czasem (do suszenia) recznikach czy strojach kapielowych. :D

Nasza miejscowka z lotu ptaka
 

Pierwsze popoludnie spedzilismy na poznawaniu kempingu, wiec lazilismy i jezdzilismy w kolko na rowerach. Kemping jest otwarty do polowy listopada i ma nawet jeden basen oraz jacuzzi wewnatrz, wiec miejsce jest super nawet na jesien. Teraz - latem, bylo tam jednak za duszno i smierdzialo chlorem, wiec tylko zajrzelismy i szybko ucieklismy. Na zewnatrz (przy kolejnym basenie) byl plac wodny i choc Potworki sa na to stanowczo za "stare", Nik nie mogl sie oprzec pokusie. ;)

Nie ma jak sie pochlapac niczym przedszkolak...
 

Kemping ma tez farme, wiec poszlismy obejrzec zwierzaki. Wszedzie rozwieszone byly tabliczki, zeby ich nie glaskac, ale one wrecz sie nadstawialy, wiec wiadomo, ze Potworki nie mogly sie powstrzymac.

No i wez go tu nie poglaszcz!

Zreszta, jesli faktycznie chca zeby ludzie ich nie dotykali, powinni postawic podwojne ploty, jak w zoo. ;) Pod wieczor poszlismy jeszcze wyprobowac basen najblizej naszej miejscowki. Coooz... Woda okazala sie ziiiimna... :D Dla mnie za zimna zeby sie zamoczyc, choc Potworki oczywiscie stwierdzily ze cieplejsza niz na basenie gdzie trenuja.

Krotka chwila kiedy byli w wodzie razem i nie probowali sie zachlapac ;)
 

Oni wiec wlezli bez problemu, choc Nik szalal na calego, a Bi troche tylko pochodzila, twierdzac ze nie chce moczyc wlosow, po czym wyszla i usiadla na lezaku zeby poczytac. Wieczor spedzilismy jak to na kempingach - przy ognisku. Noc niestety byla bardzo chlodna, a ja okazalam sie totalna gapa. Dalam dzieciakom liste ciuchow do spakowania, a sama dla siebie zapomnialam... dlugich spodni. :O Ostatecznie przykrylam sie kocem i nie tylko bylo mi cieplo, ale tez ograniczylam dostep komarom, ktore ciely az milo.

W niedziele M. wstal jak zwykle wczesnie, Bi gdzies po 8, a ja z Kokusiem dogorywalismy do 9:30. :D Ranek byl leniwy, bo w przyczepie ogolnie ciezko sie ogarnac. W dodatku malzonkowi znow chwile zeszlo zeby wlaczyc ogrzewanie wody, wiec przyszlo mi poczekac zanim moglam sie spokojnie umyc. Potem relaksujaca kawa, a w miedzyczasie Nik odkrywal zakamarki kempingu. W sumie, dopoki pod wieczor nie pojechalam na przejazdzke rowerem, nie zdawalam sobie nawet sprawy jak ogromne bylo to miejsce. Nasz maly kacik niedaleko wjazdu, to byla moze 1/10, ale za to dzieki temu mielismy blisko do wszystkich atrakcji. Wczesnym popoludniem Nik stwierdzil ze idzie na ryby. Pole kempingowe mialo bowiem staw, wokol ktorego ustawiali sie wedkarze.

Na pienkach wokol stawu zamocowane zostaly takie smieszne, obrotowe krzeselka
 

I faktycznie co chwila bylo slychac podniecone krzyki mlodziakow, ktorym udalo sie wyciagnac zdobycz. Oni mieli jednak wedki ze splawikami. Splawiki mozna bylo kupic w sklepiku, ale Mlodszy oznajmil ze to nudno tak zarzucic wedke i czekac. Nadal wiec lowil wlasnym sposobem, choc oczywiscie nic sie nie zlapalo, poza wodorostami. ;) Za to podplywal do niego straszny zolw sepi i przygladal sie poczynaniom. Wokol bajorka pelno bylo tabliczek ostrzegajacych ze byl tam zakaz plywania, bo zolwie te sa agresywne i gryza. No ba! :O Po lunchu posiedzielismy, Nik szalal na rowerze, a Bi czytala ksiazke. Nie mozna bylo oczywiscie nie skorzystac z basenow. Najpierw poszlismy na troche dalszy, ale ze jest glebszy i zacieniony, woda byla w nim lodowata. Zaraz obok bylo jacuzzi, wiec z ulga wygrzalam w nim dupke, ale Potworki (zwlaszcza Nik) bardzo byly rozczarowane, bo nie wpuszczano do niego osob ponizej 18 roku zycia, a pracownicy bardzo tego przestrzegali. Wracajac na nasza miejscowke, stwierdzilismy ze skoro jestesmy mokrzy, mozemy rownie dobrze od razu przejsc na drugi basen. ;)

Mimo zachodzacego slonca, mozna bylo sie zagrzac
 

Ten jest wiekszy, ale plytszy i caly dzien w sloncu, wiec woda byla w nim wyraznie cieplejsza. Niestety, z racji placu wodnego na tym samym terenie, pelny byl zawsze szalejacych i wrzeszczacych dzieciakow. Juz wczesniej Potworki obczaily ze w budynku klubowym maja stoly do ping ponga oraz bilarda. O ile te pierwsze byly z reguly wolne i mozna bylo zagrac kiedy sie chcialo, o tyle do bilarda trzeba bylo wypozyczyc kije oraz kule i podac nazwisko, numer miejsca, itd. No i trzeba bylo "polowac" zeby akurat byl wolny. W niedziele po poludniu w koncu sie udalo, pewnie dlatego ze byla piekna pogoda i ludzie woleli siedziec na basenach. ;) Gralam w bilarda moze ze 3 razy w zyciu i zupelnie nie kojarzylam zasad, ale okazalo sie, ze M. grywal w mlodosci godzinami, wiec szybko wytlumaczyl dzieciakom co i jak i zagrali.

Ojciec daje lekcje synowi :)
 

Oczywiscie ogral i jedno i drugie w kilka minut. :D Wieczor spedzilismy oczywiscie przy ognisku. Tego dnia na szczescie bylo juz cieplej i dalo sie wysiedziec w krotkich spodenkach. Tyle ze trzeba sie bylo popsikac srodkiem na komary, inaczej nie dawaly spokoju.

W tzw. miedzyczasie zaczely splywac maile ze szkolnej druzyny plywackiej i wszystko mi opadlo. Pomijam fakt, ze na plywanie potrzeba wykupic cala liste "sprzetu". Ktos by pomyslal, ze wymagane beda tylko gogle oraz czepek. ;) Poza tym, trzeba zaplacic $130 za sama druzyne, ale oprocz tego dodatkowe $125 za branie udzial w szkolnych sportach. Nie wiem gdzie tu logika. :O Poza zakupami szkolnymi (gdzie u Bi nadal nie dostalam konkretnej listy), czekaja wiec mnie osobne zakupy w sklepie sportowym... Nie mowiac juz o tym, ze musze zalatwic formularz od pediatry zeby panna mogla uprawiac sport w szkole...

