Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 27 stycznia 2016

Dzisiejszy post sponsoruje Pani Zima

Przyszla do nas w koncu ta spoznialska Jedza! Chociaz z wieeelka laska, bo na 1 (slownie: jeden!) dzien. :/

Slyszeliscie w wiadomosciach o rekordowej burzy snieznej, ktora dotknela wschodnie wybrzeze Stanow? Moi tesciowie slyszeli, a i kilka z Was pytalo w komentarzach czy spadl snieg, wiec wnioskuje, ze cos tam w polskich wiadomosciach przebakiwali.

W kazdym razie, to nie o nas. :D

O nas ten wielki system burzowy doslownie zahaczyl swoja gorna granica. Snieg zaczal proszyc dopiero w sobote poznym rankiem. I tak sobie leniwie popadywal, ze okolo 14 wyjrzalam przez okno i stwierdzilam, ze nic z tego nie bedzie. Prognoza przewidywala 6-15 cm sniegu, ale myslalam, ze jak dostaniemy te 6 to bedzie sukces... Potworki poszly na drzemke rozczarowane, ze sniegu tak malo. Tymczasem Pani Zima wziela sie w koncu do roboty i nagle okolo 16 zaczelo sypac az milo! Zawierucha trwala zaledwie do 22, ale to wystarczylo na okolo 20 cm puchu. :)

Rozstrzal pokrywy snieznej byl w ogole niesamowity. W Nowym Jorku, ktory jest okolo 3 godzin od nas, dostali po dupskach jakims pol metra sniegu. Tymczasem u kolegi z pracy, ktory mieszka raptem 20 min na polnoc od nas, spadlo raptem kilka cm. Nie starczylo nawet zeby pojsc na sanki.

Mozecie sobie wyobrazic szczescie Bi oraz Nika, kiedy w niedziele rano wyjrzeli przez okno. :D Mniej szczesliwy byl pies, kiedy go wypuszczalam na wieczorne siku w sobote. Z rozpedu wzial jeden krok w zimny snieg, po czym zaczal sie wycofywac! Musialam cholere przyblokowac noga i przykazac stanowczo, ze ma isc sie wysikac. ;)

Niezbyt szczesliwy byl rowniez M., na ktorego padlo odsniezanie podjazdu o 7 rano, przy 8-stopniowym mrozie. ;) Plugi zasypaly nam wjazd i inaczej w zyciu nie wyjechalibysmy do kosciola. Coz, na takie wlasnie okazje kupil sobie odsniezarke. ;) W tym roku i tak wyjechal nia z szopki poraz pierwszy i niewiadomo czy nie ostatni.


(Potworki, jeszcze w pizamkach, podziwiaja tate walczacego z zima)

Po porannej mszy (na ktora dotarla raptem garstka wiernych, chociaz glowne drogi byly juz elegancko odsniezone), nie bylo wiec zmiluj, Potwory przyodzialy sie w cale sniezne zestawy i ruszyly na podboj ogrodu. Doslownie sie w tym sniegu tarzali (no, Nik nieco mniej entuzjastycznie niz siostra)! :)









Nik spasowal dosc szybko, kiedy spadla mu rekawiczka, a w tym samym momencie Maya podciela mu nogi. ;) Pacnal gola raczka w zimny snieg i rozryczal sie jakby mu juz odmarzala. Po czym ruszyl szturmem na drzwi, wyjac, zeby go wpuscic do domu. ;)

Bi za to jest milosniczka swiezego powietrza przy kazdej pogodzie i o kazdej porze roku. Czy to plac zabaw, park, plaza, czy ogrod pokryty sniegiem - nie mozna jej zagonic do domu. Po 1.5 godzinie, to ja mialam dosc i zaczelam ja przekonywac, zeby dala juz sobie spokoj, ale gdzie tam! Jej tez spadly pare razy rekawice oraz czapka, spodnie sie podwinely i do butow nasypalo sniegu... Nic jej nie przeszkadzalo. ;) Na koniec musialysmy jeszcze obejsc caly ogrod w poszukiwaniu sladow zwierzatek. Niestety, mimo, ze na wlasne oczy widzialam jak podczas sniezycy, za domem przebiegl sobie piekny, rudy lis, slady zostaly zasypane. :(

I wlasciwie tyle mielismy zimy. Od poniedzialku nadeszla odwilz i to taka konkretna - 7-8 stopni na plusie. Wszystko topnieje na potege, zrobila sie obrzydliwa, mokra ciapa. :(

Na dokladke, przedszkole Bi postanowilo naprawde wykorzystac pierwsza i mozliwe ze ostatnia sniezyce w sezonie. W poniedzialek byli na dworze 3 razy. Ubrania dzieci nie nadazaly ze schnieciem. Kiedy odebralam Bi, jej czapke oraz rekawice moglam niemal wykrecac. Buty miala mokre w srodku i nawet rekawy kurtki (z zalozenia nieprzemakalnej) przemoczone. Lacznie z mankietami swetra. :/ Juz tego samego wieczora zaczela kichac i pokaslywac. :O
Wczoraj grupa Bi byla na dworze tylko raz, ale moja corka rowniez dobrze ten czas wykorzystala, bo czapke i rekawice znow miala przemoczone. :(

