Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 29 kwietnia 2015

Z serii: w tym domu sie gada!

Dzisiaj uracze Was nawet "czulym", malzenskim dialogiem, a co! ;)


***

Nik (przygladajac sie zawodzacej siostrze) zapewnia matke: "Chlopcyki nie placiom!"

Gdzies juz to slyszalam. :D


***

Moja tesciowa cos tam opowiada dzieciakom o szkole.

Nik: "Bede mial kolezianki!"

No i prawidlowo... ;)


***

Cos o sile wyobrazni:

Potworki bawia sie w strazakow. Biegaja po domu, gaszac wyimaginowane pozary. Nagle Nik przybiega z rykiem, ze Bi zabrala mu wezia (rowniez wyimaginowanego). Tlumacze, ze waz jest na niby, wiec musi uzyc wyobrazni i znow bedzie go mial. Niestety, dzieciece zabawy rzadza sie wlasnymi prawami, wiec nawet-nie-istniejacy waz, jesli sie go "zabierze", znika na dobre... ;) Otwieram wiec szafke, "wyjmuje" z niej nowego weza i wreczam go synkowi, ktory zadowolony przestaje ryczec. Niestety, w tym momencie dopada do niego Bi, ktora predko wykonuje blizej nieokreslony ruch obok jego raczek i oznajmia smiejac sie zlosliwie, ze wlasnie zabrala mu weza i wlozyla go do kieszeni, zeby nie mogl go wyciagnac. Nik ponownie zaczyna wyc "Oddaj, oddaj!", a ja sie zastanawiam:

Co to za mala wiedzma z mojej corki.
Jaka sile ma wyobraznia, szczegolnie dla dwulatka...

:D


***

Ostatnio wychwycone, bibusiowe przekrecenia:

Pujdelam - poszlam

(O zabie w telewizji): "A czemu ona tak skoknela?"

Kiedy komus cos sie stanie, Bi nie pyta po chwili: "Juz ci lepiej?", tylko "Znacznie ci lepiej?"


***

Nik (do siostry): "Bawimy sie tlaktolem?"
Bi: "Nie mam czasu. Musze jechac do placy zeby kupic tloche pieniazkow."

Ja tez chetnie bym sobie kupila pieniazki, zamiast je zarabiac... ;)


***

Bi, obrazona, ze Nik nie chce bawic sie z nia klockami, odpowiada wyniosle:

"Nie to nie, ja pojde do szkoly i bede sie bawic z kolezankami!".
Nik (zupelnie sie nie przejmujac): "A Kokus bedzie bawic s chlopcykami!"

A mialy byc kolezianki. ;)


***

Niko: "Tlaktol jedzie na chamie!"
Mama: ???
Bi (moj nadworny tlumacz): "Traktor jedzie na farmie!"

Ahaaa. Matka - blondynka. W koncu gdzie moga jezdzic traktory? :)


***

Niko dostrzega przez okno tate przekladajacego foteliki samochodowe i podnosi niemozliwy wrzask:

"Fooooteeeel cieeeem!!! HYYYYYYY!!!! Fooooteeel!!!!".

Co ciekawe, w ktoryms momencie przerywa wycie i mowi spokojnie i rzeczowo:

"Jestem dziwiony. Tatus mnie nie slysy. Jestem zaskociony".

Po czym ponownie podejmuje ryk: "Cieeem fooooteeeel!!! YYYYYY!!!!!".


***

I na koniec malzenska perelka. Wazna informacja: od przyjazdu rodzicow, czyli od 3 miesiecy, M. nie byl na silowni. W efekcie wyhodowal sobie nieco sadelka tu i owdzie. :)

Po jezdzie na rowerku oraz serii brzuszkow, wchodze na gore zasapana i spocona. M. sapie i dyszy przedrzezniajac swoja malzonke, wiec oznajmiam, zeby sie nie smial, bo mecze sie dla niego, zeby latem nie wstydzil sie za mnie na plazy.