Poniedzialek to standard na kempingu, czyli poranna pobudka M. i Bi oraz moje i Kokusia dluzsze spanie. Ten ostatni "gnil" w lozku az do 10. ;)

Ale teraz maja miejscaaa...
 

Rano dostalismy niezbyt mila niespodzianke, kiedy kamera wychwycila Oreo wnoszaca do chalupy jakiegos zdechlaka. Najprawdopodobniej ptaszka i pozostalo tylko miec nadzieje, ze byl ukatrupiony na smierc. ;)

Pieknie dziekuje za takie "prezenty". ;)
 

Tego dnia pogoda byla dosc dziwna. Goraco i duszno, ale slonce caly dzien jakby za mgla. Dopiero pozniej doczytalam, ze znow w atmosferze nadszedl dym z pozarow gdzies w Kanadzie. Tak czy siak, po leniwym poczatku dnia, po poludniu wyruszylismy na basen. Ponownie ten mniejszy i zimny, choc przy goracej temperaturze zamoczyc bylo sie oczywiscie latwiej. 

Bi odmowila chociazby odwrocenia glowy w moja strone

No i moglam sie zagrzac w jacuzzi, czego nie mogl mi darowac Nik, marudzac ze lat prawie 13 to praktycznie 18 i dlaczego mu nie wolno. :D Po powrocie M. odpalil grilla, zjedlismy, po czym troche bylo relaksu, Nik pojechal na ryby, a pozniej poszlismy sprawdzic czy w klubie mozna w cos zagrac. W upalny dzien fajnie bylo posiedziec troche w klimatyzowanym budynku. Najpierw pogralismy w ping ponga, gdzie wszyscy bylismy tak samo kiepscy wiec niewiadomo kto wygral. ;)

Obie pary tak samo co chwila wystrzeliwaly pileczke na drugi koniec sali :)
 

Pozniej wypozyczylismy kijki oraz kule i poszlismy na bilard. Tu zdecydowanym zwyciezca byl Nik, ktory rowno ogral Bi oraz mnie. Za to my - dwie dziewczyny, jestesmy na bardzo podobnym poziomie, wiec do konca nie bylo pewne ktora wygra. Ostatecznie poszczescilo sie Starszej. ;)

Nie spodziewalabym sie, ze tak im sie spodoba
 

Poniewaz Potworkom ciagle nie bylo malo, zostawilam ich przy grze i wrocilam na nasza miejscowke, dotrzymac towarzystwa mezowi. :) Kiedy mlodziez wreszcie znudzil sie bilard, poszlismy jeszcze raz odwiedzic zwierzaki. Kozy nadstawialy sie do drapania i przewracaly oczami z "rozkoszy", ale jednoczesnie jedna zaczela mnie lizac po rece, po czym... ugryzla! Nie jakos mocno, ale jakby padlo na jakies dziecko, pewnie bylby wrzask. :D 

Niesforne miniaturowe kozki :)

A pod wieczor poszlismy jeszcze na chwile na basen i nalezy to zapisac ku potomnosci, ze M. zabral sie z nami! :O Co prawda chcial pojsc glownie na saune, ale po niej szybko oplukal sie pod prysznicem i wskoczyl dla ochlody do basenu. Potworki byly oczywiscie przeszczesliwe, bo wszedzie zawsze maja do towarzystwa matke, ale ojciec to naprawde rzadkosc. ;) 

Nie pytajcie mnie co tu Nik wykrzykuje. ;) Bi na lezaku, a M. chyba jeszcze w saunie

Wieczor to oczywiscie siedzenie przy ognisku, przy czym tym razem przywiezlismy ze soba kielbaske do upieczenia. Ja z M. zjedlismy ze smakiem i nawet Nik sie skusil, tylko Bi krecila nosem.

Wtorek zaczelam wczesniej i wstalam jeszcze przed Potworkami, zeby wyszykowac sie nim wstana, na wypadek gdyby chcieli jeszcze skorzystac z basenu czy innych atrakcji. Co prawda poranek okazal sie niespodziewanie rzeski, a do tego zerwal sie mocny wiatr, wiec sama kapac sie nie zamierzalam, ale dzieciaki to insza innosc. ;) Okazalo sie jednak, ze zadne nie wykazalo wiekszego entuzjazmu. Bi wolala spedzic ranek z ksiazka, a Nik chwycil wedke i ruszyl znow nad staw. Pojechalam tylko z Mlodszym do sklepiku, gdzie kupilismy magnesik, jemu koszulke, a dla siebie wzielam bluze. Przyda mi sie akurat pod kurtke narcirska. Niestety, przy odpinaniu przyczepy, odkrylismy przeciek i teraz pytanie co jest uszkodzone i dlaczego. :( To jednak bedzie zagadka dla M. na inny dzien. Do 12 mielismy opuscic kemping i choc raz udalo sie niemal idealnie. Dzieki temu, ze byl srodek tygodnia, nie napotkalismy tez zbytnich korkow (choc male zageszczenie bylo w jednym miejscu przez roboty drogowe) i dojechalismy do domu okolo 14. Pozostalo rozpakowac caly ten majdan, pozniej wszyscy po kolei pedzili pod prysznic, a potem zaczelam caly cykl pokempingowego prania. ;) Na sam wieczor zas, trzeba sie bylo szykowac do pracy i klasc w miare wczesnie oczywiscie. Pocieszalo tylko, ze kolejnego dnia byla juz sroda, wiec reszta tygodnia miala szybko zleciec. 

