Urlop! No prawie, bo jeszcze 5 godzin pracy zostalo, ale co to jest... Tak wiec to moj ostatni post przed wyjazdem.
Moze to byc tez moj ostatni zupelnie post, bo od kilku dni mam strasznego stresa i wizje katastrof lotniczych... Wiec jak uslyszycie o rozbitym samolocie lini AirBerlin lecacym z Nowego Jorku do Berlina, albo z Berlina do Krakowa, to zmowcie Zdrowaske za 4 duszyczki... I nie zartuje, naprawde sie boje...
Dzieki temu przynajmniej ustapil mi stres zwiazany z podroza w zaawansowanej ciazy i z rocznym maluchem, czyli nie ma tego zlego...
Pakowanie poszlo o dziwo calkiem sprawnie, juz prawie zakonczone, zostalo tylko kilka rzeczy, jak kosmetyki, ktorych potrzebuje na codzien. Opieka nad psem zalatwiona, wiec nic, tylko ruszac w droge...
Z trudniejszych rzeczy, to niestety nie udalo nam sie dostac miejsc w samolocie, gdzie mozna podwiesic takie przenosne lozeczko dla dziecka i jest troche wiecej miejsca na nogi. Zarezerwowane sa one dla dzieci ponizej roku, wiec Bi jest za "stara". Ale jak zobacze, ze siedza sobie na tych miejscach ludzie bez dzieci (co jest bardzo prawdopodobne, bo te miejsca sa bardzo pozadane) to zrobie awanture! Poza tym, poniewaz nie wykupilismy dla Bi miejscowki, nie przysluguje jej tez posilek. No to juz lekka przesada! Lot trwa prawie 9 godzin. Bedziemy musieli sami sie zaopatrzyc w jedzenie dla malej, co oczywiscie jest dla nas dodatkowa "zagrostka", no i zajmuje bagaz podreczny. Moglibysmy oczywiscie podzielic sie z nia swoimi posilkami, ale wiadomo jakie "ogromne" sa te samolotowe porcyjki. Zreszta, bez czestowania dziecka i tak sie pewnie nie obejdzie bo ona zawsze chce przynajmniej posmakowac tego, co jemy my. I jakims cudem, to co jedza mama i tata jest pyszne, w przeciwienstwie do tego co Bi ma na talerzyku. A tlumaczenie, ze to zupelnie to samo, rozbija sie jak groch o sciane... :)
I jeszcze "gagi" mamusine:
Wreszcie, po niemal miesiacu, udalo mi sie skontaktowac z mama. Mamusia wylatuje jednak w poniedzialek a nie niedziele (nie wiem, czy juz pisalam) po slubie. Za to wypalila z pytaniem czy oddam jej pieniadze! Na moje zaskoczone "a za co?!", zaczela sie goraczkowo tlumaczyc, ze bilety na samolot drogie i to tak daleko i ze ona juz miala w ogole na ten nasz slub nie przyjezdzac, itd. No po prostu szok! Przyjezdza na NASZ slub, slub swojej corki, nie kogos obcego i ona chce zeby jej oddac pieniadze za podroz i fatyge??? A co, laske mi robi? Warknelam na koniec, ze mogla w takim razie nie przyjezdzac, bo mialam juz dosc... I zeby nie bylo, moja mama nie jest ani stara i niedolezna, ani biedna. Jak zwykle po prostu szuka pretekstu, zeby nie ruszyc swoich pieniedzy, albo zeby wydatek jej sie "zwrocil". I wkurza mnie to, ze mojej siostry rodzice w ten sposob nie traktuja. Na wesele siostry i tata przylecial i jeszcze sie do niego dolozyli (bo mama musiala sie pokazac przed tesciami N., kasiastymi ludzmi). Chociaz, przepraszam, bylam swiadkiem, jak po slubie siostry mama zrobila jej i szwagrowi awanture, ze musi zaplacic wiecej bo ona chciala, zeby koszty byly podzielone na 3 (moi rodzice, tesciowie siostry i pieniadze weselne siostry i szwagra). Tymczasem mlodzi chcieli pieniazki z wesela uzyc na wykonczenie mieszkania, wiec koszt musialby zostac podzielony na pol miedzy rodzicow panstwa mlodych. Bardzo sie to mamusi nie spodobalo, wrzeszczala, ze nie tak sie umawiali, itd. Tak wiec jesli chodzi o kase to jednak czasem siorka jest traktowana podobnie jak ja, choc nie az w takim stopniu. Jednak matke krepuje troche opinia jej tesciow, ktorzy mieszkaja w tym samym miescie, wiec widuje ich na kazde swieta i uroczystosci rodzinne.
Na moj slub tata oczywiscie nie przylatuje, mama robi laske, ze przyjedzie i nie dokladaja do wydatku ani grosza. A wszystko rozbija sie o to, ze moja matka nie zna moich tesciow, wiec zwisa jej co pomysla o mojej rodzinie... I ma w nosie, ze ja musze swiecic za nia i tate oczami...
A z zupelnie innej beczki:
W czwartek zostalam nominowana przez JMJ (dzieki Joasiu!) do nagrody Versatile Blogger! Warunkiem nominacji jest podanie 7 rzeczy, ktorych o mnie nie wiecie i nominowanie kolejnych osob. Ale tym zajme sie po powrocie, bo teraz zupelnie nie mam do tego glowy. :)
Do uslyszenia 13 wrzesnia! No chyba, ze ktorys z cholernych samolotow rzeczywiscie spadnie...
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
piątek, 17 sierpnia 2012
Wrocilam :)
Na poczatek dziekuje za troskliwe komentarze, czuje sie juz lepiej (odpukac)!
Jakos przezylam ten atak, a byl wyjatkowo paskudny... Tyle, ze kamieni nie udalo sie (chyba) oficjalnie zdiagnozowac, wiec caly czas gdzies z tylu glowy kolacze mi sie, ze moze to cos powazniejszego z nerkami... Ale chyba nie, bo takie ataki mialam juz wczesniej w odstepach kilku lat. Co prawda zwykle trwaly kilka godzin, a nie pare dni...
Jak zwykle pelna optymizmu... :)
Przy okazji "kocham" tutejsza sluzbe zdrowia. Dzwonie do mojego ginekologa w poniedzialek, ze odczuwam straszny bol po lewej dolnej stronie plecow i podejrzewam kamienie nerkowe, chce sie umowic na wizyte. Nie moga mnie "wcisnac" szybciej niz po poludniu nastepnego dnia! Wiec oczywiscie w poniedzialek w nocy znow sie nacierpialam i trzymalo mnie niemal do wtorkowego poludnia. Ale do lekarza szlam kilka godzin pozniej, wiec do tego czasu ani nie mialam krwi w moczu, ani temperatury wskazujacej na infekcje. Lekarz wypisal skierowanie na usg nerki, zeby sprobowac znalezc niesforne kamyki. A na oddziale radiologii mowia, ze moga mnie przyjac w NASTEPNY czwartek! Musialam miec niezla mine, kiedy wycedzilam, ze wtedy to ja juz bede w Polsce, a poza tym do tego czasu to wszystko mi przejdzie. Coz, udalo im sie umowic mnie na piatek (a przypominam, ze byl to wtorek...). Przeszlo mi przez mysl jeszcze sie wyklocic, ale nadal bylam obolala i oslabiona i machnelam reka. Bylam wiec dzis na usg i znowu sie wkurzylam. Otoz, umawiajac sie spytalam czy musze sie jakos przygotowac, w sensie nie jesc/ nie pic lub odwrotnie. Nie, nie musze. W porzadku. Przyszlam rano na usg, pani pojezdzila czujnikiem po jednej stronie, potem po drugiej, po czym stwierdzila, ze moj pecherz jest pustawy i czy moglabym zejsc do szpitalnej stolowki, wypic cos i wrocic za jakis 20 min. Coz bylo robic, poszlam. Po powrocie okazalo sie, ze wszystkie gabinety usg sa zajete i musialam czekac nastepne pol godziny. A gdyby powiedzieli mi, ze musze miec pelen pecherz, to wypilabym ze 3 szklanki wody w domu i oszczedzila sobie godziny czekania! A na koniec i tak nic nie chcieli mi powiedziec, tylko, ze wysla wyniki do mojego lekarza i on do mnie zadzwoni jesli cos jest nie tak. To ich standardowa formulka, nigdy nie powiedza czy znalezli cos podejrzanego czy nie...
