Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 24 listopada 2015

A co tak poza tym?

Mocno ostatnio bloga zanidbalam. Wlasciwie "niemal porzucilam" byloby wlasciwszym okresleniem. ;) Wypadaloby nadrobic nieco i napisac co ogolnie slychac w Potworkowie. Dawno juz nie serwowalam Wam jednego z moich slynnych tasiemcow. :D

Zartuje, postaram sie strescic, z naciskiem na postaram. Nie chce mi sie jednak myslec o jakiejs logicznej chronologii, wiec bedzie troche chaotycznie. ;)

Po pierwsze, mamy nowe lozko! Nie, nie to, ktore poczatkowo zamowilismy. Zamowienie tamtego zostalo anulowane i to przez sprzedawce, nie nas. I to po odczekaniu 3 tygodni, ktore potrzebowal na zrealizowanie zamowienia, pamietacie? Buc jeden! :(
Trudno, po dlugich debatach i kreceniu nosem, znalezlismy inne, ktore mniej wiecej pasuje do pokoju stylem (szukalismy czegos lekkiego i nowoczesnego, a nie amerykanskiego, gigantycznego i rownie topornego loza z kolumnami oraz baldachimem. :D) Czegos, co wejdzie do naszej niewielkiej sypialni i jej calkowicie nie zdominuje. Chyba sie udalo, chociaz lozko jest bardzo proste, zwyczajne i nie do konca takie "wymarzone". Poza tym jest biale, a reszte mebli mamy z naturalnego drewna, ale co tam. I tak ten "sosnowy" kolor troche nam sie juz opatrzyl. Przemalujemy stoliki oraz komody i bedzie git. :)

Tak jak planowalismy, lozko kupilismy o "rozmiar" wieksze od starego. Zafundowalismy tez sobie nowy materac. Zreszta stary i tak kwalifikowal sie do wymiany. To byl jeszcze moj panienski zakup, mial 12 lat i byl strasznie ugnieciony i odksztalcony w miejscach, na ktorych spalismy. Podobno materace powinno sie wymieniac co okolo 10 lat, wiec wstrzelilismy sie niemal idealnie. Nowy... Coz, zawsze wydawalo mi sie, ze lubie twarde materace, ale z tym chyba lekko przesadzilismy. Kiedy sie klade, mam wrazenie, ze spie na desce. Oczywiscie az tak zle nie jest, ale materac naprawde ugina sie pode mna tylko w niewielkim stopniu. :)
Za kazdym razem kiedy wchodze w dzien do sypialni, nowe lozko "patrzy" na mnie tak zachecajaco, ze marze, zeby sie juz polozyc spac. Tez tak macie? ;) Tyle, ze to chyba bardziej rezultat zwyklego lenistwa, niz niesamowitej wygody. :) Nie mniej jednak, mamy teraz tyle miejsca, ze w nocy zupelnie sie nie dotykamy, gdzie wczesniej co chwila stukalismy sie kolanami. I nawet kiedy w niedziele rano oba Potwory wepchaly sie do malzenskiego loza, dla wszystkich starczylo miejsca. :)

W zeszly czwartek mialam u Bi w przedszkolu "wywiadowke". Dziwna sprawa, wywiadowka juz w przedszkolu, ale poniewaz rozmijam sie z nauczycielka Starszej, wiec bylo mi to bardzo na reke. Dowiedzialam sie, ze Bi zrobila od poczatku roku niesamowity postep. Dogaduje sie po angielsku z dziecmi oraz paniami, bawi z innymi dziewczynkami (chlopcow unika, ale to calkiem normalne w tym wieku), od czasu do czasu urzadza placze, bo jest osobka dosc emocjonalna, ale juz bez ekstremalnych histerii. Jest tez (i tu parsknelam) uparta, chociaz poprawnosc polityczna nakazuje paniom okreslac ja jako "self - directed". Nie mam pojecia jak to przetlumaczyc. :D
W kazdym razie wiekszosc zadan Bi wykonuje na poziomie swoich amerykanskich kolegow. Jest podobno bardzo dobra w zagadnieniach matematycznych. To zdecydowanie nie po matce. :D Ale uwaga! Bi nie dodaje, ani nie odejmuje. Zagadnienia matematyczne w tym wieku to zadania w stylu sortowania, sekwencji, ustawiania przedmiotow od najmniejszego do najwiekszego itd. ;) Jeszcze spokojnie moze wiec wyjsc z niej matematyczne beztalencie, po mamusi. :D Mala motoryke ma rozwinieta na poziomie niemal zerowki, co mnie nie dziwi, bo spedza cale godziny rysujac, odrysowujac i kolorujac. Jedyne z czym ma problem, to podawanie przykladow wyrazow zaczynajacych sie na okreslona litere, ale tu klania sie nadal ograniczone angielskie slownictwo. Nadrobi, w koncu do przedszkola chodzi dopiero niecale 3 miesiace. :)