Nik zaliczyl zabawe na sniegu tylko w niedziele, ale za to w poniedzialek opiekunka mnie "pocieszyla", ze jednego chlopca ma z zapaleniem gardla na antybiotyku, a i reszta tez smarka oraz kaszle. Zas jedyna dziewczynka rowniez przyjmuje antybiotyk, tym razem na zapalenie ucha (miejmy nadzieje, ze nie wirusowe :/). Probuje zbierac wiec psychicznie sily na kolejne chorobsko. Bi byla zdrowa jakies 2 tygodnie. Nik jeszcze tydzien temu mial nawrot kaszlu, ale juz prawie-prawie mu przeszedl... Sama dopiero co wydobrzalam po zapaleniu zatok czy co to za cholerstwo bylo... A tu szykuje sie runda nr. fafnasty chorowania. :(

piątek, 22 stycznia 2016

Ach, te pierwsze razy...

Calkiem niedawno Asia pisala o pierwszych cukierkach zaniesionych do przedszkola przez jej corcie z okazji urodzin. To niesamowite ile tych pierwszych razow przezywaja male dzieci. A matki razem z nimi. ;)

Dzisiaj swoj kolejny pierwszy raz miala Bi, niestety znacznie mniej przyjemny. Nadszedl bowiem czas na zaleczenie pierwszego ubytku w zebie!

Brrr... Nie wiem jak Wy, ale ja nienawidze dentysty... Mimo, ze mam stalego lekarza, ktory dobrze wie, ze bez znieczulenia nie ma sie nawet zblizac do mojego uzebienia, to jednak przed kazda wizyta czuje stress i niechec... Bi jednak dotychczas dentyste uwielbiala, sama odliczala dni i dopytywala o kolejne wizyty. Coz, jest jednak pewna roznica miedzy wizyta kontrolna, a leczeniem... ;)

Nie wiem, ktora z nas zniosla dzisiejsza wizyte gorzej... Bi dostala znieczulenie, wiec pokusze sie o wniosek, ze nic jej nie bolalo. Nie mniej, "nie bolalo" nie znaczy, ze nic nie czula. I tu jest pies pogrzebany. Zaczelo sie juz po posmarowaniu dziasla zelem znieczulajacym. Dretwieje od niego jezyk i policzek i Bi juz wtedy miala mine dosc niewyrazna. Kiedy nastapilo wlasciwe uklucie znieczulajace, polala sie juz fontanna lez. Ktora juz sie nie zatrzymala az do konca zabiegu... :( Wczesniej dentystka pokazala jej wszystkie narzedzia, wyjasnila, ze tu psika powietrze, a tu woda, itd. Na nic sie to nie zdalo, przy kazdym kolejnym etapie leczenia, Bi wpadala w coraz gorsza histerie. Dentystka probowala ja uspokoic, asystentka probowala, ja rowniez... A Bi nadal wyla, latal jej podbrodek, w rezultacie dentystka musiala przerywac i cos, co powinno zajac moze z 10 minut, trwalo pol godziny... Katastrofa... A mnie oczywiscie strasznie trudno bylo patrzec na moje szlochajace, wijace sie na fotelu dziecko, wiedzac, ze nie moge chwycic jej pod pache i po prostu z tamtad wyniesc... A mialam wielka ochote... :/

Koniec koncow obie przezylysmy traume... Obawiam sie, ze Bi bedzie teraz urzadzac histerie nawet przed rutynowymi wizytami... A co gorsza, zrobili jej tez przeswietlenie i okazalo sie, ze ma dwa kolejne ubytki, schowane gleboko miedzy zebami! Czekaja nas wiec kolejne dwie przymusowe wizyty... Chyba bede musiala wyslac na nie M, bo sama osiwieje... ;)

Ech... Wiem co u nas zawinilo... Mamy fluorowana wode, Bi ma zabki myte przynajmniej raz dziennie (przyznaje, ze z porannym myciem bywa roznie, bo i tak nasze poranki odbywaja sie w biegu...), uzywamy nici, itd. Najgorsze sa jednak slodycze! M. ma do nich ogromna slabosc, a wiec zawsze sa obecne w domu i nie moge tego zwalczyc... Dziadek to samo - wiecznie przynosi cukierki badz lizaki. I nie, nie jestem straszna przeciwniczka slodyczy. Wszystko jest dla ludzi, tyle, ze w umiarze... A Bi tego umiaru miala najwyrazniej za malo... :/

Podsumowujac, Moje Drogie, dbajcie o zabki Waszych pociech! Dla tych, ktore jeszcze tego nie przezyly, gwarantuje, ze patrzenie na Wasze dziecko u dentysty, jest sto razy gorsze niz siedzenie (u nas - lezenie) na tym strasznym fotelu samemu. :D

sobota, 16 stycznia 2016

Mini poscik zdjeciowo - uzupelniajacy :D

Co byscie mialy lepszy obraz tego, o czym pisalam w piatek. ;)

Na pierwszy rzut, metamorfoza salonu. Tak sciana z telewizorem wygladala przed:







Na tym zdjeciu i tak nie wyglada to najgorzej. I naokolo jest posprzatane. Normalnie to panuje tam istny sajgon. ;)

A tak wyglada ta strona salonu teraz:






Duuuzo lepiej. A przy tym jasniej i przestronniej. :)

Teraz karuzela ze sklepu meblowego. Niestety, poniewaz byla w ruchu, zdjecia wyszly zamazane, a Nik w ogole nie mial zamiaru odwrocic sie w strone telefonu...










