sobota, 28 grudnia 2024

Ostatnie przedswiateczne podrygi i Boze Narodzenie

Przyszedl pierwszy dzien swiatecznej przerwy dla Potworkow, czyli sobota, 21 grudnia. Co prawda Bi twierdzila, ze sie nie liczy... Dlaczego? Poniewaz dzieciaki mialy tego dnia kolejne zawody plywackie, najprawdopodobniej ostatnie (dla nich) w tym sezonie. Mialy sie odbyc w kolejna sobote, ale je przelozono. Podejrzewam, ze ktos sie skapnal ze bylby to srodek przerwy, a sporo osob przeciez w tym czasie wyjezdza. Potworki stwierdzily ze to w sumie lepiej, bo musieliby sie zrywac z rana w samym srodku ferii swiatecznych, a tak to spisali ten pierwszy dzien na straty i wolne oficjalnie zaczeli od drugiego. ;) Tym razem zawody odbyly sie i troche blizej domu i o pol godziny pozniej. To oznaczalo, ze moglam pospac do zawrotnej godziny 7, a Potworki zawolalam 20 minut pozniej. Malzonek, po 3 tygodniach pracy bez przerw, w koncu mial wolny dzien, ale stwierdzil ze nie chce mu sie jechac. :/ Ja i dzieciaki sie zebralismy i w calkiem niezlych humorach dojechalismy na miejsce. Oba Potworki byly juz na tym basenie kilkukrotnie i zgodnie stwierdzili, ze go z jakiegos powodu nie lubia. Okazalo sie to zlym "omenem", ale nie uprzedzajmy faktow. ;) W kazdym razie, milo popatrzec ze oboje maja w druzynie swoje grupki przyjaciol, wiec miedzy wyscigami lazili, wyglupiali sie i ogolnie fajnie spedzali czas. Ponownie nie mieli sztafet, wiec po rozgrzewce bylo sporo czasu na zycie towarzyskie, a trener tym razem przydzielil im po 4 wyscigi. Nik ostatecznie plynal piec, ale o tym tez za moment. Te zawody okazaly sie dla Potworkow dobra lekcja (choc watpie zeby wyciagneli wnioski) ze nie zawsze beda wygrywac i (szczegolnie Bi, bo za rok, w high school, moze dostac niezly wycisk) musza regularnie jezdzic na treningi zeby zbudowac i utrzymac forme. Musze sprawiedliwie nadmienic, ze trener ustawil Bi bardzo kiepsko. Miala wyscig na 50m, potem na 200m i zaraz za tym, doslownie 4 numery po (wyscigi sa ponumerowane zeby kazdy plywak wiedzial co plynie i kiedy) plynela na 100m i chwile poniej znow na 100m. Pierwszy, kraulem, wygrala bez problemu.

Na tym basenie widocznosc z trybun jest kiepsciutka, ale w najdalszej linii mozecie zobaczyc Bi, ktora wlasnie doplynela. Reszta jest nieco w tyle
 

Nastepny, choc najdluzszy, na 200m mieszanka stylow, plynela znow tylko przeciw tej samej kolezance z druzyny co ostatnio i rowniez go wygrala.

Bi w drugiej linii od prawej. Ten wyscig polaczyli z chlopcami i obok Starszej jest chlopiec, ktory tez juz doplynal (ale jego wynik nie bedzie liczony przeciw dziewczynom), drugi z chlopakow wplynal w kadr, a kolezanki Bi jeszcze nie widac ;)
 

Pozniej jednak nie tylko nie zdazyla odpoczac, ale plynela na 100m kraulem m.in. przeciw dwom dziewczynom z przeciwnej druzyny, ktore byly od niej doslownie o dwie glowy wyzsze. Podobno ktos spytal je ile maja lat i powiedzialy ze 13... Bi nie jest wysoka, ale te dwie byly sporo wyzsze nawet ode mnie, a mam 170cm. Niby wzrost nie ma az tak wielkiego znaczenia przy plywaniu, ale jednak dluzsze rece oraz nogi robia swoje. W kazdym razie, Starsza przyplynela trzecia.

Bi w trzeciej linii od lewej, wlasnie dotyka scianki, dwie panny juz stoja, a dwie kolejne doplywaja
 

Nastepnie znow nie dane bylo jej dobrze odpoczac, bo osiem wyscigow pozniej plynela znowu na 100m, tym razem stylem grzbietowym. Na poczatku byla najszybsza, ale w koncu zmeczenie dalo o sobie znac i przyplynela druga.

Jedna dziewczynka stoi (czy raczej sie unosi ;P), Bi w najdalszej linii doplywa, trzecia panna wlasnie pojawila sie w kadrze
 

Nik mial wiecej szczescia, bo plynal kraulem na 50m, a pozniej na 100m. 

Na 50m - Nik w najdalszej linii wlasnie doplynal, jeden chlopiec (kolega z druzyny zreszta) kawalek za nim, reszta daleko w tyle

Oba wyscigi oczywiscie wygral.

Na 100m - Nik w drugiej od prawej linii, unosi sie juz przy sciance, jeden chlopak sporo dalej, trzeciego nawet nie widac ;)
 

Potem padlam ze smiechu, bo chyba ktos sie nie zjawil, wiec Mlodszy plynal motylkiem na 50m... sam. Smial sie pozniej, ze zmiotl konkurencje. :D Coz, na pewno bylo to najlatwiejsze pierwsze miejsce w jego karierze. ;) Nastepnie mial miec dluga przerwe, ale ku mojemu zdumieniu, zauwazylam ze plynie stylem grzbietowym! :O Okazalo sie, ze trener dodal go do tego wyscigu w ostaniej chwili i nawet nie dal mu oficjalnej karteczki, tylko nabazgral na kawalku papieru. :O Oczywiscie Kokusiowi nie przyszlo do glowy zeby przyjsc i powiedziec mi, ze bedzie plynal, wiec tego wyscigu nie nagralam, a szkoda, bo wygral. Na koniec zas plynal na 50m zabka. Kawaler nienawidzi tego stylu i wiadomo dlaczego, bo kompletnie nie moze w nim rozwinac predkosci. ;) Doplynal... czwarty i byl bardzo zly, bo we wszystkich pozostalych wyscigach zajal pierwsze miejsce, a tu popsul mu sie rekord. :D

Trzech kawalwrow juz czeka, Nik (w drugiej linii od prawej) wlasnie dotyka scianki i  tylko piaty chlopiec dopiero doplywa
 

Ostatecznie wiec Bi wrocila z dwoma pierwszymi, jednym drugim i jednym trzecim miejscem, a Nik z czterema pierwszymi i jednym czwartym. Szkoda, ze niestety to raczej byly ostatnie zawody dla nich w tym sezonie. W styczniu beda jeszcze dwa, ale poki co stanowczo odmawiaja wziecia udzialu... Ale ze styczniowe piatki to bedzie klub narciarski, wiec nie nalegam, bo nawet nie wiem czy samej chcialoby mi sie zrywac w sobote rano. Nik zreszta bedzie mial mecze koszykowki, wiec i tak przewiduje marudzenie... Tak czy siak, tym razem zawody trwaly nieco dluzej bo gospodarze byli mniej ogarnieci niz ostatnio i nie tylko nie laczyli tak sprawnie wyscigow, ale jeszcze co chwila robili przerwe bo cos gdzies sie nie zgadzalo i musieli sprawdzac. A ze zaczelismy tez pol godziny pozniej, wiec wyszlismy dopiero tuz po 12. Wrocilismy i mielismy troche czasu na odpoczynek, zanim trzeba bylo jechac do kosciola, bo M. znow pracowal w niedziele. W miedzyczasie mroz robil sie coraz bardziej siarczysty, bo w nocy mialo byc -13, a do tego wial porywisty, lodowaty wicher. Po powrocie zabralam sie za kapuste z grzybami na Wigilie, a potem upieklam blachy ciasta na metrowca i ugotowalam do niego budyn na krem. Zalowalam ze salatki i kluski z makiem musialam zostawic sobie na wtorek, bo wiedzialam, ze po pocztowym poniedzialku, we wtorek bede obolala i zmeczona. No coz, taka dola...

W niedziele wreszcie moglam sie z Potworkami wyspac, a Bi oznajmila, ze w koncu zaczeli swiateczna przerwe. :D Na dworze panowal niemozliwy ziab, wiec cieszylam sie, ze moge dzien spedzic w dresie i cieplych bamboszach. Niestety, kuchnia i jej kafle znajduja sie nad nieogrzewanym garazem, wiec ciagnie od nich niemozliwie. ;) Dzien uplynal oczywiscie glownie na przygotowaniach do Swiat, czyli sprzataniu i gotowaniu. Trzeba bylo, m.in. przygotowac dolna lazienke na uzytkowanie gosci. ;) Ukrecilam krem do metrowca i przelozylam plastry, a potem zrobilam czekoladowa polewe. Ugotowalam tez warzywa do jednej z salatek zeby bylo juz z glowy. Przygotowalismy z M. barszcz, ale ryby malzonek stwierdzil ze usmazy w poniedzialek, bo wiadomo bylo, ze bedzie w domu duzo wczesniej ode mnie. A na wieczor upieklam sernik, przy asyscie Bi, wiec zajelo to dwa razy dluzej niz powinno. :D I tak niedziela przeleciala. Wiadomo, ze jak kolejnego dnia mialam pracowac, to dzien wolny smignal ekspresowo.

W poniedzialek M. jak zwykle zerwal sie do roboty w srodku nocy, a ja nastawilam budzik na 6:30, majac nadzieje wyjechac nieco wczesniej, zeby miec wiecej czasu na sortowanie wszystkiego. Wyszykowalam sie, przygotowalam Potworkom to, co mieli pozniej zjesc na obiad, po czym zostawilam spiace dzieciaki oraz zwierzyniec i pojechalam jak na sciecie. To byl ostatni przedswiateczny poniedzialek, wiec przygotowywalam sie na jezdzenie do 18. Pocieszalam sie tylko, ze przynajmniej choc raz mam ladna pogode, bo dosc mialam juz jazdy w deszczu. Zeby nie bylo mi za fajnie, nadal mielismy siarczysty mroz i w najcieplejszym momencie dnia bylo zaledwie -3. Mialam na sobie zimowe buty, getry podszyte polarem, na gorze 4 warstwy odziezy oraz polarowa opaske na glowie. Zalowalam, ze na rece nie moge zalozyc normalnych rekawiczek, ale strasznie ciezko jest w nich przekladac koperty i katalogi. Zalozylam wiec takie "bezpalcowe", ktore rok temu zrobila mi na szydelku Bi. Niestety, przy tym najwiekszym osiedlu mieszkan, kilka razy musialam przerwac rozkladanie poczty, bo palce mi kompletnie zdretwialy i bolaly tak, ze nie moglam juz chwycic zadnego listu. :( Potem bylo juz lepiej, bo wiekszosc czasu spedzalam w aucie, choc prawa reke tez wlasciwie caly czas musialam wystawiac na zewnatrz. Oczywiscie, skoro szykowalam sie jak na bitwe, to dzien nie byl taki zly. Managerka zalatwila dodatkowego chlopaka zeby porozwozil czesc paczek, wiec zabralam wszystkie male, a duzych polowe. Oczywiscie potem okazalo sie, ze z tych malych tez nie kazda wlazla do skrzynki i pare razy musialam wysiadac i maszerowac pod drzwi. :D Tym razem za to naprawde solidnie posortowalam te male paczuszki i choc mialam ich 4 takie dlugie tace, to udalo mi sie dostarczyc wszystkie. Moj maly sukces. ;) No i okazuje sie, ze bez ciaglego wysiadania i szukania w aucie paczek, udalo mi sie skonczyc o normalnej porze i na poczte dojechalam tuz po 16:30. Oczywiscie zanim posegregowalam i uprzatnelam wszystko, co przywiozlam spowrotem (m.in. multum pojemnikow i tacek oraz wszystkie zebrane do wyslania listy), zrobila sie 17. Ale i tak cieszylam sie, ze wroce do domu o rozsadnej porze. Co prawda i tak tego dnia nie szykowalam zbyt duzo, dogotowalam tylko jaja oraz ryz do salatek. Malzonek za to zdazyl juz usmazyc rybe, wiec kolejna rzecz zostala odhaczona. Potworki mialy tego dnia normalnie trening, ale choc Nik bardzo nie protestowal, Bi podniosla larum, ze maja przeciez przerwe swiateczna. Mnie po calym dniu jezdzenia nie chcialo sie ponownie wylazic ma ten mroz, a i M. nie wykazywal entuzjazmu, wiec ostatecznie im basen odpuscilismy. Wieczor spedzilismy na przedswiatecznych kapielach, a takze grzaniu dupek przy kominku. Dzieciaki wlaczyly tez sobie film, bo w koncu dni wolne i brak koniecznosci zrywania sie skoro swit, zobowiazywal. ;)

No i nadeszla Wigilia.