Srode zaczelam brutalna pobudka o 2:30 nad ranem. Pojechalam do roboty, gdzie na dzien dobry czekalo na mnie kilkadziesiat maili, w tym jeden "krzyczacy", ze nie wyslalam raportu wydatkow po wyprawie do Las Vegas. Kurcze, przyznaje, ze zaraz po przyjezdzie o tym pamietalam, ale kiedy spytalam szefa czy pomoze mi to wypelnic (bo nigdy wczesniej nie mialam z czyms takim do czynienia), ten odparl jak zwykle, ze "tak, tylko daj mi chwilke" i to by bylo na tyle. Pozniej wpadlam w wir szkolen oraz egzaminow i wydatki zupelnie wylecialy mi z glowy. Na swoje usprawiedliwienie dodam, ze do teraz nie dostalam zadnego przypomnienia czy ponaglenia, az nagle w poniedzialek, niemal 2 miesiace po wyjezdzie, (choc odczytalam dopiero w srode) przyslali grozbe ze za nie wyslanie raportu grozi zablokowanie korpo karty. :O W kazdym razie, stwierdzilam, ze poczekam na szefa zeby nie narobic balaganu. W miedzyczasie przegladalam reszte maili i probowalam sobie przypomniec w ktorym miejscu skonczylam sprawdzac moj egzamin. Az w ktoryms momencie slysze strzepki rozmow, cos o drugim parkingu, niebieskiej toyocie, kolach... Az mi sie goraco zrobilo! Pobieglam do rozmawiajacych facetow, potwierdzilam miejsce parkingowe, auto - moje!!! Wybieglam za nimi z budynku klnac niczym szewc! Pozniej jeden chlopak sie smial, ze ja nigdy nie przeklinam, a tu puscilam taka wiazanke. Ale w takiej sytuacji, kto by nie puscil?! :D Okazalo sie, ze jeden z kurierow chcial cos wziac ze swojego auta przed wyruszeniem w trase. Wyszedl i uslyszal odglos wiercenia. Spojrzal w strone dodatkowego parkingu i dostrzegl ludzi krecacych sie przy moim samochodzie. Krzyknal ze dzwoni na policje i banda wskoczyla w auto i odjechala. Zdazyli odkrecic sruby w trzech z moich czterech kol. :/ Na szczescie chlopaki szybko je przykrecili spowrotem, a ja przeparkowalam na nasz parking, blokujac dwa samochody, ale co zrobic skoro u nas nigdy nie ma miejsc. Zreszta, dlatego wlasnie czesc osob parkuje na tamtym parkingu, a nasza firma jeszcze za to placi. Mialam niesamowitego farta. Ta szajka najwyrazniej upatrzyla sobie tamten ciemnawy parking (nic dziwnego, skoro ludzie parkuja tam nad ranem, a nie ma kamer), bo potem sie dowiedzialam, ze poza ukradzionymi kolami tamtej dziewczyny dwa tygodnie temu, ukradziono tez kola jakiemus chlopakowi z apteki. Musialam oczywiscie zadzwonic na policje, a potem porozmawiac z panem policjantem. Facet udawal zdziwionego, bo "oni tutaj ciagle przejezdzaja". Taaa, na pewno, skoro to trzecia kradziez/ proba kradziezy w ciagu kilku tygodni. :/ W kazdym razie, wiesci w pracy szybko sie rozeszly i kazdy przechodzacy zaczepial mnie, ze "to twoje auto probowali okrasc?!". ;) Jeden z managerow powiedzial ze bedzie probowal zalatwic ochrone, ktora bedzie monitorowac tamten parking. W miedzyczasie probowali zwerbowac kierowcow, zeby parkowali tam po pol godziny kazdy, ale faceci sie zbuntowali. Wiadomo, to nie nalezy do ich obowiazkow, a poza tym mieli obawy ze w razie klopotow ktos ich postrzeli. Tak czy owak, musialam wrocic do normalnych obowiazkow w pracy. Szef sie zjawil, ale na pytanie o pomoc w raporcie wydatkow, tylko ciezko westchnal, ze nie wie kiedy bedzie mial chwile, wiec wrocilam do laptoka i probowalam sama dojsc co i jak. Zajelo mi to dobre dwie godziny, ale w koncu doszukalam sie poprawnej zakladki na naszej stronie. Zeby utrudnic ludziom zycie, jest instrukcja, ale ta pokazuje zupelnie inne miejsce. Najwyrazniej jest przedawniona, tylko nie wiem dlaczego jej nie zdjeli ze strony. Tak czy siak, jakos do wszystkiego doszlam. Okazalo sie, ze oczywiscie za prawie wszystko zadaja rachunkow, ale choc cala rezerwacje robilam przez ich strone, automatycznie zalaczyli tylko te za przeloty. Zarowno rachunek za hotel, jak i za wynajem auta musialam odszukac w mailach. Ten za dlugoterminowy parking mojego samochodu przy lotnisku, wydobylam z czelusci torebki. Dobrze, ze nie zgubilam! ;) A kiedy, po dlugich bolach, w koncu wszystko popodczepialam i pozbylam sie kilku oplat na 0.00, ktore niewiadomo skad sie pojawily i blokowaly raport, chcialam go wyslac i... zonk. Bo musze w systemie podac konto bankowe, na ktore musialyby wplynac ewentualne zwroty. Niewazne, ze za wszystko placilam karta korporacyjna i zadnych zwrotow nie oczekuje. Taki wymog i juz. Oczywiscie nie mialam przy sobie numeru konta, wiec na tym skonczylam walke z raportem na tamten dzien. Za to oddalam szefowi egzamin, bo stwierdzilam, ze juz nie moge na niego patrzec i zaczelo mi byc wszystko jedno czy znalazlam kazda pierdole. Po powrocie do domu popoludnie mialam juz nieco przyjemniejsze, choc zirytowal mnie malzonek. Wiadomo, ze zadzwonilam do niego zeby opowiedziec mu historie z kolami. Myslicie, ze uslyszalam, ze o kurcze, mialas szczescie, dobrze ze nic sie nie stalo, itd. A gdzie! Najpierw dostalam przestroge, zebym jechala w miare wolno i jakby sciagalo mi kierownice lub gdybym uslyszala jakies podejrzane dzwieki, to zebym zjechala na pobocze i nie jechala dalej. To moge jednak zrozumiec, bo nie byl pewien czy koledzy dobrze dokrecili sruby. Pozniej jednak musial sobie pogadac, ze takie zorganizowane gangi maja upatrzone kola i juz na nie kupcow, wiec skoro chcieli moje, to znaczy ze takie maja zamowione i predzej czy pozniej je ukradna. No po prostu nie ma jak komus poprawic samopoczucia!!! :O Musialam poskladac jedno pranie i wstawic kolejne, bo bede sie teraz pare dni odkopywac z pokempingowych brudow.

Malzonek naprawial dziure w dachu szopki
 

Wieczorem Potworki mialy trening i jakos pojechaly bez wiekszych oporow. Malzonek ich zawiozl, ja odebralam i popatrzylam jak plywaja. Trener z jakiegos powodu urzadza im teraz sporo zawodow, ale przynajmniej sobie kibicuja i sie nie nudza.

Bi wlasnie sie odbila od scianki i plynie stylem grzbietowym
 

Zreszta, dla Bi zostaly juz tylko 2 tygodnie w tej druzynie, po czym na jesien przechodzi do szkolnej. Po powrocie oczywiscie kolacja i dla matki zaraz lozko. Malzonek juz chrapal w najlepsze. ;)