(Bi podczas kazdej przejazdzki zmieniala konika, natomiast Nik uparl sie na tego rozowego jeepa i jezdzil w nim za kazdym razem :p)

Nie jakas miniaturka, tylko pelnowymiarowa, zabytkowa karuzela. Cudo!

Co mi tu jeszcze zostalo... A! Snieg!

Ta-dam! Pierwszy (i mozliwe, ze ostatni) snieg w Potworkowie! :)


 (Majucha obwachiwala nowe zjawisko bardzo podejrzliwie :D)



Sniegu tyle co kot naplakal i dzis, po dwudniowym ociepleniu nie ma po nim sladu. A w prognozach cisza... :(

Zostaly jeszcze kwiatki od szefa:







A w bonusie piernikozerca przylapany na goracym uczynku:





Jesli spytac Nika czy mialby ochote na piernika z choinki, odmowi. Ale sam z siebie, podchodzi i nadgryza je, jeden po drugim. Nie wiem czy ostal sie choc jeden caly piernik! :D

Ale nawet sie nie zloszcze, bo jak pisalam po Swietach, w tym roku wyszly mi one tak okropne, ze ciesze sie, ze chociaz komus smakuja... ;)

Nooo... To teraz juz naprawde zycze milego weekendu! A wlasciwie milej niedzieli, bo w Polsce juz wieczor... ;)

piątek, 15 stycznia 2016

Uwaga, zrzedze!

No, zrzedze. Nie da sie inaczej, kiedy lepetyna rypie, oczy lzawia, a z nosa kapie. Konkretnie to z jednej dziurki. Kapu kap, kapu kap... :/

Poza tym obiecalam Noelce, ze pomarudzimy sobie razem, wiec slowa dotrzymuje! ;)

No wiec tak. Jestem chora. Dobra, chora to moze za mocne slowo. Przeziebiona jestem, z naciskiem na zatoki. ;) Dzieciaki zaczely smarkac w sobote, M. dolaczyl w niedziele. Teraz cala trojka dochodzi juz pomalu do siebie, za to przyszla moja kolej... Uparcie usiluje leczyc sie domowymi sposobami, ale chyba pekne i wezme jakies prochy. Uparcie jestem tez w pracy i to wlasnie jest chyba najgorsze, bo patrzalki lzawia mi od ekranu komputera... Ale w poniedzialek przedszkole znow jest zamkniete (Martin Luther Kind Jr. Day...), wiec bede musiala wziac dzien urlopu. A w nastepny piatek ide z Bi do dentysty, wiec znow pol dnia wolnego potrzebuje... W efekcie siedze w pracy, chociaz wolalabym walnac sie na kanape i przespac dzien. Taaa, juz to widze. Toz mam jeszcze siersciucha. Maya widzac pancie w domu, nie odpuscilaby na bank, przychodzila obwachiwac, tracac zimnym nosem, domagac sie wypuszczania na dwor, itd. ;)

Ten dentysta Bi to zrodlo kolejnej frustracji. Tuz przed Swietami, podczas mycia zauwazylam "cos" przy jednym z trzonowcow. Wygladalo "to" na tyle niejednoznacznie, ze najpierw myslalam, ze cos jej utknelo miedzy zebami. Dopiero po kilku dniach M. poswiecil jej do paszczy latarka. ;) I sprawa stala sie jasna - ubytek! No szlag! Dziecko 4.5 roku, zeby ma myte regularnie, uzywamy nici, w maju miala fluoryzacje, a tu dziura! Zadzwonilam czym predzej do dentysty, ze dziecko ma ubytek w zebie. Umowili mnie na Sylwestra i chociaz wkurzylam sie, bo wolalam pojechac na zakupy i posprzatac chalupe na Nowy Rok, to no coz, zeby dziecka waznejsze. Ucieszylam sie nawet, ze to dzien wolny i nie musze dodatkowo zwalniac sie z pracy. O ja naiwna!!! Pojechalam, jakis dyzurny dentysta obejrzal uzebienie Bi, oznajmil, ze tak, to zdecydowanie ubytek (bo ku*wa, ja tego nie wiedzialam!) i polecil umowic sie na leczenie. W tym momencie przyznaje, ze zdebialam. Sadzilam, ze pojade, zeba wylecza i bedzie po sprawie. To ja marnuje polowe ranka, kiedy mialabym ciekawsze rzeczy do zrobienia niz ciagac sie po dentystach, a oni mi wykrecaja taki numer?! Jesli nie wiadomo o co chodzi, na bank chodzi o kase. Dzieki dla mnie bezowocnej wizycie, oni skasuja z ubezpieczenia gruba kase za "konsultacje"! :/