Matka Natura sprawila nam niespodzianke i choc sniegu nie bylo duzo, ale Swieta mielismy biale :)
 

Malzonek niestety musial pracowac, ale wyszedl po normalnych 8 godzinach, bez nadgodzin, co u niego oznaczalo 11:24. Myslal, ze mi w czyms pomoze, ale nie bylo takiej potrzeby. Spalam dosc dlugo, ale wstalam o w miare rozsadnej porze, wiec mialam sporo czasu, a zostaly mi tylko dwie salatki oraz kluski z makiem. Z salatkami mi sie udalo, bo zadzwonilam do mamy z zyczeniami swiatecznymi (nie chciala jechac do tesciow siostry, wiec byla sama) i tak gadalysmy o pierdolach, a ja w tym czasie wszystko kroilam i tarkowalam. W ten sposob nawet nie wiem kiedy salatki "sie" zrobily. ;) Zagonilam tez Kokusia pod prysznic, bo choc radzilam mu wykapac sie dzien wczesniej, stwierdzil ze zrobi to w Wigilie, a potem sie oczywiscie nie chcialo... Po skonczonej rozmowie z mama oraz salatkach wstawionych do lodowki, pod prysznic pobieglam i ja. W miedzyczasie dojechal M. i zdziwil sie, ze w zasadzie nie ma juz co robic. To znaczy, ja mialam, ale nie za bardzo potrzebowalam pomocy, tym bardziej, ze przy gotowaniu i sprzataniu czyjas obecnosc mnie raczej irytuje. ;) Przygotowalam kluski z makiem, a potem zabralam sie za szorowanie kuchni, ktora wygladala jak po huraganie, puscilam odkurzacz zeby zebral paprochy i zwierzece kudly rozniesione po podlodze, a sama za wycieranie kurzy na dole, zeby nie wstydzic sie przed goscmi. Potem wszyscy polecielismy sie przebrac i czekalismy na reszte towarzystwa.

Strzelilysmy se z corka fote, ktora miala byc przy choince, a wyszlo jak wyszlo :D
 

Na szczescie minely czasy z ciotka M., ktora przyjezdzala zawsze minimum godzine spozniona. Tym razem wszyscy zjawili sie na czas, wiec po przywitaniu przygotwalismy gosciom cos do picia (wedlug zyczenia), a pozniej nastapilo zwyczajowe dzielenie sie oplatkiem i wszyscy siedlismy do wieczerzy. Najlepsze, ze M. jezdzil do Polakowa chyba trzy razy, polujac na postne golabki i ich nie dostal, a przywiezli je chrzestny Potworkow i jego dziewczyna! :) Do tego zrobili tez salatki sledziowej oraz sernik z polewa z Nutelli, wiec stol byl naprawde pelny przysmakow. Po kolacji oczywiscie wszyscy musieli chwile odetchnac, wiec przenieslismy sie do salonu, gdzie wlaczylismy jakis koncert koled na polskim programie. Dopiero ponad pol godziny pozniej podalam ciasta, a sama nie zjadlam ani kawaleczka do wieczora. Oczywiscie Nik caly czas dopytywal kiedy moga otworzyc prezenty, wiec w koncu, po deserze, wreszcie polecilam dzieciakom rozdac paczki.

To wielkie obok Kokusia, to jego najwazniejszy prezent ;)
 

Musze przyznac ze jesli chodzi o Potworki, "Mikolaj" przeszedl samego siebie. Nik od miesiecy prosil o Playstation 5. Malzonek jednak podpytal kolegow w pracy, a ci jednoglosnie stwierdzili, ze taka konsola to na rok - dwa, a potem wejdzie nastepna wersja i bedzie prosil o kolejna. I ze duzo lepszy jest normalny komputer, bo w nim mozna za kilka lat powymieniac czesci, jakies procesory na szybsze, ale sam sprzet zostanie. No i mozna go uzywac do jakichs szkolnych projektow i normalnego uzytkowania, a nie tylko grania. Bylam przeciwna temu pomyslowi, bo uwazam, ze Nikowi wystarczylaby konsola, ale oczywiscie jak malzonek sie uparl, nie dalo sie go przekonac. Najwiekszym argumentem bylo, ze jak nauczy sie oslugi takiego kompa, a potem roli poszczegolnych czesci i ich wymiany, moze go to zainteresuje i w przyszlosci wybierze jakas zwiazana z tym kariere. Jestem sceptyczna, bo to takie tam gdybanie, ale przyznaje, ze moich dwoch najblizszych kuzynow oraz jeden dalszy, poszlo w takich wlasnie kierunkach. A dla chlopaka to naprawde przyszlosciowe zajecie. Poki co jednak, Nik ma 12 lat i komputer dla niego rowna sie z graniem i to wszystko...

Fota strzelona dzien pozniej, kiedy juz wszystko zostalo ustawione i podlaczone
 

No ale M., przy konsultacji z kolega, pokupowal wszystkie czesci, a potem kolega poskladal sprzet do kupy i poinstalowal co trzeba. Calosc kosztowala... $1500. :O Po prostu z krzesla spadlam jak malzonek mi o tym powiedzial, bo calkiem porzadny komp ze sklepu kosztowalby mniej niz 1/3 tego. Powybierali jednak jakies dodatkowe wiatraki i lepsze czesci, przystosowane do intensywnej gry. Pozniej zas malzonek zaczal myslec, ze to niesprawiedliwe, ze na syna tyle wydaje, a co z Bi? Ona o zadne konsole czy komputery nie prosila; na jej liscie byly glownie ksiazki oraz kosmetyki, ale M. stwierdzil, ze moze przyda jej sie laptop. W przyszlym roku idzie do szkoly sredniej, na pewno przybedzie jej jakichs pisemnych prac, a te szkolne Chromebook'i sa marnej jakosci i maja wiele zabezpieczen, nie pozwalajacych na swobodne przegladanie netu. Oczywiscie kiedy spytal corke, ta, po poczatkowym sceptycyzmie, uznala ze wlasciwie czemu nie... :D W ten sposob do kompa Kokusia, musielismy jeszcze wylozyc $900 na laptopa Apple.

Bi laptoczka ustawila sobie sama zaraz w Wigilie
 

Spytalam malzonka co wymysli za rok - samochody, tak juz na przyszlosc? :D W kazdym razie, Mikolaj postaral sie tez i dla mnie. Tak naprawde prosilam tylko o jedna rzecz - taki maly, plaski portfelik, bo moj normalny jest spory i jak jade z dzieciakami na narty, to ledwie go wpycham do kieszeni. A mam w tym roku ponownie byc opiekunem w klubie narciarskim. Do tego jednak Bi uparla sie, ze chce mi kupic nowa obudowe do telefonu i zrobila mi na szydelku "waciki" do demakijazu. :D Od chrzestnego dzieciakow dostalam zas fajna, cieplutka pelerynke, ktora bedzie jak znalazl do siedzenia przy ognisku na kempingach. Od mojego taty otrzymalam flakonik perfum i choc raz trafil z zapachem. Zwykle kupowal mi takie jak mojej mamie, a ona lubi ciezkie, duszace zapachy. Tym razem spytal o rade siostre i zapach jest idealny. No i przypadkiem trafil mi sie prezent M., bo tata kupil mu kamere do auta, taka do nagrywania jak jedziesz, w razie jakiegos wypadku czy czegos. Nie wiedzial jednak, ze auto malzonka ma juz taka kamere wbudowana fabrycznie, wiec ten stwierdzil, ze ta zainstaluje w moim. ;) W kazdym razie, goscie posiedzieli jeszcze chwile, a potem pojechali. Planowalismy jechac na pasterke na 22 (o polnocy sa tylko w polskich kosciolach i to nie wszystkich), choc zwykle M. bylo ciezko do niej dotrzymac. Tym razem, na szczescie poszli z Kokusiem podlaczac komputer i zeszlo im na tyle, ze potem polezal tylko na kanapie pol godzinki i trzeba bylo sie zbierac. Ja w miedzyczasie oczywiscie sprzatalam i wstawilam zmywarke. W kazde swieta zmawiam cicha modlitwe dziekczynna, ze ja posiadam. ;) Kosciol pekal w szwach, ale na szczescie dojechalismy na tyle wczesnie, ze znalezlismy miejsce w lawce. Czesc ludzi usiadla na dostawionych krzeselkach, a sporo niestety musialo stac. Do zwyklego choru oraz organow, dolaczyl trebacz i Nik po mszy prychnal, ze facet mial tylko pojedyncze nuty i on sam tez potrafilby tak zagrac. :D

 

Dosc nietypowy instrument na msze ;)

Wrocilismy do domu i wszyscy - rozbudzeni, krecili sie po chalupie. Potworki oczywiscie liczyly na jeszcze jakies drobiazgi wrzucone do skarpet na kominku, ale mimo ze powiedzialam, ze Mikolaj nie przyjdzie dopoki wszyscy nie pojda spac, ciezko bylo zagonic ich do lozek. Ja za to czulam sie jakby cos po mnie przejechalo i szykowalam sie juz, ze po prostu pojde do lozka bez wsadzania upominkow, a oni dostana nauczke. W koncu jednak wszyscy polezli na gore, wypuscilam Maye na ostatnie siusiu, wsadzilam wreszcie te pare duperelkow do skarpet i padlam z ulga w posciel. ;)

W Boze Narodzenie budzik zadzwonil o 8:45, ale wylaczylam go i zasnelam. Zbudzilam sie o 9:39. :O Malzonek oczywiscie nie spal od 6 rano, Bi ponoc wstala po 8, ale kiedy zwloklam sie ja, Nik nadal spal. Na szczescie to byl taki naprawde swiateczny dzien, gdzie nic nas nie gonilo i moglismy sie bez spiny snuc po domu. Bi oczywiscie juz dawno wyjela upominki ze skarpety, a Nik zrobil to jak tylko wstal - nawet dzien dobry nie powiedzial, tylko ruszyl do kominka. :D W skarpetkach mieli tylko troche slodyczy, po karcie podarunkowej oraz puzzlach 3D ze zwierzatkami, bo oboje chca uzbierac kolekcje. Ukladali potem te stworzonka, choc w sumie to zabawa na pol godziny.

Takie proste puzzelki, a tyle radosci ;)
 

Karte Nik dostal do aplikacji z ktorej sciaga sie gry na komputer i oczywiscie za chwile juz mial ja wgrana i szukal co tu sobie kupic. ;) Bi dostala karte do kilku sklepow z ciuchami, wiec polowe ranka przegladala strony, a ostatecznie stwierdzila, ze moze poczeka az wyjda kolekcje wiosenne. :D Kiedy juz zjedlismy sniadanie i wszyscy sie porzadnie rozbudzili, napisalam do taty, ze zapraszamy na kawe. W zasadzie to zapraszac nie musialam, bo umawialismy sie juz dzien wczesniej. ;) Dziadek pomogl skutecznie w uszczupleniu swiatecznych zapasow, posiedzial jak zwykle pare godzinek i wrocil do domu. Poniewaz o tej porze roku tata nie pracuje, wiec zwykle po Swietach przyjezdzal kilka dni pod rzad, korzystajac, ze ja i Potworki jestesmy w domu. Tym razem jednak w czwartek mialam pracowac, zas w piatek rano umowiona bylam do fryzjera, a po poludniu dziadek mial rehabilitacje na kolano. Wygladalo wiec, ze najszybciej moze zjawic sie u nas w sobote, wiec spakowalam mu kilka pojemnikow przysmakow. Niech i on nacieszy sie swiatecznym zarelkiem, bo sam takich rzeczy nie gotuje. Zreszta, wiedzialam ze salatki czy kluski z makiem moga sie zepsuc zanim ja i M. damy rade je przejesc. Niech wiec ktokolwiek skorzysta. ;)

Oreo caly dzien odsypiala na naszym lozku wigilijne zamieszanie ;)
 

Po odjezdzie mojego taty, Potworki nadal cieszyly sie wolnym czasem, za to ja oraz M. musielismy pomalu myslec o szykowaniu sie do roboty. Malzonek ma "swiateczne" godziny i konczy jak w weekendy, juz o 11, ale ja nie mialam pojecia ile mi zejdzie, przygotowywalam sie wiec na najgorsze...

