Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 31 stycznia 2017

Troche o nartach, troche o regulaminie pracy i sporo o grypie (ostrzezenie: tasiemiec)

Tytul chyba mowi sam za siebie? ;)

Fajny dzien spedzilismy w niedziele. :) Jak pisalam ostatnio, M. podniecony faktem, ze jego potomstwo pokochalo narciarstwo, zaczal intensywnie przegladac ogloszenia o sprzedazy uzywanego sprzetu oraz Amazon, eBay, itp. W ciagu kilku dni udalo mu sie wynalezc uzywane narty dla obu Potworkow, a zamowione buty rowniez przyszly zaskakujaco szybko i w ten sposob, w sobotnie popoludnie oboje mieli juz prawie skompletowany sprzet. Zostal tylko kask dla Bi, ktory ma przyjsc w czwartek. :)

Nie bylo wiec na co czekac. W niedzielny pozny ranek, zebralismy wszystkie toboly (sprzet narciarski dla 4 osob zgromadzony w kuchni wygladal jakbysmy wyjezdzali na dlugie wakacje, a nie na kilkugodzinny wypad na stok :D) i pojechalismy.


(Nik nie mial ochoty na pozowanie i uparcie odwracal lub pochylal glowe)

Tu mala dygresja. Juz od rana, Bi byla jakas taka niewyrazna. Goraczki nie miala, ale widac bylo, ze cos ja meczy... Jednak, poniewaz cala sobote rozmawialismy o tym, ze nastepnego dnia jedziemy na narty, na haslo, ze chyba trzeba bedzie wypad przelozyc, oba Potworki podniosly wielki lament. Niezbyt rozsadnie pewnie, ale po chwili negocjacji, wyrzutow dzieci, ze przeciez obiecalismy, stwierdzilismy, ze dobra, jedziemy.

Pogoda byla piekna, slonko swiecilo, temperatura lekko na plusie, ale przyznaje, ze jezdzilo sie srednio. Zostalismy z Potworkami na niewielkim stoku dla poczatkujacych. Nie tylko, ze sztuczny snieg to mini granulki lodu, ale na gorce dla nowicjuszy, byl on poprzepychany przez wiecznie hamujacych i wywracajacych sie narciarzy. Ze o snowboardzistach nie wspomne. ;) Narty slizgaly sie i jednoczesnie utykaly w zaspach. ;)


 (Bi pedzi z gorki na pazurki)

Jak to z Kokusiem bywa, w drodze z parkingu na stok i z powrotem, sluchalismy zawodzenia. ;) Nie bylismy nigdy wewnatrz budynku i nie wiedzielismy czy mozna sie tam przebrac. Po chwilowej obserwacji, stwierdzilismy, ze 99% ludzi zmienia buty juz na parkingu i postanowilismy zrobic to samo. Dodatkowo, wreczylismy Potworkom ich wlasne narty do niesienia. A co! Niech sie wprawiaja! ;) W kazdym razie, Nikowi bardzo sie to nie spodobalo. Chodzenie w butach narciarskich to nie lada wyzwanie, dodatkowo obciazenie w postaci nart i Mlodszy cala droge (moze ze 100m) zawodzil, ze on nie chce, ze nie da rady i zebysmy na niego poczekali, bo zostawal ciagle w tyle. Bi maszerowala dzielnie bez slowa skargi, za to jej brat dotarl w koncu do wejscia na stok zaryczany i usmarkany. Typowe! Z Kokusiem nigdy nie ma latwo! ;)

Za to wracajac ze stoku, Nik najpierw podniosl larum, ze on chce jeszcze jezdzic, a kiedy w koncu zaakceptowal fakt, ze to koniec, zaczal ryczec, ze bola go nozki. Tym razem nieslismy z M. narty Potworkow (oraz swoje), w dodatku sami mielismy buty narciarskie na nogach, nie bylo wiec mozliwosci, zeby Mlodszego poniesc. Coz, trudno. Jakos szedl. Ryczal ale tuptal pomalu do przodu. Tacy z nas wyrodni rodzice. ;)

Trzeba mu jednak oddac sprawiedliwosc, ze na samym stoku, jak juz na niego dotarl, sprawowal sie wspaniale. Zjezdzal z gorki rechoczac wesolo i mruczac do siebie cos w stylu "Ziuuuuu!!!". :D Poza tym, jak na takiego malucha (szkolki przyjmuja dzieci od 4 lat, czyli Nik sie ledwie zalapal), radzil sobie rewelacyjnie! Pieknie ustawial nogi do "plugu" i zjezdzal skokami, czyli prostowal nogi, rozpedzal sie troche, po czym robil plug i wyhamowywal. Troche pomagala mu jakby "gumka" na narty (zwana edgie wedgie :D) ktora mu zakupilam. Widac ja na pierwszym zdjeciu, takie pomaranczowe "cos" zaczepione o czubki nart. Jesli macie w domu poczatkujacego narciarza, polecam. Trzymaja narty razem i nie pozwalaja im sie rozjechac, dzieki czemu nawet takiemu malolatowi jak Nik, latwiej jest przyjac pozycje plugu. :)

W kazdym razie, po powrocie do domu, Bi zaczela sie pokladac i ogolnie byla jakas taka "nieswoja", ale poniewaz termometr uparcie pokazywal 36.8 stopni, uznalam z nadzieja, ze moze jest po prostu zmeczona.
Niestety! Poniedzialkowy poranek rozwial watpliwosci. Wystarczylo, ze dotknelam jej czola, a wiedzialam, ze ma goraczke. Termometr tylko to potwierdzil - 38.1. :( Caly dzien temperatura utrzymywala sie na takim mniej wiecej poziomie. Po podaniu lekarstwa spadala do stanu podgoraczkowego, po czym znow sie podnosila. Za to w nocy Bi zbudzila sie rozpalona jak piec - 39.4 stopnie! :(
Mialam nadzieje, ze to jakis chwilowy wirus, ze 1-2 dni i przejdzie, ale sie pomylilam. Zeby bylo "weselej", we wtorek rano Bi obudzila sie chwilowo bez goraczki, za to Nik (ktorego w poniedzialek zawiozlam jeszcze normalnie do przedszkola) wstal podejrzanie cieply. Na poczatku nie bylo to nic sensacyjnego - ot, 37.3, ale do 11 rano juz zrobilo sie 38.1 stopni. Tyle samo wyniosla temperatura Bi, ktorej zmierzylam ja bardziej kontrolnie, bo Starsza byla nadal dosc zwawa i otrzymalam niemila niespodzianke... Poza tym oba Potworki kaszla jak starzy palacze... I lekko kapie im z malych noskow.