W czwartek Swieto Dziekczynienia, a jutro w przedszkolu Harvest Lunch. Zobowiazalam sie, ze przyjde i obiecalam upiec dyniowe muffinki. I teraz zaluje. Jakos mi entuzjazm opadl i nie chce mi sie ani dzisiaj piec, ani brac udzialu w lunch'u. M. zdziwiony pyta co ja sie tak angazuje w zycie przedszkolne. Szczerze to sama nie wiem, ale zaangazowanie pomalu mnie opuszcza. Zimno jest, a jak jest zimno, to nic mi sie nie chce. ;) Slowo sie jednak rzeklo i juz wczoraj zaczelam przygotowania, bowiem umknelo mojej pamieci, ze trzy posiadane przeze mnie dynie nadal stoja sobie na frontowych schodkach w nienaruszonym stanie. A do muffinek potrzebne mi sa one w formie musu. :) Co bylo robic, wzielam mniejsza (majac nadzieje, ze skorka bedzie delikatniejsza) i zabralam sie do obierania. I juz teraz pamietam dlaczego w zeszlym roku tak sie na ta czynnosc napsioczylam. Ku**a, nienawidze obierac dyni! Jeszcze dzis boli mnie prawa reka! Zreszta, jestem durna, bo gdybym zabrala sie za to wczesniej, zamiast obierac i gotowac, upieklabym dynie w piekarniku i potem elegancko zeskrobala miazsz ze skorki. Madry Polak po szkodzie. :(

W kazdym razie dynia ugotowana, dzis tylko ja zblenduje i moge sie zabierac za pieczenie. Za rada nauczycielki maja to byc muffiny miniaturowe. Na poczatku sceptycznie podeszlam do tego pomyslu, glownie dlatego, ze nie mialam odpowiedniej blaszki. A na jedna okazje szkoda mi bylo jej kupowac. Potem jednak stwierdzilam, ze te kilkanascie $ to nie fortuna, a wyjdzie wiecej babeczek. Na probe upieklam w sobote miniaturowe muffiny bananowo - maslankowe i okazuje sie, ze ich niewielki rozmiar ma jedna zalete. Nie wiem jak Wasze pociechy, ale moje Potworki, chociaz ochoczo rzucaja sie na babeczki, zazwyczaj zjadaja tylko ich czubek, a reszte tylko dziubia, albo po prostu zostawiaja. I siegaja po nastepna. ;) A te malenkie muffinki, wpychaja sobie od razu cale do buzi i w rezultacie zjadaja w calosci! :) Nic sie nie marnuje, a jak jeszcze da sie w nich przemycic jakies zdrowsze skladniki, to w ogole rewelacja! Nastepne bede chciala sprobowac marchewkowe. Taka szybsza alternatywa dla ciasta marchewkowego. I nic to, ze ja, aby poczuc smak, musze zjesc tych mini muffinek 5 naraz. ;)

Jak to w Hameryce bywa, nastroj bozonarodzeniowy atakuje mnie ze wszystkich stron juz od okolo 2 tygodni. W kafejkach swiateczne kubki. "Rockin' around the Christmas tree" grane w niemal kazdym sklepie. O calych alejkach ozdob, bombek oraz choinek juz nie wspomne. Jedna z radiostacji juz od piatku nadaje wylacznie bozonarodzeniowa muzyke. Szal! :) Spora grupa ludzi z pracy planuje ubrac choinki w nadchodzacy weekend. Jedna z dziewczyn postawila ja juz w miniony. ;) Ja planuje tylko zawiesic swiatelka na plocie, wykorzystujac ostatki cieplejszej pogody. Nie ma nic gorszego niz rozplatywanie sznurka z zaroweczkami, kiedy rece ci kostnieja, a buty przymarzaja do chodnika. ;)

Wiesci z frontu nikowo - pieluchowego. W koncu poczynilismy widoczny postep. Nik wola na kupsko rowniez u opiekunki. Poza tym na krotsze wypady z domu zabieramy go bez pieluchy. Ostatnio wyjscie przeciagnelo nam sie do niemal 3 godzin i wytrzymal! Moge wiec z duma powiedziec, ze z nocnikowaniem (w dzien, bo po nocy pieluchomajty nadal ma po kolana :D) wyrobilismy sie przed 3 urodzinami. Zeby bylo lepiej, od kilku dni na siusianie Nik domaga sie sadzania na kibelek, a nie nocnik. Jeszcze niech opanuje kupe do kibelka i pozegnamy nocnik na zawsze. ;)
Dla rownowagi, zeby rodzice zbytnio sobie nie gratulowali, kiedy w sobote odwiedzilismy znajomych, Nik najpierw zlal sie w majtki, a nastepnie, raptem 10 minut po tym jak go przebralam, strzelil w gacie kloca. ;) Nie mam pojecia co to za zacmienie mu sie wlaczylo. Pomyslalabym, ze sie zabawil i zapomnial, ale co chwila pytalam czy nie musi na nocnik, a poza tym zeby sie zalatwic stawal w bezruchu, czyli czul, ze "robi". Ale poniewaz to jednorazowy wybryk, w dodatku w obcym miejscu, udam, ze sie nie liczy. :)