Taki sam numer wykrecila mi przychodnia ginekologiczna na poczatku ciazy z Bi. Zadzwonilam po pozytywnym tescie, ze wyglada na to, ze jestem w ciazy i chcialam umowic sie na wizyte. Ja mialam na mysli usg, tymczasem pojechalam do przychodni, pielegniarka kazala nasikac mi do kubeczka, po czym przy mnie zrobila test ciazowy, pogratulowala i polecila umowic sie na pierwsza wizyte! Pamietam, ze prawie z placzem z tamtad wyszlam, bo pierwsza ciaza, w dodatku dlugo wyczekana, cala bylam poddenerwowana czy napewno wszystko ok, itd.
Kiedy zaszlam z Nikiem, umawiajac sie powiedzialam twardo, ze JESTEM w ciazy, zeby nikt nie poddal tego w watpliwosc. Czlowiek uczy sie na bledach. ;) Nastepnym razem dzwoniac do dentysty, tez powiem glosno i wyraznie, ze chce umowic sie na LECZENIE, a nie poogladanie zabkow, bo od tego sa polroczne wizyty kontrolne... :/

Ale wracajac do mojej "choroby", bo odbilam od brzegu tak, ze ladu nie widac. :D

Na noc zapodalam sobie obrzydliwy specyfik w postaci goracego mleka z czosnkiem i miodem. Bleee, ohyda! W dodatku jakas godzine pozniej obudzilam sie z czosnkowa zgaga i to taka, ze musialam usiasc, bo zbieralo mi sie na wymioty! Bajka, po prostu! ;)

Nastepnie obudzilam sie z gardlem na wior wyschnietym oraz suchym, drapiacym kaszlem. Po kilku minutach prob odkaszlniecia, poddalam sie i pomaszerowalam do kuchni napic sie wody. Na zegarku byla 12:57. I wtedy sie zaczelo! Wybilam sie kompletnie ze snu. Co juz ukladalam sie wygodniej, zaczynalo mi przytykac nos albo kapac z lewej dziurki. Wstawalam wiec do lazienki, zeby sie wysmarkac, a tam oczywiscie pecherz (dopiero co oprozniony) szeptal, ze jednak odczuwa nadmiar cieczy. ;) Wracalam do lozka jeszcze bardziej rozbudzona i wkurzona. Po bodajze 3 takich wyprawach, poszlam po rozum do glowy i zabralam chusteczki ze soba do sypialni. Troche lepiej, ale na lezaca ciezko wydmuchac porzadnie nos, wiec i tak musialam siadac na lozku i dalej sie rozbudzac... W koncu stwierdzilam, ze lezac na plasko ciagle bedzie mnie przytykac, wstalam wiec koleeejny raz i pomaszerowalam do drugiego pokoju po dodatkowa poduszke. :) Ostatni raz sprawdzilam godzine o 2:15 nad ranem. O ktorej w koncu zasnelam, nie mam pojecia... W kazdym razie wtedy spalam juz jak kamien. Po przebudzeniu ze zdziwieniem odkrylam, ze spi  z nami Nik (oraz nieodlaczny Prosiaczek), ale kiedy przyszedl i wgramolil sie do naszego wyrka, nie mam pojecia. :D

Ja wiem, ze ludzie maja powazniejsze problemy i od przeziebienia jeszcze nikt nie umarl, ale musialam sobie troche pomarudzic. Chyba wybaczycie, co? ;)

W nagrode za przeczytanie moich smetow, dodam cos przyjemniejszego.

Juz od dluzszego czasu zastanawilismy sie co zrobic, zeby zaprowadzic w salonie nieco wiecej porzadku. A wlasciwie w jednej jego czesci. Stal tam bowiem stary stolik pod telewizor, porzucony odkad tv dla wlasnego bezpieczenstwa wyladowalo na scianie. Stolik ten szybko stal sie dla Potworkow dodatkowa polka dla trzymania zabawek, kolorowanek, blokow, mazakow, kredek i kto wie czego jeszcze. Zadna proba poukladania tego wszystkiego w jako takim porzadku sie nie powiodla. Po paru godzinach wszystko wracalo do stanu wyjsciowego. Jak zreszta zawsze w naszym domu po odgruzowaniu. ;)

Wiem, ze dom, w ktorym sa male dzieci, rzadzi sie wlasnymi prawami. Normalnie nie przeszkadzaja mi az tak zabawki walajace sie w kazdym kacie (i w przejsciu rowniez). Ten stolik jednakze doprowadzal mnie do szewskiej pasji dlatego wlasnie, ze tworzyl taki malowniczy kogel - mogel, a kazda proba znalezienia tam konkretnej rzeczy konczyla sie na zjechaniu polowy szpargalow na podloge.