Poniewaz poprawa u Bi we wtorkowy ranek okazala sie chwilowa, zadzwonilam do pediatry, czy nie udaloby sie wcisnac Potworkow gdzies pomiedzy innymi pacjentami. Na szczescie daloby sie. ;) Okazalo sie, ze u Bi rozwinela sie piekna grypa, lub cos bardzo grype przypominajacego. :( Konkretnie stwierdzaja to przez badanie wymazu z nosa, ale lekarka stwierdzila, ze pobranie takowego wymazu jest dosc nieprzyjemne i nie chce meczyc Bi. A wszystkie objawy wskazuja wlasnie na grype...
Liczylam, ze szczepienie, ktore otrzymal Nik, uchroni go przed zarazeniem, ale zaczynam stwierdzac, ze to jednak typ grypy nie objety szczepionka... Mlodszy przechodzi chorobe moze minimalnie lagodniej, bo np. dzis (wtorek), Bi potrzebowala kolejnej dawki leku przeciwbolowego juz po poludniu, a Nikowi temperatura podskoczyla dopiero na wieczor. Ale z kolei wzrosla mu ona gwaltowniej i wyzej niz siostrze... Poza tym Nik zaczal miec symptomy dwa dni po Bi, wiec mozliwe, ze choroba sie u niego dopiero rozwija (oby nie!!!). :(

Przy okazji nadmienie, ze moj bezposredni przelozony jest najfajniejszym szefem pod sloncem! :) Kiedy napisalam mu po wizycie u lekarza, ze musze, (wg. zalecen pediatry) zatrzymac Bi w domu do jutra, albo i czwartku jesli bedzie to konieczne, sam zaproponowal, ze moze mi podwiezc papiery, zebym mogla popracowac z domu i zachowac choc czesc urlopu. Jestem mu niezmiernie wdzieczna, bo pod koniec miesieca czeka mnie tydzien siedzenia w domu z Potworkami (ferie), do tego obecna choroba i z moich obliczen wyniklo, ze zostana mi 2 dni. I to tylko jesli po drodze nie wypadnie kolejna choroba albo "snow day".

Od razu uprzedze pytania i sprostuje, ze nie, nie ma tu zwolnien lekarskich na dzieci. Na siebie zreszta tez nie. To znaczy, mozna oczywiscie zostac w domu, jesli nie jest sie juz w stanie zwlec z lozka, ale odbywa sie to albo kosztem urlopu, albo potraceniem dni wolnych z pensji. Fajna polityka, zeby wymusic od pracownikow frekwencje. ;)
U mnie w pracy urlop jest naliczany po trochu co miesiac, w ilosci dni odpowiedniej do stazu pracy. Ja dostaje 2.5 dnia. Niby wiec nie jest zle. Teraz zostalyby mi 2 dni (to juz z dodaniem tych, ktore dostane w lutym), a potem pomalutku te dni urlopowe sie posklada. Byloby fajnie, tyle ze po drodze na pewno znow przydarzy sie jakas choroba, nie wykluczam wspomnianych wyzej "snow days" (w koncu jeszcze troche zimy zostalo), a w kwietniu Potworki maja tygodniowe ferie wiosenne, wiec znow jestem 5 dni w plecy. Zalamka... :/

Dlatego jestem bardzo wdzieczna, ze moj szef oraz dwojka kolegow, wspomagani moimi telefonicznymi instrukcjami, pozbierali te dokumenty, ktore moge przejrzec bez dostepu do przepisow i wewnetrznych plikow, zapakowali je w pudlo i nadali ups'em do mojego domu. Powinnam dostac je jutro (sroda) z rana. ;) Inna sprawa, ze nie wiem jak uda mi sie pracowac z Potworkami jeczacymi i urzadzajacymi harmider przy boku, ale jakos musze to ogarnac. W najgorszym wypadku bede nanosic poprawki w nocy. ;)

I mam nadzieje, ze nie zapesze, bo cos mnie zaczyna drapac w gardle oraz laskotac w nosie i boje sie, ze jestem nastepna w kolejce po grype. W koncu od 2 dni siedze z jednym, a potem z dwojka dzieci, ktore nie krepuja sie kaszlec i kichac mi prosto w twarz. :(

Jutro (w srode) w naszej szkole podstawowej odbywaja sie pierwsze zajecia dla dzieci wybierajacych sie w tym roku do zerowki. Mialam isc z Kokusiem, ale jesli nie dozna on gwaltownego ozdrowienia, trzeba bedzie sobie odpuscic... :(

Jeszcze jednym minusem choroby (oprocz chorobska, ktore jest meczace same w sobie), jest fakt, ze dzis, poraz pierwszy od poczatku miesiaca, spadlo troche sniegu. Niewiele, raptem moze 15 cm, ale to taka rzadkosc w tym roku, ze az zal, ze Potworki nie skorzystaja... Oczywiscie, jak to bywa, caly miesiac dzieciaki w miare zdrowe, to w prognozach cisza. Jak sie pochorowali, to sypnelo. Siedze trzy albo i cztery dni w domu z chorymi dziecmi, nosa nie wysuwam dalej niz wymaga to wypuszczenie psa na siusiu, to musialo sypac akurat jak jechalam z dziecmi do lekarza. Ot, taki moj los... ;)

Czy sa pozytywy grypy? Jak sie czlowiek zastanowi, to znajdzie. ;)
Potworki padly dzis wieczorem o 18:45. Przed 19 dzieci juz spaly, czaicie???? To nie zdarzylo sie odkad wyrosli z niemowlectwa, a nawet wtedy bylo rzadkoscia. Zupelnie nie wiedzialam co zrobic z taka iloscia wolnego, wieczornego czasu! W dodatku, moj organizm ma najwyrazniej wbudowany czujnik, ktory wyczuwa ile juz "relaksuje" sie po polozeniu Potworkow spac. Zazwyczaj oczy zaczynaja mi sie zamykac okolo 22:30. Dzisiaj juz o 20 zaczelam ziewac raz za razem. ;)

A z innej beczki, skoro juz pisze i nie wiem kiedy mi sie to znowu "przydarzy", to nadmienie, ze moj syn zaczal mowic (prawie) jak czlowiek! ;) Kilka dni temu moje malo umuzykalnione ucho wylapalo, ze Nik zaczal poprawnie wymwiac "sz", "cz" oraz "rz". W koncu przedszkole jest "przeczkolem", a nie "pseckolem", kaczka to "kaczka", a nie "kacka", krzeslo stalo sie "krzeslem" zamiast "ksesla", itd. Lista jest dluga. Tylko prawdziwe, polskie "R" jeszcze Kokusiowi nie wychodzi, wiec np. straszny ewoluowalo ze "stlasny" na "stlaszny". Zawsze to postep. ;)
A ja, jak zwykle przy podobnych dzieciecych "przelomach", z jednej strony czuje ogromna dume (i ulge, bo troche mnie przedluzajace sie seplenienie Mlodszego martwilo), a z drugiej smutek, ze moj maluszek kolejnym kroczkiem przyblizyl sie ku doroslosci... ;)

Trzymajcie kciuki, zeby Potworki w miare szybko sie z chorobska otrzasnely, zeby ominelo ono rodzicow i zeby snieg utrzymal sie dluzej niz 3-4 dni! ;) I zeby Potworki pozwolily mi nie zawiesc zaufania szefa i w spokoju popracowac!