A tak w ogole dociera do Was, ze rowno za miesiac Wigilia? Ja tradycyjnie jestem w szoku, ze juz prawie grudzien. Teraz w ogole czas mi poleci ekspresowo, bo pojutrze Indyk, za tydzien w sobote mam egzamin cos-jak-zawodowy, niecaly tydzien pozniej sa urodziny Nika, a potem to juz jedna noga bedziemy w Bozym Narodzeniu. :D

PS. Zapomnialam wgrac ostatnich zdjec... Moze wieczorem dorzuce. ;)

piątek, 20 listopada 2015

Raz, dwa, trzy, proba mikrofonu...

Jak juz zdecydowalam sie cos napisac, okazuje sie, ze blogger sie na mnie obrazil i pokazuje w Waszych listach, ze najnowszy post byl dwa dni temu. ;)

No wiec sprostowanie. Nowy post wrzucilam jakas godzine temu i znajdziecie go pod obecnym komunikatem. :)

Na rozruch - Wasza ulubiona seria: w tym domu sie gada :)

Czas wrocic. Chyba. ;)

Z blogiem jest tak, ze jak sie w nim "siedzi" regularnie, to jest i motywacja i inspiracja. Ale jak juz pojawi sie przerwa, to kaplica. :)

No, ale jestem.

Chyba. :D

Zaczne od powiedzonek Potworkow, ktore zapisywalam przez ostatnie 3 tygodnie. Niewiele tego, bo i zbytniego nastroju do smiechu nie bylo...


***

Na poczatek - angielszczyzna. Tu zawodzi mnie pamiec, bo Bi nagle zaczela do brata gadac glownie w jez. angielskim. Co ciekawe, do mnie oraz M. mowi po polsku, czasem tylko wymsknie sie jej cos po angielsku. A do brata - odwrotnie! Nie wiem czy jakos jej sie z przedszkolem kojarzy, ze inne dzieci nie rozumieja polskiego? :)

W kazdym razie, Nik ma brzydki zwyczaj siadania z nozkami ulozonymi w literke W, z czym walczymy odkad nauczyl sie samodzielnego siedzenia. Kiedy wiec my zdzieramy sobie gardla, raz za razem powtarzajac: "Nik, wyprostuj nogi, albo usiadz po turecku. Nik, wyprostuj nogi! Nik, po turecku!", Bi tez musi wtracic swoje trzy grosze:

"Kokus, zrob criss-cross, apple sauce!"


***

Bi: "A my dzis w przedszkolu gralismy soccer!"
Mama: "O tak? I jak graliscie?"
Bi: "Rzucalismy pilke i lapalismy i kikalismy!" [od kick = kopac :D]


***

Nik tez nie pozostaje dluzny i ostatnio, kiedy z trudem wybronil sie przed upadkiem z jezdzika, na ktorym wyprawial jakies skomplikowane piruety, westchnal z ulga:

"Phew, that was close!"


***

Teraz juz po polsku. ;)


Nik, po skonczeniu dzikiego wycia (nawet juz nie pamietam o co), z pretensja:

"Mamo, mam klopelki na buzi!"

Nie pytajcie mnie dlaczego sam nie mogl sobie lez obetrzec... :)


***

Nik wsadzil sobie od tylu reke w gacie i zawziecie tam grzebie, stekajac ze zloscia.
Mama: "Nik, wyjmij raczke z majtek. Czego ty tam wlasciwie szukasz?"
Nik: "Boli!"
Mama: "Co cie tam boli?"
Nik: "Dupecka..."


***

Przekrecenia beda sie jeszcze dlugo, dlugo pojawiac. W koncu polski jezyk, trudna jezyk. :D

Nik: "Bibi ublaj sie sybciej!"


***

A czasem klania sie kultura osobista. Wszystkich domownikow, a zwlaszcza tych najstarszych, bo Nik nie wzial sobie tego z powietrza:

"Mama cy ty zglupialas?!"


***

Dla odmiany potrafi tez byc slodziutki niczym miodek:

Nik: "Bibuniu, nie mozes jus spic, ja juz stalem i wypilem moje kakauecko!"