W czwartek Polska cieszyla sie z kolejnego swiatecznego dnia, ale dla nas wrocila brutalna rzeczywistosc. ;) M. pojechal nad ranem do pracy, ale ja na szczescie jechalam dopiero na 9, wiec moglam pospac nieco dluzej. Przeszkodzila mi w tym Oreo, ktora lazila po pokojach miauczac od 6 rano... :/ W koncu musialam wstac, wyszykowalam sie i pojechalam do roboty. Malzonek konczyl prace juz o 11, wiec nie musialam szykowac nic dla dzieciakow, wiedzialam bowiem, ze tata sie nimi zajmie. Jadac do pracy balam sie ktorej to trasy chca mnie uczyc tym razem. Niestety, moje obawy okazaly sie niebezpodstawne, bo jest chyba najglupsza na tym obszarze. Pocieszajace jest, ze jest tez najkrotsza, ale poza tym sklada sie praktycznie z mieszkan i domkow szeregowych, co oznacza ze caly czas trzeba wysiadac z auta do skrzynek zbiorczych. Jest jedno wieksze osiedle, ktore ma grupowa skrzynke (choc wieksze paczki niestety trzeba zanosic pod drzwi :/), poza tym jest jedna przypadkowa skrzynka przy drodze, a potem wielki biurowiec z tylko dwiema firmami, w dodatku na jego dwoch koncach i roznych pietrach... Najlepsza zabawa zaczyna sie jednak pozniej. Wjezdza sie na obszar, ktory wlasciwie jest jednym osiedlem, ale pomieszane sa na nim domki szeregowe z blokami. Zeby bylo weselej, jedne lacza sie z drugimi, a budowane sa w tym samym stylu, wiec nie mozna ich odroznic, poza wpatrywaniem sie w drzwi. Skrzynki sa tak idiotycznie zorganizowane, ze glowa mala. Ogolnie sa rozstrzelone po okolo 10 domkow, po calym osiedlu. Kazdy blok ma swoje wewnatrz, ale cala trasa po osiedlu prowadzi zygzakiem, wiec masz tu dwie grupowe skrzynki po przeciwnych stronach uliczki, pozniej jedna grupowa skrzynka, potem kolejna, ale od tylu domkow szeregowych (bo to przeciez takie logiczne!), pozniej zbiorcza skrzynka w bloku, a wiec w srodku, pozniej kolejna grupowa dla domkow, wiec przy uliczce, pozniej kolejny blok, itd. I nie ma ze jedzie sie w jakiejs logicznej kolejnosci, tylko w prawo, w lewo, prosto, w prawo, zawrocic, w prawo, prosto, naokolo parkingu... Koszmar! A do tego zajechac trzeba jeszcze do biura tego calego osiedla i do... domu starcow, bo na jednym koncu osiedla wybudowano jeszcze to! W tym domu starcow na szczescie wieksze paczki mozna zostawic na recepcji, za to skrzynki na listy sa oznaczone nazwiskami, a nie numerami, wiec posegregowanie czegokowiek to wyzsza szkola jazdy, szczegolnie, ze ciagle zmieniaja sie mieszkancy, bo wiadomo, umieraja... :( Nie mowiac juz o tym, ze goraco tam jak w piekle, a poczte rozklada sie cale wieki, bo trzeba szukac wlasciwego nazwiska... Pozniej wyjezdza sie na kolejny slalomik po reszcie osiedla... Oczywiscie do domkow szeregowych paczki trzeba przyniesc pod drzwi, ale na szczescie te do blokow ida do grupowego pokoju przy biurze, gdzie niestety jest paczkomat, wiec wieki zajmuje powkladanie wszystkiego do przegrodek. Aha! Jakby ta trasa nie byla zupelnie bezsensowna, to na dokladke, poniewaz jest najkrotsza, osoba ktora sie nia zajmuje, musi podjechac z listami do malutkiej poczty w centrum miasteczka. Niewiadomo dlaczego, wozy z centrali zabieraja z niej poczte, ale jej nie dowoza, tylko do nas. Niestety, rano czesto pracownicy jeszcze koncza sortowac poczte, wiec nie da sie tam podjechac od razu po przyjsciu do pracy, tylko trzeba czekac. Oznacza to, ze czlowiek musi przerwac sortowanie wlasnej trasy i do 10 rano pojechac tam. Niech mi ktos powie, ze to wszystko ma jakis sens?! No i najgorsza dla mnie wiadomosc, ze listonosz, ktory ma ta trase, jezdzi takim wiekszym autem dostawczym, na ktore trzeba miec specjalne pozwolenie. Kiedy wiec bede pracowac za niego, bede zmuszona jezdzic tym strasznym starociem. :O Managerka w ogole spytala czy moge przyjsc zrobic ta trase w sobote, ale powiedzialam, ze mamy juz rodzinne plany. :D Niestety, ostrzegla mnie, ze w poniedzialek, byc moze zamiast trasy ktora ostatnio robilam, bede musiala zrobic ta. Zalamala mnie kompletnie... :( W kazdym razie, na poczte wrocilismy po 15, wiec przed 16 bylam w domu. Tyle dobrego. Reszta dnia uplynela juz calkiem spokojnie, a na wieczor M. zawiozl Potworki na basen. Glownie chcielismy odciagnac Kokusia troche od komputera, ale obojgu przydalo sie wyrwanie z chalupy, choc Bi oczywiscie ostro protestowala.

Miny jakby dziala sie jakas tragedia :D
 

Pojechalam potem po nich i okazalo sie, ze bylo 6-cioro dzieci, czyli prawie polowa tego co zwykle, z czego troje to rodzenstwo, wiec robili sztuczny tlok. :D

Piatek minal pod znakiem jazdy w te i we w te. Juz na 8:10 rano umowiona bylam do fryzjera, wiec mialam pobudke duzo wczesniejsza niz bym sobie zyczyla. Niestety zapomnialam zrobic zdjec "przed" i "po". :/ Tam spedzilam prawie 3 godziny, do domu wrocilam wiec po 11. Kiedy dojechalam, Bi pobiegla do sasiadow nakarmic ich kroliki. Wyjechali do rodziny i poprosili Starsza czy nie zaopiekowala by sie dlugouchami. Ja w tym czasie wypilam kawe i probowalam opanowac bol glowy. Tego dnia czulam wyraznie, ze cos mnie bierze. Gardlo strasznie mnie drapalo, w nosie krecilo i glowa bolala niesamowicie. Niestety, musialam rowniez jechac po spozywke, bo mimo ze nadal po lodowce paletala sie resztka swiatecznych przysmakow, zaczynalo brakowac bardziej podstawowych produktow, jak jajka i mleko. ;) Pojechalam wiec do supermarketu, a ze mna ogonek w postaci Bi. Jak to z corka bywa, zakupy zmienily sie w cala wyprawe, bo z supermarketu pojechalysmy po sushi na obiad, a potem panna uprosila bubble tea. A jak herbatka, to trzeba bylo sie zatrzymac po napoj dla Kokusia, zeby nie czul sie pokrzywdzony... Wrocilysmy i Bi szybko jadla sushi, a ja rozpakowywalam zakupy. Ledwie skonczylam, a wsiadlysmy spowrotem w samochod i zawiozlam ja do kolezanki, z ktora sie umowila na popoludnie. Dopiero po tym moglam spokojnie usiasc i samej zjesc. Reszta dnia uplynela juz troche lepiej, choc niestety nadal czulam sie chora. Malzonek napalil w kominku, wiec staralam sie wygrzewac stare kosci, ale jak tylko szlam do innej czesci domu, natychmiast dostawalam dreszczy. Niestety, obowiazki wolaly, wiec trzeba bylo chociaz naczynia ogarnac... Oreo uplowala za to ptaszka, z ktorym usilnie pchala sie do domu.

No co ona ma z tymi ptaszkami... Myszy zniknely, czy co?
 

Ja zas z przerazeniem zauwazylam, ze ofiara nadal zyje i jak tylko kiciul luzuje uscisk, szamota sie i usiluje uciec. Rzucilam sie na ratunek, ale niestety, choc udalo mi sie przymusic kota zeby ptaka puscil, ten nie przezyl. :( W czasie kiedy Bi udzielala sie towarzysko, zeby odciagnac Kokusia od kompa, zaproponowalam wspolne gry, wiec przez godzine trzaskalismy naprzemian UNO i Dobble. :D


 

Na szczescie odebrac corke pojechal juz M., a ze na noc znow chwytal mroz, wiec cieszylam sie, ze nie musze wychodzic.

I tak, moi Drodzy, uplynelo nam Boze Narodzenie. W sumie, poza strasznym objedzeniem, nawet go nie poczulam. ;)

poniedziałek, 23 grudnia 2024

Wesolych Swiat

Kochane! Niech te Swieta Bozego Narodzenia, beda dla Was spokojnym i radosnym czasem w gronie najblizszych, w zdrowiu i beztrosce!


piątek, 20 grudnia 2024

Tydzien pelen emocji

Nadeszla kolejna sobota, 14 grudnia i fajnie byloby pospac dluzej, ale niestety nie bylo tak dobrze. :D Co prawda bol gardla Kokusia dzien wczesniej mogl pokrzyzowac nam plany, ale zachowywal sie normalnie, nie mial goraczki, a wieczorem oznajmil ze gardlo go juz nie boli, a za to puscilo mu z nosa. Wygladalo to wiec na klasyczny przypadek przeziebienia, ale kladac sie spac, stwierdzilam, ze zanim rano zwloke go z lozka, najpierw zmierze mu temperature. Szkoda, ze i tak musialam sie zerwac o 6:10. :/ Termometr pokazal normalne 36.6, wiec powiedzialam Potworkom, zeby wstawali. Spotkalo sie to oczywiscie z fochem i marudzeniem. Na pytanie do corki co chcialaby na sniadanie, burknela, ze "spac". Poniewaz sama tez nie jestem rannym ptaszkiem, wiec fuknelam na nia, ze moze jechac glodna. Syn za to zszedl na dol... placzac. Pytam o co, a on na to, ze czuje sie "slaby". To jego zwykly opis samopoczucia kiedy jest chory, ale tym razem stwierdzilam, ze moze powinien najpierw dobrze sie rozbudzic zanim zacznie ryczec, ze nie ma sil. A gdzie jechalismy? A na zawody plywackie! ;) W ich zespole maja je wlasnie zima oraz latem. O dziwo Potworki, nawet Nik, zdecydowaly sie wystapic. Co prawda oboje twardo twierdza, ze na mistrzostwa sie nie wybieraja, ale stwierdzilam, ze gdyby jednak do lutego zmienili zdanie, fajnie by bylo zeby mieli taka opcje. A zeby sie kwalifikowac do mistrzostw, trzeba zaliczyc zawody przynajmniej dwukrotnie. Tymczasem w styczniu, w piatki beda mieli klub narciarski i raczej nie sadze zeby po calym popoludniu na stoku, zdecydowali sie nastepnego ranka zrywac na zawody na basenie. Padlo wiec na grudzien. Pechowo, przez ostatnie sprawy zawodowe jestem strasznie roztargniona i wyleciala mi z glowy data pierwszych, ktore byly tydzien wczesniej. Zapisalam wiec dzieciaki na nastepne, w ta sobote. Niestety, zbiorka byla juz na 7:30, w miejscowosci oddalonej od nas o 25 minut. Zeby nie bylo, oczywiscie spytalam czy chca jechac, ostrzeglam, ze bedziemy musieli wstac rano w sobote i... rezultat jak widac. :D Martwilam sie tez o to przeziebienie Kokusia, ale z drugiej strony, odwolywac plany z powodu... kataru? Stwierdzilam, ze to poczatki, wiec moze mu bardzo nie zaszkodzi. Spakowalam mu tez dwa reczniki i przypomnialam zeby sie obsuszyl i zagrzal miedzy wyscigami, czego i tak nie zrobil... :/ Po poczatkowym zrzedzeniu, Potworki sie rozbudzily i ostatecznie humory im dopisywaly, nawet Kokusiowi, ktory gadal i wyglupial sie z kolegami i nie bylo po nim widac zadnej choroby. Zawody przeszly calkiem szybko, bo zadna z druzyn nie miala jakiejs zawrotnej liczby zawodnikow. Dodatkowo, w grupie wiekowej Bi (dziewczyny 13+) oraz Kokusia (chlopcy 11-12), nie bylo czworki dzieci, wiec odpadly im sztafety. Za to nowy trener zaszalal z iloscia wyscigow indywidualnych. Dawniej zawsze mieli na samym poczatku oraz koncu sztafety, a w srodku 2 wyscigi indywidualne. Tym razem mieli indywidualnych... po 5. :O Okazalo sie tez, ze Bi wlasciwie nie miala sie z kim scigac. Przeciwna druzyna posiadala tylko jedna dziewczynke powyzej 13 roku zycia, ale ta plynela tylko w dwoch wyscigach, wiec reszte Starsza miala przeciwko kolezance z wlasnego zespolu.

Dziewczyny, kraul na 50m. Bi wlasnie dotknela scianki, dwie pozostale wlasnie doplywaja

Do niektorych dolaczyli chlopcow z tej samej grupy wiekowej, ale oni sie wlasciwie nie liczyli, bo wyniki i tak oceniano wedlug plci. Obie panny plywaja na dosc wyrownanym poziomie, ale Bi wszystkie wyscigi z nia wygrala.

Dziewczyny, styl grzbietowy na 100m. Bi (za deska do skakania) wlasnie doplynela, kolezanke widac wu gory po prawej

Przy jednym z wyscigow z dziewczynka z tamtego zespolu, zajela II miejsce. Plynely na 200 m (osiem dlugosci basenu) i pod koniec widac bylo ze juz obie ledwie ciagnely. Ostatecznie tamta byla najwyrazniej w nieco lepszej formie. ;) Ostatecznie, na 5 wyscigow, Bi 4 wygrala, a w jednym byla druga. Nik mial juz wieksza konkurencje, ale okazalo sie, ze choc w kraulu nie mial sobie rownych i oba wyscigi wygral, to w zabce oraz motylkowym trafil na godnego przeciwnika i zajal II miejsca.

Chlopcy, kraul na 50m. Nik dotyka scianki, w kadr wlasnie wplynal jeszcze jeden chlopiec, reszty nawet nie widac

Wlasciwie, w zabce walczyl ostro do konca i tu bedzie sie chyba po prostu liczylo ktory z mierzacych czas pierwszy nacisnal guzik w stoperze. :D

Probowalam uchwycic moment kiedy dotkneli scianki (oczywiscie jeden patrzy na drugiego :D), ale jak widac zrobili to praktycznie jednoczesnie. Teraz wszystko zalezy od refleksu ludzi ze stoperami ;)