W czwartek okazalo sie, ze nikt nie zaparkowal na tamtym drugim parkingu. Wszyscy ustawili sie w drugim rzedzie pod naszym budynkiem. Ciekawe dlaczego? :D Sama rowniez postawilam auto pod oknami i potem co chwila wychodzilam, czesciowo zeby sprawdzic czy nie zwolnilo sie jakies "normalne" miejsce, a czesciowo zeby sie upewnic, ze nadal mam kola. ;) Wzielam z domu informacje o moim banku, wiec dodalam je do swojego profilu i... znow nie moglam go wyslac. Tym razem wyskoczyla wiadomosc, ze musze poczekac az ich strona zatwierdzi konto bankowe. Oszalec z nimi mozna! :/ Za to moj szef sie spial i usiadl ze mna juz o 5 rano zeby omowic wynik egzaminu, bo stwierdzil ze to jedyna pora kiedy nikt nic od niego nie chce. Tym razem bylam z siebie niesamowicie dumna, bo znalazlam niemal wszystko i to w naprawde grubym pliku dokumentow na rozne tematy. Calosc miala okolo 100 stron i na tych stronach upchniete blisko 50 bledow. Niektore dotyczyly kilku stron i ciezko bylo zdecydowac w ktorym miejscu je zaznaczyc. Jak skomplikowane to jest, niech poswiadczy fakt, ze szef zaznaczyl, iz nie znalazlam 6 bledow, ale kiedy zaczelismy patrzec po jego tabeli, okazalo sie, ze z nich 3 znalazlam, tylko on nie zauwazyl, ze je zaznaczylam! :O Akurat ten egzamin uwazam ze powinni rozbic na dwa, bo jest tego po prostu za duzo. Tak czy siak jednak, cieszylam sie ze mam to z glowy, nawet jesli czekaja mnie przynajmniej 4 kolejne egzaminy, w tym dwa w najblizszym czasie. Po powrocie do domu, stwierdzilam ze podjade na rowerze do urzedu miasta, przypomnialo mi sie bowiem ze w czerwcu mija termin rejestrowania psow na kolejny rok. Przez Vegas kompletnie wylecialo mi z glowy. Na szczescie kara to zawrotny $1 na miesiac. Zabraly sie ze mna Potworki, zeby zajechac do biblioteki, ktora znajduje sie zaraz po drugiej stronie ulicy. Przejechalismy, a po powrocie zabralam sie za obiad. Akurat skonczylam na przyjazd malzonka. Potworki wlaczyly sobie wypozyczona trzecia czesc Venom'a, a ja zabralam sie za skladanie kolejnego prania oraz wstawienie nastepnego. Tego dnia Bi dostala juz grafik na nadchodzacy rok szkolny i na szczescie zalapala sie na wybrana przez siebie zoologie. ;) Oczywiscie w ruch poszedl telefon i wymiana informacji z kolezankami. Niektore przedmioty bedzie miala z kumpelami, ale niektore niestety sama. Nik grafiku jeszcze nie dostal, ale informacje w ktorym jest zespole klas. W tym roku ma szczescie i bedzie z najlepszym kolega. Co prawda teoretycznie w innej klasie, ale dzieciaki z kazdego zespolu sa mieszane na lekcje, wiec jest szansa ze beda mieli jakies przedmioty razem. Mielismy fajna pogode, bo cieplo ale nie upalnie i bez wysokiej wilgotnosci, wiec idealnie na roboty okolodomowe. Malzonek w koncu zaczal sie przymierzac do budowy tego skladziku pod tarasem, ale robi to zupelnie bez entuzjazmu, wiec nie wiem czy i kiedy ukonczy. ;) Ja z kolei zabralam sie za zamiecenie werandy z przodu. Nie dosc, ze z wiszacego kwiatka poopadaly listki oraz kwiatki i zasmiecily podloge, to pod sufitem oraz w katach mnostwo bylo pajeczyn i zdechlych owadow. Ten kacik az blagal o posprzatanie. Wieczorem Potworki mialy trening i choc Bi przeciagala ile sie da, pojechali. Tym razem M. walczyl z tarasem, wiec musialam ich i zawiesc i odebrac.

Przynajmniej sobie popatrzylam jak plywaja
 

A wieczorem mielismy niespodzianke, bo Oreo podlazla nam pod okno w sypialni, miauczac wnieboglosy. Jesli nie kojarzycie, nasza sypialnia znajduje sie wysoko, nad garazem i nad jadalnia. Kot wspial sie na dach garazu, z niego na zadaszenie nad oknem jadalni i najwyrazniej myslal, ze go wpuscimy przez okno. Wybieglismy z domu, zastanawiajac sie na glos jak teraz sciagnac kiciula na dol, ale na szczescie zolza sama zlazla. Niepotrzebnie bieglam na pomoc i to w pizamie. ;)

Piatek, kolejna wczesna pobudka i kolejny dzien gdzie nikt w pracy nie zaparkowal na drugim parkingu. No, prawie, bo jedna z dziewczyn, pracujaca w weekendy poczatkowo postawila tam auto i dziwila sie, ze jest sama jedna. Nic nie wiedziala o moich przebojach, ale jak tylko ja uswiadomilismy, szybko przeparkowala pod nasz budynek. ;) W pracy dzien zlecial migiem i w koncu udalo mi sie wyslac raport dla szefa, ktory od razu go zatwierdzil. Oby teraz firma grzecznie zaplacila... Do domu wpadlam tylko na kilka minut, zgarnelam Bi i pojechalysmy po spozywke. Po powrocie mielismy w miare spokojne popoludnie. Pogoda nadal rozpieszczala, wiec porobilam troche porzadku na rabacie z przodu, gdzie w niektorych miejscach kwiatki przygielo do ziemi i plozyly sie po kostce. Przy okazji spojrzalam do warzywnika i niestety cukinia pada. Wyglada, ze znow ja zjada jakies dziadostwo. :( Ogorki narazie sobie radza, ale tez zaczynaja wygladac nie do konca zdrowo... Pozniej wykapac sie i mozna bylo posiedziec troche dluzej, bo nie czekala perspektywa pobudki w srodku nocy. ;)

Do poczytania! 

