Fajny dzien spedzilismy w niedziele. :) Jak pisalam ostatnio, M. podniecony faktem, ze jego potomstwo pokochalo narciarstwo, zaczal intensywnie przegladac ogloszenia o sprzedazy uzywanego sprzetu oraz Amazon, eBay, itp. W ciagu kilku dni udalo mu sie wynalezc uzywane narty dla obu Potworkow, a zamowione buty rowniez przyszly zaskakujaco szybko i w ten sposob, w sobotnie popoludnie oboje mieli juz prawie skompletowany sprzet. Zostal tylko kask dla Bi, ktory ma przyjsc w czwartek. :)
Nie bylo wiec na co czekac. W niedzielny pozny ranek, zebralismy wszystkie toboly (sprzet narciarski dla 4 osob zgromadzony w kuchni wygladal jakbysmy wyjezdzali na dlugie wakacje, a nie na kilkugodzinny wypad na stok :D) i pojechalismy.
(Nik nie mial ochoty na pozowanie i uparcie odwracal lub pochylal glowe)
Tu mala dygresja. Juz od rana, Bi byla jakas taka niewyrazna. Goraczki nie miala, ale widac bylo, ze cos ja meczy... Jednak, poniewaz cala sobote rozmawialismy o tym, ze nastepnego dnia jedziemy na narty, na haslo, ze chyba trzeba bedzie wypad przelozyc, oba Potworki podniosly wielki lament. Niezbyt rozsadnie pewnie, ale po chwili negocjacji, wyrzutow dzieci, ze przeciez obiecalismy, stwierdzilismy, ze dobra, jedziemy.
Pogoda byla piekna, slonko swiecilo, temperatura lekko na plusie, ale przyznaje, ze jezdzilo sie srednio. Zostalismy z Potworkami na niewielkim stoku dla poczatkujacych. Nie tylko, ze sztuczny snieg to mini granulki lodu, ale na gorce dla nowicjuszy, byl on poprzepychany przez wiecznie hamujacych i wywracajacych sie narciarzy. Ze o snowboardzistach nie wspomne. ;) Narty slizgaly sie i jednoczesnie utykaly w zaspach. ;)
(Bi pedzi z gorki na pazurki)
Jak to z Kokusiem bywa, w drodze z parkingu na stok i z powrotem, sluchalismy zawodzenia. ;) Nie bylismy nigdy wewnatrz budynku i nie wiedzielismy czy mozna sie tam przebrac. Po chwilowej obserwacji, stwierdzilismy, ze 99% ludzi zmienia buty juz na parkingu i postanowilismy zrobic to samo. Dodatkowo, wreczylismy Potworkom ich wlasne narty do niesienia. A co! Niech sie wprawiaja! ;) W kazdym razie, Nikowi bardzo sie to nie spodobalo. Chodzenie w butach narciarskich to nie lada wyzwanie, dodatkowo obciazenie w postaci nart i Mlodszy cala droge (moze ze 100m) zawodzil, ze on nie chce, ze nie da rady i zebysmy na niego poczekali, bo zostawal ciagle w tyle. Bi maszerowala dzielnie bez slowa skargi, za to jej brat dotarl w koncu do wejscia na stok zaryczany i usmarkany. Typowe! Z Kokusiem nigdy nie ma latwo! ;)
Za to wracajac ze stoku, Nik najpierw podniosl larum, ze on chce jeszcze jezdzic, a kiedy w koncu zaakceptowal fakt, ze to koniec, zaczal ryczec, ze bola go nozki. Tym razem nieslismy z M. narty Potworkow (oraz swoje), w dodatku sami mielismy buty narciarskie na nogach, nie bylo wiec mozliwosci, zeby Mlodszego poniesc. Coz, trudno. Jakos szedl. Ryczal ale tuptal pomalu do przodu. Tacy z nas wyrodni rodzice. ;)
Trzeba mu jednak oddac sprawiedliwosc, ze na samym stoku, jak juz na niego dotarl, sprawowal sie wspaniale. Zjezdzal z gorki rechoczac wesolo i mruczac do siebie cos w stylu "Ziuuuuu!!!". :D Poza tym, jak na takiego malucha (szkolki przyjmuja dzieci od 4 lat, czyli Nik sie ledwie zalapal), radzil sobie rewelacyjnie! Pieknie ustawial nogi do "plugu" i zjezdzal skokami, czyli prostowal nogi, rozpedzal sie troche, po czym robil plug i wyhamowywal. Troche pomagala mu jakby "gumka" na narty (zwana edgie wedgie :D) ktora mu zakupilam. Widac ja na pierwszym zdjeciu, takie pomaranczowe "cos" zaczepione o czubki nart. Jesli macie w domu poczatkujacego narciarza, polecam. Trzymaja narty razem i nie pozwalaja im sie rozjechac, dzieki czemu nawet takiemu malolatowi jak Nik, latwiej jest przyjac pozycje plugu. :)
W kazdym razie, po powrocie do domu, Bi zaczela sie pokladac i ogolnie byla jakas taka "nieswoja", ale poniewaz termometr uparcie pokazywal 36.8 stopni, uznalam z nadzieja, ze moze jest po prostu zmeczona.