W jednym wyscigu zas go... zdyskwalifikowali. :O W niektorych stylach sedziowie patrza dokladnie na prace rak i nog, wiec ktos nadgorliwy zauwazyl, ze zrobil jakis blad w przewrocie... :( Czyli u Kokusia dwie wygrane, dwa drugie miejsca i jedna dyskwalifikacja. :D Za to z goglami Kokusia byly przeboje, bo zamiast przyjsc do mnie juz na rozgrzewce zebym sciagnela sznurki, kawaler czekal na pierwszy wyscig. Gdzie wskoczyl i pierwsze co, poprawial gogle, bo mu sie wody nabralo. W tym czasie przynajmniej dwoch chlopcow go wyprzedzilo, ale na szczescie byl to kraul i Mlodszy migiem nadrobil stracony czas i przyplynal pierwszy. No i mam nadzieje, ze tu go nie zdyskwalifikowali. :/ Ostatecznie zaciesnialam je TRZY razy, ale w koncu przestaly sie obsuwac. Stwierdzam tez, ze organizatorzy z tej druzyny byli strasznie przewrazliwieni na kazdym punkcie. Co chwila darli sie przez megafon, ze przed startem ma byc cisza, co ogolnie jest zrozumiale, ale nikt nigdy sie tym az tak nie przejmuje. Jednemu z chlopcow mama pomagala sie przebrac zaraz obok basenu. Chlopak byl owiniety recznikiem, nic nie bylo widac, a jakas kobieta i tak przybiegla i rozdarla sie na caly regulator, ze to niedopuszczalne i maja pojsc do przebieralni. :O Koniec koncow Bi uznala, ze warto bylo startowac w zawodach, zas Nik ze nigdy ich nie polubi i nie chce brac udzialu w wyscigach, bo to za duzy stres. ;) Co ciekawe, wiekszosc czasu spedzil na wyglupach z kolegami i wygladalo ze jest w szampanskim humorze. Dzieki temu ze Potworki nie mialy na koniec sztafet, a ja nie zglosilam sie do pomocy, moglismy wyjsc jak tylko Bi przeplynela ostatni wyscig. Do domu wyruszylismy jeszcze przed 11. Mielismy mroz, -2 stopnie, powiedzialam wiec Potworkom zeby poczekali w srodku, a ja podjade autem przed schody do budynku. I co widza moje oczy?! Ida... z odkrytymi glowami!!! :O A przeciez oboje wlasnie wyszli z wody, wiec wlosy mieli mokre, Nik przeziebiony... Mialam ochote ich udusic... Powiedzieli mi, ze "zapomnieli". Dobra, mozna sie zapomniec i wyjsc bez kaptura, ale chyba natychmiast czuje sie lodowate powietrze na mokrej glowie?! Potem chcieli jeszcze podjechac do biblioteki. Podwiozlam ich pod samo wejscie i poczekalam az wyjda. Tym razem Nik pomyslal zeby zalozyc kaptur, ale Bi znow wyszla z odkryta glowa. Tutaj to byly doslownie trzy kroki, no ale... Wyjechalismy tak wczesnie, ze udalo nam sie wrocic do chalupy przed M., ktory byl tego dnia oczywiscie w robocie. Po obiedzie wszyscy mielismy czas zeby odsapnac, ale na 16 jechalismy do kosciola. Potem malzonek napalil w kominku, ale zamiast sie przy nim relaksowac, Nik zaczal blagac zeby upiec pierniki. Ciasto, przy naleganiu Kokusia, zagniotlam (czy raczej mikser :D) juz w piatek, ale co do pieczenia, myslalam raczej o niedzieli. No ale coz... skoro oba Potworki uparly sie w sobote i mialy na to energie, to niech pieka. Musze przyznac, ze wszystko wlasciwie zrobili sami, a moim jedynym zadaniem bylo wyciaganie goracej blachy z piekarnika.
Pierniczenie ;)

A! Dzieciaki wreszcie dostaly "weny" i ubraly choinke! Reszta dekoracji jednak nadal lezy w pudlach w piwnicy... ;) Za to Nik postanowil pomoc wejsc w swiateczny nastroj za pomoca filmu "Elf". Ktorego zreszta szczerze nie cierpie, wiec na czas seansu zniknelam w drugim pokoju. ;)

W niedziele wreeeszcie moglam sobie z Potworkami pospac do oporu. No prawie, bo o 7 Oreo chodzila po pokojach wrzeszczac wnieboglosy i w koncu zwloklam sie zeby ja wypuscic. Budzik nastawilam na 9 i choc przewidywalam, ze po wylaczeniu moge zasnac ponownie, to o dziwo nie chcialo mi sie juz spac. W koncu wstalam i okazalo sie, ze nie tylko Bi juz nie spi, ale nawet Nik siedzi w lozku na telefonie. Powiedzial ze zbudzil sie o 7, wiec podejrzewam, ze to sprawka kiciula... Wstalismy, zjedlismy sniadanie i zadzwonilam do taty zeby podal mi informacje do bezrobocia, bo spodziewalam sie, ze z ta noga do nas nie przyjedzie. I tu mnie mocno zaskoczyl, bo oznajmil ze juz dzien wczesniej pojechal sobie na zakupy, wiec do nas tez normalnie przybedzie. :O Moglabym przysiac, ze albo gdzies bylo w instrukcji, albo ktos wspomnial, ze nie wolno mu prowadzic auta do wizyty kontrolnej ktora ma w srode. Tata stwierdzil jednak, ze nic takiego nie pamieta... Przyjechal wiec i jak zwykle posiedzial przy obiedzie i kawie. Na szczescie mielismy pierniki, bo nie upieklam ciasta. Po pierwsze, nie spodziewalam sie goscia, a po drugie, Bi planowala po poludniu upiec... sernik. To mi sie corka rozkreca z pieczeniem! :D Kiedy dowiedziala sie, ze dziadek sie do nas wybiera, chciala sie za ciasto zabrac od razu, ale pechowo, akurat misa miksera myla sie w zmywarce. ;) Po odjezdzie dziadka to juz oczywiscie zwykle ogarnianie, wstawienie jakiegos prania, zmywarki, itd. Bi upiekla tez swoj sernik. Patrzylismy na jej poczynania z M. raczej podejrzliwie, bo znalazla oczywiscie hamerykancki przepis, a "tubylcze" serniki sa inne od polskich. Takie bardziej kremiaste i ciezkie. Okazalo sie jednak, ze w smaku wyszedl ok, choc i tak wole polskie. ;)

W poniedzialek Potworki mialy niespodzianke, bo lekcje opozniono o dwie godziny. W nocy spadlo troche sniegu; tak doslownie pare cm. Drogowcy jednak sie nie spieszyli, a rano snieg mial przejsc w marznacy deszcz, wiec szkoly postanowily poczekac na lepsze warunki. Dla mnie to oznaczalo niestety kiepskie spanie, bo o 5:23 obudzul mnie sms ze szkoly, mimo ze glos mialam wylaczony. Swiatelko ekranu i bzykniecie wibracji wystarczylo. Potem lekko przysnelam, ale o 6 zbudzil mnie budzik Bi. Pobieglam do jej pokoju zeby przekazac, ze moze spac dalej, po czym zaszlam do lazienki i wrocilam do lozka. Niestety, lekki ruch w pokojach zaalarmowal Oreo, ktora przyszla mi do sypialni pomrukujac towarzysko, a pozniej wlazla do szafy i zrzucila z polki pudelko, ktore huknelo o drewniana podloge az podskoczylam. :/ Zanim zdazylam ponownie przysnac, zatrabil budzik Kokusia. Pobieglam z kolei do niego i w sama pore, bo syn zdazyl sie juz zerwac i siegal po ubrania. Kiedy powiedzialam, ze lekcje maja opoznione, z ulga wrocil do lozka. Ja tez, ale zasnac znow bylo ciezko, tym bardziej, ze sama mialam wstac za pol godziny. Ostatecznie ucielam sobie lekka drzemke, ale w efekcie, kiedy zadzwonil moj wlasny budzik, bylam nieprzytomna. Niestety, mimo ze dzieciaki cieszyly sie dluzszym rankiem, ja musialam jechac normalnie do roboty. Zwloklam sie wiec, zjadlam sniadanie i szykowalam sie, jednoczesnie pakujac Potworkom sniadaniowki i robiac im jedzenie. Jak zwykle dalam im kilka ostatnich instrukcji, po czym z wielka niechecia, ale wyruszylam do roboty. Drogi prezentowaly sie roznie, jedne lepiej, drugie gorzej i cieszylam sie, ze na poczcie mialam spedzic kolejne 2-3 godziny sortujac, zanim mialam wyjechac w trase. Na miejscu okazalo sie, ze na widok ilosci paczek, wszystkich, lacznie ze mna, ogarnela doslownie rozpacz. Na wozkach lezaly ich doslownie gory i w rezultacie pudelka spadaly i trasy sie mieszaly. Jeden z listonoszy rozlozyl bezradnie rece i stwierdzil, ze nie wie od czego w ogole zaczac, a inny ponuro oznajmil, ze nigdy nie przypuszczal, ze znienawidzi Boze Narodzenie. Sama zreszta podzielalam jego sentyment... Poczatkowo wydawalo sie, ze mam farta, bo Rob napisal, ze wie iz w poniedzialki przed Swietami jest szalenstwo, wiec zebym zostawila mu czesc paczek, to przyjedzie okolo poludnia je dostarczyc. Postanowilam wiec zabrac wszystkie mniejsze, ktore mieszcza sie w skrzynkach, oraz duze z osiedli domkow szeregowych oraz blokow, bo tam trzeba miec specjalny klucz zeby otworzyc schowki. Niestety, bylam w polowie organizacji tego wszystkiego, kiedy managerka przyszla i oznajmila, ze mamy problem. Okazalo sie, ze inna poczta musiala pozyczyc jedyny zapasowy samochod i w rezultacie Rob nie ma czym rozwiezc paczek, bo nie chce brac swojego prywatnego auta. W obec tego mialam zabrac tyle ile pomieszcze w pojezdzie, choc zaznaczyla ze moze bede musiala pozniej wrocic po reszte. Hahahahaa!!!! Od razu wiedzialam, ze juz z tym co mam bede jezdzic do wieczora... :/ Zabralam kilka dodatkowych paczek z poczucia obowiazku, ale nie mialam juz jak ich sobie pozaznaczac, wiec zdalam sie na pamiec i... wiekszosc oczywiscie wrocila ze mna. ;) Pogoda ponownie zrobila mi na zlosc, bo po porannym sniegu i marznacym deszczu, przez wiekszosc dnia mialo byc pochmurno, ale sucho. Mialo sie tez zrobic znacznie cieplej.  Oczywiscie, nie tylko caly dzien na zmiane padalo i mzylo, ale jeszcze caly czas bylo okolo 0. Przezornie zalozylam kurtke przeciwdeszczowa, ale kiedy rozkladalam poczte w zewnetrznych grupowych skrzynkach (przy mieszkaniach), nie moglam powstrzymac klekotania zebiszczy. Zeszlo mi rzecz jasna do 17, a przeciez nie mialam sporej ilosci pakunkow. Kiedy wrocilam, okazalo sie, ze inny facet, ktory wrocil wczesniej, zostal poproszony o rozwiezienie ich. Glupio mi sie zrobilo, bo to ten sam, ktory pomagal mi pierwszego samotnego dnia. Po dotarciu spowrotem na poczte, okazalo sie, ze poza mna, nadal nie wrocily 3 osoby, a inna nadal segregowala to, co przywiozla spowrotem. Ciezki dzien dla wszystkich... Jak najszybciej ogarnelam to co sama przywiozlam i popedzilam do domu. Malzonek sprawil mi mila niespodzianke i napalil w kominku, wiec moglam rozgrzac skostniale gnaty. Nik nadal mial solidnie zapchany nos, wiec stwierdzilismy, ze lepiej odpuscic mu basen. A jak on nie szedl, to wiadomo ze Bi tez odmowila. W ten sposob mielismy spokojny wieczor i moglismy sie relaksowac bez wylazenia na zewnatrz. Cale szczescie, bo pogoda zostala paskudna do pozniej nocy...

Spalam fatalnie. Ja sie do tej roboty po prostu nie nadaje. Ostatnio dwa tygodnie bolaly mnie plecy, a teraz ramiona i nogi. Odzywa sie dzwiganie paczek, a dzien wczesniej kilka bylo naprawde strasznie ciezkich. Cale szczescie, ze tamten facet dostarczyl je za mnie, ale i tak musialam je poprzekladac z miejsca na miejsce. Nie wiem co ci ludzie zamawiaja - kamienie? :/ W kazdym razie, przewracalam sie z boku na bok od bolacych gnatow... Rano pobudka jak zwykle o 6:30, przyszykowac Potworkom sniadaniowki i wychodzilismy na autobus. Ten dojechal znosnie, bo o 7:23 i moglam wrocic do domu. Nik przezywal, bo choc pierwszy trymestr sie juz skonczyl, a juz na poczatku kolejnego, tuz przed Swiateczna przerwa ma sporo zaliczen. Tego dnia na naukach socjalnych mieli przeprowadzic debate (nie pamietam na jaki temat) na ocene, a w czwartek i piatek zapowiedziane mial pisanie raportu na nauki scisle, na podstawie samodzielnie wyszukanych zrodel. Z samego rana bylo jeszcze pochmurno i mgliscie, ale potem zaczelo sie przejasniac i temperatura miala dojsc do 12 stopni. W drugiej polowie grudnia! :O Tego dnia planowalam po prostu odpoczywac po poprzednim, ale tez mialam kolejny formularz do odeslania do potencjalnej nowej pracy oraz pranie do zrobienia. Ten tydzien odbywa sie pod znakiem koncertow w szkole Potworkow, a niestety w tym roku zmienili wymagania co do strojow. Od zawsze mieli miec czarny dol i biala gore, a w tym roku zazyczyli sobie zeby dzieciarnia ubrana byla cala na czarno. Zadne z Potworkow nie mialo odpowiedniej czarnej bluzki, wiec musialam je na szybko zamawiac i wyprac zeby mogli zalozyc je na koncert. Nie ma jak dolozyc rodzicom roboty. :/ Powyciagalam tez w koncu wiekszosc ozdob swiatecznych i udekorowalam salon. A takze powiesilam u Kokusia w pokoju wieszadlo na wstazki. ROK czekalo az nabierze mocy urzedowej! :D Tego akurat szybko pozalowalam, bo okazalo sie, ze srubki wcale tak latwo sie nie wkrecaly, wiec dodatkowo nadwyrezylam obolale ramie. :(

Przynajmniej zapelnilam troche pustke po dzwigu ;)