piątek, 1 sierpnia 2025

Kolejny lipiec odchodzi w przeszlosc

W piatek nie chcialo mi sie na sile konczyc opisywania calego dnia, bo oczy mi sie same zamykaly, wiec skoncze w tym poscie. To byl najgoretszy dzien w tamtym tygodniu - 34 stopnie i 60% wilgotnosci. Wiedzialam ze ciezko bedzie wytrzymac bez klimy, a jednoczesnie chcialam dzieciaki wyciagnac z domu, wiec decyzja byla oczywista - jedziemy nad jezioro. Juz dzien wczesniej uprzedzilam ich o planie, zeby mogly zaprosic kolegow. Coooz... Tym razem nie za bardzo im wyszlo. Nik koniecznie chcial zaprosic najlepszego kumpla, ale okazalo sie ze ten jest na obozie, podobnie jak jedna z kolezanek Bi. Inna - nasza sasiadka, miala polkolonie smyczkowe i wieczorny koncert. Kolejna wyjechala z rodzicami, a nastepna zwyczajnie nie odpowiedziala. Co do pozostalych, Starsza nie byla pewna czy lubia plywac i czy uda sie z nimi spedzic czas tak, jak z innymi. Smialam sie, bo ma tyle kumpelek, a tu nagle zadnej zeby zabrac nad jezioro! :D Z sasiadka w ogole wyszlo glupio, bo juz bedac u niej w srode, wspomnialam ze w piatek mysle o tym wypadzie po pracy i spytalam czy dziewczyny maja ochote. Odpowiedziala ze musi sprawdzic grafik i da mi znac. A w czwartek napisala, ze starsza ma koncert, ale mlodsza jest wolna i zebym jej dala znac czy ma ja spakowac. Niestety, do sasiadki nie dociera, ze tak naprawde mlodsza zapraszana jest przeze mnie z grzecznosci, ze wzgledu na siostre, ktora jest kolezanka Bi. Rozumiem, ze obie to jej corki, wiec chce zeby traktowane tak samo, ale zawsze doczepia ta mala (juz nie taka mala, bo w tym roku skonczy 12 lat) niczym ogonek. Osobiscie bardzo ta dziewczynke lubie i Potworki wlasciwie tez, ale... Dla Bi jest ona takim przedluzeniem siostry, a nie naprawde jej kolezanka, zas Nik toleruje ja u nas w domu, lub u nich, natomiast publicznie nie bardzo chce sie pokazywac "z dziewczyna". :D Moze zmieni zdanie za kilka lat, bo A. jest naprawde sliczna i podejrzewam ze zrobi furore wsrod chlopakow, ale to jeszcze nie teraz. ;) Tak czy siak, Bi skrzywila sie na propozycje jej zabrania i oznajmila ze woli juz jechac sama. Podobnie stwierdzil Mlodszy. Nie chcialam ignorowac wiadomosci sasiadki, wiec (chociaz bylo mi strasznie niezrecznie) wyslalam jej, ze bardzo przepraszam, ale Potworki zaprosily innych kolegow. Co bylo zreszta zgodne z prawda, tyle ze z tych zaproszen ostatecznie nic nie wyszlo. W kazdym razie, pozniej smialam sie do dzieciakow, nasz wypad to byla "klatwa A." i kara za to, ze nie chcieli z nia jechac! :D Wrocilam bowiem do domu, wyszykowalismy sie, spakowalismy, posmarowalismy kremem, itd. Poniewaz rano prognozy zaczely zapowiadac popoludniowe burze, sprawdzilam jeszcze prognozy. W moim telefonie pokazalo mozliwe burze o 15, ale na stronie internetowej, ze za godzine cos tam moze przejsc. Bylismy jednak gotowi, a Potworki strasznie chcialy choc chwile poplywac, wiec uznalam ze pojedziemy i najwyzej bedzie to bardzo krotka wycieczka. Na szczescie to doslownie kilka minut drogi. Jak to z naszym szczesciem bywa, jak tylko wjechalismy na teren klubu, na horyzoncie dojrzalam ciemne chmury. Zaparkowalismy i idac z samochodu, uslyszelismy wiadomosc przez megafon. Z daleka ciezko bylo zrozumiec co sie dzieje, ale bywamy tam na tyle czesto, ze domyslilsmy sie iz kazali wyjsc wszystkim z wody. Faktycznie, kiedy znalezlismy sie blizej, dojrzelismy ze wszyscy (mniej lub bardziej opornie) opuszczali jezioro. W oddali faktycznie grzmialo, wiec to normalny protokol. Skoro juz tam jednak bylismy, stwierdzilismy ze poczekamy, bo burza moze przejsc bokiem. Skoro nie mozna bylo plywac, poszlismy najpierw po jedzenie. Pozniej usiedlismy przy stoliku, ale jeszcze nie zdazylismy zjesc, jak zaczelo kropic. Zebralismy wszystkie manele i poszlismy do zadaszonego pawilonu. Trzeba bylo isc od razu do auta, ale wtedy o tym nie wiedzialam. Deszcz szybko przeszedl w ulewe, co chwila walily pioruny, a wiatr wial tak, ze mimo iz pawilon jest spory, zawiewalo do samego srodka. Nie dalo sie uciec przed deszczem, choc zadaszenie oczywiscie troche pomagalo.

Zdjecie nie oddaje tego, co sie dzialo, ale mozecie zobaczyc, ze Bi marszczy oczy, bo wiatr zawcina deszczem nawet pod dachem...

W ktoryms momencie porywy byly niemal huraganowe, do tego stopnia, ze ciezko bylo sie utrzymac na nogach, a dzieciarnia piszczala ze strachu. :O Momentalnie spadla tez temperatura, a ze wczesniej byl upal i nie mialam nic cieplejszego, owinelam sie chociaz recznikem. :D Burza krazyla nad nami pol godziny i w tym czasie wszyscy twardo siedzieli pod dachem. Pozniej zaczelo ucichac, wiec czesc ludzi szybko pobiegla do samochodow. Nadal mialam nadzieje, ze zaraz przejdzie, choc prognozy zmienialy sie jak w kalejdoskopie. Zanim podjelam decyzje czy isc czy zostac, przyszla kolejna burza. Ta byla nieco krotsza, ale kiedy telefon nadal pokazywal mozliwosc opadow, a horyzont ciagle byl zaciagniety, stwierdzilam ze jednak trzeba jechac. Potworki byly rozczarowane, ze nie udalo im sie zamoczyc, ale czasem tak bywa. Kiedy wyjezdzalismy, znow zaczelo kropic, wiec pogratulowalam sobie decyzji. Po 10 minutach jednak, nie tylko deszcz przestal padac, ale po chwili calkowicie sie przejasnilo. Oczywiscie bylismy juz wtedy w domu, wiec nie bylo mowy zeby wracac. Stad wlasnie powiedzialam Potworkom, ze to karma za to, ze nie chcieli zabrac malej sasiadki, mimo ze i tak nie brali innych kolegow. :D

Sobota, 26 lipca, zaczela sie praca dla M. oraz dlugim spaniem dla mnie i Potworkow. Oni tego jakos specjalnie nie potrzebowali, ale ja juz tak. Nie chcialam spac tak calkowicie do oporu, wiec nastawilam budzik na 9:30, choc wczesne pobudki do pracy robia swoje i sama obudzilam sie tuz po 9. Jeszcze dolegiwalam w lozku, kiedy przyszla Oreo, najpierw pochodzila mi po wlosach (pewnie szla do M., ale zawahala sie, bo go nie bylo), po czym polozyla sie obok mnie. 

Jak zwykle wygieta w paragraf

Kiedy wstalam, zaczal sie normalny codzienny kieracik. Sniadanie, ogarnac sie, rozladowac zmywarke, itd. Bi wpadla na pomysl ze chce sie nauczyc wstawiac pranie. Pewnie dlatego, ze wiecznie zapomina przyniesc na dol swoj brudownik i przypomina sobie jak juz nie ma czystych gaci, ale ja wtedy czesto nie planuje prania i ja opierdzielam. Nie bardzo mam ochote zeby mi majstrowala przy pralce i suszarce, ale w sumie to kolejna zyciowa nauka. Za 4 lata (ktore wiem ze zleca jak mrugniecie okiem) bedzie mieszkac gdzies w akademiku, wiec chyba lepiej zeby potrafila sie oporzadzic. Od ponad roku sama sklada i chowa wlasnie ciuchy; moze to i dobry pomysl zeby potrafila zrobic pranie od poczatku. Zreszta, kiedy zacznie sie szkola, podejrzewam ze i tak znow to ja bede musiala pamietac zeby sprawdzic jej brudownik i wyprac co trzeba. ;) Po poludniu musialam wybrac sie do sklepu po zarcie dla zwierzakow, a ze maja przylegajacy ogrodniczy, to naszlo mnie na kupienie kwiatkow na taras. Wiem, mamy koncowke lipca, a ja kwiatki sadze... :D Na swoje usprawiedliwienie, o tej porze roku byly przecenione i za kazda sadzonke zaplacilam zawrotne $2. No i wiem ze beda sobie rosly spokojnie do konca wrzesnia, a jesli poczatek jesieni bedzie cieply, to moze i wiekszosc pazdziernika. Po przyjezdzie szybko wypakowalam zakupy i ruszylam do ogrodu. Chcialam od razu posadzic kwiatki, bo niedziela zapowiadala sie deszczowa, a przy okazji przesadzic tez do gruntu kolejne sadzonki groszku, ktore dobrze wybujaly. Gdy jednak zeszlam do warzywnika, zalamalam sie. Pomidory wyrosly w taki gaszcz, ze z gory wygladaly jak zwykle. Kiedy jednak popatrzylam z bliska, okazalo sie, ze wichura przy burzy dzien wczesniej, wiekszosc poprzewracala. Popodnosilam je i probowalam zabezpieczyc przy pomocy dodatkowych tyczek, ale niektore galezie juz byly zlamane, a wszystko bylo tak ciezkie, ze przyginalo sie jedno na drugie. Wzielam wiec nozyce i ostro poprzycinalam niesforne warzywo, ktorego i tak nie lubie. :D Zamiast jednak grzebac w ziemi 20 minut, spedzilam tam godzine i jak zwykle sluzylam za pozywke dla komarow.