I tak, pewnej pieknej soboty nie tak dawno temu, dyskutowalismy na temat remontu lazienki, ktory zaplanowalismy na lato. Zostalo jeszcze duuuzo czasu, to prawda, ale milo jest tak tworzyc wizje kafelkow, koloru scian, itd. :) Traf jednak chcial, ze siedzac przy stole w jadalni, mielismy widok idealnie na wyzej wymieniony burdel na szafce. Jakos tak od slowa do slowa stanelo na tym, ze oboje chcielibysmy cos zrobic z ta sciana. Meble, oprocz tego, ze sa malo praktyczne i podatne na balagan, tez nam sie juz solidnie "opatrzyly". Kupilismy je niemal 7 lat temu, zaraz po otrzymaniu kluczy do domu. Wtedy ich kawowy (na zdjeciach i tak wyglada jak czarny) kolor wpasowal sie w ciemne, skorzane kanapy. Teraz naroznik jest znacznie jasniejszy i ogolnie fajnie byloby ten kat tez rozjasnic. Jak to z M. bywa, szybko pomysl podchwycil i mimo moich protestow (ale tak od razu, teraz, zaraz, natychmiast?!) zaczal planowac wypad do meblowego.

No to pojechalismy i bardzo szybko znalezlismy szafke, w ktorej oboje (a to naprawde sukces) sie zakochalismy! Komodka co prawda byla w dziale "sypialnianym", ale idealnie wpasowala sie w moja wizje sciany pod telewizorem. Jest troche nietypowa, ale solidna, drewniana, a co wazne, jej cena tez z nog nie zwalila.

Ale zaczekajcie, to nie koniec! W tym stylu w sklepie byl caly zestaw mebli, lacznie z lozkiem. To ostatnie akurat zupelnie nam sie nie spodobalo, zreszta dopiero co przeciez wymienilismy nasze malzenskie loze. Poprosilismy za to jeszcze o mniejsza szafeczke do jednego z kacikow salonu oraz... zachwycilismy sie stolem jadalnym oraz krzeslami w tym samym stylu! Jak sie rozpedzilismy, tak wpisalismy na liste zakupow rowniez komplet jadalny. Zreszta, nasza jadalnia jest z jednej strony calkowicie otwarta na salon, wiec pasujace meble maja sporo sensu. Nasz zapal zostal nieco oslabiony, kiedy okazalo sie komoda owszem, jest, natomiast na cala reszte trzeba czekac do... 5 (PIECIU!) miesiecy! Panstwo L. jednak byli solidnie napaleni, wiec z bolem serca, ale zdecydowalismy sie poczekac...

Narazie mamy wiec tylko szafke i z miejsca zachwycilam sie zmiana wygladu sciany z telewizorem. Najlepsze jednak, ze komoda jest zbyt wysoka, zeby dzieciaki zawalily ja swoimi duperelkami. Witamy porzadek! I zegnamy kochane pieniazki z konta. Jak sie mozecie domyslic, mimo ze komoda miala cene dosc przystepna, to komoda  + szafeczka + stol + krzesla, solidnie dal nam po kieszeni. W dodatku okazalo sie, ze w zestawie jadalnym byly tylko 4 krzesla, a my wolelibysmy chociaz 6. Coz, kazde dodatkowe krzeselko kosztuje i to slooonooo...

Mamy wiec nowa komode w salonie i piekna narazie-wizje, jak za kilka miesiecy bedzie wygladac nasza jadalnia. ;) Mamy tez ubytek na koncie. Za to remont lazienki stoi pod znakiem zapytania... Prawdopodobnie nie bedzie na niego kasy. :( Trudno, jak to mowia, co sie odwlecze, to nie uciecze. Lazienka jest funkcjonalna i schludna, nawet jesli dosc brzydka... Wytrzymamy jeszcze kolejny rok - dwa. ;) Albo i trzy, bo w miedzyczasie moze nas najsc na nowe meble w pokoju dzieciecym. ;)

Tak jak pisalam w noworocznym poscie, jakies tam plany na 2016 sa, ale juz sam poczatek roku pokazal, ze plany planami, a zycie (i spontan) swoje. :D

Wroce na chwile do zakupow w sklepie meblowym. Musze przyznac, ze w porownaniu ze sklepem gdzie kupilismy naroznik, a ktory byl bardzo formalny i mialam wrazenie, przeznaczony dla bogatych sztywniakow, ten, w ktorym wyladowalismy tym razem, bardzo nastawiony byl na rodziny. Nie tylko mieli ogromny dzial mebli dzieciecych, nie tylko mieli wozki - auta, ktorymi dzieciaki mozna bylo wozic po calym sklepie, nie tylko byl tam sklepik z lodami oraz goraca czekolada, ale mieli nawet... karuzele! Piekna, zabytkowa karuzele, a oplata za przejazdzki zbierana byla na zasadzie dotacji na utrzymanie tej atrakcji. Az glupio nam bylo, bo nie mielismy przy sobie gotowki, a Potworki oczywiscie nie odpuscily, musialy sie przejechac. I to nie raz. ;) W koncu M. sam zalatwial wszystkie formalnosci i zamowienia mebli, a ja kwitlam przy karuzeli, podczas kiedy Potwory zaliczaly jedna przejazdzke po drugiej. ;)