Potem wrocily ze szkoly Potworki, zjedli obiad i Bi poszla pomoc M. wieszac w koncu swiatelka na domu. Pamietalam, ze rok temu polowa nie swiecila i malzonek je powyrzucal, ale zadne z nas nie pamietalo ile zostalo. Coz... niewiele. ;) Wlasciwie tylko sznur znad garazu. Dodatkowo, wyszperalam lampki, ktore kiedys kupilam na taras, a potem sie okazalo, ze wieczorami komary tak tna, ze i tak tam nie przesiadujemy i lezaly w piwnicy kilka lat. Sznur bardzo krotki, wiec M. zarzucil je na roze. Dodatkowo, chyba z miesiac temu kupilam taka nadmuchiwana choinke. Troche dla zartu, ale dzieciaki okazaly taki entuzjazm, ze nie bylo mowy o jej oddaniu. Ta malzonek postawil w kacie utworzonym przez wystajace z salonu okno i w ten sposob mamy dom oswietlony wlasciwie tylko od strony garazu. Wieniec na drzwiach ma swiatelka, ale wiem z doswiadczenia, ze sa one za druga para oszklonych drzwi i sa niemal niewidoczne. Pozniej juz siedzialysmy z Bi jak na szpilkach, bo musiala byc w szkole na 17:30. Koncert o 18, ale wczesniej dzieciaki mialy dostroic instrumenty, a pozniej rozgrzac "glosy". ;) Tym razem M. oznajmil, ze jest zmeczony, a zaliczyl wszystkie koncerty w zeszlym roku, wiec nie jedzie. Bi bylo troche przykro, ale coz... Potworki wiedza juz, ze ich ojciec nie jest zbyt zaangazowany w ich wydarzenia, nie ma zamiaru udawac, a co gorsza, wali prosto z mostu, ze cos go nudzi lub denerwuje. Nik wahal sie co robic, ale ostatecznie zostal w domu. W koncu sam mial swoj koncert w czwartek. Ja oczywiscie pojechalam z entuzjazmem i... nieco sie rozczarowalam. Po pierwsze, tak jak rok temu, rodzicow dzieci z zespolu wyslali na sale gimnastyczna, a reszte do audytorium. Zespol jednak zaczal grac pierwszy, a grupa z audytorium siedziala tam jak glupia. :/ Nie rozumiem dlaczego nie moga miec calego koncertu w jednym miejscu, jak na wiosne? Albo dzieci, ktore nie graja w zespole, powinny moc przyjechac pol godziny pozniej. A tak, i one czekaly az zespol skonczy, a ich rodzice, siedzieli 50 minut (!) w audytorium, w wiekszosci gapiac sie w telefony. :/ Wreszcie zjawila sie grupa rodzicow, ktorych dzieci rowniez spiewaja lub graja w orkiestrze, a po chwili przyszla mlodziez. Najpierw wystapil chor i... kolejne roczarowanie. Niestety, biora do niego dzieciaki, ktore sie zglaszaja, a wiele z nich po prostu nie ma glosu lub nie trzyma melodii. Szczegolnie chlopaki, ale tych jest tylko kilku, a ze chca miec tez tenorow czy barytonow, wiec zadnemu nie podziekuja.

Bi pierwsza od lewej oczywiscie - jedyna bez zaciemnionych oczu ;)

Dodatkowo, Bi mowila ze niby glosowali ktore piosenki chca spiewac, ale dyrygentka wcisnela im dwie na sile, nie podobaly im sie, wiec spiewali nierowno i bez polotu. Niestety, lepiej juz brzmial chorek dzieciakow z poprzedniej szkoly, bo tam byli mlodsi i wykazywali wiecej entuzjazmu. Tutaj z energia zaspiewali "A sky full of stars" Coldplay oraz stare "I'm still standing" Eltona Johna i mysle, ze nauczycielka powinna wziac pod uwage, ze mlodziez woli spiewac takie nowsze lub znane kawalki. Pozniej zagrala orkiestra i tutaj juz nie bedzie wiekszego marudzenia, bo wyszlo im pieknie. Z takich bardziej znanych melodii, poniewaz zbliza sie Boze Narodzenie, zagrali "Carol of the bells", ale wszystkie cztery melodie byly piekne, choc kazda inna. Lekko sie tylko zirytowalam, bo nie nagralam pierwszej. Nauczycielka - dyrygentka sie na nia nie zjawila, tylko jeden z chlopcow wstal i zagral wstep. Myslalam wiec, ze to jakby rozgrzewka, bo czesto zanim zaczna, graja game i dopiero po chwili dotarlo do mnie, ze to juz symfonia! :O Nie wiedzialam jednak ile jej jeszcze zostalo, wiec odpuscilam sobie nagranie... Niestety tez, panna siedziala niedaleko, bo trzecia od brzegu, ale pod takim katem, ze idealnie zaslonily ja kolezanki. :/

Tutaj (zaznaczona strzalka) pochylila sie na sekunde zeby przewrocic kartke z nutami, ale poza takimi momentami, nie widzialam jej w ogole :/

Po koncercie panna musiala wrocic do sali bo zostawila tam bluze, a w miedzyczasie jedna grupa rodzicow wychodzila, a druga wchodzila na koncert ich dzieciakow, w korytarzu zrobil sie straszny tlok i chwile zajelo nam z Bi zeby sie znalezc. W koncu jednak dojrzalam w morzu glow jedna bardzo jasna. To zaleta posiadania blondasa w kraju, gdzie jednak wiekszosc to bruneci. ;) Wrocilysmy do domu i o dziwo, ten bardzo zmeczony ojciec, jeszcze nie byl w lozku. Poszedl do niego w momencie kiedy weszlysmy do domu. Potworki zabraly sie za prace domowa (ktora Nik mogl zrobic wczesniej, ale pooo co), zjedli kolacje i trzeba bylo zagonic ich do lozek.

Sroda to pobudka o zwyklej porze. Spalam lepiej, gnaty mniej bola (choc cos naciagnelam w prawym przedramieniu - starosc nie radosc), ale obudzic sie i tak nie moglam. ;) Potworki poszly na przystanek, a ja rzucalam pileczke Mayi. W koncu oni odjechali, a ja zabralam sie za codzienne ogarnianie. Z patrzeniem na zegarek niestety, bo na 10 tata mial kontrole po operacji i chcial zebym pojechala z nim. Nie wiem w sumie po co, bo w zeszlym roku bylam chora, pojechal wiec sam i swietnie sobie poradzil. No ale moze czuje sie po prostu pewniej z kims kto mowi plynnie po angielsku. Na szczescie kontrola poszla sprawnie, bo i w poczekalni dlugo nie siedzielismy i nie bylo kolejki do przeswietlen. Tak jak po operacji powiedzial chirurg, tata ma teraz pasujace do siebie kolanka. :D

Komplecik :D

Skoro juz wybylam z domu, to po wizycie lekarskiej pojechalam od razu do sklepu po ostatnie prezenty. Moj tata dostanie jak zwykle kalendarz z wnukami oraz magnesy z ich szkolnymi portretami, ale stwierdzilam, ze to troche malo i ze dorzuce mu jakis perfumik. Poza tym nie mialam nic dla przyjaciolki chrzestnego, a ze jej nadal tak dobrze nie znam, uznalam, ze "najbezpieczniejszym" prezentem bedzie tez jakis zestaw z perfumem i balsamem czy plynem do mycia. A ze oni zawsze zachwycaja sie kawa z naszego ekspresu, taka z pianka, jak late czy cappuccino, wiec dorzucilam jeszcze reczny spieniacz mleka. Pozniej moglam odhaczyc kolejny punkt programu. Na tym samym placu jest sklep budowlano - przemyslowy, ktory o tej porze roku zreszta swieci pustkami. Nikt raczej na prezenty nie kupuje srubek czy cegiel. No chyba ze dmuchanego Mikolaja albo odsniezarke. :D Ja mialam misje zeby wypozyczyc sprzed do czyszczenia dywanow. Mialam juz dosc tego jak wyglada dywan w salonie, choc sami jestesmy sobie winni. Kto kupuje jasno szary dywan przy dwojce dzieci oraz psie?! Wowczas nie mielismy jeszcze Oreo. Przyjechalam do chalupy, wciagnelam sprzet na gore (wcale nie bylo to takie lekkie, mimo ze wyglada niczym odkurzacz), przeczytalam instrukcje, obejrzalam filmik na YouTube i zabralam sie za robote. Coooz... Przyznaje, ze woda w pojemniku byla prawie czarna, wiec jakis brud z niego wyciagnal, ale po samym dywanie wlasciwie nie widac roznicy. Gdzieniegdzie wyrazniej widac wzorek, ktory ostatnio zlewal sie w jednolity, szary kolor. No ale oczekiwalam bardziej spektakularnego efektu. :/ No nic... Na pewno odkurzyl go duzo lepiej niz kazdy z moich trzech (!) odkurzaczy, bo na brzegach czesci zbierajacej, byl doslownie kozuch z kocich klakow... :O Pozostaje miec po prostu satysfakcje z wiedzy, ze dywan jest duzo czystszy niz przedtem... Niestety, z jakiegos powodu, zadne ze zdjec "przed" ani "po" sie nie wgraly. Pokazuje jakis blad. Na zadnych innych, tylko tych. Dziwne... Pojechalam odwiezc sprzet, choc w sumie wypozyczenie jest na 24 godziny, ale do niczego wiecej go nie potrzebowalam. Po powrocie mialam chwile na szybka kawe i zaraz przyjezdzaly Potworki. Malzonkowi dojazd zajal duzo dluzej, bo pojechal jeszcze do Polakowa. Cale szczescie, bo ostatnio zaproponowal ze zrobi swiateczne zakupy w polskim sklepie, wiec dalam mu liste, a potem zlapalam sie za glowe. Podaje - majonez, a on kupil chyba najmniejszy sloiczek z mozliwych. Tymczasem planuje taka salatke gdzie sie kazda warstwe polewa majonezem, wiec troche go schodzi... Tu jednak mozna powiedziec, ze sama jestem sobie winna, bo nie zaznaczylam rozmiaru. Jak jednak wytlumaczyc to, ze napisalam jak byk - 1kg kapusty kiszonej. Malzonek kupil... 0.5kg. Stwierdzil, ze nawet nie patrzyl, tylko kupil woreczek i czesc... No co ja moge zrobic z taka doslownie garstka, tym bardziej, ze w gotowaniu zmieknie i jeszcze bardziej sie skurczy... Mialam jechac ktoregos dnia, choc irytowal mnie fakt jazdy po glupi majonez i pol kg kapusty. Na szczescie M. sam stwierdzil, ze zobaczy czy dostanie postne golabki (to go naszlo...), wiec zadowolona dorzucilam mu brakujace rzeczy. :) Mimo, ze do przerwy swiatecznej zostaly 2 dni, oba Potworki mialy sporo zadane i oboje spedzili wiekszosc wieczoru z nosami w papierach. Az dziw... Z mala przerwa na trening, choc Bi umarudzila sie za wszystkie czasy. Nie byli jednak w poniedzialek przez przeziebienie Kokusia i mieli nie isc w czwartek przez jego koncert, a we wtorek koncert miala Bi. Sroda to byl wiec jedyny dzien. Przeziebienie Nika nie ruszalo sie w zadna strone - ani lepiej, ani gorzej, wiec uznalam ze moga isc. Moze plukanka z chloru cos da. ;)

Nik mnie dostrzegl kiedy po nich przyjechalam i pozdrawia ;)

Po powrocie Nik ambitnie nadal zasiadl nad nauka. Kolejnego dnia mieli pisac wypracownie i przygotowywal sobie notatki. Po wywiadowce ostatnio jakby zaczal sie bardziej przykladac do lekcji, tylko pytanie ile to potrwa. :D

W czwartek pobudka o tej samej porze. Po dwoch niemal wiosennych dniach, nadeszlo ochlodzenie. Tego dnia nie bylo jeszcze tragicznie, ale lodowaty wiatr sprawial, ze choc lekko na plusie, temperatura odczuwalna byla minusowa. Potworki sie nawzdychaly kiedy powiedzialam zeby na bluzy zalozyly kamizelki (kurtki to przeciez zuooo...) i ciekawe czy potem tego nie docenily, bo kiedy czekalismy na autobus, bylo mi naprawde nieprzyjemnie, a w przeciwienstwie do nich, mialam kurtke. Z drugiej strony, juz dawno stwierdzilam, ze oni maja popsute termostaty... ;) Wrocilam do chalupy i po sniadaniu oraz porannej kawie, zabralam sie za sprzatanie. Nie tylko trzeba bylo juz odkurzyc i pomyc podlogi na dole, ale przed Swietami oraz oczekiwanymi goscmi bylo to wrecz nieodzowne. Po skonczeniu usiadlam sobie z kolejna kawa zeby lekko odsapnac i zaczelam myslec co wyszorowac/ uprzatnac nastepne. Poniewaz w poniedzialek mam pracowac, wiec przez weekend chce jak najwiecej pogotowac, to zas oznacza, ze na gruntowne porzadki zostal mi tylko czwartek oraz piatek. Poniewaz zycie jest zlosliwe, wiec jak tylko pomyslalam, ze fajnie miec taki luzny, domowy dzien, najpierw dostalam sms'a od managerki z poczty, ze chce zebym szkolila sie na kolejna trase i czy moge przyjechac w nastepny czwartek oraz piatek, a w tym samym czasie przyszla cala seria maili od tego potencjalnego pracodawcy. :O Najpierw przemyslalam poczte, bo tak sie cieszylam, ze po kolejnym koszmarnym poniedzialku bede miala wiekszosc przerwy swiatecznej Potworkow wolne razem z nimi... Tyle, ze na piatek mam umowionego fryzjera, a wtedy bede na niego czekala prawie miesiac... Ostatecznie stwierdzilam, ze nie bede go przekladac bo i tak dlugo czekam i odpisalam, ze moge przyjechac zeby poznac inna trase w czwartek, ale w piatek nie dam rady. Potem zaczelam otwierac maile z potencjalnej nowej pracy. Oczywiscie zaden nie zawieral oficjalnej oferty, a wszystkie nawiazywaly do sprawdzenia mojej historii kryminalnej. :O Zwariowac mozna, bo od dwoch tygodni przesylaja to od osoby do osoby, a kazda wysyla mi formularze do wypelnienia. Teraz dostalam nakaz zalozenia konta na stronie (Bosz... kolejny login i haslo do zapamietania...) i wypelnienie formularza internetowego. I zadzwonienie pod telefon gdzie mialam poprosic o przyznanie identyfikatora. Pomyslalby ktos, ze taki identyfikator to po prostu wydrukuja Ci w 5 minut. W starej pracy jechalo sie do biura w innym budynku i robili to od reki. A tu zaznaczyli ze beda pytac o dane osobowe, PIN i tak dalej. Tymczasem pan wzial ode mnie imie, nazwisko i numer telefonu i stwierdzil ze ktos do mnie zadzwoni. Super; pewnie jak w poniedzialek bede jezdzic z poczta. :/ W mailu zaznaczone bylo, ze ten internetowy formularz moze zajac duzo czasu, choc optymistycznie machnelam reka, ze chyba przesadzaja. Poniewaz jednak czekaja mnie przygotowania do Swiat, praca w poniedzialek oraz czwartek, a w miedzyczasie same Swieta, wiec stwierdzilam, ze lepiej od razu sie za niego zabrac. Iiii... o rety! Nie przesadzili z tym ostrzezeniem! Potrzebowalam multum informacji o sobie, ale tez o M., moich rodzicach oraz tesciach! :O Laczylo sie to tez ze schodzeniem co chwila do sejfu po moj paszport, potem M., potem okazalo sie, ze potrzebuje tez polski bo mam podwojne obywatelstwo, a na koniec musialam wygrzebac stary certyfikat zrobienia obywatelstwa hamerykanckiego. Jak zaczelam to wszystko robic okolo 13:30, tak nie skonczylam do 16:30, w miedzyczasie tylko na szybko odgrzewajac obiad Potworkom, ktore zdazyly wrocic ze szkoly. :O Mialam pytania o to kiedy wyjezdzalam ze Stanow i na ile, szereg pytan o mozliwe uzaleznienia, zalegania z podatkami i powiazania z terrorystami. Nie pamietam kiedy ostatnio mnie az tak przetrzepano... W kazdym razie, wreszcie skonczylam i moglam wreszcie ja zjesc obiad i troche sie zrelaksowac. Ponownie bylo to niestety z patrzeniem na zegarek, bo przyszla kolej syna na koncert. Mial go dopiero o 19, a to oznaczalo, ze musial dojechac do szkoly na 18:30, choc w zasadzie nie wiem czy trabke sie stroi... Tak czy siak, on poszedl do sali muzycznej, a ja zajelam miejsce na trybunach w sali gimnastycznej, bo zespol gral wlasnie tam, a nie jak orkiestra, w audytorium. W koncu doczekalismy sie mlodych artystow i coz... grali fajnie, ale jakos melodie mi specjalnie nie podeszly. Poza ostatnia, ktora byla kolejna wariacja na "Carol of the bells". Tym razem za to mialam szczescie, bo choc w czasie pierwszego utworu Nik byl calkowicie zasloniety jakas dzieczynka, przy kolejnym sie ona przesunela i widzialam syna jak na dloni. :)