Efekt narazie niepozorny, ale mam nadzieje ze zdolaja sie jeszcze rozrosnac

W czasie kiedy ja babralam sie w ziemi, Bi zabrala sie za pieczenie. Znow mielismy pare bananow w brazowe kropki, ale nie chciala robic "zwyklego" chlebka bananowego i wybrala muffiny z bananowe z czekolada. Musze jej przyznac, ze wyszly smaczne, choc wiecej w tym bylo czekolady niz samych muffin. :D Wieczor zlecial na "rodzinnym" relaksie, czyli Potworki kazde w swoim pokoju, a starzy na kanapie. ;)

W niedziele spania do oporu nie bylo, bo na 9:30 jechalismy do kosciola. Po powrocie napisalam do taty, ze moze wpadac na kawe, z czego oczywiscie skwapliwie skorzystal. Posiedzial, jak na niego, naprawde dlugo, bo prawie 4 godziny, ale jak tu nie siedziec kiedy serwuja obiad, ciasto, kawe, a na koniec lody. ;) Prognozy zapowiadaly deszczowa niedziele i faktycznie popadywalo caly dzien, ale z przerwami. Nie mniej bylo pochmurno i ponuro, ale jednoczesnie nadal duszno, wiec zostawilismy klimatyzacje wlaczona, szczegolnie ze kolejne dni ponownie mialy byc upalne. Po odjezdzie dziadka spedzilismy juz reszte dnia w chalupie, bo przy takiej pogodzie nie chcialo sie nigdzie ruszac. Pranie do poskladania, kolejne do wstawienia, zmywarka, jakies pomniejsze porzadki i dzien zlecial. Wieczorem trzeba sie bylo oczywiscie zbierac do spania wczesniej, bo kolejnego dnia czekala mnie ponownie brutalna pobudka.

Poniedzialek rozpoczelam (tymczasowo) nawet wczesniej niz sie spodziewalam, bowiem zaraz po polnocy obudzilo mnie piszczenie psiura. Zbieglam na dol i wypuscilam ja, a ona pobiegla na ogrod jakby ja co gonilo. Super; ciekawe co tym razem zezarla. Musiala cos dorwac na ogrodzie, bo dzien wczesniej bylismy wszyscy w domu, wiec wiem ze ani my z M., ani dzieci, nie dalismy jej nic podejrzanego... Niestety, krazyla po ogrodzie i krazyla, a ja nie zalozylam okularow, wiec widzialam tylko (w mizernym swietle latarenki) brazowa plame przemieszczajaca sie po zielonym. ;) Na szczescie zszedl na dol M., pytajac co sie dzieje, wiec zostawilam go zeby wpuscil siersciucha, bo on polozyl sie o 19, wiec mial za soba dobrych kilka godzin snu, a ja ledwie 3, zas za dwie musialam sie zrywac. :/ Gdy pozniej wstalam juz na dobre, Maya od razu zerwala sie i znow pobiegla do drzwi. Ewidentnie cos jej zaszkodzilo. :( Bi mi potem powiedziala, ze kilka godzin pozniej pies tak potrzebowal wyjsc, ze az wszedl na gore i chodzil po pokojach piszczac, a normnalnie do gory nie wlazi... Nik za to opowiadal, ze Oreo zbudzila go o 6 rano drac sie wnieboglosy, a nastepnie wpadajac galopem do jego pokoju (i przyprawiajac o zawal), wiec musial zejsc na dol i ja wypuscic. A jak przed 3 rano gapila sie na drzwi i je jej uchylilam, to nie chciala wyjsc. Dom wariatow. :D W kazdym razie, zebralam sie i pojechalam do pracy, gdzie pierwszy dzien miala dziewczyna, ktora ma byc moja partnerka. Wydaje sie sympatyczna, co najwazniejsze, a jak bedzie w rzeczywistosci to sie okaze. Zreszta, jesli beda ja szkolic w takim tempie jak mnie, w pelni razem bedziemy pracowac w okolicach listopada. ;) Niestety, otrzymalam niefajne wiadomosci od szefa, a mianowicie "oblalam" ostatni egzamin. :( Pominelam 3 glowne bledy, wiec powiedzial ze musze go powtorzyc, bo na jeden pominiety (glowny) blad moze przymknac oko, ale przy trzech ktos moze sie przyczepic. Ech... Najgorzej, ze na dwa z tych trzech patrzylam i zastanawialam sie czy je zaznaczyc, ale wydawalo mi sie, ze sa do zaakceptowania. No nie byly. ;) Tylko w jednym faktycznie nie zauwazylam bledu, bo na stronie pelno bylo cyfer 0 5 1 i w jednej kolumnie wszystkie pokazywaly 0.5, a jedna 0.05 i niestety oko tego nie wychwycilo. No coz, trzeba sie produkowac od nowa, a liczylam ze bede to juz miala z glowy... :( Po robocie wpadlam tylko do chalupy, zgarnelam starsze dziecko i pojechalysmy na zakupy. Nik mial w tym czasie rozladowac zmywarke, ale napisal do niego kolega czy chce z nim pojezdzic na rowerze po okolicy. Bylam juz w drodze do sklepu, wiec zadzwonil na telefon Bi, ktora wziela go na glosnomowiacy. Przez to, nie dosc ze rozpraszal mnie jako kierowce, to jeszcze sam zapomnial o bozym swiecie i pojechal, zapominajac o naczyniach. Zrobilysmy z Bi zakupy, zajechalysmy jeszcze na bubble tea i wrocilysmy do chalupy, gdzie nadal urzedowala dwojka mlodych kawalerow. Wrocil z pracy M., kolega Kokusia odjechal, a my posiedzielismy po czym przyszla pora na trening Potworkow. Malzonkowi nie chcialo sie jechac na silownie, wiec tylko ich zawiozl, a ja pozniej odebralam. Akurat trener urzadzal im mini zawody i mierzyl czas. Kiedy podeszlam, okazalo sie ze Bi i Nik scigaja sie przeciwko sobie.