Do przeczytania! :)

wtorek, 24 stycznia 2017

Jeszcze o Kokusiu oraz o tym co Potworki w weekend porabialy :)

Chwalic sie bede, a co! Matka jestem, wolno mi! ;)

W piatek, tak jak pisalam, dostalam raport postepow Kokusia pod katem gotowosci szkolnej, a raczej zerowkowej. Pani zapomniala do raportu dolaczyc opis, ale wygrzebalam w piwnicy ten, dolaczony do zeszlorocznego "swiadectwa" Bi i sobie poczytalam. ;)
Jak wspominalam wczesniej, raport ten mial byc jednym z decydujacych elementow, w dylemacie poslania Nika do szkoly lub przetrzymania go w przedszkolu o kolejny rok.
Dla przypomnienia, nauczyciele oceniaja tu 30 zadan badz zdolnosci (ciezko okreslic co to tak naprawde jest) i do kazdego przypisuja poziom (level) na jakim jest dziecko, od L1 do L4. Dodatkowo, do kazdego poziomu przypisane jest "E" - od emerging (czyli dziecko dopiero zaczyna wykonywac zadanie na danym poziomie) lub "M" - od mastered (gdzie dziecko wykonuje zadanie konsekwentnie na tym poziomie).

Ogolnie, wyniki raportu sa tylko orientacyjne, ale okresla sie, ze dziecko, ktore wykonuje wiekszosc zadan na poziomie L3 lub wyzszym, poradzi sobie spokojnie w zerowce. Wyniki Kokusia, wskazuja wyraznie, ze jest gotow na szkole. :) Na 30 zadan bowiem, 18 wykonuje na poziomie L3, a 10 nawet na poziomie L4. Tylko dwa zadania ma na poziomie L2, ale nie jestem zaskoczona, bo dotycza one pisania, a wiem ze Mlodszy musi jeszcze popracowac nad motoryka mala. Tak czy owak, mamy dopiero styczen. Kokusia czeka jeszcze 5 miesiecy w przedszkolu, a przez wakacje tez mu zupelnie nie odpuscimy i bedziemy pracowac nad miesniami reki.

Z ciekawosci wyciagnelam tez raport Bi z zeszlego roku. Wiem, to porownywanie dzieci! Karygodne! Ale nie moglam sie oprzec... ;) W kazdym razie, chociaz Bi rok temu w styczniu byla od Kokusia sporo starsza (Nik ma 4 lata, 1 miesiac, ona miala 4 lata, 8 miesiecy), to wyniki miala nieco nizsze. Nik radzi wiec sobie rewelacyjnie!
No dobra, troche moze to byc subiektywnosc nauczycielki. ;) Wychowawczyni Bi byla duzo starsza i mam wrazenie, ze surowsza. Nik ma mloda, sympatyczna pania. Moze i stad te wysokie noty. Wole jednak myslec, ze mam bystre dziecko, a co bede se zalowac! ;)

Jakby chcial mnie dodatkowo przekonac, Nik w poniedzialek rano narysowal auto i oznajmil, ze ten rysunek bedzie wspolny - moj oraz jego. I zeby wszystko bylo jasne, podpisal go - "Nicholas", a obok dodal "MOM".

(Rozczochrany i dumny autor uparl sie pozowac z wlasnym dzielem. "MOM" zaznaczylam Wam strzalka, bo nieco ginie w bazgrolach :D)

Kopara mi opadla! Pisownie wlasnego imienia, tluka Nikowi w przedszkolu do glowy od poczatku roku i Mlodszy pisze je juz od jakiegos czasu, tylko zazwyczaj mu sie nie chce. ;) Tutaj nie jestem wiec zaskoczona. Ale "mom" (dla niezorientowanych, tak hamerykanckie dzieci pisza "mama" - "mom", nie "mum", jak w Wielkiej Brytani)! Nie mam pojecia gdzie sie go nauczyl! Jasne, to prosciutkie slowko, ale dla 4-latka to wcale nie taka latwa sprawa. A Nik je napisal sam (no, troche koslawo...) i z wlasnej woli. A ja o malo nie peklam z dumy! ;)

To jak juz chwale syna, dodam pare zdan na temat szczepien. Wczoraj musialam bowiem wyjsc z pracy wczesniej, zeby zabrac Nika do lekarza. Pewnie nie pamietacie, ale w grudniu, podczas bilansu 4-latka, Kokus mial powiekszone wezly, a w drogach oddechowych gralo mu az milo i lekarka szczepienia odroczyla. I cale szczescie, bo zaraz nastepnego wieczora, Nikowi wylazlo zapalenie ucha...
Pojechalismy wiec wczoraj kolejny raz. Troche obawialam sie reakcji Mlodszego, bo chociaz od 4 miesiaca zycia u lekarza zachowuje sie wzorowo, a w pazdzierniku, podczas szczepienia przeciw grypie tez nawet nie jeknal, ale nic nie wiadomo, w koncu to uklucie. ;)
Jak zwykle, martwilam sie niepotrzebnie, bo Nik nawet sie nie wzdrygnal, nic! Az zapytalam czy w ogole cos poczul i odpowiedzial, ze nie. :D Jakies magiczne igly maja, czy co?