Nik zaznaczony strzalka

Fajnie tez, bo zespol gra pierwszy i jesli dziecko nie spiewa potem ani nie gra na instrumencie smyczkowym, moze wracac do domu. Z radoscia wiec zgarnelam Kokusia i pojechalismy. A w domu jak to w domu, juz zwykle szykowanie sie na kolejny dzien, dla Potworkow ostatni przed swiateczna przerwa.

W koncu nadszedl piatek i zwyczajna pobudka. Dzieciaki zjadly, zebraly sie i ruszylismy na przystanek. Bi jechala we w miare dobrym humorze, bo z okazji ostatniego dnia przed przerwa swiateczna, mieli turniej siatkowki - uczniowie kontra nauczyciele. :D Oczywiscie dzieciaki wczesniej wybieraly reprezentantow, ale Starsza wolala kibicowac. Dla wiekszosci liczylo sie jednak glownie to, ze praktycznie nie bedzie lekcji. Nik dla odmiany, jechal wkurzony, bo z VII klas, tylko jego zespol/druzyna (4 klasy) miala praktycznie normalnie lekcje, a on, jakby tego malo, mial drugi dzien pisania eseju na naukach socjalnych. Pocieszala go jedynie mysl, ze po poludniu, na jednej z lekcji mieli ogladac Epoke Lodowcowa. Tak czy siak, czekalo ich juz tylko kilka godzin przed dluuugim w tym roku odpoczynkiem. Kiedy oni odjechali, ja oczywiscie wrocilam do domu, zjadlam sniadanie, wypilam kawe i musialam sie zbierac na zakupy. Poza zwyklymi rzeczami na caly tydzien, musialam dokupic tez produkty na Swieta i zdziwil mnie pustawy koszyk. Obawiam sie, ze bede pedzic do sklepu na ostatnia chwile po jakies zapomniane skladniki. ;) Po zakupach zajechalam jeszcze do biblioteki, oddac filmy wypozyczone ostatnio przez Kokusia, po czym dotarlam do domu, rozpakowalam zakupy, przyciagnelam z ulicy kubly na smieci i moglam sie zabrac za domowe pierdolki. Miedzy innymi przelozyc pranie do suszarki i sprzatanie, ktorego nie zrobilam dzien wczesniej. ;) Mialam tez kolejny formularz do potencjalnej pracy, ktory odpuscilam sobie w czwartek. ;) W ktoryms momencie zerknelam na rog ekranu w kompie, gdzie pojawiaja sie jakies wiadomosci lub aktualna pogoda, a tam pokazuje "snow". Patrze za okno - faktycznie cos tam popaduje. ;) Wrocily dzieciaki, wrocil M. i relaksowalismy sie przy kominku, bo malzonek, po trzech tygodniach, mial miec wolne, wiec mogl troche dluzej posiedziec. Tymczasem nagle zadzwonil moj telefon i choc numeru nie kojarzylam, ale cos mi zaswitalo w nazwie miasta, z ktorego dzwoniono. Odebralam wiec i dobrze, bo okazalo sie, ze oddzwaniaja z miejsca gdzie dzwonilam dzien wczesniej. Tym razem pan faktycznie zebral ode mnie dane osobowe, ale "pocieszyl" tez, ze w przyszlym tygodniu raczej nic nie ruszy, bo wiadomo, Swieta... Wspaniale... :/ Reszta wieczora juz bez niespodzianek. Caly czas proszyl snieg i choc nie spadly go zawrotne ilosci, to przykryl powierzchnie. Oreo, bardzo zdegustowana, chodzila w te i we w te. Nie mogla usiedziec w chalupie, ale co wyszla, zaraz wracal pod drzwi, bo mokro i zimno, wiec jaki szanujacy sie kot chcialby sie walesac? ;)

Fota nie na temat i sprzed paru dni, ale za to smieszna. Wyrosl nam kolejny kwiatek ;)

Mysle, ze wpadne jeszcze zlozyc Wam zyczenia, ale poza tym, to do przeczytania po swiatecznym wariactwie! :D

piątek, 13 grudnia 2024

Dalej w grudzien

No i dobrnelismy do kolejnego weekendu. Sobota, 7 grudnia zaczela sie jak zwykle troche pozniej, przynajmniej dla mnie i Potworkow. Malzonek oczywiscie pracowal. Planowalam rano wstac i pojechac z wizyta do taty, ale kiedy zadzwonil budzik, nie bylam w stanie otworzyc oczu. Przydrzemalam jeszcze pol godziny, a potem zmusilam sie do oparcia glowy o zaglowek, ale dobudzic sie dalej bylo mi ciezko. Ostatecznie do taty nie pojechalam, bo zanim wstalam, podalam sniadanie sobie oraz dzieciakom, ogarnelam troche kuchnie, umylam sie, itd. zrobila sie prawie 11. Tego dnia zas Nik mial pierwszy mecz koszykowki w tym sezonie. Zaczynal sie o 12:30, ale trener prosil zeby zjawic sie kwadrans wczesniej na rozgrzewke, wiec wyjechac musielismy juz w poludnie. Dojechalismy, Mlodszy pobiegl sie rozgrzewac, a ja zajelam miejsce na trybunach. Pierwszy mecz, wiec smiac mi sie chcialo, bo chlopaki z obu druzyn poczatkowo wygladali jakby nie za bardzo wiedzieli co tam robia. Dopiero po kilku minutach zaczelo to wygladac jak koszykowka. :D Ogolnie to "nasz" zespol praktycznie zmiotl przeciwnikow, bo wygrali jakos 35:13. Tamci swietnie strzelali i niemal kazda proba konczyla sie koszem, ale kiepsko ze soba wspolpracowali, dlatego tych okazji mieli niewiele. Nasi trafiali tak srednio co trzeci raz, ale nadrabiali szybkimi podaniami i ogolnie praca zespolowa. Nik gral niezle, choc pare razy mentalnie przewrocilam oczami, kiedy zlapal pilke, mial wokol pusty obszar i zamiast z ta pilka biec do kosza, to szybciutko ja przekazywal innemu zawodnikowi. :D

Nik celuje do kosza
 
Musze przyznac, ze jednak kilka razy odwazyl sie z nia pobiec, pare razy ja przejal od przeciwnikow i kilkukrotnie rzucal do kosza, choc spudlowal. Po rozgrywce wrocilismy do chalupy, choc nie na dlugo, bo mielismy dosc intensywne popoludnie. Ida Swieta, a nastepna sobota szykuje sie rowniez dosc zajeta, wiec chcielismy pojechac do spowiedzi, zeby nie pchac sie potem w tlumy przed samym Bozym Narodzeniem. Do spowiedzi zawsze jezdzimy do polskiego kosciola w sasiednej miejscowosci, ale chcielismy potem wrocic do tego, do ktorego jezdzimy zazwyczaj, zeby po prostu szybciej byc po mszy w domu. Pojechalismy wiec juz na 15 i okazalo sie, ze uwinelismy sie tak szybko (ponad 2 tygodnie przed Swietami jednak tlumy do spowiedzi nie wala :D), ze w koncu czekalismy 10 minut pod kosciolem, bo nie oplacalo sie wchodzic do chalupy, choc mielismy ja po drodze... Po mszy chlopaki poszly po drewno, bo dzieciaki prosily zeby znow napalic w kominku, a ja popedzilam zeby wyjac maslo, o ktorym wczesniej zupelnie zapomnialam... Tego dnia musialam skonczyc tort Kokusia, ale jak zwykle mialam skleroze i musialam czekac. Ogolnie to nie wiem co z tymi tortami jest, ale zaczynam sie zastanawiac, czy nie zaczac kupowac gotowych. :D Co kolejny, to masy coraz bardziej mi sie leja... Tym razem wsadzilam je do lodowki myslac, ze w koncu stezeja, ale mija pol godziny, godzina, poltorej, a masa odrobine bardziej sie sciela, ale w sumie to nadal jest polplynna. :( Zabralam sie jednak w koncu do przekladania, bo inaczej stwierdzilam, ze bede tego torta robic do polnocy. :/ Oczywiscie masy wyplywaly bokiem, a ja klelam na czym swiat stoi i wybieralam je z talerza lyzeczka. Stwierdzilam, ze w maju, na urodziny Bi, przygotuje kremy dzien wczesniej, zeby posiedzialy w lodowce dobe... Oczywiscie przez to caly tort przechylil sie na jeden bok i cale szczescie ze po nalozeniu polewy nie rzucalo sie to az tak w oczy. Obrazka na oplatku mozna sie bylo oczywiscie domyslic. :D
Venomek :)

W niedziele M. ponownie pracowal, a ja i dzieciaki spalismy. Przebilam sama siebie, bo choc budzik zadzwonil o 8:30, wylaczylam go i stwierdzilam, ze jeszcze chwile poleze. Obudzilam sie o... 9:39 i dobrze ze spojrzalam na zegarek bo mialam ochote przewrocic sie na drugi bok i jeszcze moment przydrzemac. Strach pomyslec do ktorej bym spala... :D Kiedy pollezalam probujac sie dobudzic, przylazla Oreo, po czym ulozyla mi sie na brzuchu. Akurat na przeponie, wiec ciezko bylo mi oddychac, ale jednoczesnie mruczala tak rozkosznie, ze nie chcialam jej zrzucac.

Nos w nos z drapieznikiem :D
 
Po kilkunastu minutach sama poszla. ;) W koncu sie zwloklam, zrobilam sniadanie i zaczelam pomalu ogarniac. W tym momencie zadzwonil moj tata. Tego dnia mialam go przywiezc do nas na urodziny Kokusia, wiec stwierdzil ze jak mam przyjechac o 13, to moze bym przyjechala z pol godzinki wczesniej i podwiozla go do sklepu zeby mogl wyslac kase mojej mamusce. No sorry, ale dochodzi 11, ja jeszcze w pizamie, mam miec po poludniu gosci a chalupa wyglada jakby tornado przez nia przeszlo. Powiedzialam tacie, ze zobacze, ale raczej nie ma szans. Nosz kurna! Matka ma emeryture i kase na kontach oszczednosciowych; to nie tak ze nie ma bidula z czego oplacic rachunkow! Po prostu swoja kase wydaje na przyjemnosci, a na oplaty idzie to, co przysyla jej maz! A poza tym to nie moj problem, ze oboje przeciez wiedzieli ze tata ma zabieg po ktorym 2 tygodnie bedzie uziemniony i jakos tego nie wzieli pod uwage... Mnie faktycznie odgruzowywanie zeszlo niemal do 13, kiedy musialam jechac po ojca. Przywiozlam seniora i sie biedak rozczarowal. ;) Nik sam juz jakis czas temu mowil ze chce dostawac kase zamiast zabawek, ale dziadek do pieniazkow dorzucil jeszcze zestaw Lego, bo chyba ciezko mu zaakceptowac ze jego wnuki to juz takie nastolatki. A Mlodszy klocki odstawil na bok, ale za to wylewnie dziekowal mu za kasiore. :D Punktualnie o 14 przyjechal chrzestny ze swoja dziewczyna i przywiozl Kokusiowi prawdziwa, profesjonalna wedke. :D Padlam ze smiechu, bo Nik pare razy pytal M. czy kiedys wybiora sie na ryby. Nie mam pojecia skad mu sie to wzielo, bo malzonek wedke co prawda posiada, ale ostatnio lowil chyba 20 lat temu. No to teraz syn mu tak latwo nie odpusci, szczegolnie na kempingach. :D

Zeby moj tata nie musial z ta noga chodzic z pokoju do pokoju, Nik swieczki dmuchal na malutkim stoliku kawowym...