Tu widac, ze Nik ma lepszy refleks i rzuca sie do wody duzo szybciej niz siostra

Bez niespodzianki - wygral Mlodszy. ;) Ktory zreszta powinien popracowac nad skromnoscia, bo wygral wszystkie swoje wyscigi (pozniej pary sie przemieszaly) i po kazdym oznajmial trenerowi, ze "Phi, bez wysilku!". Co prawda zartobliwie, ale jednak to takie troche przechwalki. ;) Po powrocie wiadomo, szybko kolacja, prysznic i matka do spania. Ojciec polozyl sie jak tylko wrocil po ich zawiezeniu, wiec juz spal jak susel. ;)

We wtorek pobudka jak zwykle ostatnio, ale z jakiegos powodu bylam jakas nieprzytomna. W pracy zasypialam przy biurku i szybko zaczely mnie bolec oczy. Jak na zlosc dostalam kolejny egzamin do poprawki. Po porazce opadly mi skrzydelka i zupelnie nie mialam motywacji. Jak juz przymusilam sie zeby spojrzec w papiery, nie moglam sie skupic i nie wiedzialam kompletnie na co patrzec, mimo ze czesc dokumentow dostalam podobna jak ostatnio. Bedzie ciezko, tym bardziej, ze jeden z papierow z poprzedniego mial ~40 stron, a podobny z tego - ponad 70. :O Plakac mi sie chcialo na niego patrzac... Poza tym meczylam sie dalej z wirtualnymi szkoleniami, a dodatkowo chyba godzine spedzilam segregujac dokumenty. Na nude nie moglam narzekac. ;) Dostalam tez przypomnienie, ze kolejnego dnia mielismy szkolenie dla departamentu kontroli jakosci wszystkich oddzialow. Szkolenie o bardzo dziwnej porze, bo od 14 do 17. Pracujemy glownie na nocne zmiany i o tej godzinie juz zwykle nikogo nie ma, wiec godziny podpasowane dla zachodniego wybrzeza (3 godziny wczesniej). Poczatkowo ucieszylam sie, ze bede mogla przyjsc do pracy pozniej i jeden dzien sie wyspac. Pozniej jednak cos mnie tknelo i spytalam szefa czy o tej porze jeszcze ktos bedzie, bo jak nie, to nie wiem jak aktywowac alarm wychodzac. Mialam nosa, bo szef odparl ze planuje polaczyc sie z hotelu i nie jest pewien czy po 15 jeszcze jacys pracownicy beda sie tu krecic. Musialam wiec zmienic plan i stwierdzilam ze przyjade do pracy normalnie, a na szkolenie polacze sie po poludniu z domu. To jednak byl plan na srode, a poki co wrocilam do chalupy i mialam spokojne popoludnie. To znaczy mialaBYM, bo bylo 36 stopni i 60% wilgotnosci, wiec stwierdzilam ze wezme Potworki nad jezioro. Plan byl juz od poprzedniego dnia i oczywiscie zaproponowalam dzieciakom, ze moga wziac kolegow. Bi napisala do swojej kolezanki - sasiadki, wiec ja wyslalam tez od rasu sms'a do jej mamy. Kolezanka odpisala ze ma praktyki w gabinecie lekarskim, bo chce zostac w przyszlosci lekarzem. Szczerze to watpie, bo ta panna lubi opowiadac niestworzone historie, no i co 13-latka (urodziny ma w listopadzie) mialaby niby robic u lekarza? :D W kazdym razie, Bi zaprosila w takim razie inna kolezanke, ktora zgodzila sie jechac. Nik zaprosil ulubionego kumpla, ktory na szczescie wrocil z kolonii. Wszystko wydawalo sie podopinane, az tu rano pisze do mnie sasiadka, ze co prawda jej starsza jedzie z nia do pracy (kobita pracuje w ksiegowosci i finansach, a nie w gabinecie lekarskim :D), ale czy moglabym wziac nad jezioro jej mlodsza, ze bardzo prosi, bla bla bla. Wiedzialam ze Potworki beda zle, wiec uprzedzilam zeby spytala corke, bo i Bi i Nik maja kolegow, wiec nie chce zeby czula sie zepchnieta na bok. Sasiadka odpisala, ze mala chce jechac nawet jakby miala byc sama. Ech... Co bylo robic; napisalam ze ok. Tak jak przewidzialam, Nik westchnal ciezko ale w sumie wzruszyl ramionami, ale Bi urzadzila mini bunt. Musialam ja uswiadomic, ze to siostra jej najlepszej kolezanki i w dodatku sasiadki i ze jesli ceni sobie ta przyjazn musi byc mila tez dla mlodszej. Tym bardziej jesli chce sie opiekowac ich krolikami, a oni naszym kotem. Nie mowiac juz o tym, ze od jesieni maja razem z kolezanka chodzic pieszo rano do szkoly. Jesli kolezanka sie obrazi, Bi bedzie zostanie sama, bo tamta ma taka osobowosc, ze wszedzie znajdzie towarzystwo. Moja panna juz niekoniecznie. ;) Starsza cos tam poburczala, ale ostatecznie zaakceptowala, ze A. z nami jedzie. O 13:30 przyszedl wiec kolega Kokusia, a kolezanke Bi podwiezli rodzice. Zebralismy sie, podjechalismy po mala sasiadke i pojechalismy do klubu. Okazalo sie, ze mala calkiem niezle wciskala sie do jednej czy drugiej pary. Glownie krazyla za chlopakami, bo oni sa jej blizsi wiekiem, ale ze Ci probowali uciekac i sie chowac, czasem dolaczala do dziewczyn. ;) Z tego co udalo mi sie zauwazyc jednak, nikt nie byl dla niej jakos szczegolnie niemily, wiec chyba bawila sie znosnie. Tata musial ja zreszta zabrac wczesniej, bo miala trening siatkowki. Dzieciarnia jak zwykle z wody wyszla tylko po to zeby pojsc kupic jedzenie. Jakims cudem, wszyscy kupili sobie zarelko za wlasna kase, nawet Potworki. Co za oszczednosc przy starszych dzieciakach! :D Stasze dziewczyny jak wyplynely na deskach na jezioro, tak przepadly. 

Potworki coraz starsze, wiec nie chcialam im sie wcinac na sile robiac zdjecia i fotografowalam tylko z daleka

Wypozycza sie je na pol godziny, ale ich nie bylo przynajmniej godzine. ;) Mlodsza trojka w tym czasie skakala z pomostu, raz za razem. Nie wiem skad oni biora tyle energii. Grali tez w ta smieszna gre, gdzie staje sie naprzeciwko i pokazuje "kamien, nozyczki, papier". Kto przegra, robi krok do tylu. Zabawa trwa az komus skonczy sie pomost i musi wskoczyc do wody. :D 

Nik skacze :D

W ktoryms momencie stwierdzili ze tez ida na deski (a A. oczywiscie za nimi), przy czym sasiadka wypozyczyla wlasna, a chlopaki stwierdzily ze wezma jedna. Widzialam pozniej z daleka, ze skakali z tych desek i potem z wiekszym lub mniejszym wysilkiem gramolili sie na nie z powrotem. ;)

 

Ta grupka po lewej to "moi"