No i udalo mi sie wziac tylko jedna z moich "magicznych" pigulek. We wtorek w nocy znow mnie chwycilo, ale wzielam tabletke i zadziala jak marzenie. :) A od srody pomalu poprawa. Jeszcze wczoraj plecy po lewej stronie mialam troche bolesne i bylam strasznie oslabiona, ale dzis wszystko wydaje sie wracac do normy. I byle utrzymalo sie tak do konca urlopu, bo na wizyty u lekarzy czy (tfu, tfu) na pogotowiu w Polsce nie mam najmniejszej ochoty.
W ogole przez ostatnie kilka dni rozmawialismy juz z M., ze byc moze trzeba bedzie odwolac caly wyjazd i slub, bo ja nie bylam w stanie nawet normalnie funkcjonowac, a co dopiero ruszac w podroz. Teraz patrze na to optymistyczniej, mam leki przeciwbolowe jakby cos, no i musze pilnowac zeby duzo pic. Potem pozostaje juz miec nadzieje, ze wszystko jakos pojdzie...
A tak przy okazji... Zazwyczaj narzekam na mame, dzis nagadam na tatusia. :) Moj drogi tato zadzwonil w srode okolo poludnia, radosnie oznajmil, ze wrocil z pracy wczesniej i spytal co u nas. Poniewaz ostatnio odwiedzil nas w sobote, wiec opowiedzialam mu, ze mecza mnie kamienie, ze jestem obolala i oslabiona i nie wiem jak poradze sobie wieczorem sama z Bi kiedy M. pojdzie do pracy. Oczywiscie uslyszalam, ze to niedobrze, ze jestem chora, ze wspolczuje, itd. Ale jesli myslicie, ze kochajacy dziadek przyjechal wieczorem (a mieszka doslownie 5 min. od nas), zeby pobawic sie z wnuczka i odciazyc ledwie zyjaca corke, to sie bardzo mylicie! Nic, cisza... Do dzis nie zadzwonil nawet spytac czy mi troche lepiej. Kocham po prostu miec rodzicow egoistow... :)
Milego weekendu i letniej pogody zycze! :)
Jakos przezylam ten atak, a byl wyjatkowo paskudny... Tyle, ze kamieni nie udalo sie (chyba) oficjalnie zdiagnozowac, wiec caly czas gdzies z tylu glowy kolacze mi sie, ze moze to cos powazniejszego z nerkami... Ale chyba nie, bo takie ataki mialam juz wczesniej w odstepach kilku lat. Co prawda zwykle trwaly kilka godzin, a nie pare dni...
Jak zwykle pelna optymizmu... :)
Przy okazji "kocham" tutejsza sluzbe zdrowia. Dzwonie do mojego ginekologa w poniedzialek, ze odczuwam straszny bol po lewej dolnej stronie plecow i podejrzewam kamienie nerkowe, chce sie umowic na wizyte. Nie moga mnie "wcisnac" szybciej niz po poludniu nastepnego dnia! Wiec oczywiscie w poniedzialek w nocy znow sie nacierpialam i trzymalo mnie niemal do wtorkowego poludnia. Ale do lekarza szlam kilka godzin pozniej, wiec do tego czasu ani nie mialam krwi w moczu, ani temperatury wskazujacej na infekcje. Lekarz wypisal skierowanie na usg nerki, zeby sprobowac znalezc niesforne kamyki. A na oddziale radiologii mowia, ze moga mnie przyjac w NASTEPNY czwartek! Musialam miec niezla mine, kiedy wycedzilam, ze wtedy to ja juz bede w Polsce, a poza tym do tego czasu to wszystko mi przejdzie. Coz, udalo im sie umowic mnie na piatek (a przypominam, ze byl to wtorek...). Przeszlo mi przez mysl jeszcze sie wyklocic, ale nadal bylam obolala i oslabiona i machnelam reka. Bylam wiec dzis na usg i znowu sie wkurzylam. Otoz, umawiajac sie spytalam czy musze sie jakos przygotowac, w sensie nie jesc/ nie pic lub odwrotnie. Nie, nie musze. W porzadku. Przyszlam rano na usg, pani pojezdzila czujnikiem po jednej stronie, potem po drugiej, po czym stwierdzila, ze moj pecherz jest pustawy i czy moglabym zejsc do szpitalnej stolowki, wypic cos i wrocic za jakis 20 min. Coz bylo robic, poszlam. Po powrocie okazalo sie, ze wszystkie gabinety usg sa zajete i musialam czekac nastepne pol godziny. A gdyby powiedzieli mi, ze musze miec pelen pecherz, to wypilabym ze 3 szklanki wody w domu i oszczedzila sobie godziny czekania! A na koniec i tak nic nie chcieli mi powiedziec, tylko, ze wysla wyniki do mojego lekarza i on do mnie zadzwoni jesli cos jest nie tak. To ich standardowa formulka, nigdy nie powiedza czy znalezli cos podejrzanego czy nie...
No i udalo mi sie wziac tylko jedna z moich "magicznych" pigulek. We wtorek w nocy znow mnie chwycilo, ale wzielam tabletke i zadziala jak marzenie. :) A od srody pomalu poprawa. Jeszcze wczoraj plecy po lewej stronie mialam troche bolesne i bylam strasznie oslabiona, ale dzis wszystko wydaje sie wracac do normy. I byle utrzymalo sie tak do konca urlopu, bo na wizyty u lekarzy czy (tfu, tfu) na pogotowiu w Polsce nie mam najmniejszej ochoty.
W ogole przez ostatnie kilka dni rozmawialismy juz z M., ze byc moze trzeba bedzie odwolac caly wyjazd i slub, bo ja nie bylam w stanie nawet normalnie funkcjonowac, a co dopiero ruszac w podroz. Teraz patrze na to optymistyczniej, mam leki przeciwbolowe jakby cos, no i musze pilnowac zeby duzo pic. Potem pozostaje juz miec nadzieje, ze wszystko jakos pojdzie...