***

Wydawalo by sie, ze nasze dzieci, bedac regularnie w kosciele, sa dosc obeznane ze statuetkami i obrazami swietych oraz niebios. Tymczasem w sklepach nastapil wysyp bozonarodzeniowych slodyczy. Oprocz czekoladowych Mikolajow we wszelkich rozmiarach, sa takze aniolki. Ostatnio Bi przyniosla mi takiego aniolka, pytajac:

"Mamo, a kupisz mi ta wrozke?"


***

Tata: "Musimy wlaczyc swiatlo, bo nie bedziesz nic widzial i wpadniesz na sciane."
Nik: "I lospadniem sie na kawalki!"


***

Teraz bedzie o kobiecej fizjologii. Jak ktos sie brzydzi, niech ominie. ;)

Podczas ostatniego okresu nakapalam niechcacy krwia na dywanik w lazience. Zanim zdazylam wyniesc go do prania, zobaczyla to Bi. Poniewaz nie kryje sie specjalnie z miesiaczka przed dziecmi, Bi cos niecos na ten temat wie. Zobaczywszy plamy na dywaniku i matke zakladajaca podpaske, pyta ze wspolczuciem:

"Twoja sisia nie czuje sie najlepiej?"


***

I to by bylo na tyle. Na zakonczenie fota Potworkow ucinajacych sobie popoludniowa drzemke na nowym narozniku. ;)





Chcialabym zyc w swiecie, gdzie wszystkie dzieci maja mozliwosc takiego spokojnego, bezpiecznego snu...


Robi sie rzewnie zamiast smiesznie, wiec czym predzej uciekam. Milego weekendu!

poniedziałek, 16 listopada 2015

Meldunek

Poniewaz niektore z Was sie o mnie martwia (dzieki Asiu i Martusiu :*), postanowilam napisac kilka slow.

Dziekuje Wam wszystkim i kazdej z osobna za komentarze pod poprzednim postem. Wasze wsparcie naprawde bardzo mi pomoglo. Jestem tez w smutnym szoku, jak wiele z Was dzieli moje przykre doswiadczenie. Wiedzialam juz wczesniej, ze poronienia w pierwszym trymestrze zdarzaja sie bardzo czesto, ale chyba do konca nie zdawalam sobie sprawy jak czesto. Nawet w niewielkiej grupce moich "czytaczek" przydarzylo sie to niemal polowie, statystyki sa wiec przygnebiajace...

Jak sie czuje?

Psychicznie - lepiej. Juz nie poplakuje srednio co pol godziny. Owszem, kilka razy dziennie zazwyczaj zdarzy sie cos, co mi przypomni i lzy staja w oczach, ale jest postep. Najbardziej pomaga oczywiscie obecnosc Potworkow, ale fakt, ze zycie plynie dalej i trzeba isc do pracy, ugotowac obiac oraz zrobic pranie, rowniez pozwala zajac umysl i odgonic smutne mysli. Pomalu dochodze tez do etapu, gdzie zaczynam "cieszyc" sie z tego, ze wszystko skonczylo sie tak wczesnie. Gdyby minelo jeszcze kilka tygodni, gdybym zobaczyla bijace serduszko, raczki, fikajace nozki itd., byloby znacznie ciezej. Zaluje, ze zrobilam ten glupi test. Wolalabym zyc w blogiej nieswiadomosci i wmawiac sobie, ze to byl tylko bardzo opozniony okres...

Fizycznie - w porzadku. Okres sie skonczyl i wbrew moim obawom nie byl ani dluzszy, ani duzo bardziej obfity niz normalnie. Zostal mi tylko maly problem natury medycznej, ale mam nadzieje, ze skonczy sie na niepokoju.

Wszystko to jednak sprawia, ze jakos odrzuca mnie od blogowania... Wchodze, czytam, sprawdzam co u Was, ale na pisanie brak checi...


Od piatku duzo mysle tez o Paryzu. Swiat gwaltownie sie kurczy i jest coraz mniej bezpieczny... Chcialabym moc zabrac dzieci i przeniesc sie na bezludna wyspe gdzies na srodku oceanu. Jak najdalej od reszty tej chorej cywilizacji...


Trzymajcie sie. Jestem pewna, ze niedlugo wroce. W koncu w przyszlym tygodniu Indyk, zaraz potem Milolajki, urodziny Nika oraz Boze Narodzenie. Bedzie o czym pisac, a ja napewno zapragne zachowac te wspomnienia...

Do przeczytania!

niedziela, 8 listopada 2015

Bylo sobie zycie...

We wtorek, 3 listopada zobaczylam na tescie dwie kreski.