Przy okazji, wyszlam na matke histeryczke. ;) Teoretycznie bowiem, Nik powinien byl dostac dwa wklucia, z czego kazde to szczepionka skojarzona przeciw kilku chorobom. A oprocz tego dowiedzialam sie, ze powinien dostac druga dawke szczepionki przeciw grypie. Poniewaz jednak Mlodszemu nadal do konca nie przeszedl katar, a dodatkowo, moze to moja wyobraznia, ale mialam wrazenie, ze ma lekka chrypke, stanowczo zaprotestowalam przeciw az takiej dawce. Szczegolnie, ze od wrzesnia, Nik praktycznie caly czas smarcze albo kaszle, albo jedno i drugie i ciezko wylapac kiedy jedna infekcja mu sie konczy, a kiedy wchodzi w nastepna... Dodatkowo, Mlodszemu zdarza sie goraczkowac po szczepieniach. :( Natomiast szczepionke przeciw grypie zupelnie odrzucilam. Lekarka popatrzyla na mnie troche jak na wariatke, osluchala i obejrzala Kokusia, po czym oznajmila, ze nie widzi przeciwskazan do szczepien. Dodatkowo zaczela przekonywac, ze bez drugiej dawki, szczepionka przeciw grypie bedzie bezuzyteczna i za rok Nik bedzie musial znow przyjac dwie dawki.
He he, o nastepnym roku nawet nie mysle, bowiem Nik idzie do zerowki, a w szkolach szczepionka przeciw grypie nie jest juz wymagana (ufff...)! W tym roku zmuszona bylam zgodzic sie na ta jedna dawke tylko po to, zeby zaspokoic wymagania przedszkola... Co do reszty, poniewaz okazuje sie, ze pozostale dwie szczepionki niestety wymagane sa przed rozpoczeciem szkoly, a lekarka zapewniala, ze Mlodszy ma resztke kataru i to wszystko, zgodzilam sie na kompromis. Nik dostal jedno wklucie, zawierajace szczepionki przeciw polio, tezcowi, krztuscowi i dyfterytowi. Po kolejne wklucie (odra, swinka, rozyczka) zglosimy sie w okolicach kwietnia - maja, przed oficjalna rejestracja do szkoly. Mam nadzieje, ze poniewaz bedzie to juz wiosna, Mlodszy wreszcie wykuruje sie na dobre...
Lubie nasza pediatre, ale tym razem wygladala na lekko poirytowana. ;) No trudno, to ja tu jestem rodzicem i ja podejmuje decyzje dotyczace mojego dziecka. Zeby byla jasnosc, nie jestem przeciwniczka szczepien (oprocz tych na grype, ktore sa wg. mnie bez sensu), ale zdecydowanie podchodze do nich ostroznie. To ja znam moje dziecko i wiem kiedy nie jest w 100% soba, a co do Nika mialam watpliwosci.


No dobrze, nachwalilam sie Kokusia, ponarzekalam na sluzbe zdrowia, to teraz pokaze Wam co robilismy w weekend. A konkretnie, co robily Potworki. Wypadlo nam to bowiem jakos tak spontanicznie, bez przygotowania i rodzice spasowali. ;)

A gdzie bylismy?! Na nartach! ;)

Najblizszy stok mamy doslownie 20 minut drogi od domu, a poza tym tak sie sklada, ze widac jego czubek w drodze powrotnej z kosciola, bo to tamte okolice. W niedziele rano, kiedy wracalismy z w/w przybytku, wpadla mi wiec w oko daleka biel stokow narciarskich i napomknelam, ze moze sie wybierzemy? Potworki akurat mniej wiecej zdrowe (poza upierdliwymi resztkami kataru), nie mamy zadnych przyjec urodzinowych do odhaczenia (a w lutym bedziemy je miec dwa weekendy pod rzad :/), jak nie teraz to kiedy? ;) M. dosc mocno sie opieral, bowiem wyszlo slonce i nagle zrobilo sie... +10 stopni! Dowiedzialam sie, ze chyba oszalalam, zeby w taka pogode ciagnac na narty. Jak jednak wbilam juz sobie ten pomysl do glowy, to nie mialam zamiaru tak latwo zrezygnowac. ;) Poniewaz w zamysle mialam zapisanie dzieci do szkolki narciarskiej, stwierdzilam, ze moge z nimi pojechac sama. Poradze sobie przeciez z wbiciem ich w buty oraz narty, a potem i tak oddam pod skrzydla instruktorow, nie musze za nimi ganiac. ;) M. jednak wzielo na ambicje kiedy oswiadczylam, ze moze zostac w domu i w koncu wybralismy sie cala rodzina. :)

Warunki zastalismy, hmm... gorzej niz srednie. Stok jest sztucznie nasniezany, ale poniewaz wiekszosc stycznia byla duzo cieplejsza niz przecietnie i nawet w nocy nie bylo ostatnio przymrozkow (tak, taka wiosne mamy tej zimy!), wiec snieg byl mokry i sliski. Dla dzieci, uczacych sie jazdy na "oslej laczce" nie mialo to znaczenia, ale my odpuscilismy. I dobrze, bo w ciagu godziny kiedy Potworki cwiczyly, patrol zwiozl ze stoku jedna osobe z "uszkodzona" noga, a chwile pozniej wyruszyl po nastepna... :O

Troche obawialam sie, jak Mlodszy Potworek zareaguje na propozycje sportu zimowego. ;) Bi obejrzala swoje filmiki sprzed dwoch lat i byla cala podniecona, natomiast Nik zupelnie nie wiedzial o co kaman. ;) Na widok stokow zrobil wielkie oczy i oswiadczyl, ze chce zjechac z "tej" gorki (pokazujac na najbardziej stroma, khem, khem...). Na nasze tlumaczenia, ze zacznie od mniejszej, bo musi najpierw nauczyc sie jezdzic, strzelil focha. ;)
Po wyplukaniu sie z kasy, wypozyczeniu sprzetu oraz wbiciu dzieci w sztywne buciory, ruszylismy pod czesc stoku wyznaczona jako szkolka. Tu zaczely dopadac mnie coraz wieksze watpliwosci, bo Nik zaczal przebakiwac, ze sie boi. Na moje zapewnienia, ze jesli nie chce, to nie musi uczyc sie jazdy, zapewnial ze mimo wszystko chce. Aby po chwili znow pisnac, ze ma stracha. I tak w kolko...

(Na szczescie slonce zaszlo za chmury, ale i tak bylo na tyle cieplo, ze czapki wlozylam Potworkom dopiero przed sama lekcja)

Oboje z Bi poszli jednak grzecznie za instruktorami... aby po doslownie 5 minutach, jeden z nich przyprowadzil Nika z powrotem. Juz myslalam, ze spelnil sie czarny scenariusz i Mlodszemu sie odwidzialo, ale na szczescie okazalo sie, ze to tylko przerwa na siusiu. :D Jak fajnie jest zabrac do toalety dziecko okutane w nieprzemakalne spodnie na szelkach, gruba kurtke i drepczace w sztywnych, narciarskich buciorach, wiedza tylko ci, ktorzy mieli "przyjemnosc" przeprowadzic taka akcje. Najwazniejsze jednak, ze zdazylismy, bo sadzac po "produkcji" Nikowi naprawde sie chcialo. ;)

("Gwiazdy" czekaja na instrukcje. Niestety, rodzice musieli stac poza ogrodzeniem, za daleko na porzadne zdjecia. Przyblizylam je nieco, ale i tak sa niewyrazne :/)

Reszta zajec uplynela juz bez awarii. ;)
Mimo zaledwie 1.5 roku miedzy Potworkami, widac jednak wyraznie roznice w kontroli miesni i ruchow. Bi w mig polapala sie jak ustawiac nogi w "plug" (zwany tutaj pizza), hamowac za pomoca tegoz, a pod koniec godzinnej lekcji podejmowala juz proby skrecania i wychodzilo jej to srednio tylko dlatego, ze osla laczka byla za plaska. Tam trzeba bylo sie wysilic, zeby choc troche sie rozpedzic, a zakret podczas stania w miejscu jest mocno utrudniony. ;)