A tak przy okazji... Zazwyczaj narzekam na mame, dzis nagadam na tatusia. :) Moj drogi tato zadzwonil w srode okolo poludnia, radosnie oznajmil, ze wrocil z pracy wczesniej i spytal co u nas. Poniewaz ostatnio odwiedzil nas w sobote, wiec opowiedzialam mu, ze mecza mnie kamienie, ze jestem obolala i oslabiona i nie wiem jak poradze sobie wieczorem sama z Bi kiedy M. pojdzie do pracy. Oczywiscie uslyszalam, ze to niedobrze, ze jestem chora, ze wspolczuje, itd. Ale jesli myslicie, ze kochajacy dziadek przyjechal wieczorem (a mieszka doslownie 5 min. od nas), zeby pobawic sie z wnuczka i odciazyc ledwie zyjaca corke, to sie bardzo mylicie! Nic, cisza... Do dzis nie zadzwonil nawet spytac czy mi troche lepiej. Kocham po prostu miec rodzicow egoistow... :)
Milego weekendu i letniej pogody zycze! :)
wtorek, 14 sierpnia 2012
Obolala
Melduje sie tylko predko, bo padam ze zmeczenia, no i nie mam nastroju do pisania... :(
Odezwaly mi sie w niedziele kamienie nerkowe. W nocy nie spalam prawie nic, w poniedzialek w dzien wydawalo sie lepiej, ale nastepnej nocy znow zero snu... Dzis wreszcie poszlam do lekarza, bo stwierdzilam, ze nastepnej takiej nocy nie przezyje. Nie udalo sie potwierdzic diagnozy, ale wszystko wskazuje na te nieszczesne kamyki. Dostalam antybiotyk (po ktorym teraz boli mnie zoladek jak jasna cholera) i srodki przeciwbolowe na bazie narkotyku. Podobno na tym etapie ciazy bezpieczne dla dziecka... Hmm... Wolalabym jednak ich nie brac, ale jak zlapie mnie znow atak, to wiem, ze nie wytrzymam...
A teraz uciekam do lozka, bo niewiadomo ile mnie snu czeka... :(
Odezwaly mi sie w niedziele kamienie nerkowe. W nocy nie spalam prawie nic, w poniedzialek w dzien wydawalo sie lepiej, ale nastepnej nocy znow zero snu... Dzis wreszcie poszlam do lekarza, bo stwierdzilam, ze nastepnej takiej nocy nie przezyje. Nie udalo sie potwierdzic diagnozy, ale wszystko wskazuje na te nieszczesne kamyki. Dostalam antybiotyk (po ktorym teraz boli mnie zoladek jak jasna cholera) i srodki przeciwbolowe na bazie narkotyku. Podobno na tym etapie ciazy bezpieczne dla dziecka... Hmm... Wolalabym jednak ich nie brac, ale jak zlapie mnie znow atak, to wiem, ze nie wytrzymam...
A teraz uciekam do lozka, bo niewiadomo ile mnie snu czeka... :(
piątek, 10 sierpnia 2012
Jak skutecznie zepsuc sobie piatkowy poranek
Wlasciwie sama go sobie nie popsulam. Moje dziecko wybitnie mi w tym pomoglo. Ale ze do "strat" moge zaliczyc wylacznie moj humor, wiec jest do przezycia. Ale i tak musze sobie pomarudzic...
Zaczelo sie od tego, ze zle spalam. Mimo, ze brzuch jeszcze maly, juz nie moge sie ulozyc. Poza tym przynajmniej raz na noc budzi mnie pelen pecherz. A dzis w nocy, po obowiazkowej wizycie w lazience, za cholere nie moglam zasnac. Meczylam sie, przewracalam z boku na bok, M. wrocil do domu co tez nie pomoglo, bo stukal i brzeczal wszystkim przy rozpakowywaniu i rozbieraniu... Nawet Bi cos tam steknela i wymamrotala przez sen, co natychmiast postawilo mnie w stanie gotowosci oczekujac ryku. Ale na szczescie spala dalej.
Nie wiem o ktorej w koncu zasnelam, ale nic wiec dziwnego, ze kiedy budzik zadzwonil o 5:30 nie moglam otworzyc oczu. A jak juz udalo mi sie rozewrzec powieki, okazalo sie, ze swiat jest szary, pochmurny i zamglony, ale nadal tak duszny jak dnia poprzedniego. I ze lepetyne mam ciezka i bolesna... No nic, pomyslalam, w koncu jest piatek, w pracy podratuje sie kawka i jakos przezyje... I w tym momencie Bi wlaczyla syrene... Kurcze, zamiast spac jak Pan Bog przykazal do 6:15-6:20, to musiala sie cholera obudzic za dziesiec szosta! Dlaczego??? I niech tam sie budzi na zdrowie, tyle, ze juz dawno zauwazylam zaleznosc w zachowaniu Bi. Jak obudzi sie po szostej, jest wesola, gada, wola po swojemu, w ogole tylko calowac ta zaspana mordke. Jak obudzi sie przed szosta to wlacza syrene i wyje od momentu przebudzenia o byle co. I tak wlasnie wyjaco-marudzaco uplynal nam wspolny ranek...
Mama usiadla na kanapie zamiast nosic? Ryk! Mama stoi nad zlewem myjac zeby i nie chce odsunac sie od szafki? Wycie! W przerwach miedzy rykiem a wyciem, dziecko wymyslilo sobie zabawe w walenie twardymi, plastikowymi zabawkami, najpierw w szklany stolik (na co matka zabawki zabrala i polozyla na ziemi. Ryk!), potem w drzwi i szfki kuchenne. Uszy matki (ktora, przypominam, obudzila sie z bolem glowy) nie mogly tego dluzej zniesc. Zabawki znalazly sie w pokoju. Wycie i chlipanie! Potem jeszcze kawaleczki chlebka znalazly sie na ziemi (tak fajnie jest rzucac sniadaniem z wysokosci krzeselka!), pies podszedl, owszem polizal, ale nie zezarl, a taki oblizany chlebek nagle nabral atrakcyjnosci dla dziecka, ktore po postawieniu na ziemi usilowalo go skonsumowac. Co jeszcze? Cale pranie z brudownika zostalo rozwleczone po przedpokoju. A wycie odprowadzilo mnie jeszcze do drzwi, bo dziecko zdecydowalo, ze mama absolutnie NIE moze isc dzis do pracy...
No nic. Siedze w robocie, wypilam kawke co troche postawilo mnie na nogi i odliczam godziny do weekendu.
A w najblizszym czasie moze mnie byc nieco mniej, bo kolezanka z biura oglosila, ze rezygnuje z pracy... Mimo, ze teoretycznie pracuje do konca nastepnego tygodnia, to wszystkie wspolne obowiazki i tak juz spadly na moja glowe... A poniedzialek juz zapowieda sie na niezla jazde bez trzymanki... No a poza tym to trace calkiem bliska znajoma i troche mi smutno... Mam nadzieje, ze uda nam sie pozostac w kontakcie...
Zaczelo sie od tego, ze zle spalam. Mimo, ze brzuch jeszcze maly, juz nie moge sie ulozyc. Poza tym przynajmniej raz na noc budzi mnie pelen pecherz. A dzis w nocy, po obowiazkowej wizycie w lazience, za cholere nie moglam zasnac. Meczylam sie, przewracalam z boku na bok, M. wrocil do domu co tez nie pomoglo, bo stukal i brzeczal wszystkim przy rozpakowywaniu i rozbieraniu... Nawet Bi cos tam steknela i wymamrotala przez sen, co natychmiast postawilo mnie w stanie gotowosci oczekujac ryku. Ale na szczescie spala dalej.