Teraz zostalo juz tylko czekac na dostarczenie reszty mebli. Jak przyjda, to sie pochwale. A tymczasem Potworniccy co kilka dni pytaja kiedy znow beda mogli pojezdzic na karuzeli. ;)

Tymczasem, w miniony wtorek spadl nam pierwszy "prawdziwy" snieg! Prawdziwy w sensie, ze nie byl mokra, rozciapana breja, tylko prawdziwym sniegiem. Szkoda, ze spadlo go tylko na tyle, zeby przykryc nieco trawe. :( Rzucilam sie z telefonem, zeby pstryknac dzieciakom forki na tle bieli, bo niewiadomo czy to nie pierwszy i ostatni opad sniegu w tym roku. Szkoda, ze byl juz wieczor i szarowka... :/ Sniegu bylo tyle co kot naplakal, ale Potworki porwaly za lopaty i zabraly sie za odsniezanie podjazdu. :D Tatus docenil ich wysilki, mamusia tylko sie wkurzala bo miala na nogach jesienne botki (nie uwierzylam w prognoze pogody), wiec stala przestepujac z jednej skostnialej nogi na druga i marzyla, zeby zagonic Potwory do cieplego domku. ;)

A na koniec, skoro juz pisze i niewiadomo kiedy znow siade do posta, pochwale sie, ze dostalam kwiatki od jednego z szefow z okazji 10-lecia w pracy (mija w sobote). Drugi szef podarowal mi bon do restauracji. Nie powiem, poczulam sie doceniona i az sie zawstydzilam, bo czasem tak sie obijam, ze wstyd. ;)

No i powiedzcie mi, jak to jest, ze pisze o codziennych pierdolach, nie wtracam zadnych cytatow ani glebszych przemyslen, a zawsze wychodza mi tasiemce? To chyba jakis wrodzony talent, zgodzisz sie Iwosiu? :D

W tym poscie z zalozenia mialy pojawic sie zdjecia, ale nie mialam kiedy wgrac ich i pomniejszyc. Obiecuje wiec, ze nastepny post bedzie uzupelnieniem i bedzie krotki, ale za to zdjeciowy. Moze nawet uda mi sie go sklecic w weekend, jesli meza wywieje mi na silownie. :)

piątek, 8 stycznia 2016

Z serii: W tym domu sie gada + bonus chwalipiety

Jakos mi najczesciej pogaduchy Potwornickich pasuja w piatki, zauwazylyscie? Chyba podswiadomie chce zostawic troche humoru na weekend. Przynajmniej Wam, bo ja sama dzis mam nastroj calkiem-calkiem, nawet pomimo tego, ze Nik o 1:40 w nocy probowal przylaczyc sie do nas w malzenskim lozu. Kiedy uslyszal stanowcze NIE, urzadzil wrzaski polaczone z tupaniem nogami, czym obudzil siostre, ktora z kolei musiala isc siusiu, ale potrzebowala do tego towarzystwa rodzica. Nik natomiast strzelil focha ("Nie bendem lezal! Nie bendem sie psyklywac!") i siedzial w kacie lozeczka obrazony na caly swiat. ;) Po takiej pobudce, zupelnie wytracona ze snu, nie moglam zasnac przez jakas godzine. Przewalalam sie z boku na bok nie mogac znalezc wygodnej pozycji, raz mi bylo goraco, za chwile zimno, itd. Rano ledwie sie w lustrze poznalam, takie mialam zapuchniete oczy! Ale to nic, dziewczyny! Dzis jest piatek, wiec przede mna dwa dni, kiedy bede miala okazje odespac (nooo, przynajmniej taka mam nadzieje)! Poza tym, za soba mam juz wczorajszy audyt, ktory w dodatku poszedl bardzo dobrze! A dzis w pracy "pizza party", zeby powitac dwie nowe laborantki. A ja uwielbiam pizze, nawet pomimo tego, ze od pomidorowego sosu mam potem straszna zgage. ;)

Teraz cos dla Was:


W ktoras niedziele, mama miala dzien zapominalca. Najpierw zapomniala plecaka z dodatkowa odzieza w razie "wypadku" Nika (na szczescie okazala sie niepotrzebna, ale matka panikowala), potem zas zostawila ten sam plecak w kosciele i musiala sie po niego wrocic (dobrze, ze jeszcze z parkingu nie wyjechalismy...). Nastepnie okazalo sie, ze pakujac go zapomniala zabrac dzieciom kubkow z piciem (oczywiscie zauwazyla to w momencie, kiedy Potwory darly sie, ze wlasnie w tej chwili konaja z pragnienia). Na koniec zapomniala w sklepie kupic natki pietruchy...
Po powrocie do domu, matka zali sie mezowi, ze to zdecydowanie nie jest jej dzien oraz dziwne iz glowy nie zapomniala!

Kilka godzin pozniej. Bi i Nik bawia sie w dom. Nikowi wypadla rola mamy. W ktoryms momencie slychac:

"To nie moj dzien, mama zapomniala jedzonka i picia i... piwa..."