(Widzicie ten "spad"?! :D)

Mlodszy... Coz, Mlodszy uparcie zjezdzal "na kreche" i zasmiewal sie do rozpuku kiedy instruktor lapal go w locie. ;) Trzeba oddac mu sprawiedliwosc, ze widac bylo iz stara sie cos tam pracowac nogami, ale w wieku 4 lat, brak mu po prostu kontroli nad miesniami. ;)


Najwazniejsze jednak, ze oba Potworki mialy frajde i chcialy jeszcze. ;) No i ze udalo mi sie wyciagnac z domu chlopa, ktory kiedys zapalony (i bardzo dobry!) narciarz, teraz zamienil sie w piecucha. Tata tez podlapal bakcyla i juz szuka po internecie uzywanych nart dla dzieciakow (buty kupimy im raczej nowe, bo nie sa duzo drozsze od uzywanych), bowiem ceny wypozyczenia zwalaja z nog. ;) My mamy wlasne narty oraz buty, teraz trzeba oporzadzic dzieciaki, skoro maja ochote na kolejne lekcje. Mam tylko nadzieje, ze nikt sie nie pochoruje (odpukac!) i skorzystamy ze sprzetu jeszcze przynajmniej kilka razy w tym sezonie. :)

środa, 18 stycznia 2017

Tymczasem u Kokusia...

A nie pisalam, ze odezwe sie dopiero w tym tygodniu? Co gorsza, to zapewne bedzie znow jedyny post na ten tydzien... W pracy nadal zapieprz i choc widac swiatelko w tunelu, to narazie jest ono dosc odlegle. Ale mam nadzieje, ze jeszcze tydzien - dwa i pomalu zwolni ta karuzela...

Ale wracajac do tytulu...

Ukonczenie 4 lat stalo sie dla Nika jakas tajemnicza granica, gdzie nagle jego zycie "nabralo rumiencow", ze sie tak symbolicznie wyraze. ;) Dotychczas Kokus byl takim slodkim, rodzinnym beniaminkiem, kochanym, rozpieszczanym, ale odsunietym nieco od pozarodzinnych atrakcji. ;) Tak naprawde, Kokus do niedawna nie mial ani wlasnych kolegow, ani swoich "spraw".

Tymczasem, jako przedszkolak, zaczal stawac sie pomalu pelnoprawnym czlonkiem spoleczenstwa. Oczywiscie wszystko na poziomie 4-latka. ;) Ma kolegow, ktorych Bi nie zna. Siostrze jest dosc ciezko sie z tym pogodzic, bo dotychczas lubila z wyzszoscia wypominac bratu, ze jej kumpelki robia to czy tamto, a on ich nie zna i to nie sa jego kolezanki. ;) Rowniez, dotychczas tylko Bi dostawala zaproszenia na przyjecia urodzinowe do kolegow z placowek edukacyjnych. I jeszcze kilka spraw by sie uzbieralo, w ktorych tylko Bi miala przyjemnosc uczestniczyc. O, chociazby fakt, ze Bi juz nart sprobowala (co prawda 2 lata temu, ale zawsze :D), a Nik stoku na oczy nie widzial! ;)

Wszystko jednak pomalu sie zmienia i dzis troche o pierwszych razach Kokusia. Czesc juz doswiadczyl, czesc szykuje sie w najblizszym czasie.

Po pierwsze, podczas goraczki przedswiateczno - noworocznej nie bylo jakos okazji napisac o tym czegos wiecej, ale 20 grudnia, Nik zaliczyl swoja pierwsza wizyte u dentysty. Tylko rutynowa kontrole, ale i tak niepokoilam sie, jak sie zachowa. Niepotrzebnie, bo Mlodszy spisal sie na medal. Otwieral buzie kiedy trzeba, plukal kiedy trzeba, wybieral smaki pasty oraz fluoru, a na koniec naklejki oraz nagrode ze "skrzyni skarbow". ;) Mnie, jako matke, bardziej interesowal stan uzebienia syna, ale tu tez nie bylo zastrzezen. Wszystkie zabki idealne, ufff... Nadal mam traumatyczne wspomnienia z leczenia ubytkow Bi. ;) Co ciekawe, dowiedzialam sie tez ze zabki Nika sa bardzo dobrze wyszorowane (sprawdzaja to smarujac zeby specjalna farba, ktora po wyplukaniu ust zostawia mniej lub bardziej wyrazny nalot). Zaskoczylo mnie to, bowiem Nik umyl zeby przed wizyta samodzielnie, spodziewalam sie wiec raczej komentarzy, ze gdzieniegdzie sa niedomyte. ;)
Jedynym "problemem" bylo wyciagniecie potem Nika z poczekalni pelnej zabawek, PlayStation oraz tv z bajkami. ;)

Po drugie, musze sie pochwalic, ze w zeszlym tygodniu, Nik zostal w przedszkolu "Gwiazda Tygodnia"!


(Kompletnie tego na zdjeciu nie widac, ale na gwiezdzie napisane jest "Star of the Week")

Niestety, nie napisze Wam za co otrzymuje sie tak zaszczytny tytul, bo tego zwyczajnie nie wiem. ;) Ciagle zapominam spytac nauczycielki, a Kokus nie potrafi mi tego wytlumaczyc. W kazdym razie co tydzien, tytul otrzymywany jest przez inne dziecko. Oprocz "medalu", dzieciaki maja przypinane odznaki na swoich szafkach. Widzialam, ze od poczatku roku kilkoro dzieci zostalo "Star of the Week" juz kilkakrotnie, nawet zaczelo mi sie przykro robic, ze Nik dotychczas nie dostal nominacji (bo ze jest najfajniejszy, najlepszy i w ogole, to przeciez powszechnie wiadomo :D)... A tu prosze, doczekalam sie! ;)

Po trzecie, w koncu Nik doczekal sie prawdziwego przyjecia urodzinowego!
Bi zrobilismy wieksza imprezke na Roczek, na trzecie oraz czwarte urodziny, ale Nik, jak przystalo na drugie, "pokrzywdzone" dziecko, dotychczas swietowal rocznice narodzin tylko w towarzystwie rodzicow, siostry, dziadka, ciocio-babci oraz chrzestnego. Nie moge powiedziec, zeby szczegolnie narzekal na taka niesprawiedliwosc, ale uznalam, ze 4 lata to juz odpowiedni wiek, zeby naprawde swietowac. Zawzielam sie wiec, ze nie dam sie grudniowemu wariactwu i nie odpuszcze! Co prawda imprezke zamowilam z premedytacja na styczen, ale zarezerwowac ja trzeba bylo jeszcze przed Swietami. A i tak wybor dat i godzin byl juz mocno ograniczony. :O
O samej imprezie jednak na koniec posta, bo tu czeka mnie troche wiecej pisaniny (i chce dorzucic kilka zdjec)... :)