Nie wiem o ktorej w koncu zasnelam, ale nic wiec dziwnego, ze kiedy budzik zadzwonil o 5:30 nie moglam otworzyc oczu. A jak juz udalo mi sie rozewrzec powieki, okazalo sie, ze swiat jest szary, pochmurny i zamglony, ale nadal tak duszny jak dnia poprzedniego. I ze lepetyne mam ciezka i bolesna... No nic, pomyslalam, w koncu jest piatek, w pracy podratuje sie kawka i jakos przezyje... I w tym momencie Bi wlaczyla syrene... Kurcze, zamiast spac jak Pan Bog przykazal do 6:15-6:20, to musiala sie cholera obudzic za dziesiec szosta! Dlaczego??? I niech tam sie budzi na zdrowie, tyle, ze juz dawno zauwazylam zaleznosc w zachowaniu Bi. Jak obudzi sie po szostej, jest wesola, gada, wola po swojemu, w ogole tylko calowac ta zaspana mordke. Jak obudzi sie przed szosta to wlacza syrene i wyje od momentu przebudzenia o byle co. I tak wlasnie wyjaco-marudzaco uplynal nam wspolny ranek...
Mama usiadla na kanapie zamiast nosic? Ryk! Mama stoi nad zlewem myjac zeby i nie chce odsunac sie od szafki? Wycie! W przerwach miedzy rykiem a wyciem, dziecko wymyslilo sobie zabawe w walenie twardymi, plastikowymi zabawkami, najpierw w szklany stolik (na co matka zabawki zabrala i polozyla na ziemi. Ryk!), potem w drzwi i szfki kuchenne. Uszy matki (ktora, przypominam, obudzila sie z bolem glowy) nie mogly tego dluzej zniesc. Zabawki znalazly sie w pokoju. Wycie i chlipanie! Potem jeszcze kawaleczki chlebka znalazly sie na ziemi (tak fajnie jest rzucac sniadaniem z wysokosci krzeselka!), pies podszedl, owszem polizal, ale nie zezarl, a taki oblizany chlebek nagle nabral atrakcyjnosci dla dziecka, ktore po postawieniu na ziemi usilowalo go skonsumowac. Co jeszcze? Cale pranie z brudownika zostalo rozwleczone po przedpokoju. A wycie odprowadzilo mnie jeszcze do drzwi, bo dziecko zdecydowalo, ze mama absolutnie NIE moze isc dzis do pracy...
No nic. Siedze w robocie, wypilam kawke co troche postawilo mnie na nogi i odliczam godziny do weekendu.
A w najblizszym czasie moze mnie byc nieco mniej, bo kolezanka z biura oglosila, ze rezygnuje z pracy... Mimo, ze teoretycznie pracuje do konca nastepnego tygodnia, to wszystkie wspolne obowiazki i tak juz spadly na moja glowe... A poniedzialek juz zapowieda sie na niezla jazde bez trzymanki... No a poza tym to trace calkiem bliska znajoma i troche mi smutno... Mam nadzieje, ze uda nam sie pozostac w kontakcie...
czwartek, 9 sierpnia 2012
Fatalna matka?
Zastanawialam sie wczoraj dlaczego Bi nie zaczyna jeszcze nic mowic. I poobserwowalam troche nasze wzajemne relacje. Coz, wnioski nasuwaja sie same. Oto lista wyrazen, ktore moje dziecko slyszy od swojej rodzicielki najczesciej:
Nie wolno!
Uwazaj, ostroznie!
Przestan!
Zostaw to!
O Boze...
No to przestalam sie dziwic, ze moja corka nie ma ochoty gadac. Ja tez nie chcialabym powtarzac akurat tych zwrotow...
Naprawde chcialabym byc taka tryskajaca energia mamusia, ktora nic tylko dziecku spiewa, tanczy, uczy kolorow i ksztaltow. Naprawde... Ale po powrocie z pracy, po 8 godzinach, nie mam kompletnie na to energii. Starcza jej tylko na czytanie ksiazeczek, ale do tego roczniak, ktorego wrecz rozpiera energia, nie ma zbyt duzej cierpliwosci...
Nie wolno!
Uwazaj, ostroznie!
Przestan!
Zostaw to!
O Boze...
No to przestalam sie dziwic, ze moja corka nie ma ochoty gadac. Ja tez nie chcialabym powtarzac akurat tych zwrotow...
Naprawde chcialabym byc taka tryskajaca energia mamusia, ktora nic tylko dziecku spiewa, tanczy, uczy kolorow i ksztaltow. Naprawde... Ale po powrocie z pracy, po 8 godzinach, nie mam kompletnie na to energii. Starcza jej tylko na czytanie ksiazeczek, ale do tego roczniak, ktorego wrecz rozpiera energia, nie ma zbyt duzej cierpliwosci...
środa, 8 sierpnia 2012
wizyta lekarska Bi zakonczona lekka podlamka i dopisek
Odbyla sie
dzis kontrola 15-miesieczna Bi. Potwierdzilo sie to o czym przekonalismy sie
poniekad podczas kontroli 9-miesiecznej i bardzo dobitnie podczas
12-miesiecznej: Bi nienawidzi lekarzy! :) Takie wrzaski, kopanie, prezenie,
trzepanie rekoma i proby przekrecania sie na brzuch lub wstawania mamy okazje
ogladac tylko z rzadka. :) I zaczela juz przy glupim mierzeniu obwodu glowki.
:) W rezultacie watpie aby ja dobrze zwazono i zmierzono. Bi odmowila stanowczo (i glosno)
usiadniecia na wadze i zostala zwazona w dziwnej pozycji, na stojaco i
wychylona do przodu (probowala dosiegnac tatusia). I waga pokazala tylko
niecaly kg wiecej niz 3 miesiace temu, a ja sama widze po niej, ze sie
zaokraglila i to zdecydowanie na wiecej niz kg. :) Poza tym wg miary urosla
tylko niecale 3 cm od kontroli roczniaka, a ja widze, ze dosiega coraz wyzej i
dalej na polki i nawet prowadzenie jej za raczke jest latwiejsze bo nie trzeba
az tak sie pochylac. Wiec wydaje mi sie, ze urosla wiecej, ale wez tu zmierz
dzieciaka, ktore wierzga jak zrebak i usiluje przekrecic sie na brzuch i uciec.
Nic dziwnego, ze pomiary wychodza tak sobie. W rezultacie centyle Bi, ktore do
9 miesiaca wychodzily powyzej siatki, teraz spadly do mniej wiecej polowy. Oczywiscie
wiem, ze te siatki centylowe to pic na wode i kazde dziecko rosnie i rozwija
sie inaczej i ciesze sie, ze przynajmniej Bi pokazuje, ze waga idzie jej w
gore, bo przy ostatniej kontroli wazyla mniej niz kiedy miala 9 miesiacy!