Okres spoznial mi sie 3 dni, co nie jest u mnie regula, ale tez zdarza sie od czasu do czasu. Nie mniej dziwne klucie w podbrzuszu, niemozliwy bol piersi i metaliczny posmak nasion slonecznika, sprawily, ze czulam, ze cos sie "swieci". Test tylko potwierdzil moje przypuszczenia.

Nie powiem, ze pierwsza reakcja byla radosc. Nazwalabym to raczej szokiem polaczonym z przerazeniem, pt. Jak my to ogarniemy?!

Po pierwszym szoku przyszlo jednak szczescie.

Bo przeciez zawsze myslelismy o trojce.
Bo patrzac na Nika, niewiadomo kiedy urosl w malego chlopczyka. Trzecie tez niepostrzezenie sie odchowa.
Bo owszem, finansowo bedzie jeszcze ciezej, ale jak cos, ruszy sie oszczednosci. Na szczescie je mamy.

Maz zaczal juz planowac wymiane jednego z aut na wieksze, bo zadne z naszych pojazdow nie pomiesci trojki dzieci w fotelikach czy nawet nakladkach. Zaplanowalismy juz przyszle przemeblowanie pokoi dzieciecych. Juz zaplanowalismy urlop M. i logistyke opieki nad Potworkami kiedy bede w szpitalu. Malzonek planowal poprosic swoich rodzicow o przyjazd i opieke nad niemowlakiem po moim powrocie do pracy, zeby nie musiec oddawac malenstwa do zlobka... Juz wyobrazalismy sobie jak w Swieta oglosimy rodzinie radosna wiadomosc...


Nasze szczescie trwalo 3 dni...

Trzy dni po pozytywnym tescie zaczelam plamic. Dzien pozniej po prostu dostalam okres... Na dzien przed moimi urodzinami. Co za ironia!

I wiem, ze to byla po prostu ciaza biochemiczna, ze sie zdarza i to bardzo czesto.

Ze gdyby nie ewidentne objawy oraz test, nawet nie zauwazylabym, ze bylam w ciazy.
Ze pierwsza moja mysla bylo "o ja pitole!" i to bynajmniej nie z radoscia.
Ze przez te kilka dni przesladowalo mnie poczucie, ze krzywdze Potworki. Ze nie pojade z Bi na narty. Latem nie pojedziemy ani na urlop ani na plaze, bo jak? Z noworodkiem?
Ze nie bede mogla poswiecic Nikowi tyle czasu co Bi na poczatku jego przedszkolnej przygody.
Ze nasze w koncu nieco poukladane zycie znow bedzie wywrocone do gory nogami i trzeba je bedzie porzadkowac od nowa...
Ze malenstwo moze byc chore. W koncu ja juz mlodka nie jestem.

I wiele innych, malo optymistycznych mysli...

I teraz czuje sie winna...

Teraz mi zal...

Zal za tym zyciem, ktore zgaslo zanim tak naprawde zdazylo zaistniec...

poniedziałek, 2 listopada 2015

4-i-pol latka czyli tasiemca przedszkolnego cd. :)

Dzisiaj Bi konczy rowno 4 lata i 6 miesiecy. Czas na specjalny post tylko o niej i dla niej. :)

Moja cudowna duza-mala dziewczynka... Duza, bo wysoka jak na swoj wiek oraz jak sie u nas mowilo - "nabita" i nieraz, kiedy biore ja na rece, stekam z wysilku "Bi, ale z ciebie juz baba", wywolujac tym rzecz jasna wielkie oburzenie. Mimo jednak wygladu sporo starszej panienki, zachowanie Bibusi przypomina mi czesto, ze to jednak jeszcze maly 4-latek. ;)

Najwazniejsza (a przynajmniej najbardziej namacalna) zmiana ostatniego polrocza jest brak pieluchy na noc. Szkoda, ze nie byl to swiadomy wybor Bi, tylko inicjatywa rodzicow... Mala Dama co rano wstawala z pampersem niemal po kolana, ale nie wiedzielismy czy sika w nocy nieswiadomie, czy budzi sie i wiedzac, ze ma pieluche na tylku beztrosko sobie w nia posikuje... Liczylam na to, iz z czasem sama oswiadczy, ze jest juz za duza na pieluchomajtki. Niestety, przeliczylam sie. Moja corka jest wygodna. ;) W koncu jednak stwierdzilismy z M., ze jesli nie sprobujemy, to Bi bedzie spac w pampersie do 6 urodzin, jak nie dluzej. Kupilam podklady na lozko, schowalam ostatnie kilka pieluchomajtek i zaczelismy. Przyznaje, ze pierwsze 2 tygodnie byly brutalne. Bi budzila sie zasikana srednio co drugi dzien. Po przebraniu jej, zmianie przescieradla oraz podkladu, wracalam do swojego lozka kompletnie rozbudzona. W rezultacie przewalalam sie z boku na bok nie mogac zasnac, w dodatku zaczynalo mi burczec w brzuchu, co dodatkowo utrudnialo zasniecie i rano czulam sie jak zombie. ;) O dziwo jednak, po 2 tygodniach Bi zalapala o co w tym chodzi i zaczela wstawac na siusianie. Zeby jeszcze chodzila do lazienki sama, byloby idealnie! ;) Nie ma jednak tak dobrze. Bi budzi mnie za kazdym razem, domagajac sie towarzystwa. Przyznaje jednak, ze takie kilkuminutowe pobudki nie robia juz na mnie wiekszego wrazenia. Obawialam sie, ze stress zwiazany z przedszkolem moze nam popsuc dopiero co osiagniety sukces, ale na szczescie nic sie nie dzialo. A od jakiegos miesiaca, coraz czesciej zdarza sie Bi przespac cala noc, bez siusiania! :)