M. (wspanialomyslnie): "No cos ty, nie bede sie przeciez za ciebie wstydzil..."
Ja (zlosliwie poklepujac go po brzuszysku): "Z takim maciusiem to rzeczywiscie nie mialbys jak!"
M. (odchodzi obrazony): "Czekaj, wroce na silownie, zaczne znow cwiczyc i wtedy zobaczysz!".

No i mamy malzenska rywalizacje. Oraz musze przyznac, ze wredna ze mnie malpa. :D

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Bilans dwudniowych zyskow i strat

I po kolejnym weekendzie. Nie do konca nudnym, chociaz pelnym wrazen tez bym go nie okreslila. :) Pogoda niestety taka sobie. Pochmurno (choc slonko od czasu do czasu sie przebijalo) i niestety bardzo wietrznie. Nie wiadomo jak ubrac siebie i Potwory, zeby nikt sie nie spocil albo nie zmarzl. W rezultacie M. posciagal dzieciom czapki, a ja wychodzac z domu (z kubkiem rozgrzewajacej kawy) wrzasnelam olabogaczycieporabalo?! Decydujacy glos w tej sprawie miala corka, ktora zaczela zawodzic, ze jej glowa marznie. Czapki wrocily na blond glowki.

1:0 dla matki. :)

Malo braklo a zjechalabym rowno tesciow oraz ciotke M. (jest ona przy okazji siostra tescia). Bez konsultacji ze mna lub moim mezem umowili sie, zeby w sobote swietowac urodziny Bi. Ma byc tort i ognisko. No i super, sama mialam identyczny pomysl, ale... Czy tylko MNIE sie wydaje, ze rzeczy dotyczace dzieci ustala sie w pierwszej kolejnosci z rodzicami tychze pociech? A moze to JA jestem jakas dziwna? Dzieki Bogu tescie juz wyjezdzaja. Jeszcze troche a okazaloby sie, ze to babcia i dziadek wychowuja moje dzieci, a ja i M. to tylko takie ozdobne dodatki nazywane dzwiecznie mama i tata...

Urzadzilismy Nikowi postrzyzyny. Mlodszy obcinanie maszynka zniosl bardzo dzielnie, w przeciwienstwie do swojej matki. To juz jego trzeci raz, ale i tak ryczec mi sie chcialo przy kazdym spadajacym na ziemie kosmyku... W dodatku, mimo, ze M. pytal mnie chyba z 10 razy czy napewno chce Mlodszego ostrzyc, gdzies nie porozumielismy sie co do dlugosci i stylu. W rezultacie Kokus zostal zgolony niemal na zolnierza. Tylko na czubku glowy zostala mu nieco dluzsza szczecinka. "Dluzsza", czyli okolo centymetrowa... Po bokach i z tylu wloski ma tak jasne i cienkie, ze teraz wyglada jakby ich nie mial w ogole. Pokazalabym Wam zdjecia, ale jeszcze ich nie wgralam, bo na sam widok serce mi sie sciska... :( W dodatku tescie i moj tata (zdrajca!) zgodnie przyklasneli, ze Nik tak super teraz wyglada i chyba tylko ja nie moge sie pogodzic ze zmiana... No nic, to tylko wlosy, odrosna. A Mlodemu bedzie troche chlodniej latem...

Oficjalnie zaczelam roboty ogrodowe. W sobote M. pod moje dyktando poprzesadzal mi kilka roslin w nowe miejsca. Niestety, nie zrobil tego, o co najbardziej go prosilam - nie przekopal mi ogrodka warzywnego. Poczatkowo prosilam, zeby wypozyczyl maszyne do przeorania grzadek. Oswiadczyl, ze szkoda kasy i przekopie lopata. Jego wola, tylko ze mu sie nie chce i wcale mnie to nie dziwi. Zamiast tego spedzil dwa dni grzebiac przy samochodach. Oczywiscie "grzebal" czysto kosmetycznie, nie uskutecznial zadnych niezbednych napraw. Tymczasem moj ogrod czeka, a na niektore warzywa, ktore chcialam posadzic, jest juz "ostatni gwizdek". Chyba pojade do ogrodniczego nakupic nasion i sadzonek. Moze jak M. ujrzy wizje zmarnowania tego wszystkiego i automatycznie kasy, ktora na to wydam, dostanie motywacyjnego kopa? Inaczej obawiam sie, ze sadzic bede gdzies w czerwcu. Oczywiscie jesli uprzednio sama sobie wszystko przekopie. :/