Przynajmniej tak im wyszlo, ale to tez bylo wazenie i mierzenie “na oko. :)
Za to mam inne zmartwienie. Bi ma infekcje na pupie! Wspominalam juz o tym. Okolo 3 tygodni temu zauwazylismy tam krostki, ale moja pierwsza mysla bylo, ze na cos jest uczulona. Potem krostki zaczely jakby zanikac, ale zamiast zblednac i zniknac, zlaly sie w jedna wielka czerwona mase. I tak juz zostalo, raz robilo sie troche lepiej, raz gorzej i mielismy juz umawiac sie do lekarza, ale strwierdzilismy, ze poczekamy do dzisiejszej wizyty. Lekarce wystarczyl jeden rzut oka, zeby stwierdzic infekcje. Nie wiem jak to poprawnie przetlumaczyc, ale dla mnie to infekcja drozdzakowa (yeast infection). :) Dostalam recepte na masc i w okolo tydzien powinno zejsc. Ale gdzie Bi to podlapala??? Cos mi sie wydaje, ze za to tez moge podziekowac zlobkowi. To notoryczne odbieranie dziecka z brudnymi raczkami, dwa razy z kupa w pieluszce, cos mi sie wydaje, ze opiekunka z grupy Bi nie miala zbyt wielkiego poszanowania dla higieny. Moze jak zwykle jestem uprzedzona, ale przez ponad rok, kiedy Bi byla z nami w domu, nigdy nie miala pupy nawet bardzo odparzonej. Wystarczylo, ze poszla do zlobka, a przeszla zatrucie pokarmowe, 3-tygodniowe rozwolnienie a teraz ta nieszczesna infekcja. Oj, dobrze, ze ja z tamtad zabralismy…
Jedno jest pewne, przy tej ciazy nie mam czasu zamartwiac sie ani o rozwoj malucha ani o porod, a odstepy czasu miedzy kontrolami mijaja mi jak z bicza trzasnal! :)
Dopisek:
Rozpisalam sie na temat wizyty lekarskiej a zapomnialam zanotowac parametry Bi. :)
Waga: 22 lb 14 oz (10 kg 385 g)
Wzrost: 31 in (78.7 cm)
I szczegolnie to ostatnie mi nie pasuje. Wychodzi, ze Bi nie ma nawet 80 cm, a nosi juz ubranka na 18 miesiecy. Hmm...
Za to mam inne zmartwienie. Bi ma infekcje na pupie! Wspominalam juz o tym. Okolo 3 tygodni temu zauwazylismy tam krostki, ale moja pierwsza mysla bylo, ze na cos jest uczulona. Potem krostki zaczely jakby zanikac, ale zamiast zblednac i zniknac, zlaly sie w jedna wielka czerwona mase. I tak juz zostalo, raz robilo sie troche lepiej, raz gorzej i mielismy juz umawiac sie do lekarza, ale strwierdzilismy, ze poczekamy do dzisiejszej wizyty. Lekarce wystarczyl jeden rzut oka, zeby stwierdzic infekcje. Nie wiem jak to poprawnie przetlumaczyc, ale dla mnie to infekcja drozdzakowa (yeast infection). :) Dostalam recepte na masc i w okolo tydzien powinno zejsc. Ale gdzie Bi to podlapala??? Cos mi sie wydaje, ze za to tez moge podziekowac zlobkowi. To notoryczne odbieranie dziecka z brudnymi raczkami, dwa razy z kupa w pieluszce, cos mi sie wydaje, ze opiekunka z grupy Bi nie miala zbyt wielkiego poszanowania dla higieny. Moze jak zwykle jestem uprzedzona, ale przez ponad rok, kiedy Bi byla z nami w domu, nigdy nie miala pupy nawet bardzo odparzonej. Wystarczylo, ze poszla do zlobka, a przeszla zatrucie pokarmowe, 3-tygodniowe rozwolnienie a teraz ta nieszczesna infekcja. Oj, dobrze, ze ja z tamtad zabralismy…
Poza tym,
poniewaz Bi nadal nie mowi zadnego swiadomego slowa, pediatra zdecydowala sie
wyslac ja na wszelki wypadek na badania sluchu i rozwojowe. Tu akurat smiac mi
sie chce, bo wiem, ze Bi, choc nie mowi, swietnie nas rozumie, wiec gadac
zacznie w swoim czasie. Dla mnie taka gorna granica gdzie oczekiwalabym postepow
w tej dziedzinie byloby poltora roku. Ale co tam, badania sa darmowe, wiec
czemu nie, mozemy je zrobic. Szczegolnie, ze badanie rozwoju odbedzie sie w
naszym wlasnym domu (pewnie chca sprawdzic czy warunki mieszkaniowe dziecka
sprzyjaja rozwojowi). Na badanie sluchu musimy niestety jechac do szpitala.
Tyle, ze w obu przypadkach to znow wiszenie na telefonie zeby sie umowic,
zwalnianie z pracy, zeby byc z dzieckiem, itd. Jakbym malo miala latania, to
jeszcze teraz to. Szczegolnie, ze jestem pewna, ze Bi jest zupelnie zdrowym
dzieckiem, wiec troche szkoda zachodu.
I to
wszystko po powrocie z urlopu, kiedy nie dosc, ze bede na gwaltu rety konczyc
prace, to jeszcze bede musiala zaczac szykowac wyprawke dla juniora… Jedno jest pewne, przy tej ciazy nie mam czasu zamartwiac sie ani o rozwoj malucha ani o porod, a odstepy czasu miedzy kontrolami mijaja mi jak z bicza trzasnal! :)
Dopisek:
Rozpisalam sie na temat wizyty lekarskiej a zapomnialam zanotowac parametry Bi. :)
Waga: 22 lb 14 oz (10 kg 385 g)
Wzrost: 31 in (78.7 cm)
I szczegolnie to ostatnie mi nie pasuje. Wychodzi, ze Bi nie ma nawet 80 cm, a nosi juz ubranka na 18 miesiecy. Hmm...
wtorek, 7 sierpnia 2012
Koniec!
Narazie tylko karmienia piersia. I niestety tylko na okolo 4 miesiecy (co??? To juz tak niedlugo???!!!), ale dobra i taka przerwa! :)
Czyli, podsumujmy: karmilam przez 15 miesiecy i 3 dni. Calkiem niezle! Ale drugi maluch niech nie liczy na tyle szczescia, skoncze jak tylko wybije mu 12 miesiaczkow! Bi miala szczescie, ze wypadl nam ten wyjazd do Polski, inaczej tez juz dawno powiedzialaby permanentne pa-pa cyckowi. :) Ano wlasnie, mialam karmic ja jeszcze raz dziennie do powrotu z urlopu. Niestety, od okolo 2 tygodni cycoliny bola mnie tak, ze myslalam, ze zwariuje! Jakby ktos mi szpilki wbijal, auc! W sumie dziwne, ze zlapalo mnie to teraz, a nie na poczatku ciazy... Coz, zlapalo kiedy zlapalo, grunt, ze karmienie stalo sie mordega i postanowilam z tym skonczyc! Wiec wczoraj odbylo sie pierwsze oficjalne usypianie bez cyca.
I w sumie jestem zadowolona. Posadzilam sobie juz opatulona w spiworek Bi na kolanach, poczytalysmy ksiazeczki, a potem przytulilam ja i zaczelam kolysac, spiewajac (no dobra, falszujac, ale Bi sie nie poznala) kolysanki. Na poczatku patrzyla troche zdziwiona, ale nawet nie probowala podnosic mi bluzki w poszukiwaniu przekaski. :) A przy kolysankach powieki zaczely jej opadac i szybciutko zasnela. Dala sie tez bez problemu odlozyc do lozeczka. A potem matka popelnila blad. Mianowicie chcialam poprawic spiworek, ktory zawinal jej sie kolo stop. Pociagnelam za niego tylko lekko, ale wystarczylo, zeby ja obudzic... :( No i sie zaczela zabawa: ja jej pokazuje podusie i mowie, zeby sie polozyla, ona kladzie sie, ale co chwila podnosi na raczkach i patrzy na mnie. Ja znow klepie poduszke i mowie, ze czas spac... Ona kladzie sie, a za 5 sekund znow podnosi. I tak to chwilke trwalo. W koncu stwierdzilam, ze nie bede tu stala nad nia do us....ej smierci i wyszlam z pokoju. Jak mozna sie bylo spodziewac, dziecko podnioslo protest. Ale trwal on moze 2-3 minutki i byl raczej taki bez przekonania, wiec do przezycia. I tak to sie odbylo, pierwsze koty za ploty! :)
Poza tym wkurzylam sie wczoraj, ale juz na sama siebie. Dostalam odpowiedz od promotora, do ktorego napisalam w niedziele, ze nanioslam wiekszosc poprawek na prace, ale z niektorymi potrzebuje jego pomocy. Niestety, do 24 sierpnia jest na urlopie, a ja wtedy bede juz w Polsce. No i zla jestem, bo chcialam skonczyc poprawki do wyjazdu, zeby po powrocie poddac prace juz tylko zabiegom "kosmetycznym". A tu dupa! Dostalam po tylku za wlasne lenistwo, bo liste poprawek dostalam w polowie czerwca i zajelo mi 1.5 miesiaca zeby je naniesc. A nie byly to jakies gigantyczne bledy, glownie literowki. I moglam sie spodziewac, ze skoro moj promotor mial w lipcu zajecia, to sierpien wezmie sobie wolny. Mam za swoje. Teraz po powrocie z Polski bede latac jak ze sraczka, zeby to wszystko pokonczyc, a i moj promotor bedzie mial mniej czasu na sprawdzanie, bo zaczna sie juz regularne zajecia na uniwerku... Cala ja, wszystko na ostatnia chwile!