Piwa na mojej liscie nie bylo, w ogole w naszym domu piwa pije sie niewiele, wiec nie mam pojecia skad mu sie skojarzylo. ;)


***

Wigilia. Ciotka M. drazni sie z Bi mowiac, ze nie ma sniegu, wiec Mikolaj chyba nie dojedzie. Bi jednak niezbyt sie przejmuje (wolne zarty, Mikolaj mialby nie przywiezc prezentow?!) i szybko podsuwa rozwiazanie:

"Dojedzie! Wsiadzie na renifera i zrobi tak (tu nastapil gest trzepniecia lejcami)!"

Z braku sniegu, w tym roku Mikolaj przyjechal na oklep. ;)


***

"Gagi" koscielne. Nie moge sie nadziwic, ze dzieci, ktore od malego sa regularnie na mszy, nadal wszystkiemu sie dziwuja i wszystko je ciekawi. ;)

Nik na widok ksiedza w bialej szacie:
"Zobac mama, bialy pan!"

Kiedy organy zaczynaja grac pierwszy hymn, syn moj rozdziera paszcze:
"Piosienkaaaaa!!!"

Dobrze, ze organy juz dawaly na calego i tylko starsza para za nami parsknela smiechem. ;)

Nik wspina sie po mnie, wykrecajac sie i wiercac:
"Chcem zobacyc ksiondza!"

Bi, wrociwszy z tata do lawki po komunii:
"Mama, a ty dostalas chipsa?"


***

Wrocmy na chwile do wieczoru po-wigilijnego:

Nik: "Ale fajne byly te ulodziny!"
Bi (pokazujac na nasza Stajenke): "A to byly urodziny tego bejbusia?"

Tiaaa, jeszcze sporo edukacji chrzescijanskiej przed nami. ;)


***

Podczas wieczornego paciorka, ktory "prowadzi" tata, a przy ktorym jestem raczej niemym obserwatorem, Nik odwraca sie i komenderuje:

"Mama! Ty tez mow!"


***

Rankiem podczas przerwy swiatecznej, matka probuje wymknac sie rano do pracy, nie budzac reszty domownikow. Niestety, na sam koniec zostala przydybana przez syna, ktory nadal nie wyrosl ze wstawania przed switem.

Nik: "A gdzie kakauko?"
Mama: "Jeszcze nie zrobilam, bo spaliscie i nie chcialam, zeby wystyglo"
Nik (zdegustowany): "Mama, ty jedz jus sobie do placy..."


***

Sylwester. Tym razem oboje z M. mamy wolne. Ciemno w domu, wszyscy jeszcze dosypiamy. Nik wstaje z lozka, po czym rusza w strone kuchni oznajmiajac:
"Idem zobacyc cy jest kakauko.".

Bo kakauko przeciez robia domowe elfy. :)


***

Inspiracje "Tomkowe" jeszcze dlugo beda sie u nas pojawiac. Kokusiowi rozpadla sie misterna wieza z zabawek i zakrzyknal:
"Niech to zdezak!"


***

Uwielbiam dzieciece przekrecenia. :)

Nik (glaszczac Maye): "Ja jom chcialem poscensliwic!"

Bi: "Sluchajcie mnie odwaznie!"

W koncu dotarla do nas swiateczna paczka od cioci z Polski. Nik dostal miedzy innymi maskotke - rysia. Wpycha go sobie pod bluzke, uparcie twierdzac: "Lubim mojego ryza." 


***

Na koniec hit ostatniego tygodnia.

Jestem w kuchni. Z salonu dobiegaja mnie pomieszane krzyki i spiewy dzieci, glos M., jakies telewizyjne odglosy, czyli ogolna kakofonia. Nagle maz zaczyna mnie goraczkowo nawolywac z szokiem w glosie:
"Posluchaj no, co on spiewa! Co ta pani (w domysle opiekunka) im puszcza?! Kokus, zaspiewaj mamie ta piosenke, co mi."
Nik spiewa, a ja nie bardzo rozumiejac o co mu chodzi, wzruszam ramionami, ze nie slysze nic podejrzanego.

M. (wielce oburzony): "Nie slyszysz?! On spiewa: whiskey my friend!"

Hehehehe. Chcecie wiedziec, co spiewal Nik?

"Rescue my friend!" (piosenka z bajki o Diego, pewnie go znacie, kumpel wkurzajacej Dory ;p)

Dla usprawiedliwienia M., Nik nie wymawia jeszcze "R", wiec w jego ustach rescue brzmialo cos jak "ueskiu", ale i tak stwierdzam, ze glodnemu chleb na mysli, a tata slyszy to, co chce slyszec. :D


***

Zdjecie - swiezynka z wczoraj. Tak siostra "zalatwila" brata:



Trzeba przyznac, ze Bi miala dobre intencje, o ktore zreszta bym jej nie podejrzewala. ;) Zrobila w przedszkolu dwie maski - jedna dla siebie, a druga specjalnie dla brata. Wzruszyla mnie tym niesamowicie. :) Na nieszczescie, pani z tylu napisala "Dla mojej mamy (mialo byc "brata", ale gdzies komunikacja zawiodla :D)". I ten wlasnie napis odcisnal na kokusiowej buzi slady z mazaka! Probowalam zestrzec sciereczkami. Probowalam nawet plynu do demakijazu. Ani drgnie, a na zywo slady sa znacznie ciemniejsze i wyrazniejsze. Wstyd sie z dzieckiem pokazac w miejscu publicznym. :/
No nic, zejdzie z czasem. Moglo byc w koncu gorzej. Mogl to byc czarny, niezmywalny marker. :)

A na koniec moje chwalipiectwo. Po powrocie do pracy po przerwie noworocznej, na moim biurku znalazlam to:



Teraz juz dumnie wisi na scianie. ;)

Do przeczytania po weekendzie!