Posadzilam cebulki lilii, ktore ostatnio wpadly mi w oko w sklepie oraz tulipanow, ktore zostaly po ozdobie wielkanocnego stolu. Wiem, wiem, cebulki zazwyczaj sadzi sie na jesien, ale nie chcialam, zeby sie zmarnowaly, a na tegorocznych kwiatach mi nie zalezy. Jak sie przyjma, to zakwitna za rok i o to mi chodzi. Grzebanie w naszej glebie, ktora tak naprawde jest mieszanka gliny i kamieni (wcale nie przesadzam), zaowocowalo takim bolem prawego ramienia, ze w sobote odpuscilam sobie planowane odkurzanie.

Jak pisalam wyzej, glebe mamy fatalna, wiec regularnie staram sie podlewac kwiatki odzywka. A raczej niegdys sie staralam, bo odkad pojawily sie dzieci, malo mialam na to czasu. W rezultacie sporo kwiatkow mi padlo (czesc tez zostala pozarta przez kroliki, chipmunki, slimaki lub pomrowy, niewykluczony jest tez udzial saren), a czesc skarlowaciala i przestala kwitnac. W tym roku postanowilam w koncu lepiej o nie zadbac. Wczoraj zgarnelam wiec z szopki konewke i rozpuszczalna odzywke i ruszylam na podboj ogrodu. Rezultat noszenia wielkiej, 8-litrowej konewy? Bol i sztywnosc karku dzis rano. Starosc nie radosc...

Kiedy ja obchodzilam cierpliwie kazda rabatke, moje potomstwo biegalo od okna do okna, bebniac w szybe i wyjac "Chceeee do maaaamyyyy!!!!". A liczylam na pol godziny spokoju... Potwory mialy w weekend faze "na mame" (co ja pisze, oni ostatnio maja codziennie faze na mame...), wiec niecnie wymknelam sie z domu liczac na chwile ciszy w ogrodzie. Nic z tego. Jakis wewnetrzny czujnik podpowiedzial im, ze mamy nie ma w 4 scianach, szybko wysledzili mnie w ogrodzie i zaczely sie ryki... Co bylo robic? Po kilku minutach podziwiania widocznych przez szybe zaplakanych i usmarkanych buziek, ulitowalam sie, nakazalam ubrac kurtki oraz buty i przyjsc do matki... Po chwilowej euforii nadeszlo wyrywanie konewki i marudzenie "Ja nasypie!", "Ja naleje!", "mamo opryskalas mnie woda!", itd. Musze kupic im male koneweczki, to moze odczepia sie od mojej, a przy okazji pomoga...

W sobote urodziny Bi. Zamowilismy dla niej hulajnoge. Miala przyjsc w miniona sobote. Zamiast paczki przyszedl sms od FedEx'u, ze paczka nie mogla zostac dostarczona, poniewaz w adresie brakowalo numeru mieszkania. Dla niezorientowanych, mieszkamy w domku jednorodzinnym. Zadzwonilam na centrale. Numer zamowienia sie zgadza, adres rowniez. Leniwego kuriera, ktoremu nie chcialo sie dostarczyc naszej paczki, powiesilabym za jaja! Nastepnie pan z centrali rozlozyl mnie na lopatki prosba o podyktowanie mu jak trafic do naszego domu. WTF?! Moze jeszcze mam kuriera doprowadzic za raczke pod same drzwi? Nie wiedzialam czy smiac sie czy rzucac kurwami. Wybralam to pierwsze. Nie mieszkamy na zadnym zadupiu ale przy glownej drodze! Tylko konowal by nie trafil!
W kazdym razie paczka ma przyjsc we wtorek. I lepiej zeby przyszla, bo juz po tamtej rozmowie bylam mcno poirytowana. Jak tym razem znow wykreca jakis numer, zadzwonie jeszcze raz i opie**ole z gory na dol. I w d*pie bede miala, ze osoba, z ktora rozmawiam tylko odbiera telefony...