A dzis rano, 9 godzina, siedze w pracy, cisza, szefa jeszcze niet, wiec czytam sobie spokojnie blogi, a tu jak nie ryknie, jak nie zacznie blyskac! Alarm pozarowy! :) Wszyscy pedem wypadli przed budynek i stali tam rozwazajac rozne mozliwosci zwiazane z podpaleniem budynku i docinajac sobie pytaniami co to sie popalalo cichcem w toalecie. :) Niestety, w tym momencie pojawil sie szef, wszedl do srodka, po czym wrocil i oznajmil, ze mozna wracac do pracy. Okazalo sie, ze mamy ekipe budowlana na tylach i albo robotnicy palili papierosy, albo jakies pyly dolecialy do czujnika i to spowodowalo alarm. Ech... A tak fajnie bylo zrobic sobie przerwe, wczesny ranek, sloneczko, ciepelko ale wyjatkowo bez wilgoci... A tu kaza wracac... Ale najlepsze miny mieli ci, ktorzy akurat podjechali do pracy. Na widok calej naszej gromady stojacej na parkingu przecierali najpierw zaspane oczka, a potem szyby w autach. Szkoda, ze nie pomyslelismy, zeby pstryknac im zdjecie! :)
Czyli, podsumujmy: karmilam przez 15 miesiecy i 3 dni. Calkiem niezle! Ale drugi maluch niech nie liczy na tyle szczescia, skoncze jak tylko wybije mu 12 miesiaczkow! Bi miala szczescie, ze wypadl nam ten wyjazd do Polski, inaczej tez juz dawno powiedzialaby permanentne pa-pa cyckowi. :) Ano wlasnie, mialam karmic ja jeszcze raz dziennie do powrotu z urlopu. Niestety, od okolo 2 tygodni cycoliny bola mnie tak, ze myslalam, ze zwariuje! Jakby ktos mi szpilki wbijal, auc! W sumie dziwne, ze zlapalo mnie to teraz, a nie na poczatku ciazy... Coz, zlapalo kiedy zlapalo, grunt, ze karmienie stalo sie mordega i postanowilam z tym skonczyc! Wiec wczoraj odbylo sie pierwsze oficjalne usypianie bez cyca.
I w sumie jestem zadowolona. Posadzilam sobie juz opatulona w spiworek Bi na kolanach, poczytalysmy ksiazeczki, a potem przytulilam ja i zaczelam kolysac, spiewajac (no dobra, falszujac, ale Bi sie nie poznala) kolysanki. Na poczatku patrzyla troche zdziwiona, ale nawet nie probowala podnosic mi bluzki w poszukiwaniu przekaski. :) A przy kolysankach powieki zaczely jej opadac i szybciutko zasnela. Dala sie tez bez problemu odlozyc do lozeczka. A potem matka popelnila blad. Mianowicie chcialam poprawic spiworek, ktory zawinal jej sie kolo stop. Pociagnelam za niego tylko lekko, ale wystarczylo, zeby ja obudzic... :( No i sie zaczela zabawa: ja jej pokazuje podusie i mowie, zeby sie polozyla, ona kladzie sie, ale co chwila podnosi na raczkach i patrzy na mnie. Ja znow klepie poduszke i mowie, ze czas spac... Ona kladzie sie, a za 5 sekund znow podnosi. I tak to chwilke trwalo. W koncu stwierdzilam, ze nie bede tu stala nad nia do us....ej smierci i wyszlam z pokoju. Jak mozna sie bylo spodziewac, dziecko podnioslo protest. Ale trwal on moze 2-3 minutki i byl raczej taki bez przekonania, wiec do przezycia. I tak to sie odbylo, pierwsze koty za ploty! :)
Poza tym wkurzylam sie wczoraj, ale juz na sama siebie. Dostalam odpowiedz od promotora, do ktorego napisalam w niedziele, ze nanioslam wiekszosc poprawek na prace, ale z niektorymi potrzebuje jego pomocy. Niestety, do 24 sierpnia jest na urlopie, a ja wtedy bede juz w Polsce. No i zla jestem, bo chcialam skonczyc poprawki do wyjazdu, zeby po powrocie poddac prace juz tylko zabiegom "kosmetycznym". A tu dupa! Dostalam po tylku za wlasne lenistwo, bo liste poprawek dostalam w polowie czerwca i zajelo mi 1.5 miesiaca zeby je naniesc. A nie byly to jakies gigantyczne bledy, glownie literowki. I moglam sie spodziewac, ze skoro moj promotor mial w lipcu zajecia, to sierpien wezmie sobie wolny. Mam za swoje. Teraz po powrocie z Polski bede latac jak ze sraczka, zeby to wszystko pokonczyc, a i moj promotor bedzie mial mniej czasu na sprawdzanie, bo zaczna sie juz regularne zajecia na uniwerku... Cala ja, wszystko na ostatnia chwile!
A dzis rano, 9 godzina, siedze w pracy, cisza, szefa jeszcze niet, wiec czytam sobie spokojnie blogi, a tu jak nie ryknie, jak nie zacznie blyskac! Alarm pozarowy! :) Wszyscy pedem wypadli przed budynek i stali tam rozwazajac rozne mozliwosci zwiazane z podpaleniem budynku i docinajac sobie pytaniami co to sie popalalo cichcem w toalecie. :) Niestety, w tym momencie pojawil sie szef, wszedl do srodka, po czym wrocil i oznajmil, ze mozna wracac do pracy. Okazalo sie, ze mamy ekipe budowlana na tylach i albo robotnicy palili papierosy, albo jakies pyly dolecialy do czujnika i to spowodowalo alarm. Ech... A tak fajnie bylo zrobic sobie przerwe, wczesny ranek, sloneczko, ciepelko ale wyjatkowo bez wilgoci... A tu kaza wracac... Ale najlepsze miny mieli ci, ktorzy akurat podjechali do pracy. Na widok calej naszej gromady stojacej na parkingu przecierali najpierw zaspane oczka, a potem szyby w autach. Szkoda, ze nie pomyslelismy, zeby pstryknac im zdjecie! :)
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Ludzie blogi pisza...