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Czas zainaugurowac Nowy Rok na blogu

Jak tam Dziewczyny?! Jak po przerwie swiatecznej?!

Przyznam sie Wam, ze jak od kilku dni juz po cichutku odliczalam czas do powrotu normalnej codziennej rutyny, ucieczki od uroku moich dzieci (oraz meza, chociaz w zyciu nie opisalabym go jako "uroczego";p) na te kilka godzin dziennie, tak dzis rano straaasznie ciezko mi sie wstawalo... ;) Tym bardziej, ze na cale DWA dni nawiedzil nas mroz, wiec Potworki trzeba bylo ubrac na cebulke, w rajstopki pod spodnie, podkoszulki, kozaki, grube czapy, szaliki oraz rekawiczki. Przy tym oczywiscie nie obylo sie bez jekow, ze czapka nie taka, kozaki cisna (numer za duze, tiaaa...), a dlaczego taka gruba kurtka, itd. ;)

Na mysl o ilosci pracy tez mi sie srednio robilo (szczegolnie, ze chyba nie pisalam, ze grudniowy audyt zostal przeniesiony na ten czwartek), ale okazalo sie, ze nie tylko ja mentalnie mam jeszcze wolne. Niektorzy autentycznie "nie widzieli sie" dzis w pracy i tak, nie ma kolegi z biura oraz szefa, wiec troche sie moge poobijac. A przynajmniej sklecic posta na bloga bez stresu. ;)

Jak po Sylwestrze? Ze swojej strony, witalam Nowy Rok w cieplym szlafroczku oraz rownie cieplych kapciach, siedzac na kanapie, ogladajac poraz fafnasty Wladce Pierscieni i popijajac herbatke rumiankowa. Kilka lat temu zalamywala mnie taka perspektywa, ale w tym roku bylam zupelnie zadowolona. Nawet szampana nie kupilismy, bo zadne z nas go nie lubi. Mialam zamienic go na winko, ale koniec koncow ruszenie sie z kanapy zeby otworzyc butelke kosztowalo mnie zbyt duzo wysilku i stwierdzilam, ze letni rumianek tez sie nada. :D Spac poszlismy w koncu "dopiero" o 1 w nocy (niesamowite ile razy mozna ogladac niektore filmy, a w koncu i tak cie wciagna! :D), a bezlitosne Potwory juz o 6:30 rano wskoczyly nam na lozko jeczac o kakauko... ;) Pierwszy dzien nowego roku witalismy wiec ziewajac i z ciezkimi glowami, pomimo Sylwestra calkowicie bezalkoholowego. ;)

Poza powrotem do rutyny (ktora za jakis tydzien pewnie ponownie nazwe kieratem), czekam tez na powrot normalnych posilkow. Pysznosci swiateczne dojadalam jeszcze dobrych kilka dni po Bozym Narodzeniu. Ale jak dojadalam! Wlasciwie nawet nie bedac glodna, tylko poczulam troche miejsca w zoladku, juz nakladalam sobie, a to salatki (ciezkiej, majonezowej), a to kutii, a to jakiejs rybki (w ciezkim, kremowym sosie, a jak). A na kolacje naprzemiennie sernik i makowiec. :) Na Nowy Rok zas machnelam kolejne ciasto, mimo, ze po lodowce "wala" mi sie jeszcze resztka makowca. :) W rezulatacie nadal czuje sie przejedzona i ociezala. Ale dziwnym trafem nadal odczuwam glod. Ciesze sie wiec na troche normalniejsze, a przynajmniej regularne posilki. ;)

Na wielu blogach widze plany i postanowienia noworoczne. No coz, w tym temacie przedstawiam Wam obrazek skradziny z Fejsa:


Troche mocniejszy niz bym chciala i nie do konca w moim stylu, ale nie moglam znalezc nic lagodniejszego. To znaczy znalazlam - u Giny, ale przeciez nie bede zgapiac. ;) A ten bardzo dobrze oddaje moj stosunek do noworocznych postanowien. ;) Oczywiscie dotyczy tylko moich wlasnych, Wy Kochane postanawiajcie sobie do woli. ;)

Podsumowujac, postanowien u mnie NIET, znajdzie sie za to kilka planow (ale wiadomo jak to z planami bywa), kilka mniejszych czy wiekszych marzen, a wiec:

Witamy w 2016! :)