Zadzwonilam w koncu do gina, zeby wziac PIN potrzebny do sprawdzenia wynikow cytologii. Mila pani podala mi PIN oraz haslo (moja data urodzenia). Dzwonie pod podany numer, a tam automatyczna sekretarka prosi w kolko o PIN. Po czym oznajmia, ze jest nieprawidlowy. Nawciskalam sie, wbijalam raz jeden numer, raz drugi, nakombinowalam, bo pomyslalam, ze data urodzenia moze powinna byc 8-cyfrowa, a nie 6-cio, jak sobie zapisalam, w koncu zupelnie sie zapetlilam. Juz mialam sobie odpuscic, ale sie balam. Widzicie nie mialam cytologii robionej jakos od 2010 roku, bo ostatnia byla jeszcze przed ciazami. Od urodzenia Nika w ogole nie bylam u gina, a moj syn przeciez zaraz bedzie mial 2.5 roku. Nie wiem czy pamietacie, ze przy jego porodzie mialam jakas infekcje, ktora sprawiala, ze akcja porodowa nie postepowala i skonczylo sie na cesarce? Zaczelam wiec miec juz czarne wizje co do tego jaka to mogla byc infekcja. W koncu zadzwonilam do lekarza jeszcze raz, zeby sprawdzic czy dobrze zapisalam numerki. Dobrze. Zadzwonilam pod  numer od wynikow jeszcze raz. Okazalo sie, ze trzeba podac najpierw PIN, a potem haslo i zignorowac to, ze maszyna prosi dwa razy o PIN... Cytologia prawidlowa. Ufff...

Moj ogrod budzi sie do zycia. Trawa zielenieje, pojawia sie coraz wiecej paczkow na drzewach, ptaki spiewaja jak oszalale, w budce dorastaja mlode wroble, a w ogrodku warzywnym, przypominajacym obecnie raczej sciernisko, znalazlam wczoraj weza. A raczej wezyka. Male to (jakies 40-50 cm dlugosci) i niejadowite, ale zeby ma i potrafi bolesnie ugryzc, lepiej wiec trzymac go z daleka od dzieci. Oraz psa... Hiacynty pachna oszalamiajaco, narcyzy rozniez kwitna, paczki tulipanow otworza sie lada dzien. Jedna forsycja z trudem odzywa po zgnieceniu przez zrzucany na nia zima snieg. Nie pomaga Maya, z luboscia targajaca za mlode, delikatne galazki. Druga forsycja zakwitla marna kepka kwiatkow. W porownaniu jednak z zeszlym rokiem kiedy to miala jeden, jedyny kwiatuszek, jest postep. Roza nadal wyglada marnie, najwyrazniej nowa "miejscowka" kompletnie jej nie pasuje... Jeden z rododendronow, ktory powinien juz pomalu przymierzac sie do kwitniecia, polamany przez zrzucany z dachu snieg i dodatkowo "doprawiony" przez zawladnieta zadza gryzienia Maja, narazie nie ma nawet paczkow...

Lubie wiosne. No i tesciowie wylatuja juz za 11 dni. :)

czwartek, 23 kwietnia 2015

Trza by co napisac...

Nie pisze, bo... no nie wiem... Najlepsza odpowiedzia byloby chyba, ze nie chce mi sie. Moze w koncu, po niemal 3 latach, dopadl mnie blogowy kryzys? A moze to wiosenne przesilenie? Po prostu nie mam weny i nie chce mi sie wysilac szarych komorek, zeby sklecic cos, co bedzie mialo choc polowicznie rece i nogi. U Was chetnie komentuje, pomalutku nadrabiam zalegle odpowiedzi na komentarze u siebie, ale do nowego posta zabieram sie jak do jeza...