Po czwarte, 1 lutego zaczynaja sie w naszym miasteczku, spotkania zapoznawcze dla rodzicow oraz dzieci zaczynajacych od wrzesnia zerowke. Mimo, ze Nik dopiero co skonczyl 4 lata, rocznikowo jednak ma juz piec i  oficjalnie figuruje na liscie dzieci "zerowkowych". Co prawda na podjecie ostatecznej decyzji mamy czas do maja (a tak naprawde nawet pozniej mozemy w ostatniej chwili zmienic zdanie, tyle, ze czekaloby nas duuuzo bieganiny oraz papierologii), ale na wszelki wypadek postanowilam uczeszczac z Nikiem na te spotkania. Tym bardziej, ze zaczynam przekonywac sie, ze Mlodszy moze byc rzeczywiscie na zerowke gotowy. Np. piszac podsumowanie czterolatka w grudniu napisalam, ze Nik rozpoznaje niektore litery alfabetu. Otoz, w ciagu miesiaca, Kokus nagle zaczal ukladac swoje alfabetyczne puzzle praktycznie samodzielnie! Rozpoznaje wiekszosc liter, co wiecej zaczyna rozpoznawac jakie wydaja one dzwieki (a pamietajcie, ze w angielskim to nie jest takie oczywiste), poznaje tez wiekszosc cyfr od 1 do 10. Tak naprawde to musimy tylko nadal pracowac nad motoryka mala (na szczescie mamy na to jeszcze 8 miesiecy), ale jesli chodzi o wiedze i umiejetnosci, to Nik spokojnie powinien byc do wrzesnia gotowy na rozpoczecie "kindergarten". Chociaz moze nie powinnam pisac hop, zanim nie przeskocze, bowiem...

Po piate, w piatek (:D) powinnam otrzymac pierwszy, oficjalny raport postepow Kokusia. Wtedy bede widziala konkretnie, jak moje obserwacje przekladaja sie na umiejetnosci sprawdzane przez nauczycielki. Z raportow Bi z zeszlego roku pamietam, ze wszystkie te umiejetnosci sprawdzane byly wlasnie pod katem gotowosci do zerowki, wiec bede miala wszystko czarno na bialym. Gorzej jak okaze sie, ze Nik zupelnie sobie nie radzi... ;)

A po szoste, mam nadzieje, ze uda nam sie w tym roku zabrac Nika na wspomniane wyzej narty. Oraz lyzwy. Wszystko zalezy od pogody i humorow tatusia... Od pogody, bo od ponad tygodnia mamy wiosne! Temperatury na plusie, sniegu zero. Kolega z pracy byl w miniony weekend na jednym z naszych lokalnych stokow, i twierdzi, ze warunki sa beznadziejne. Potrzebujemy temperatury choc troche blizej zera i sporo naturalnego puchu. A w prognozach ciiisza...
Z lyzwami nie jestesmy na szczescie uzaleznieni od Matki Natury. Ale za to M. jest Zima cholernie ciezko wyciagnac z domu... A sama dwojki nie ogarne, niewazne czy to stok czy lodowisko...

To teraz cos wiecej o przyjeciu urodzinowym. :)

Jak wiecie, mieszkamy daleko od rodziny i nie mamy na miejscu maloletniego kuzynostwa. Nie posiadamy rowniez zbyt wielkiej grupy znajomych. Aby wiec zorganizowac Potworkom prawdziwy "kinderball", nie ma wyjscia, trzeba zaprosic dzieciaki ze szkoly/przedszkola. U Bi w szkole panuje zasada, ze albo zaprasza sie wszystkie dzieci z klasy, albo zaproszenia trzeba dostarczyc poza placowka. U Kokusia takich ograniczen nie ma, ale kiedy probowalam podpytac Synka, z kim sie najbardziej kumpluje, nie potrafil wybrac. Co bylo robic? Zaprosilam wszystkie dzieciaki, spodziewajac sie, ze moze polowa przyjdzie. Hahahaha!!! Z powodu przerwy swiatecznej, powsuwalam dzieciom zaproszenia do szafek z ponad 3-tygodniowym wyprzedzeniem. I zaczelam sie martwic, ze przyjdzie ich 2-3, bo po dwoch tygodniach tyle dostalam odpowiedzi! :O A potem zaczely splywac w takim tempie, ze zrobilam sobie liste w telefonie, zeby sie nie pogubic... ;) W poniedzialek poprzedzajacy impreze, mialam potwierdzonych 13 dzieci (plus Potworki), w piatek juz 17. Koniec koncow, dzieci bylo... TAMTARAMTAM! Dwadziescia dwoje!!! :O Z calej grupy przedszkolnej, tylko 4 dzieci nie przyszlo (z czego trojka to rodzenstwo). Do tego ta garstka dzieci znajomych, ktora mamy i zrobila sie gromada, ze ho ho!

Co podnioslo mi z lekka cisnienie, to zachowanie niektorych rodzicow . Dwoje nie odpowiedzialo na zaproszenie w ogole. O ile jedna dziewczynka sie rzeczywiscie nie pojawila, o tyle druga mama nie tylko jednak przyszla ze swoimi blizniakami, ale przyprowadzila dodatkowo starsza corke! Inna para rowniez przyszla ze starszym dzieckiem! Naprawde rozumiem, ze czasem nie ma wyjscia, ale ja do cholery place za impreze "od lepka"! Zapraszajac licze sie oczywiscie z tym, ze ktos moze nie miec wyjscia i przyprowadzi ze soba starsze/mlodsze dziecko, ale do jasnej ciasnej, wolalabym byc o tym uprzedzona! Jedna mama, odpowiadajac na zaproszenie, zapytala czy moze przyprowadzic drugiego synka. To ja rozumiem!
Dobrze, ze po trosze spodziewalam sie takiej sytuacji i przygotowalam nadprogramowe "favors" czyli upominki dla malych gosci. Na szczescie dla wszystkich starczylo i nawet jedna zostala dla Bi. Inaczej bylaby niepocieszona, bo obiecalam jej, ze te, ktore sie "ostana", beda jej. :D

Oprocz tych niewielkich zgrzytow z dobrymi manierami pewnych doroslych, przyjecie w pelni sie udalo. Dzieciaki dobrze sie bawily, a Kokus zachwycony byl cala, skupiona na sobie uwaga. Wlozyl korone, zasiadl na tronie i upajal sie swoim dniem. ;)


(Krol Kokus Pierwszy :D)

Tort byl paskudny (nie znosze tych amerykanskich ciast i slodkich polew), ale tu nie o smak, a o styl chodzilo. ;)


Dzieciarnia wyszalala sie na dmuchancach...