Efektem ubocznym, choc zaskakujacym wstawania na siku, jest przestanie nawiedzania przez Bi naszego malzenskiego loza. Szczerze, to jestem bardzo zaskoczona, bo spodziewalam sie odwrotnosci. Bylam przygotowana, ze rozbudzona Bi, tym bardziej bedzie wpychac sie do nas. Tymczasem zdarzylo sie to raptem dwukrotnie, przy czym za kazdym razem ostro zaprotestowalismy tlumaczac, ze na naszym lozku nie ma podkladu w razie gdyby sie posikala. Pochlipala przez chwilke, po czym pomaszerowala do siebie. I juz nie przychodzi! Wieksze lozko nadal jednak sie przyda, bo w weekendowe poranki przybiegaja do nas oboje z Nikiem i rozpychaja sie niemilosiernie, klocac sie kto lezy kolo mamy, kto kolo taty, a kto osmiela sie trzymac nogi w poprzek. ;)

Podczas ostatniego polrocza, w Bi obudzila sie dziewczynka. No, moze nie do konca, bo Starsza zawsze byla dziewczeca. Lubi sie stroic, nie da sobie przyciac wlosow, godzinami potrafi przegladac sie w lustrze w nowej sukience, itd. Przy podsumowaniu z okazji 4 urodzin, napisalam jednak, ze nie lubi bawic sie lalkami. I rzeczywiscie nigdy jej one nie ciagnely. Juz chetniej podbierala auta bratu, a lalki kurzyly sie na polce. Az odziedziczylismy po corce znajomego M., domek dla lalek. Zastanawialam sie juz wczesniej czy by takowego Bi nie sprezentowac, ale widzac jej niechec do lalek stwierdzilam, ze beda to pieniadze wyrzucone w bloto. Kiedy jednak kolega M. zaproponowal domek, uznalam, ze czemu nie, w razie czego sie go zwyczajnie wyrzuci i juz. No i prosze jaka niespodzianka. Nagle laleczki Bi zyskaly miejsce do spania i do zabawy, a przy tym sa przebierane, wozone samochodem do "przedszkola" oraz na jazde konna, bo Bi ma przeciez cala "stadnine". ;)

No wlasnie, fascynacja konmi nie ustaje. Bi nadal az piszczy kiedy ubiera na siebie bluzeczke z wizerunkiem jakiegos galopujacego mustanga. Zebra zreszta tez sie nada. ;) A ja naprawde powaznie zaczynam zastanawiac sie nad zapisaniem ja na lekcje jazdy konnej. Niech dziewczyna zobaczy czy stanie sie to jej pasja... Ale to na wiosne. Zima, mam nadzieje, ze uda nam sie poszlifowac Bibusiowa jazde na nartach. Jesli uda mi sie malzonka z domu wyciagnac w snieg oraz mroz... ;)

Co tu jeszcze dodac o 4.5-letniej Bi? Nadal jest koszmarnym niejadkiem. Najchetniej przetrwalaby o rosolku z makaronem i nie daj Boze zeby tam plywala jakas marcheweczka! Przedszkolnego jedzenia nie rusza, ale z tego co sama jej pakuje, tez dobra polowe przynosi z powrotem. :/ Do domu przyjezdza wyglodniala jak wilk, ale oczywiscie na wszystko kreci nosem, ryczac, ze chce zelki...

Odkad poszla do przedszkola, mamy ciagly problem z zachowaniem. Bi zawsze byla charakterna, ale teraz jest po prostu otwarcie nieposluszna i pyskata. Najwiekszy problem zauwazamy jednak w jej relacjach z bratem, bo kiedy Nik odmawia zabawy z nia, Bi potrafi go zlosliwie popchnac lub nawet opluc. Podejrzewam, ze moga to byc zachowania obserwowane w przedszkolu. Tlumaczymy, tlumaczymy i tlumaczymy, ale efekty jak narazie sa mizerne.