Troche tez nie mam o czym pisac... Odliczam czas do wylotu tesciow (juz tylko 2 tygodnie i 1 dzien!), wzdrygam sie na mysl o pierwszych tygodniach zostawiania dzieci rano u P. Marysi, pomalu rozmyslam o ogrodku warzywnym (nie moge przydusic meza, zeby mi go przekopal...), wstepnie zaklepalam przyjecie urodzinowe Bi w sali zabaw. Zaliczylam wizyte u ginekologa i rzecz jasna nie bylabym soba gdybym nie zapomniala wziac kartki z PINem, zebym mogla sprawdzic swoje wyniki (u mojego lekarza sprawdza sie je on-line). Za tydzien mam wizyte w sadzie w sprawie mandatu i zaczynam sie stresowac. Niby wiec cos sie dzieje, ale jakos nie chce mi sie rozwijac tematu. Poza tym tylko praca, dom, Potworki, gdzies tam po drodze jakis malo ciekawy weekend. A czas zasuwa do przodu...

Jedyne przemyslenia wpadly mi do glowy po wczorajszych zakupach. Po zalatwieniu sali zabaw na urodziny Bi, pojechalam rozejrzec sie za letnimi ciuszkami. Jak to na zakupach dzieciowych bywa, w moim koszyku szybko pojawialy sie kolejne sztuki odziezy. Po jakims czasie przejrzalam to, co wrzucilam i jakbym dostala obuchem przez leb! Wiecie, na wielu blogach pojawiaja sie stylizacje dzieci. Zazwyczaj patrzac na nie, lapie sie doslownie za glowe i wspolczuje maloletnim modelom. W ubiorze Potworkow stawiam glownie na wygode i nie ograniczanie im ruchow. Przyznaje jednak, ze sama nie znosze krzykliwych kolorow, wole lagodne tonacje i pastele. Lubie tez bardziej "dojrzale" dekoracje i styl. Kiedy jednak spojrzalam w koszyk, tknelo mnie, zeby spojrzec na ciuszki oczami moich dzieci. I co? Wiekszosc odwiesilam z powrotem. :) Potworki sa jeszcze male i ciesza sie z kazdej nowej rzeczy, zdecydowanie zaczynaja jednak wybierac to, co chca na siebie ubrac. A ze sa dziecmi, wybieraja rzeczy, ktore mnie przyprawiaja w najlepszym wypadku, o zmarszczenie nosa. :) Wczoraj jednak naszla mnie refleksja, ze czemu nie? Sa malymi bablami. Jesli teraz nie beda nosic kolorowych bluzeczek z wesolymi obrazkami lub durnowatymi postaciami z kreskowek, to kiedy? W ten sposob w koszyku znalazl sie t-shirt z okropna dla mych oczu, jaskrawo-zolta ciezarowka, postaciami z My Little Pony oraz psem Scooby'm. Myslac wlasnymi kategoriami, w zyciu bym ich nie wybrala, ale piski radosci i okrzyki "To koniki!" oraz "O, piesiek! Cienzialuwa!" potwierdzily, ze podjelam sluszna decyzje. Pewnie, ze w potworkowej szafie znajdzie sie tez "powazniejsza" odziez. Ale wesole, dzieciece ciuszki raczej beda stanowic wiekszosc. Kiedys, na jakims blogu przeczytalam, ze w dziecku od najmlodszych lat trzeba ksztaltowac gust i zamilowanie do elegancji. Zalozenie podniosle i piekne. Tylko, ze dziecko jest dzieckiem, po co robic z niego malego-starego? Gusta same im sie zmienia i wyksztalca. Teraz maja czas na krzykliwy roz oraz niebieskie samochodziki na pomaranczowym tle. :)

Na koniec, poniewaz przed weekendem juz raczej sie nie odezwe, zostawiam Was z paroma zdjeciami (i kilkoma dodatkowymi zdaniami).

Narcyzy oraz hiacynty niemal-rozkwitle
To zielsko w tle nazywa sie tutaj Garlic mustard. Narazie jest male, ale rosnie do pol metra wysokosci! Pochodzi z Europy, gdzie mialo (lub nadal ma) nawet jakies zastosowania kulinarne, ale u nas jest roslina inwazyjna i co roku doprowadza mnie do szalu! Wyrasta wszedzie tam gdzie nie ma trawy i to jak widac w ogromnych ilosciach. Na szczescie w miare latwo sie wyrywa, tylko, ze tyyyle tego jest... :/

W poprzedni weekend wiosna trwala w najlepsze, a w sobotnie popoludnie nawiedzilo nas nawet lato, bo temperatura skoczyla do 25 stopni, a matka spalila sobie nos. :) Potworki, tak jak z wielka pasja tarzaly sie w sniegu, tak teraz z luboscia korzystaja z dobrodziejstw kolejnej pory roku. A szczegolnie z lzejszych kurtek i wygodniejszego obuwia.