(Nie mam pojecia jak to sie stalo, bo fotke robilam w pospiechu zanim smarkateria "ucieknie", ale na zdjeciu grupowym jest "tylko" 16 dzieci. :P)

...potem pozarla pizze...



(Siostra odmowila zajecia miejsca obok solenizanta i usiadla po drugiej stronie salki)

...zaspiewala "Sto Lat"... A przepraszam, to nie ten kraj... ;) Zaspiewali wiec Happy Birthday, Nik zdmuchnal swieczke...



...wszyscy pojedli slodkiego paskudztwa zwanego tortem... I po imprezie! :)

Rozpakowywanie prezentow w domu, to byl istny szal! Przy takiej ilosci dzieci, mozecie sobie wyobrazic ile przybylo nam pojazdow! :O Jestem wdzieczna, ze kilkoro osob podarowalo Nikowi ksiazeczki, gry oraz "gift cards".  Teraz musze jeszcze powypisywac "thank you cards" i czekamy do maja, na urodziny Bi. Jak dobrze, ze nie musze organizowac przyjec urodzinowych co miesiac... :D

Do przeczytania! :*

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Skok w Nowy Rok zaczniemy od serii: w tym domu sie gada!

Tak, wiem, ze mamy juz 9 styczen i leci drugi tydzien Nowego Roku...

Z drugiej strony, karnawal w sumie dopiero sie zaczal (a dlugi on w tym roku, dluugi), wiec teoretycznie okres noworoczny trwa. ;)

Powod mojej nieobecnosci jest bardzo prozaiczny i przewidywany. Po swiatecznym lenistwie i dwoch dlugich weekendach pod rzad, w pracy zaczal sie Armagedon. Po prostu chwilami nie wiem jak sie nazywam i gubie sie w tym co mam zrobic na dzis, a co mialo byc "na wczoraj". Wlasciwie to wydaje sie, ze wszystko jest na wczoraj.. I dzisiaj tez wrzuce Wam tylko ulubiona serie, ktora kompletuje juz od okresu przedswiatecznego, oraz szybki skrot tego, co slychac. I pewnie odezwe sie dopiero gdzies w przyszlym tygodniu... :/

No to lecimy z koksem:

Nik (zainspirowany bajka "Shimmer and Shine"):
"Mama, zlobis mi magic carpet?"

Taaa, jasne, co to dla mnie... ;)


***

Po dwudniowej kuracji w domu spowodowanej gruzliczym kaszlem, oznajmiam Nikowi, ze nastepnego dnia idzie juz do przedszkola.
Nik: "Nie chce do pseckola!" (oho, zaczyna sie...)
Mama: "Cos Ty, nie tesknisz za swoimi kolegami?"
Nik: "Nie!"
Matka: "No trudno. Mama musi wracac do pracy, wiec Ty idziesz do przedszkola..."
Kokus mysli. Doslownie widze, jak trybiki w mozgu mu sie przesuwaja... W koncu:
Nik: "Ale tam mnie wypusca na dwol!"

Juz, skubany, podsluchal moja dyskusje z M. na temat wyslania dziecka do przedszkola i potencjalnego "doprawienia". ;)


***

Nik ryczy, ze chce isc na dwor, pobawic sie na sniegu.
Matka: "Nie mozesz kochanie, wiesz przeciez, ze masz chore uszko."
Nik: "Ale ja je zaklyje capkom!"
Matka (szuka poparcia w wyzszej instancji): "Nie synus, pamietasz, pan doktor powiedzial, ze dwa dni musisz zostac w domu."
Nik: "Ale tutaj nie ma pana doktola, ani zadnej pani doktol i mnie nie widza, wiec mogem isc!"

Aha. Jak kota nie ma, to myszy harcuja. Powiedzcie mi, kto uczy te dzieci cwaniakowac w tak mlodym wieku???


***

Nik wparowuje do lazienki kiedy akurat wyszlam spod prysznica i smaruje sie balsamem. Pytam czy musi wlazic tu akurat teraz? Na to Nik zupelnie niezrazony:
"Musialem splawdzic, cy jestes juz skoncona!"

Koniec ze mna! :D


***

Do ponizszego dialogu, musze dodac krotkie wytlumaczenie.
Otoz, kilka dni przed Swietami, Nik zaczal twierdzic, ze Mikolaj przyniesie mu koparke. Poniewaz wczesniej nic o koparce nie wspominal, a wszystkie prezenty zostaly dawno zakupione, zignorowalismy to.
Kilka dni po Swietach, Nik wstaje rano, wchodzi do salonu i zaczyna plakac. Biore synka na rece i dopytuje, co sie stalo. Musialo mu sie cos przysnic, bowiem wywiazal sie taki oto dialog:

Nik: "Bo Mikolaj psyniosl mi wielka kopalke i stala, o tam (pokazuje choinke), a telas jej nie ma!"
Matka: "Kochanie, Mikolaj nie przyniosl ci zadnej koparki..."
Nik (uparcie): "Ale ktos mi psyniosl wielka kopalke! Gdzie ona jest? Schowalas ja do piwnicy?"
Po czym wyrywa mi sie i leci w strone drzwi do rzeczonej piwnicy...
Tlumacze, ze musial miec sen o koparce i ani Mikolaj, ani nikt inny, napewno mu zadnej nie przyniosl...

Nik nadal szlocha mi w ramie, wiec zeby go troszke pocieszyc mowie, ze mozemy napisac list do Zajaczka Wielkanocnego i poprosic, zeby przyniosl mu koparke. Jesli jednak myslalam, ze uspokoi to synka, to sie pomylilam. Nik jest, po ojcu, realista mocno trzymajacym sie ziemi... ;)
Nik: "Ale klolicek jest za maly i nie da lady psyniesc mi takiej wielkiej kopaly!"


***

W naszym kosciele, wszyscy czlonkowie parafi otrzymuja imienne (i podatowane) koperty, do ktorych maja wkladac w odpowiednich dniach pieniazki przeznaczone na kolekte. Te koperty zbieraja panowie podczas mszy. Przy specjalnych okazjach, sa one czesto przyozdobione pieknymi rysunkami. Na Boze Narodzenie np., koperta otrzymala wizerunek Matki Boskiej i Dzieciatka.
Potworki, po wrzuceniu rzeczonej do koszyka, zawolaly na pol kosciola:
"Papa, Maryjo i Jezusku!!!"

Pomachali rowniez... ;)


***

W naszym kosciele, byl oczywiscie i zlobek, ktory Potworki po kazdej mszy musialy od nowa obejrzec.
Patrzac na niezbyt udana statuetke osiolka:
"Patrz, tam jest wolf!"

Musze oddac im sprawiedliwosc, ze ten osiol naprawde przypominal wilka. ;)


***

Nik przyniosl z przedszkola czerwona kokarde z papieru, posypana przy brzegach zielonym brokatem.
Mama: "A z jakiej to okazji?"
Nik (zdziwiony): "Z takiego red paper i takich sparklies"

Tosmy sie dogadali. :)


***

Co poza tym?