Niestety! Poniedzialkowy poranek rozwial watpliwosci. Wystarczylo, ze dotknelam jej czola, a wiedzialam, ze ma goraczke. Termometr tylko to potwierdzil - 38.1. :( Caly dzien temperatura utrzymywala sie na takim mniej wiecej poziomie. Po podaniu lekarstwa spadala do stanu podgoraczkowego, po czym znow sie podnosila. Za to w nocy Bi zbudzila sie rozpalona jak piec - 39.4 stopnie! :(
Mialam nadzieje, ze to jakis chwilowy wirus, ze 1-2 dni i przejdzie, ale sie pomylilam. Zeby bylo "weselej", we wtorek rano Bi obudzila sie chwilowo bez goraczki, za to Nik (ktorego w poniedzialek zawiozlam jeszcze normalnie do przedszkola) wstal podejrzanie cieply. Na poczatku nie bylo to nic sensacyjnego - ot, 37.3, ale do 11 rano juz zrobilo sie 38.1 stopni. Tyle samo wyniosla temperatura Bi, ktorej zmierzylam ja bardziej kontrolnie, bo Starsza byla nadal dosc zwawa i otrzymalam niemila niespodzianke... Poza tym oba Potworki kaszla jak starzy palacze... I lekko kapie im z malych noskow.
Poniewaz poprawa u Bi we wtorkowy ranek okazala sie chwilowa, zadzwonilam do pediatry, czy nie udaloby sie wcisnac Potworkow gdzies pomiedzy innymi pacjentami. Na szczescie daloby sie. ;) Okazalo sie, ze u Bi rozwinela sie piekna grypa, lub cos bardzo grype przypominajacego. :( Konkretnie stwierdzaja to przez badanie wymazu z nosa, ale lekarka stwierdzila, ze pobranie takowego wymazu jest dosc nieprzyjemne i nie chce meczyc Bi. A wszystkie objawy wskazuja wlasnie na grype...
Liczylam, ze szczepienie, ktore otrzymal Nik, uchroni go przed zarazeniem, ale zaczynam stwierdzac, ze to jednak typ grypy nie objety szczepionka... Mlodszy przechodzi chorobe moze minimalnie lagodniej, bo np. dzis (wtorek), Bi potrzebowala kolejnej dawki leku przeciwbolowego juz po poludniu, a Nikowi temperatura podskoczyla dopiero na wieczor. Ale z kolei wzrosla mu ona gwaltowniej i wyzej niz siostrze... Poza tym Nik zaczal miec symptomy dwa dni po Bi, wiec mozliwe, ze choroba sie u niego dopiero rozwija (oby nie!!!). :(
Przy okazji nadmienie, ze moj bezposredni przelozony jest najfajniejszym szefem pod sloncem! :) Kiedy napisalam mu po wizycie u lekarza, ze musze, (wg. zalecen pediatry) zatrzymac Bi w domu do jutra, albo i czwartku jesli bedzie to konieczne, sam zaproponowal, ze moze mi podwiezc papiery, zebym mogla popracowac z domu i zachowac choc czesc urlopu. Jestem mu niezmiernie wdzieczna, bo pod koniec miesieca czeka mnie tydzien siedzenia w domu z Potworkami (ferie), do tego obecna choroba i z moich obliczen wyniklo, ze zostana mi 2 dni. I to tylko jesli po drodze nie wypadnie kolejna choroba albo "snow day".