Nie powiedzialam i nie zamierzam w najblizszym czasie mowic M., ze pisze bloga. To ma byc pamietnik dla mnie i kiedys moze dla moich dzieci, no i podejrzewam, ze czasem ponarzekam tu sobie na samego M. :)
Weekendy sa dla mnie czasem na ogarnienie siebie, chalupki, ogrodu i rodziny, wiec na blogowanie nie mam w zasadzie czasu. Ale wczoraj, kiedy Bi spala, weszlam sobie na kilka znajomych blogow i przylapal mnie na tym mezul. Popatrzyl, poczytal nad moim ramieniem, podumal i stwierdzil, ze to glupota (!) i po co ludzie to w ogole pisza? Tlumacze, ze to tak jak z pisaniem pamietnika, tylko lepiej, bo oprocz rejestrowania wspomnien mozna jeszcze spytac innych blogujacych o porade czy wsparcie. A ze internet to wielki ocean, wiec zawsze jest szansa, ze ktos ma ten sam problem i wie jak go rozwiazac. Mozna tez z czasem nawiazac bliskie przyjaznie, nawet w "realu", nigdy nic nie wiadomo. Trzeba Wam jednak wiedziec, ze M. jest przeciwnikiem jakiegokolwiek "wywnetrzniania" sie przed ludzmi, a swoje zycie lubi trzymac w naprawde scislej prywatnosci. On nawet nie ma konta na NK czy FB. Tak wiec skwitowal moje slowa "co za bzdety, kobiety to maja..." i wyszedl.
Hmm... Ciekawe co by zrobil gdyby dowiedzial sie, ze jego wlasna zona pisze bloga? ;)
Weekendy sa dla mnie czasem na ogarnienie siebie, chalupki, ogrodu i rodziny, wiec na blogowanie nie mam w zasadzie czasu. Ale wczoraj, kiedy Bi spala, weszlam sobie na kilka znajomych blogow i przylapal mnie na tym mezul. Popatrzyl, poczytal nad moim ramieniem, podumal i stwierdzil, ze to glupota (!) i po co ludzie to w ogole pisza? Tlumacze, ze to tak jak z pisaniem pamietnika, tylko lepiej, bo oprocz rejestrowania wspomnien mozna jeszcze spytac innych blogujacych o porade czy wsparcie. A ze internet to wielki ocean, wiec zawsze jest szansa, ze ktos ma ten sam problem i wie jak go rozwiazac. Mozna tez z czasem nawiazac bliskie przyjaznie, nawet w "realu", nigdy nic nie wiadomo. Trzeba Wam jednak wiedziec, ze M. jest przeciwnikiem jakiegokolwiek "wywnetrzniania" sie przed ludzmi, a swoje zycie lubi trzymac w naprawde scislej prywatnosci. On nawet nie ma konta na NK czy FB. Tak wiec skwitowal moje slowa "co za bzdety, kobiety to maja..." i wyszedl.
Hmm... Ciekawe co by zrobil gdyby dowiedzial sie, ze jego wlasna zona pisze bloga? ;)
piątek, 3 sierpnia 2012
Piatkowy kogel-mogel
Dzis byl ostatni
dzien w zlobku dla Bi! Od nastepnego tygodnia bedzie dreczyc tatusia od samego
rana! Maly przedsmak mial juz dzisiaj. Drzwi do naszej sypialni byly
przymkniete, ale co to dla sprytnego roczniaka! Bi otworzyla drzwi, wdrapala
sie na lozko i radosnie zaczela skakac po rodzicielu!
M. jest z reguly zaradny i swietnie opiekuje sie naszym dzieckiem. Lepiej ode mnie w kazdym razie bo ma wiecej cierpliwosci do wysluchiwania marudzen i napadow zlosci. Za to ja jestem lepsza logistycznie, wiem co, gdzie i kiedy trzeba spakowac i wziac ze soba. Dzis z okazji ostatniego dnia w zlobku moj malzonek wyciagnal mnie z pracy, bo on nie pamieta co ma zabrac do domu, oprocz dziecka oczywiscie… :) Zaproponowalam, ze zrobie mu liste, ale nie, to JA mam isc i upewnic sie, ze wszystko wziete. Troche sie zrzymalam, bo juz rano urwalam sie z pracy do lekarza i nie chcialam przeginac, ale co zrobic, czasem M. jest uparty jak osiol… I w sumie dobrze, ze to ja poszlam, bo na dzien dobry pani zapewnila mnie, ze wszystko spakowala i wreczyla mi torbe. Trudno bylo mi zajrzec do srodka trzymajac na rekach Bi (ktora wczepila sie we mnie jak rzep i na probe postawienia na ziemie zareagowala wrzaskiem), ale juz na pierwszy rzut oka stwierdzilam, ze “wszystko” nie dotyczy zapasowych spodenek, czapeczki i kremu przeciwslonecznego. Znajac tatusia, wyszedl by pewnie zadowolony i dopiero po powrocie z pracy zauwazylabym braki. :) Potem zajrzalam jeszcze do torebki na jedzenie i stwierdzilam, ze pani zapomniala spakowac kubki i pojemniczki Bi. I to sie nazywa “wszystko spakowane”…
Milego weekendu zycze!
M. jest z reguly zaradny i swietnie opiekuje sie naszym dzieckiem. Lepiej ode mnie w kazdym razie bo ma wiecej cierpliwosci do wysluchiwania marudzen i napadow zlosci. Za to ja jestem lepsza logistycznie, wiem co, gdzie i kiedy trzeba spakowac i wziac ze soba. Dzis z okazji ostatniego dnia w zlobku moj malzonek wyciagnal mnie z pracy, bo on nie pamieta co ma zabrac do domu, oprocz dziecka oczywiscie… :) Zaproponowalam, ze zrobie mu liste, ale nie, to JA mam isc i upewnic sie, ze wszystko wziete. Troche sie zrzymalam, bo juz rano urwalam sie z pracy do lekarza i nie chcialam przeginac, ale co zrobic, czasem M. jest uparty jak osiol… I w sumie dobrze, ze to ja poszlam, bo na dzien dobry pani zapewnila mnie, ze wszystko spakowala i wreczyla mi torbe. Trudno bylo mi zajrzec do srodka trzymajac na rekach Bi (ktora wczepila sie we mnie jak rzep i na probe postawienia na ziemie zareagowala wrzaskiem), ale juz na pierwszy rzut oka stwierdzilam, ze “wszystko” nie dotyczy zapasowych spodenek, czapeczki i kremu przeciwslonecznego. Znajac tatusia, wyszedl by pewnie zadowolony i dopiero po powrocie z pracy zauwazylabym braki. :) Potem zajrzalam jeszcze do torebki na jedzenie i stwierdzilam, ze pani zapomniala spakowac kubki i pojemniczki Bi. I to sie nazywa “wszystko spakowane”…
Bylam tez
dzis na kolejnej wizycie u lekarza. Szkoda, ze USG juz raczej nie bede miala,
chyba, ze bedzie sie dzialo cos niepokojacego. W kazdym razie cisnienie i
brzuszek mialam zmierzone, mocz zbadany, serducho dziecka osluchane. Wszystko
wydaje sie w porzadku. Spytalam jeszcze raz o podroz bo mimo zapewnien mojego
lekarza (dzis wizyte mialam z innym) caly czas sie o to martwie. Ten doktorek
za to zaproponowal, zebym wrocila dzien przed wyjazdem, to powtorza na wszelki wypadek
wszystkie podstawowe badania. Hmm… Tylko co jak dzien przed wylotem okaze sie,
ze cos jest nie tak??? Dopiero bede miala dylemat!!!