Tuz po 16 sasiadke zabral tata, ale ja z pozostala czworka zostalam do 17. Potem odwiezc kolege Kokusia oraz kolezanke Bi i do domu wrocilismy prawie o 18. Zaskoczyla mnie Starsza, bo kolezanka, z ktora pojechala, byla bardzo dawno niewidziana. Dziewczyny przyjaznily sie mocno w VII klasie, ale w zeszlym roku zostaly rozdzielone do roznych zespolow w szkole i praktycznie sie nie widywaly. Bi jednak caly czas powtarzala, ze brakuje jej towarzystwa tamtej panny. Kiedy jednak spytalam po naszym wypadzie czy moze teraz odnowia przyjazn, odparla ze nie jest pewna. Podobno tamta dziewczyna byla bardzo niemila dla Kokusia i nawet za jego plecami rzucala niefajnymi komentarzami na jego temat. A ze wszystkimi innymi kolezankami Starszej, Nik trzyma sztame i czasem Bi az sie irytuje ze gadaja wiecej z nim, niz z nia. ;) Tutaj wiec mocno ja zachowanie kumpeli zaskoczylo, ale choc zwykle sama jest wredna dla Mlodszego, teraz stwierdzila, ze w koncu to jej brat i nie chce sluchac takich (nie powiedziala jakich) komentarzy na temat swojej rodziny. Przyznaje, ze mocno mnie tym wzruszyla, bo jak napisalam, zwykle jest pierwsza do docinania bratu, a tu nagle wlaczyly jej sie wiezy krwi. ;) W kazdym razie, wrocilam wykonczona i zastanawialam sie po co mi to bylo. Wypady powinny byc relaksujace, a nie meczace. :D Wieczor to juz tylko szybkie podlewanie ogrodu oraz kwiatkow i szybko szykowac sie do spania, bo w koncu byla dopiero polowa tygodnia.

Sroda miala oznaczac dluzsze spanie, ale niestety trzeba bylo wstac normalnie. ;) W pracy bez sensacji, a po robocie mialam chwile w domu na ogarniecie tego i owego. Tuz po 14 zaczelam sie przygotowywac do polaczenia na szkolenie, ale nie docenilam problemow z nowoczesna technologia. Najpierw moj komp szukal sieci, bo wiadomo ze przenioslam go z pracy do domu, wiec net mu sie nie zgadzal. ;) Niestety, poniewaz zmienilo sie wi-fi, musial sobie zweryfikowac, ze ja to ja. Za pomoca appki, ale i tak cos mu nie szlo. Wreszcie, po dlugim klikaniu, w koncu udalo mi sie polaczyc, ale spoznilam sie kilka minut. Na szczescie calosc trwala 3 godziny, a nikt nie sprawdzal obecnosci, wiec nie mialo to wiekszego znaczenia. Kiedy, o 17:30 w koncu sie skonczylo, nic juz mi sie nie chcialo robic. Na 18:45 M. zawiozl dzieciaki na trening, a ja ich pozniej odebralam.

Nik niestety stal caly czas do mnie tylem

Ku mojemu zdumieniu, mimo ze nadal byl potworny upal, plywali na basenie w srodku. Po powrocie rutynka - prysznic i spac. :)

W czwarek rano miala byc kontynuacja szkolenia. Tym razem mialo trwac od 10 do 13, a ze zwykle wychodze o 12, wiec postanowilam pojechac do pracy na piata zamiast czwartej. Rozpusta. :D Niestety, po wylaczenia budzika mi sie przysnelo i wyladowalam w pracy o pol godziny pozniej niz zamierzalam. ;) Dzien zlecial szybko. Troche mialam papierow do zaksiegowania, troche walczylam z egzaminem, a niemal polowe dnia na koniec spedzilam sluchajac szkolenia. ;) Na szczescie prezenter mial prawdziwy dar opowiadania i mimo dlugiego czasu, zupelnie czlowiek sie nie nudzil. Po szkoleniu pojechalam juz do domu, gdzie planowalam zaczac pakowac przyczepe, bowiem szykuje nam sie kolejny wyjazd. Niestety, szyki popsula mi pogoda. Chcialam zalozyc nam posciel i spakowac ubrania i jakies przekaski ktore sa nadal fabrycznie zamkniete, zeby nie dobraly sie do nich myszy. Zdazylam polozyc przescieradla Potworkom oraz nawlec poszwy na poduszki. Z reszta musialam poczekac na powrot M. i rozlozenie jadalni, bo nie bylam w stanie dostac sie nigdzie indziej. Zanim jednak malzonek przyjechal, zaczelo padac. Niby zgodnie z prognozami, ale jednak zawsze czlowiek ma nadzieje ze choc raz sie pomyla na twoja korzysc. ;) Na tym pakowanie sie skonczylo, jak rowniez robienie malosolnych. Mialam po pakowaniu zejsc i zebrac kolejne ogorki oraz koper, ale momentami lalo tak, ze swiata nie bylo widac, wiec stwierdzilam ze nie chce mi sie tam biegac. Wiekszosc popoludnia spedzilam wiec na przygotowaniu rzeczy do spakowania, ale ulozeniu ich na jadalnianym stole, zeby spakowac kolejnego dnia. Pod wieczor Potworki mialy znow trening, ale M. postanowil pojechac na silownie, wiec zabral sie z nimi, a ja mialam chwile spokoju. A! Oficjalnie zarejstrowalam Bi do druzyny plywackiej w high school. Szkola publiczna, wiec pomyslalby kto, ze zajecia beda za darmo, ale gdzie tam; $125 trzeba wybulic! ;) Niby nie fortuna, ale jednak. Najsmieszniejsze, ze przy rejstracji bylo okienko z pytaniem czy dziecko w przyszlosci planuje plywac w druzynie uczelni wyzszej. Zaznaczylam, ze "tak" i teraz morduja mnie z jakiejs agencji. Telefony, wiadomosci, sms'y oraz maile! Oferuja dodatkowe informacje, ewaluacje dziecka, itd. A ja pluje sobie w brode, bo Bi dopiero zaczyna i college'u bedziemy myslec dopiero za jakies 2 lata. Narazie musimy ogarnac nowa rzeczywistosc z high school, a dopiero wtedy pomyslimy co dalej z plywaniem...

Piatek zaczal sie juz o normalnej porze i niestety deszczowo. Zrobilo sie tez duzo chlodniej, bo 16 stopni, co moze nie jest Arktyka, ale po ostatnim czasie kiedy dzien w dzien mielismy ponad 30 stopni, zaczal czlowiek marzanac. ;) Wiekszosc czasu w pracy spedzilam nad nieszczesnym egzaminem, choc mialam tez caly stos dokumentow do ogarniecia. Ten dzien to tez pierwszy dzien sierpnia, a wiec poczatek konca wakacji. Potworkom zostaly juz tylko 3 tygodnie leniuchowania. :O Jak na zawolanie, przyszly maile ze szkoly, witajace wszystkich w nowym roku. Oraz lista zakupow. Jak zwykle nasze miasteczko zupelnie opoznione w temacie. :/ W miare jak dzien uplywal, pogoda tez sie poprawiala i jak wychodzilam zaczynalo sie przebijac slonce. Wysiedzialam jakos, ale pozniej wylecialam z roboty jak na skrzydlach, bo zaczynalam przedluzony weekend. :)