No i doszlismy do tematu przedszkola. :) W poprzednim poscie zamierzalam dodac jak Bi sie tam odnajduje po okresie adaptacyjnym, ale juz zabraklo mi czasu (i miejsca). ;)

Okazuje sie, ze Starsza odnajduje sie tam, moze nie swietnie, ale bardzo dobrze! :) Rozpoznaje z imienia inne dzieci, potrafi powiedziec jak nazywa sie ta, czy inna pani (a to nie takie proste, bo posluguja sie nazwiskami), mialam tez okazje sie przekonac, ze sama zagaduje panie i swoja przyjacioleczke. Po angielsku rzecz jasna. Niby oczywista oczywistosc, a matka rozdziawia gebe ze zdziwienia. ;)

Jak pamietacie, pierwsze 3 tygodnie to byl pozegnaniowy hardkor. Wycie, wierzganie i wyszarpywanie sie trzymajacym ja paniom. :O Po tym jednak czasie minelo jak reka odjal, a teraz stwierdzam, ze te 3 tygodnie to jednak nie tak duzo. Oczywiscie, kiedy akurat trwaly, to ciagnely sie jak guma z gaci, ale slyszalam juz historie niczym z horroru, o dzieciach ryczacych kilka miesiecy, a nie tygodni. Z perspektywy czasu oswiadczam wiec, ze adaptacja przeszla relatywnie sprawnie. ;)

Pierwszym czynnikiem, ktory sprawil, ze Bi zaczela sie w przedszkolu odnajdywac bylo znalezienie przyjaciolki.
Kiedy, w czasie tych pierwszych, koszmarnych tygodni wspomnialam z westchnieniem mojej szacownej mamusi, ze Bi tak chciala isc do przedszkola i miec kolezanki, ta zjechala mnie z gory na dol. Oswiadczyla, ze nienawidzi kiedy rodzice tlumacza sie, ze "Ja nie rozumiem dlaczego on(a) tak placze, przeciez tak chcial(a) do dzieci!". Posluchalam sobie, ze to zazwyczaj rodzicom sie wydaje, ze dziecko chce do dzieci, tymczasem przecietny 3-latek wcale nie nawiazuje jeszcze aktywnych kontaktow... No i moze i nieco racji ma, w koncu to ona jest pedagogiem, a nie ja, ale ja za to jestem matka swojej corki. ;) Ktora to corka cale lato dopytywala sie, kiedy idzie do tego przedszkola, bo ona chce miec kolezanki. Nie zapominajmy tez, ze mowa o 4-latce, a dzieci w tym wieku zaczynaja wlasnie pomalu odkrywac zabawy z rowiesnikami. Zreszta, koniec koncow, jak to czesto bywa w "potyczkach" z moja mamusia, wyszlo na moje. Odkad Bi blizej sie zaprzyjaznila z mala Sukri, maszeruje do przedszkola w podskokach. Kiedy pewnego dnia minelysmy mame owej dziewczynki, Bi wiedzac, ze jej kolezanka jest juz w przedszkolu, wyrwala do przodu tak, ze ledwie moglam ja dogonic. :D