Zjedlismy pizze kupiona wczesniej przez malzonka, pozniej po kawalku tortu i po dwoch godzinach goscie zaczeli sie zbierac. Moj tata zostal tyci dluzej, bo chcial zebym pomogla mu jeszcze z bezrobociem, a potem musialam go odwiezc. Cieszyl sie w sumie ze przyjechal, bo przynajmniej wyrwal sie troche z domu. Nam wieczor uplynal juz spokojnie. Malzonek napalil w kominku i grzalismy dupki, w przerwie przygotowujac sie na kolejny dzien. Mnie az ciarki przechodzily, bo mialam pracowac, a juz sie przekonalam, ze poniedzialki na poczcie, szczegolnie w okresie przedswiatecznym, sa doslownie legendarne. :O

Kolejnego dnia pobudka byla jak zwykle w tygodniu o 6:30. Spakowalam Potworkom sniadaniowki oraz wody, po czym pilnowalam z daleka przystanku. Na szczescie autobus przyjechal calkiem wczesnie, bo o 7:23.

Po odjezdzie halasnikow, Oreo uciela sobie drzemeczke na lozku Kokusia

Wrocilam do domu zeby zjesc sniadanie i skonczyc sie szykowac, po czym pojechalam do pracy. Tak jak sie spodziewalam oraz obawialam, ilosc paczek przekracza wszelkie mozliwosci pojmowania. Nie bylam w stanie tego jakos logicznie poukladac i zmarnowalam na trasie mnostwo czasu, bezskutecznie szukajac pakunkow. Tym razem spotkala mnie kompletna porazka, bo przywiozlam spowrotem chyba 20. Kilka mialo byc do firm ktore mam po drodze, ale do ktorych dojechalam tak pozno, ze je zamknieto. Wiekszosci jednak po prostu nie moglam znalezc w balaganie i mimo ze mialam zaznaczone, ze mam np. 3 male paczuszki pod dany adres, odkopywalam tylko 1 albo 2. Juz sie tez przekonalam, ze w poniedzialek rano nic nie jest gotowe. Urzednicy dopiero rozdzielali paczki, a kiedy sortowalam listy najpierw ucieszylam sie, ze w sumie nie ma ich tak duzo, a potem zalamalam, bo okazalo sie, ze brakuje mi polowy trasy. W dodatku to co znalazlam bylo posortowane, ale kiedy poszlam spytac gdzie reszta, dostalam kupe przypadkowych listow, z ktorych spora czesc okazala sie nie moja. :O W tygodniu udawalo mi sie wyjezdzac przed 11, a tego dnia dopiero o 11:23 zaczynalam pakowac auto, przy czym mialam wszystkiego tyle, ze musialam obracac z wozkami trzy razy. :/ Na dodatek pogoda sprawila mi psikusa, bo rano prognozy pokazywaly, ze okolo 14 maja sie zaczac przelotne opady deszczu. Z samego rana nawet przebijalo przez chmury slonce. Zalozylam wiec zwykla jesienna kurtke. Taaa... padac zaczelo juz o 12 i lalo rowno przez reszte dnia, zadne tam "przelotne". Po kilku kursach pod drzwi z paczkami, mialam przemoczona i kurtke i buty. :( Jak na jednym osiedlu domkow szeregowych praktycznie nie maja paczek, a jesli juz to male, ktore mieszcza sie w skrzynce lub schowku na pakunki, tak tym razem w ulewie musialam jezdzic i szukac numerow domow, bo mialam 5 ogromnych, ktorych do zadnego schowka nie zmieszcze. :/ Ostatnie dwie paczki po prostu zignorowalam i przywiozlam spowrotem, szczegolnie ze jedna miala byc do kolejnej firmy i podejrzewalam ze ona tez mogla juz byc zamknieta. Do bazy i tak dotarlam dopiero o 17:30. Ostatnia godzina rozwozenia to byl koszmar. Przez deszczowa pogode szybko zrobilo sie ciemno, auta z naprzeciwka oslepialy, a przednia szyba nie tylko zachlapana deszczem, ale tez zaparowana. Mimo nadmuchu nie moglam jej odparowac, bo nie dosc, ze okno mialam praktycznie caly czas otwarte, to jeszcze sama bylam mokra, wiec parowalo tez z mojej odziezy. :/ Okazalo sie, ze na poczte nie wrocilam ostatnia, bo zaraz po mnie dotarlo dwoch ostatnich listonoszy. Za to dotarlam w ostatniej chwili, bo urzedniczka juz zamykala drzwi na klodki. Nadal nie dostalam instrukcji ani kodu do alarmu, a po godzinach nie mozna tak sobie po prostu tam wejsc. Musze pamietac, ze paczki - nie paczki, na poczte trzeba wracac okolo 17, inaczej moge miec przygody z alarmem. :O Do domu wrocilam o 18:15, wiec wlasciwie tylko umylam rece i zamienilam ze wszystkimi pare slow i Potworki musialy sie zbierac na trening. Zawiozl ich na szczescie M., a ja w tym czasie zjadlam obiad i mialam chwile zeby sie zagrzac, bo oprocz mokrych na palcach skarpetek, okazalo sie, ze sweter mialam wilgotny na karku i plecach. :O

Mlodszy, zajety gadaniem, mnie nie dojrzal

Pozniej jednak malzonek zabral sie za kolacje, wiec odebrac ich pojechalam ja. Zreszta, lubie podejrzec jak sobie radza.

Starsza "pozuje" ;)
 
Wrocilismy do chalupy, zjesc i wlasciwie nadeszla pora spania.

Wtorek, 10 grudnia, to byl oczywiscie jeden z dwoch najwazniejszych dni w roku. Nasz "malutki" synek oficjalnie stal sie 12-latkiem! :D Niestety, byl to jednak dzien powszedni, wiec trzeba bylo sie zwlec rano z lozek i pomaszerowac na przystanek. Pogoda byla paskudna, mimo ze nie padalo. Byly 3 stopnie, w powietrzu utrzymywala sie nieprzyjemna wilgoc, a przy tym bylo ciemno i ponuro. Nik uparl sie jechac w samej bluzie, a mnie bylo chlodno w kurtce. W dodatku autobus tego dnia dotarl dopiero o 7:29, wiec troche sie w tym zimnie uczekali. Mam nadzieje, ze nie zaowocuje to kolejna choroba... :/ Oni pojechali, a ja wrocilam do domu odpoczywac po poprzednim dniu. Juz dzien wczesniej od rana bolaly mnie plecy. Niewiadomo w sumie dlaczego, bo przeciez mialam kilka dni przerwy od roboty... Potem, w pracy, troche sie rozruszalam, ale we wtorek rano znow ciezko mi bylo sie pochylic. Straszne... Nigdy wczesniej takich boli nie mialam... Nie ma jak sobie popodnosic pierdyliona paczek. :/ Napisalam do siostry czy ma czas pogadac, po czym jak na zawolanie, zadzwonila... mamuska! Oczywiscie zeby poprosic zebym ojca zabrala zeby mogl jej wplacic kase. Ludzie... Ledwie skonczylam z nia, zadzwonila jednak siorka, ktora miala jednak niewiele czasu, bo za chwile musiala wychodzic z mlodsza dwojka z domu. Ja tez sie zebralam i pojechalam do sklepu, zeby kupic Kokusiowi czekoladowa babeczke. Potworki zawsze chca dmuchac swieczki w faktyczny dzien urodzin, a ze wiem ze Nik nie przepada za moimi tortami (chlip!), to pomyslalam, ze kupie mu cos, co lubi. Po powrocie nadal pielegnowalam plechy, dodatkowo konczac obiad i ogarniajac to i owo, bo wiadomo ze poprzedniego dnia malo co zrobilam. Wrocily dzieciaki, a niedlugo po nich M. Bi juz od tygodnia dopytywala czy zabiore ja do biblioteki, ale ciagle albo nie mialam czasu, albo bylam wykonczona, albo ona na chwile zapominala. We wtorki Nik ma koszykowke, ale dopiero o 19:30, wiec nie bylo przeszkod. Zabralam panne i na szczescie choc raz wiedziala czego szuka i gdzie to znalezc. ;) Obrocilysmy wiec w 20 minut, a pozniej wreszcie wcisnelismy swieczki w babeczke, zaspiewalismy Mlodszemu Sto Lat i zdmuchnal.

Juz oficjalnie dwunastolatek...
 
Pozniej staralam sie byc w miare produktywna, wiec poskladalam pranie, wstawilam kolejne, ale wszystko z zerkaniem na zegarek. W koncu nadeszla pora zeby jechac, wiec w paskudna mzawke zabralam syna na trening. Dla mnie oznaczal on godzine krecenia sie po szkole, ogladania prac plastycznych dzieciakow i rozmowy przez telefon, bo czesto w czasie treningow Potworkow, odhaczam wlasnie zobowiazania towarzyskie. :D Na jakims blogu przeczytalam niedawno wywody chyba dosc zarozumialej (albo przewrazliwionej) kobity, ktora pisala ze jesli wasi znajomi dzwonia tylko kiedy czekaja na cos i chca zabic czas, to nie warto pielegnowac takiej przyjazni. Dla mnie to lekka przesada, bo wiem po sobie ze w codziennym zalataniu, przy normalnych, domowych sprawach i wszelkich innych obowiazkach, ta godzina kiedy dzieciaki trenuja to czesto jedyny czas kiedy moge na spokojnie wykonac telefon, bo nic mnie nie goni i nie rozprasza. Mimo ze od roku jestem niemal caly czas w domu, to w srodku dnia, kiedy mam czas, wiekszosc normalnych ludzi pracuje. No ale niektorzy najwyraznie czuja sie urazeni jesli z gory nie zarezerwuje sie dla nich 3 godzin na rozmowe...

Rozgrzewka

W kazym razie, popatrzylam tez troche na trening Kokusia i jestem pod wrazeniem jaka ich trener trzyma dyscypline. Jak to w zespole rekreacyjnym, facet jest po prostu tata jednego z chlopcow. Wiekszosc owych panow jest sympatyczna, ale przez to czesto mlodziez wchodzi im na glowe. Nie temu! Trzyma chlopakow w ryzach, jednemu zabral z rak butelke z woda, bo ja gniotl i halasowal kiedy on cos im tlumaczyl. Nikowi oberwalo sie za wiczne gadulstwo. :D Jestem zaskoczona, ale pozytywnie, bo takie 13-14-letnie wyrostki (Nik wiadomo, jest z konca roku, a lacza VII i VIII klasy, wiec najmlodszy) jednak sa juz pyskate i z fochami. ;) Wrocilismy do domu dopiero przed 21, M. juz spal, podalam synowi kolacje, chwile mu poczytalam i wlasciwie tez musial juz sie klasc.

Sroda byla od rana paskudna: deszczowa i wietrzna. Za to temperatura byla zupelnie nie grudniowa. Rano mielismy jeszcze 2 stopnie, ale po poludniu zaczela szybowac w gore i doszla do 16. :O Lalo, wiec zabralam Potworki na przystanek samochodem. A niech czasem maja. ;) Potem zaszylam sie z rozkosza w cieplej, a co najwazniejsze - suchej, chalupie. Przezornie dzien wczesniej powiedzialam tacie, ze zabiore go zeby mogl wyslac mamusce kase, ale w czwartek. Wiedzialam ze w taka paskudna pogode nie bedzie mi sie chcialo nigdzie jechac. A w niektorych momentach lalo tak, ze ledwie bylo widac dom sasiadow. Dzien ulozyl sie zas tak, ze wiekszosc ranka oraz popoludnia spedzilam z nosem w komputerze. Poczatkowo zjadlam sniadanie i zabralam sie za odkurzanie oraz mycie podlog u gory, bo sprzatalam przed goscmi w niedziele, ale na dole, a gora juz zdazyla sie nieco zapuscic. W miedzyczasie co chwila zerkalam na telefon, sprawdzajac maile. Dzien wczesniej, z okazji urodzin Kokusia, dostalam bowiem rowniez prezent i zadzwonila babka z propozycja pracy. :D Musiala dostac ustne potwierdzenie zanim mogla wyslac oficjalnego maila. Jak to ja, stwierdzilam, ze dopoki nie dostane czegos na pismie (chocby elektronicznym), to nie bede sie podniecac. I w srode, poznym rankiem, w koncu go dostalam, a juz obgryzalam paznokcie z nerwow. ;) Narazie, tak jak w przypadku poczty, propozycja jest "warunkowa" (ech...), bo rowniez musza sprawdzic moja kartoteke i czekaja na oficjalny transkrypt z uniwersytetu (i musza go dostac bezposrednio z placowki, nie ode mnie), ale mam nadzieje ze to tylko formalnosci i za tydzien lub dwa, dostane juz oficjalna propozycje, z data rozpoczecia. Trzymajcie wiec kciuki zeby moje dni jako listonosza, byly policzone. :D Dostalam pierdylion formularzy do wypelnienia, a jeszcze musialam sie skontaktowac wlasnie z uniwerkiem; elektronicznie, ale oczywiscie zapomnialam hasla, a potem resetujac je, pomylilam sie i musialam resetowac od nowa. :D Caly ranek i czesc popoludnia nerwowki. Potem zabralam sie za gulasz na obiad, choc ten na szczescie robi sie glownie sam. Wrocily dzieciaki, wrocil M. i popoludnie minelo spokojnie. Potworki powinny byly jechac na basen, ale M. spojrzal za okno na sciane deszczu i stwierdzil, ze moze lepiej tego dnia dac sobie spokoj. :D Trzeba przyznac, ze pogoda naprawde szaleje. Trzy tygodnie temu mielismy ostrzezenia przeciwpozarowe i apele o oszczedzanie wody, a w srode ostrzezenie przed... powodziami! :O Bez treningu dzieciaki powolnie odrabialy lekcje i szykowaly cos do szkoly, wszyscy po kolei ruszyli do kapieli i nadszedl wieczor. Aha! Tego dnia, moj swiezo upieczony 12-latek, po raz pierwszy wzial prysznic calkowicie samodzielnie. Od kilku tygodni kapie sie w sumie sam, ale zawsze prosil zebym umyla mu plecy, bo nie dosiega. Coz, tym razem postanowil jakos sam powyginac konczyny. ;) Mam nadzieje, ze faktycznie je umyl, bo Bi sie przyznala, ze plecow nie myje, bo... nie dosiega. :O Najsmieszniejsze, ze ona zawsze bierze prysznic w naszej lazience, a my mamy taka myjke na dlugiej raczce, bo M. tez ma jakies malo gietkie ramiona, wiec potrzebuje "narzedzia" do wyszorowania plechow... Zapomnialam! Tego dnia przyszly tez szkolne raporty Potworkow za pierwszy trymestr, choc teraz, jak mam wglad w oceny na biezaco, nie sa one w sumie zadnym zaskoczeniem.