W niedzielne popoludnie nastapila tez inauguracja sezonu na placu zabaw. Gdzie wygralo co? Hustawki, a jakze. :)


 
Kiedy przestapily brame placu, Potworki doznaly silnego szoku. Bi dosc szybko sie ogarnela i po niepewnym pytaniu co ma robic, na nasza rozbawiona odpowiedz, ze ma sie bawic tam gdzie ma ochote, z piskiem pognala na zjezdzalnie. Nik za to stal jak slup soli i patrzyl oglupialy na taka ilosc dzieci, zabawek i halasu. W zeszlym roku kiedy zakonczylismy wypady do parku, nie mial jeszcze 2 lat i zaloze sie, ze przez zime zupelnie zapomnial o tym miejscu. Chwilke mu zajelo zeby sie otrzasnac. Na poczatku biegl na slepo za Bi, ale szybko odzyskal nieco pewnosci siebie i znalazl wlasne sciezki. I znow sie zaczelo: jeden rodzic za jednym dzieckiem, drugi za drugim! Pogadac w spokoju z M. moglam dopiero kiedy oba Potwory ulokowaly sie w tym samym czasie na hustawkach. :)
 
Udalo mi sie tez strzelic calkiem udane zdjecie naszego siersciucha.
 

 
Ten groznie wygladajacy psiur to najwieksza ciapa jaka znam. I najcierpliwsza. Dzieciaki robia z nia co chca. Milosc notorycznie okazuja jej w taki sposob:
 

 
A Majucha znosi to grzecznie i merdajac ogonem! :)
 
Po letnim weekendzie wrocila do nas wiosna w wydaniu bardzo wczesnym i Potworki zostaly skazane na zabawy glownie domowe. Tu musze sobie zapisac "ku pamieci", ze coraz czesciej bawia sie zgodnie razem. Nawet przez pol godziny! Mozna w spokoju wypic kawe! ;) Oczywiscie wszystko co dobre szybko sie konczy i za jakis czas rozlega sie wrzask, tudziez placz i jedno albo drugie przybiega na skarge, ze "on/ona mi dokucia!". :) Czasem trzeba tez ratowac syna z rak rzadzialskiej a przy tym sadystycznej starszej siostry i tu juz raczej nie jest mi do smiechu.
 
Co do zabaw, to kroluje bieg przez plotki, gdzie w korytarzu Bi uklada przeszkody w postaci rzadkow zabawek, ktore nalezy przeskakiwac. Poza tym hitem sa najzwyklejsze pudla, wypelnione drobnymi zabawkami majacymi symulowac wode. Dzieciaki odbywaja w nich na zmiane kapiele, po czym wycieraja sie nawzajem kocykiem udajacym recznik i nastepuje zamiana.
 

Co jest takiego fascynujacego w tej zabawie? Nie mam pojecia...
 
Poza tym czesto, na srodku salonu, wykwita nam taki twor:
 
 
Czyli po prostu namiot, albo po tubylczemu fort. :)
 
A Maya malo ze skory nie wyskoczy zeby sprawdzic co sie tam w srodku wyprawia.
 
 
 
A na koniec pokaze cos, co niezmiennie mnie zachwyca kazdego roku:
 
 
Poznajecie? To BEZ! Juz sie nie moge doczekac tego zapachu! :)
 
Milego weekendu!
 
PS. Wlasnie pada u nas deszcz ze sniegiem. DESZCZ ze SNIEGIEM! Pod koniec kwietnia!!!

środa, 15 kwietnia 2015

Uwaga! Zrzeda w akcji!

No to sobie pomarudze...