W kilku komentarzach wspominalam juz, ze tradycji stalo sie zadosc i Sylwestra spedzilismy w domu. ;) W dodatku, mimo, ze pod wspolnym dachem, spedzilismy go wlasciwie osobno. Malzonek moj, usilowal przykleic cos jakby specjalna gume, na czesc zderzaka ze swojego auta. Jak przystalo na mojego M. nie mogl zaakceptowac, ze mu nie wychodzi i dopiero przed sama polnoca przyznal sie do porazki. Za to humor spaczyl mu sie podwojnie: ze sie nie udalo i ze spedzil ostatni dzien Starego Roku walczac ze zderzakiem. Coz, tez bym sie pewnie wsciekla. ;)
Ja zas wczesniej wypilam kieliszeczek nalewki wisniowej z moim tata, ktory przyjechal zobaczyc sie z nami chociaz na chwilke w Sylwestra, wiec nastroj mialam dosc obojetny do mezowskich wybrykow. Podczas kiedy M. rzucal pod nosem lacina podworkowa, ja pilam kawe za kawa i skakalam po kanalach w tv. Nie bylo najgorzej. ;)
Poszlam spac zaraz po polnocy. M. mocowal sie ze zderzakiem do 2 nad ranem. Z tego co mi powiedzial, w koncu pomalowal problematyczna czesc czarna farba w spray'u. ;)

Za to Nowy Rok zaczal sie calkiem przyjemnie. Malzon, skruszony (ubzdural sobie, ze zepsul mi Sylwestra, chociaz razem tez bysmy pewnie siedzieli przed tv, wiec na jedno wyszlo) potulny byl jak baranek. Mielismy wolny rowniez poniedzialek, wiec pierwsze dwa dni Nowego Roku spedzilismy leniwie, rodzinnie, grajac z Potworkami w gry i generalnie lekko sie nudzac. Az do pracy chcialo sie wracac... ;) Mowia, ze jaki Nowy Rok, taki caly rok i oby sie sprawdzilo. Troche spokoju byloby bardzo mile widziane...

Spokoju psychiczno - emocjonalnego oczywiscie, bo np. miniony weekend byl calkiem aktywny, ale fizycznie, pozytywnie. :)

W sobote spadlo nam troche sniegu. To co pojawilo sie w polowie grudnia dawno stopnialo, wiec Potworki byly wniebowziete. Szczegolnie, ze Nik w koncu pozbyl sie upierdliwego kaszlu oraz nawracajacego kataru (odpukac!), wiec mogli poszalec oboje. Co prawda temperature mielismy okolo -4, wiec nie bardzo mialam ochote ruszac tylka z domu, ale jak moglabym odmowic Potworkom? Szczegolnie, ze zime mamy bardzo kaprysna i np. w czwartek (TEN czwartek!) ma byc +12! :O


(W tle przykryta na zime przyczepka, czekajaca na lepsza pogode :D)

Przezornie nalalam sobie goracej kawy do styropianowego kubka, a po jej wystygnieciu zdecydowalam sie zrobic przysluge mezowi i odsniezyc taras, ale w koncu, na rozgrzewke, zostalo mi juz tylko dreptanie po ogrodzie. I rzucanie kijka siersciuchowi, ktory niezmordowanie ryl pyskiem w sniegu. ;)


Do odsniezania tarasu natychmiast znalazla sie dwojka pomocnikow:


(Dobrze widzicie - miotla tez sie nada! :D)


(Bi chwycila "wlasciwy" sprzet)

(A Nik przypomnial sobie o wlasnej lopatce)

Po niemal godzinie zabawy, kiedy zarzadzilam odwrot w domowe pielesze, spotkalam sie oczywiscie z ostrym protestem. Bi polozyla sie na sniegu w gescie buntu i oznajmila, ze ona sie nigdzie nie wybiera. ;)


Wczoraj, zaraz po powrocie z kosciola, wpadlam tylko do domu, wysiusialam siebie oraz starsze dziecko, po czym chwycilam kluczyki, torbe z prezentem i popedzilam z Bi na urodziny jej kolegi z klasy. Przyjecie odbylo sie w bardzo fajnym miejscu, pelnym trampolin. Szkoda, ze wszystkie zdjecia, wyszly tak:


Jedyne co mi sie nie podobalo, to panujacy tam chaos. Przyzwyczailam sie chyba do tego, ze sale zabaw sa zamykane na czas przyjec dla osob z zewnatrz. Tutaj byly dwa przyjecia, plus niezliczona liczba przypadkowych dzieci oraz doroslych. Ciezko bylo sie polapac kto jest z kim...

Po powrocie z przyjecia, okazalo sie, ze nadgorliwy tatus, polozyl syna spac pol godziny wczesniej niz zwykle. A ja planowalam (tylko nie podzielilam sie "planami" z mezem...) zabrac Potworki po obiedzie na sanki! Z racji, ze Nik spal jak zabity i nie zapowiadalo sie, zeby mial wkrotce wstac, posiedzialm, wypilam kawe (wlasnie stwierdzilam, ze w kazdym akapicie "pije" kawe; to juz chyba nalog :D) i zabralam sama Bi. Najblizsza gorka jest za szkola Starszej, na jej "szczycie" miesci sie plac zabaw oraz boisko i z racji otwartego terenu niemozliwie tam wieje. Juz temperatura na termomentrze wskazywala -7, ale przy wietrze, odczuwalna oscylowala pewnie wokol -15. No strasznie zimno bylo! Jakis tatus, ktory rowniez przyjechal na sanki z corka, po okolo 15 minutach schronil sie w aucie, zostawiajac dziecko (na szczescie sporo starsze niz Bi) na gorce same. Ja wymieklam po okolo pol godzinie. Niestety, Bi nie - na haslo, ze czas wracac, rozpoczela negocjacje pt. "A ile razy jeszcze moge zjechac?". Stanelo na pieciu, liczylam skrupulatnie i nie pozwolilam na ani jeden zjazd wiecej. ;) W kazdym razie, dziecko bawilo sie przednio, o czym niech zaswiadczy to zdjecie:



A w nastepna niedziele, wyprawiamy w koncu urodziny Nika! Pomiedzy znajomymi, a przedszkolakami, przybycie potwierdzilo 13 (!) dzieci, wiec bedzie spora gromadka. Oczywiscie 6 delikwentow (mam na mysli rodzicow) sie nie odezwalo i niewiadomo czy beda czy nie... :/ Na wszelki wypadek bede musiala przygotowac zapasowe "goodie bags"...

Intensywny ten styczen jak narazie, ale moze druga polowa okaze sie spokojniejsza... :)