Od razu uprzedze pytania i sprostuje, ze nie, nie ma tu zwolnien lekarskich na dzieci. Na siebie zreszta tez nie. To znaczy, mozna oczywiscie zostac w domu, jesli nie jest sie juz w stanie zwlec z lozka, ale odbywa sie to albo kosztem urlopu, albo potraceniem dni wolnych z pensji. Fajna polityka, zeby wymusic od pracownikow frekwencje. ;)
U mnie w pracy urlop jest naliczany po trochu co miesiac, w ilosci dni odpowiedniej do stazu pracy. Ja dostaje 2.5 dnia. Niby wiec nie jest zle. Teraz zostalyby mi 2 dni (to juz z dodaniem tych, ktore dostane w lutym), a potem pomalutku te dni urlopowe sie posklada. Byloby fajnie, tyle ze po drodze na pewno znow przydarzy sie jakas choroba, nie wykluczam wspomnianych wyzej "snow days" (w koncu jeszcze troche zimy zostalo), a w kwietniu Potworki maja tygodniowe ferie wiosenne, wiec znow jestem 5 dni w plecy. Zalamka... :/
Dlatego jestem bardzo wdzieczna, ze moj szef oraz dwojka kolegow, wspomagani moimi telefonicznymi instrukcjami, pozbierali te dokumenty, ktore moge przejrzec bez dostepu do przepisow i wewnetrznych plikow, zapakowali je w pudlo i nadali ups'em do mojego domu. Powinnam dostac je jutro (sroda) z rana. ;) Inna sprawa, ze nie wiem jak uda mi sie pracowac z Potworkami jeczacymi i urzadzajacymi harmider przy boku, ale jakos musze to ogarnac. W najgorszym wypadku bede nanosic poprawki w nocy. ;)
I mam nadzieje, ze nie zapesze, bo cos mnie zaczyna drapac w gardle oraz laskotac w nosie i boje sie, ze jestem nastepna w kolejce po grype. W koncu od 2 dni siedze z jednym, a potem z dwojka dzieci, ktore nie krepuja sie kaszlec i kichac mi prosto w twarz. :(
Jutro (w srode) w naszej szkole podstawowej odbywaja sie pierwsze zajecia dla dzieci wybierajacych sie w tym roku do zerowki. Mialam isc z Kokusiem, ale jesli nie dozna on gwaltownego ozdrowienia, trzeba bedzie sobie odpuscic... :(
Jeszcze jednym minusem choroby (oprocz chorobska, ktore jest meczace same w sobie), jest fakt, ze dzis, poraz pierwszy od poczatku miesiaca, spadlo troche sniegu. Niewiele, raptem moze 15 cm, ale to taka rzadkosc w tym roku, ze az zal, ze Potworki nie skorzystaja... Oczywiscie, jak to bywa, caly miesiac dzieciaki w miare zdrowe, to w prognozach cisza. Jak sie pochorowali, to sypnelo. Siedze trzy albo i cztery dni w domu z chorymi dziecmi, nosa nie wysuwam dalej niz wymaga to wypuszczenie psa na siusiu, to musialo sypac akurat jak jechalam z dziecmi do lekarza. Ot, taki moj los... ;)
Czy sa pozytywy grypy? Jak sie czlowiek zastanowi, to znajdzie. ;)
Potworki padly dzis wieczorem o 18:45. Przed 19 dzieci juz spaly, czaicie???? To nie zdarzylo sie odkad wyrosli z niemowlectwa, a nawet wtedy bylo rzadkoscia. Zupelnie nie wiedzialam co zrobic z taka iloscia wolnego, wieczornego czasu! W dodatku, moj organizm ma najwyrazniej wbudowany czujnik, ktory wyczuwa ile juz "relaksuje" sie po polozeniu Potworkow spac. Zazwyczaj oczy zaczynaja mi sie zamykac okolo 22:30. Dzisiaj juz o 20 zaczelam ziewac raz za razem. ;)
A z innej beczki, skoro juz pisze i nie wiem kiedy mi sie to znowu "przydarzy", to nadmienie, ze moj syn zaczal mowic (prawie) jak czlowiek! ;) Kilka dni temu moje malo umuzykalnione ucho wylapalo, ze Nik zaczal poprawnie wymwiac "sz", "cz" oraz "rz". W koncu przedszkole jest "przeczkolem", a nie "pseckolem", kaczka to "kaczka", a nie "kacka", krzeslo stalo sie "krzeslem" zamiast "ksesla", itd. Lista jest dluga. Tylko prawdziwe, polskie "R" jeszcze Kokusiowi nie wychodzi, wiec np. straszny ewoluowalo ze "stlasny" na "stlaszny". Zawsze to postep. ;)
A ja, jak zwykle przy podobnych dzieciecych "przelomach", z jednej strony czuje ogromna dume (i ulge, bo troche mnie przedluzajace sie seplenienie Mlodszego martwilo), a z drugiej smutek, ze moj maluszek kolejnym kroczkiem przyblizyl sie ku doroslosci... ;)
Trzymajcie kciuki, zeby Potworki w miare szybko sie z chorobska otrzasnely, zeby ominelo ono rodzicow i zeby snieg utrzymal sie dluzej niz 3-4 dni! ;) I zeby Potworki pozwolily mi nie zawiesc zaufania szefa i w spokoju popracowac!
Do przeczytania! :)