 Moze choc raz bedzie cos widac...

Bi leci na samych A, czyli piatkach, a Nik ma praktycznie wszystkie B, czyli czworki. I zero ambicji zeby postarac sie o wiecej... :/ Ma tez dwa A, jedno z... w-f'u, a drugie z fizyki i inzynierii stosowanej, ale to sa takie raczej luzne przedmioty (szczegolnie ten pierwszy). Nie pisalam chyba, ze z tej fizyki i inzynierii dostal nagrode za najciekawszy projekt na drukarke 3D. Zeby wykazywal podobne zaangazowanie co do reszty przedmiotow...

Ech, ten Nik...
 
Ogolnie jednak B to ocena przyzwoita i nie ma co marudzic, ale wszystko psuje D+ z nieszczesnej matmy. Bedziemy miec naprawde zagwozdke pod koniec roku szkolnego, bo z jednej strony wiem, ze nauczycielka kiepsko uczy, ale z drugiej, niewiadomo czy inna bedzie lepsza i czy sens bedzie trzymac Kokusia na sile na poziomie zaawansowanym...

W czwartek pobudka o tej samej porze. Po srodowym, niespodziewanym ociepleniu nie pozostalo ani sladu. Mielismy 0 stopni i porywisty wiatr, ktory sprawial, ze odczuwalna temperatura byla solidnie na minusie. Autobus przyjechal o 7:24, choc mogl troszke wczesniej... Dzieciaki pojechaly do szkoly, ucieszone bo mialy skrocone lekcje. Nie wiem czy pamietacie, ale w zeszlym tygodniu mieli je miec krotsze w srode, czwartek oraz piatek. Ostatecznie jednak czwartkowa pogoda sprawila, ze szkoly zamknieto. A ze skrocony dzien byl z okazji wywiadowek, wiec przeniesiono go na ten czwartek. Potwory pojechaly wiec do szkoly, a ja wrocilam do domu, wypilam kawe, po czym niechetnie, ale ruszylam do taty. Kilka dni go nie widzialam, wiec zaskoczona bylam jak sobie radzi. Po domu chodzi juz bez zadnego wspomagania, a na zewnatrz bierze laske, choc czesto zamiast sie na niej podpierac, trzyma ja pod pacha. :D Noga oczywiscie jeszcze troche puchnie i boli; w koncu minal tylko tydzien i 2 dni od operacji, ale oklady z lodu skutecznie pomagaja. Spodziewalam sie, ze wyslac kase matce bede musiala pojechac sama, ale tata dziarsko zabral sie ze mna. Poszlo szybko, bo w sklepiku mieli wszystkie jego informacje, wiec kiedy wrocilismy zostalam jeszcze pol godzinki zeby sobie pogadac. Potem musialam wracac, bo trzeba bylo dokonczyc obiad i czekac na Potworki. Chcialam tez skonczyc podpisywanie formularzy do potencjalnej nowej pracy, ale okazalo sie, ze kilka bylo zaznaczonych jako tylko do przeczytania i nie moglam z nimi nic zrobic. Dopisek mowi ze bede je musiala podpisac pierwszego dnia. No to ok. Podpisalam wiec tylko te, ktore na to pozwalaly. Jeden niestety po podpisaniu wyrzucil mi infomacje ze musze wgrac zdjecie paszportu. Ech... Wszystkie wazne dokumenty mamy w sejfie, a ten ostatnio M. zaniosl do schowka w piwnicy. :/ Nie dosc, ze dostac sie do niego mozna tylko w kucki i z latarka w reku, to mnie nadal bolaly plecy i przejscie kilkunastu krokow w takiej pozycji, to byla tortura. No ale czego sie nie robi zeby pozegnac poczte... :D Dojechaly dzieciaki, zjedlismy obiad i ponownie trzeba sie bylo zbierac. Na to popoludnie mialam bowiem wywiadowki u Potworkow.

Przy okazji Nik pokazal mi swoja szafke

W gimbazie maja je tak jak niegdys w podstawowce w marcu - prowadza ja dzieci, opowiadajac o swoich wynikach, o tym z czego sa najbardziej dumni, nad czym musza popracowac, itd. Nauczyciel Bi bardzo ja chwalil, mowiac ze swietnie sobie radzi, ze jest doskonale zorganizowana, zawsze podchodzi do lekcji z entuzjazmem i ze jego zycie byloby duzo latwiejsze gdyby wszyscy uczniowie funkcjonowali w szkole w ten sposob. Mysle, ze uroslam z dumy o kilka cm. Za to u Kokusia szybko spadlam z piedestalu... :D Nik to jest taka fajna, wesola i przyjacielska osobowosc i jego nauczyciel tez to przyznal. Niestety, jesli chodzi o nauke, to jest len, jadacy po najnizszej lini oporu. Sama to zreszta wiem. Jesli za przedmiotem nie przepada, to go zlewa, bazgrze jak kura pazurem bo mu sie spieszy i nie chce sie postarac nawet czytelniej pisac, gada z kolegami, ukradkiem usiluje jesc bo jest glodny, a kiedy maja flex time, czyli czas wolny na dokonczenie jakichs zadan lub zaczecie pracy domowej, Nik... gra na komputerze. Nauczyciel powiedzial ze juz pare razy musial mu laptoka zabrac. :O Ogolnie to ma podobne zdanie jak ja - Mlodszy marnuje potencjal. Dostaje te B bez wiekszego wysilku, zupelnie sie nie przykladajac. Gdyby tylko troche sie postaral, mialby spokojnie A. No, ale ciezko cos poradzic na ogolny brak ambicji... :/ Dostal tez pozniej ode mnie ochrzan za granie w czasie "wolnym", bo ten czas powinien byc przeznaczony na obowiazki szkolne. Kawaler bronil sie, ze "nie mial nic do zrobienia", gdzie zylka mi zaczela pulsowac, bo prezentacja, ktora mial przygotowac na wywiadowke, byla... nie skonczona! A przez to, ze poprzedni czwartek mieli wolny, dostal bonusowy tydzien na skonczenie jej! Ale nie, on przeciez nic nie mial do roboty! :O Co do prob jedzenia w czasie lekcji to tylko westchnelam, bo trudno mu sie dziwic. Potworki maja przerwe na lunch o godzinie 10 (!) rano, a lekcje koncza sie o 14:30. Nik ostatnio jest jak studnia bez dna, ciagle cos je (bo i intensywnie rosnie), wiec nie dziwie sie, ze ciezko mu wytrzymac czterech godzin. A jesli zastanawiacie sie dlaczego nie zje na przerwie, to tutaj trwaja one (poza przerwa na lunch) raptem 4 minuty. :O Starcza tylko na tyle czasu zeby przejsc z klasy do klasy. Co prawda radzilam Kokusiowi zeby mial jakas przekaske w kieszeni i idac ja wszamal, ale podejrzewam ze zajety jest zyciem towarzyskim. ;) W kazdym razie, wrocilismy do chalupy, wrocil z pracy M. Potworki odrabialy lekcje, a pozniej Nik wreszcie zabral sie za otrzymane od dziadka Lego. Troche z poczucia obowiazku, ale i tak cieszylam sie ze przynajmniej nie siedzi caly czas na telefonie. Pod wieczor mlodziez miala trening i tym razem ich zawiezlismy, choc dalismy nieco... pupy. :D Przebrali sie i ojciec zabral ich jak zwykle na 18:45, potem wrocil do domu, mielismy chwilke dla siebie i M. ruszal do spania, a ja zaczelam sie zbierac po dzieciaki. Na spokojnie, bo wydawalo sie, ze mam czas, po czym nagle mnie olsnilo, ze przeciez jest czwartek, wiec trening zaczynal sie juz o 18:30, a konczy o 20! Odebrac ich oczywiscie zdazylam, bo i tak musialam poczekac az sie przebiora, ale przez nasze roztargnienie, Potworki przyjechaly 15 minut spoznione! :D Po powrocie to juz oczywiscie kolacja i szykowanie sie do spania.

No i nadszedl piateczek. Pobudka rano jak zwykle i wyszykowac sie z Potworkami na przystanek. Mielismy -6 stopni, a dzieciaki jak zwykle upieraly sie, ze jest nadal lato. Bi wymyslila ostatnio ze bedzie nosic bluze z puchowa kamizelka na wierzchu, a Nik, ku mojemu zdumieniu, oprotestowuje nawet ta kamizelke. :O Bo wyglada glupio, bo wszyscy (w domysle pewnie koledzy) chodza w samych bluzach, bo to obciach... No ludzie! Wiem od innych rodzicow, ze to jakas przypadlosc mlodziezy ze kurtka to wstyd, wiec gotowa bylabym machnac reka... Ale! Nadal mam w pamieci ostatnie ciagnace sie zapalenie ucha Mlodszego i nie mam ochoty na powtorke z rozrywki... W kazdym razie oni odjechali, a ja jak zwykle wrocilam do domu, zjadlam sniadanie, wypilam kawe i ruszylam na zakupy. Tym razem, poza zwyklymi zakupami spozywczymi, musialam tez podjechac po zapas zarcia dla naszego zwierzynca. Przy okazji tez, skoro juz jezdzilam, poszukalam tez czegos dla mojej siorki, bo w tym roku chce wyslac im paczke. Co prawda kiedys umawialysmy sie, ze prezenty wysylamy tylko dzieciakom, ale ona ostatnio wyslala tez upominek dla mnie oraz M. Glowilam sie co jej kupic, bo oni nie narzekaja na brak kasy i N. dostaje od meza naprawde luksusowe prezenty. W koncu jednak sobie przypomnialam, ze ona przeciez zajmuje sie rekodzielem i szyje takie piekne, kolorowe smoki. Zakupilam jej wiec stosik blyszczacych skrawkow materialu, tiulu oraz jakies krysztalki oraz inne blyskotki, ktore (mam nadzieje) przydadza jej sie do dekorowania swoich stworkow. :) Zakupow jednak zadnych nie lubie, wiec wrocilam zmeczona psychicznie (:D), rozpakowalam zakupy i moglam usiasc i cos zjesc, a takze wyslac kilka maili. Miedzy innymi do mojego dawnego szefa, z tradycyjnym juz pytaniem gdzie moje zalegle wyplaty? :/ Wrocily dzieciaki i na dzien dobry Nik oznajmil, ze... boli go gardlo! :O Jaciepierdzieleilemozna!!!! Kurna chata, ile to minelo od antybiotyku na uszy?! Dwa tygodnie?! I znowu zaczynamy jazde... :/ Mam nadzieje, ze jednak sie to nie rozwinie w nic powaznego, a za tydzien dzieciaki zaczynaja niemal dwutygodniowa przerwe, wiec Nik bedzie mial czas sie dokurowac... Niedlugo po Potworkach, wrocil M., ktory okazalo sie, ze pracowal przez przerwe, wiec wyszedl pol godziny wczesniej. Pojechal jeszcze tylko po sushi na obiad, ktore wszamal nawet Nik, nadal mowiacy szeptem i twierdzacy, ze nie moze przelykac. Reszta wieczora to juz standardowy relaks przy kominku. I tylko Oreo dostala kociokwiku i zapierniczala po domu jak szalona, po czym... wskoczyla na choinke!

Zwariowac idzie...

Nie przewrocila jej, a ze dzieciaki nadal nie powiesily bombek, wiec nic nie stracila, ale najwyrazniej zlamala cos w jednej z galazek. Choinka sztuczna, ale galazki przyczepione sa na srubach i cos sie obluzowalo, bo galazka opada na te ponizej, nie trzyma sie sztywno. :/ Super... Juz sam czubek oraz dol nie swieci, a widzielismy, ze kiciul gryzie kabelki. Teraz mamy polamane galazki. Przez tego kota, choinka na koniec sezonu bedzie sie nadawala tylko do kosza... :(

A na zakonczenie posta, dialog z corka (nieco intymny - ostrzegam! :D), przetlumaczony na polski.

Porownujemy dlugosc swoich wlosow.

Bi: "Moje jakos tak do cycek mi siegaja."

Ja: "Moje tez mniej wiecej."

Bi: "Jak naciagne wlosy, to akurat do sutka dosiegne."

Ja (sprawdzam): "Moje nie, tylko do poczatku piersi".

Bi: "No tak, ale twoje cycki sa przeciez troche obwisle."

Kurtyna!!! :D