Poza tym
doktorek spytal czy nie zyczylabym sobie cesarki tym razem! Zrobilam wielkie
oczy, a on na to, ze poniewaz za pierwszym razem mialam “klopot” z urodzeniem,
to przy drugiej ciazy moglabym miec cesarke na zyczenie. Ha! Nawet nie
wiedzialam. Dziekuje, wole rodzic naturalnie. Po porodzie, choc byl ciezki,
doszlam do siebie bardzo szybko. Juz w szpitalu pielegniarki ciagle dopytywaly
sie czy chce srodki przeciwbolowe i dziwily sie, ze nie potrzebuje, wystarczyl
mi oklad z lodu. W domu, oprocz krwawienia przez niemal 6 tygodni, tez nic mi
nie dolegalo, wiecej namordowalam sie z piersiami jak w koncu dostalam mleko. A
slyszalam, ze po cesarce przez 10 dni nie wolno nic dzwigac, a pierwszy tydzien
w ogole powinno sie przelezec. Dobre sobie, haha! Moze niektore kobiety stac na
taki luksus, ale ja po powrocie ze szpitala bede musiala natychmiast wrocic do
normalnego zycia, czyli cale wieczory bede sama z dwojka maluchow. Napewno
sobie poleze. :) Ale jakby co to dobrze wiedziec, ze ma sie taka opcje. ;)Milego weekendu zycze!
czwartek, 2 sierpnia 2012
15 miesiecy, czyli mamy charakterek! :)
Poniewaz Bi
konczy dzis rowno 15 miesiecy, czas podsumowac nowe umiejetnosci. Na codzien
moze sie wydawac, ze Bi spowolnila swoj rozwoj, ale jak tak czlowiek zastanowi
sie dobrze, to prosze, uzbierala sie calkiem niezla lista. :)
15 miesieczna
Bi wspina sie bez problemu (niestety) na nizsze meble w domu, czyli lozko
rodzicow, fotel w swoim pokoju i stolik w salonie. Ostatnio zadziera noge tak
wysoko, ze matka ze zgroza stwierdzila, ze wkrotce zacznie sie wspinanie na
dosc wysokie kanapy w salonie, ktore mialy pozostac dla dziecka wyzwaniem
jeszcze na jakis czas… I ze trzeba obnizyc maksymalnie lozeczko, bo Bi juz
niemal zarzuca noge na barierke.
Idac sladami
wspinania, ostatnio zaczela kumac, ze na zjezdzalnie wchodzi sie od tylu.
Dotychczas probowala wspinac sie ta sama droga co zjezdzac, co zawsze konczylo
sie upadkiem. Na szczescie nasze slizgawki sa niskie, palstikowe i
przystosowane dla maluchow. Jedna ma z tylu male schodki i Bi swietnie sobie z
nimi radzi (ale i tak woli byc podsadzona przez mame), druga natomiast ma otwor
przez ktory dziecko musi wspiac sie na platforme i z tym Bi nadal ma problem,
glownie dlatego, ze jest tam malo miejsca na podniesienie nogi.
Ostatnio
zaczela rozrozniac brzuszek i pepek. Za kazdym razem sprawdza tez czy mama i tata
je posiadaja. :) Na mamy patrzy z lekkim zaskoczeniem, z racji tego, ze
wywalilo go juz na zewnatrz razem z brzuchem. ;)
Pokazuje na
pieluche kiedy zrobi siusiu albo kupe. Moze to pierwszy krok do
pokazania, ze CHCE jej sie do lazienki??? :) Poza tym pielucha po nocy
zazwyczaj jest sucha, to tez dobry znak.
Kiedy jest
glodna usiluje wspiac sie na swoje krzeselko. Jest to chyba pierwsza
sygnalizacja podstawowych potrzeb, miejmy nadzieje, ze wkrotce pojawi sie ich
wiecej.
Kiedy mama
lub tata mowia, ze trzeba zdjac/ubrac butki, przynosi je i siada grzecznie na
ziemi w oczekiwaniu na obsluge. :)
Coraz lepiej
idzie jej otwieranie buzi do mycia zabkow. Dotychczas zaciskala natychmiast
wargi na szczoteczce usilujac zlizac paste, ostatnio trzyma ja otwarta przez
kilka sekund. No coz, zawsze to postep. :)
Niektore
zabawy Bi zaczynaja przypominac rzeczywiscie “zabawe”. Na przyklad wklada misie
do wagonika i wozi je po domu albo kladzie maskotki na slonia na biegunach i je
buja. Opanowala tez calkiem niezle laczenie klockow. Dotychczas zabawa klockami
polegala na wyscigach: czy mama szybciej ulozy, czy Bi szybciej rozwali
konstrukcje. Teraz Bi pomaga w ukladaniu. Zeby za chwile rozrzucic klocki po
calym pokoju oczywiscie… :)
Robi sie z
niej lobuziak. Biega po domu z dzikim wrzaskiem, usiluje skakac po kanapie
(narazie przypomina to raczej bieganie i padanie z piskiem na poduszki), siada i
skacze po psie. Nie wspominajac, ze usiluje stawac mu na lapki i ogon, za co
jest natychmiast karcona.
Nadal nie
mowi, tzn. nie po ludzku, bo potrafi nasladowac odglosy pieska, kotka, konia i
tygrysa. :)
Niestety
nadal jest raczej marudna, ciagle domaga sie noszenia, albo w najlepszym
wypadku ciagnie rodzicow za rece, nie pojdzie po prostu gdzies sama, domaga sie
nieustannie naszej bliskosci. Trudno jest przy niej cos zrobic, bo wpycha sie
miedzy nogi rodzica a np. szafke kuchenna i rozdzierajaco wyje, wymuszajac
wziecie na rece. I nie da sie tego przeczekac, probowalam, darla sie bite pol
godziny, a moja adrenalina rosla… Ogolnie Bi wykazuje dziwna tendencje, ze
kiedy rodzic robi cos aktywnie, np. wyciera kurze lub podlewa grzadki, to Bi
chetnie (i cicho!) sie przyglada, natomiast niech no tylko mama czy tata
przyjmie pozycje stacjonarna, np. przy kuchence lub zlewie, Bi podnosi wrzask.
Ktos zna wytlumaczenie i rade na to??? :)
Nie zmienil
sie rowniez jej stosunek do kapieli, jesli juz to sie pogorszyl. Ostatnio Bi zaczyna
drzec sie jeszcze przed wlozeniem do wanny i usiluje zwiac z lazienki. W
rezultacie kapiele weszly calkowicie w zakres obowiazkow taty, mama tylko
asystuje bo nie ma sily utrzymac wierzgajacego dziecia i jeszcze umyc go w tym
samym czasie.
Jedzenie
rowniez jest ciaglym problemem. Bi upodobala sobie dania slodkie i teraz z
apetytem zjada wylacznie chlebek z dzemem, racuchy z jablkami, nalesniki z
serem, itp. O herbatnikach i biszkoptach nie wspomne (szkola tatusia)… Na
szczescie lubi tez jogurty i wrecz uwielbia owoce, wiec chociaz w tych
ostatnich dostaje jakies witaminy. Co ciekawe przepada rowniez za ogorkami kiszonymi
i malosolnymi i… bobem! ;)
Wreszcie
daje rodzicom odetchnac nieco w srodku dnia i zrobic cos pozytecznego. Dzieki
zlobkowi udalo sie przesunac drzemke na 11:30 – 12:00 i przedluzyc ja do 2-2.5
godzin.
Na koniec
wiesci zabkowe. Mamy ich “juz” szesc: 4 u gory, 2 na dole. I narazie nic nie
zapowiada nastepnych.