Drugim zas czynnikiem, ktory sprawil, ze Bi lubi swoje przedszkole, jest to, ze tam ciagle sie cos dzieje! Jak pisalam ostatnio, ciesze sie, ze nie napisalam podumowania we wrzesniu, bo wrzesien to byl miesiac "na rozruch". Natomiast w pazdzierniku panie porzadnie sie juz rozkrecily z atrakcjami. A wiec w pazdzierniku dzieciaki mialy wycieczke na farme, Jesienny Festiwal oraz Dzien Dyni. W listopadzie ruszyl project zwany "Fun Fridays", gdzie w pierwszy piatek kazdego miesiaca beda organizowane atrakcje w przedszkolu dla calych rodzin. Szkoda, ze przedszkole uparcie nie chce wyjsc naprzeciw pracujacym rodzicom i organizuje je rano. Ja niestety nie moge brac kolejnego ranka wolnego (w listopadzie sa znow dwa "swieta", kiedy przedszkole jest zamkniete, oprocz tego zamykaja wczesniej z okazji Thanksgiving, a dodatkowo Bi ma dentyste, wiec i tak co i rusz bede sie zwalniac i urywac), wiec akurat "Fun Fridays" sobie odpuszcze. Ale zaloze sie, ze dzieciaki beda mialy frajde. Poza tym, z okazji Swieta Dziekczynienia, przedszkole chce zorganizowac dla calych rodzin "Harvest Breakfast" oraz "Harvest Lunch". Tutaj prosza jednak, aby rodzice, ktorzy wezma udzial, wczesniej zadeklarowali czy wybieraja sniadanie czy lunch oraz co ugotuja. :O Ja zamierzam przyjsc na lunch (w ten sposob bede mogla pojsc do pracy na pol dnia) i upiec jakis deser. Ciekawe, ze w liscie z poczatku roku bylo napisane wyraznie, ze na imprezy szkolne nie wolno przynosic domowego jedzenia, a teraz zachecaja do upichcenia jakiejs tradycyjnej potrawy. Ciekawe czy gdybym przyniosla gar bigosu, to ktokolwiek osmielilby sie tego posmakowac? :)
Jesli juz mowa o tradycjach, to z kolei w grudniu wlasnie o nich jest mowa. Kazda rodzina ma sie zadeklarowac, zeby opowiedziec o tradycjach swiatecznych (lub zimowych), kultywowanych w domu. Mozna to zrobic w dowolnej formie. Panie bardzo zachecaja, zeby rodzic, badz ktorys z dziadkow przyszedl i osobiscie opowiedzial o ichnich rodzinnych tradycjach. Ja tam dziekuje, nie mam zamiaru wystepowac przed grupka usmarkanych, zadajacych million pytan przedszkolakow. Mam taka dwojke w domu, wystarczy. :) Zamierzam przygotowac kolaz ze zdjeciami z naszego poprzedniego Bozego Narodzenia (cale szczescie, ze tyle ich pstrykam!).
Jak widzicie w przedszkolu Bi co i rusz cos sie dzieje. To wszystko to plany tylko na najblizsze 2 miesiace, a co bedzie dalej?! Jako rodzic wkurzam sie, bo musze kombinowac z urywaniem sie z pracy, przygotowywaniem wszystkiego, itd. Ale dla dzieciakow musi to byc frajda, kiedy nie dosc, ze ciagle maja jakis wyjatkowy dzien, to jeszcze mama lub tata biora w tym udzial. Ba, nawet cholerne "show and tell" to atrakcja! Wlasnie dzisiejszego ranka Bi zapytala kiedy znow bedzie je miala, bo chciala cos pokazac w klasie. Musialam troche ostudzic jej zapal, bo jakos nadal nie dotarlo do niej, ze nie mozna przyniesc cokolwiek wpadnie nam w rece, tylko zadany jest temat. Swoja droga, ciekawe czy Bi nadal bedzie miala tyle entuzjazmu za kilka lat, kiedy bedzie musiala juz przygotowac sobie przemowe i wystapic przed cala klasa? :)




Tak to wyglada z przedszkolem. Przyjaciolka + ciagle atrakcje = Bi uwielbiajaca swoje "pre-school". :) Codziennie odbieram ja rozesmiana i podekscytowana, ze moze pokazac mi co robili. Najczesciej sa to niezliczone ilosci rysunkow i kolorowanek. ;) Dzieki temu widze tez jak szybko zmienia sie jej styl rysowania. Na przyklad, na tych rysunkach koni:

Znow wgralo sie bokiem... :/


Dzielilo je raptem kilka dni, a roznica jest kolosalna. Na pierwszym, koniki od ludzi rozni wylacznie to, ze konie maja wyraznie 4 nogi z kopytami. Na drugim, postac ma juz bardziej "konski" ksztalt. I nic nie szkodzi, ze tylne nogi wyrastaja mu z ogona. :D Widze tez, ze nauka pisania i literek, na ktora jej rodzona matka tak psioczyla, sprawia jej wielka radosc. ;) Nie tylko pisze swoje imie:

Czasem prawie-poprawnie :)
Innym razem od prawej do lewej i z brakujacym "c" ;)

W czytanych ksiazeczkach rozpoznaje tez litery. Troche zreszta w smieszny sposob. Poniewaz ucza sie ich w przedszkolu glownie na podstawie imion, pokazuje mi np. literke "T" i mowi "O, Thomas!", albo na "S" powie "A tu Sukri!". Powtarzam za kazdym razem, ze "Tak, T jak Thomas, S jak Sukri". Glownie zapamietuje pierwsze litery, ale ostatnio zobaczyla "W" i oswiadczyla, ze tam jest napisane Matthew. ;) Podobnie kiedys zauwazyla literke "i" i potrafila rozpoznac, ze wystepuje ona rowniez w jej imieniu. Takze, dumna jestem, no. ;)

A na koniec bonusik. Obiecalam Wam zdjecie szkolne Bi. Za rada Iwosi, nie bawilam sie w skanowanie, tylko pstryknelam fote zdjeciu, ktore mam w pracy oparte o komputer. ;)