Wyjatkowo nie na tesciow. Chociaz nie. Na tesciow tez. A raczej na tescia. Juz chyba pisalam, ze jest on z bardzo przeze mnie nie lubianego typu pana-madrali-wszystkowiedzacego? Osobiscie wole w zyciu wyznawac zasade Sokratesa: wiem, ze nic nie wiem. Wrodzone przemadrzalstwo wiec irytuje mnie i odstrecza.

Wczoraj rano Nik znow urzadzil histerie i nie chcial wypuscic mnie z domu... Juz spozniona, wsciekla, syn ryczy uczepiony mojej nogi, a moj tesc wyskakuje z pretensja, ze "Nie trzeba bylo mu sie pokazywac!". Ku*wa, po pierwsze od kilku tygodni dzieci grzecznie dawaly mi rano buzi i wracaly do swoich spraw. Skad mialam wiedziec, ze nagle ktores sie zbiesi? Po drugie, jakie pokazywanie sie?! Nik nie spal juz kiedy wychodzilam, wiec kiedy poszlam sie ubierac, po prostu przylecial za mna i zaczal cyrki... Rano nie mialam czasu, zeby konkretnie odparowac, ale po powrocie z pracy spytalam tesciowa (nie tescia!), czy po moim wyjsciu Nik dalej swirowal. Tesciowa odpowiada, ze nie, potem byl juz grzeczny, a tesc ponownie wtraca "Bo nie trzeba mu sie bylo pokazywac!". Czy ja go, przepraszam, pytam o zdanie?! Poza tym juz to slyszalam! Tu juz wysyczalam, ze Nik sam do mnie przybiegl i nie mialam mysiej dziury, zeby sie przed nim schowac! Co moj tesc na to? "Ano tak, tak, tak...", tym znienawidzonym przeze mnie tonem: mow-co-chcesz-ja-i-tak-wiem-swoje! Uch, udusze kiedys dziada! :/

Ogolnie, to widze, ze wszyscy pomalu maja dosc i odliczaja do ich wyjazdu. JA mam dosc praktycznie od poczatku, ale widze ze i M. sie coraz czesciej irtuje. A ma powody! Nie pisze tu o wszystkim bo to dosc prywatne sprawy, ale dziwie sie, ze malzonek jeszcze nie wybuchl... Gdyby mial tyle cierpliwosci do dzieci, ile ma do swojego ojca, bylby zaiste tata idealnym! :) Nawet tesciowie coraz czesciej w rozmowie napomykaja o tym co beda robic po powrocie do domu. Wierze, ze sa znudzeni i zmeczeni opieka nad Potworkami. Nawet troche mi ich szkoda, ale tylko troche. ;) W koncu to byla ich decyzja, zeby przyleciec na tak dlugo. I zostac do samego konca... Podobnie, uparcie odmawiaja na nasze propozycje jakiejs wycieczki, zeby wyrwac sie z domu. Zostaje tylko wzruszenie ramion i stwierdzenie: cierp cialo jak zes chcialo... ;)

Ok, wyrzucilam to z siebie. Teraz juz narzekam konkretnie. Na glownego winowajce wczorajszego "starcia" z tesciem. Na Nika. Mojego syna, ktory od jakiegos czasu przechodzi samego siebie.

Juz od 2-3 tygodni zachowanie Mlodszego pozostawia wiele do zyczenia. W Wielkanoc myslalam, ze nadeszlo apogeum. Mylilam sie. Apogeum nastapilo w poprzedni weekend, ktory zreszta zapowiadal sie calkiem przyjemnie, bowiem pogoda w koncu zrobila sie wiosenna, a co lepsze, maz zabieral tesciow w sobote do Nowego Jorku, zeby zalatwic pewna sprawe. Cieszylam sie na niemal caly dzien spedzony po prostu z dziecmi. Moja radosc byla jednak mocno przedwczesna. Juz w poludnie zalowalam, ze nie ma ze mna kogokolwiek (chocby tescia!), zebym mogla wyjsc na chwile z domu i odetchnac od ciaglego ryku. Obejsc ogrod, popatrzec na kielkujace kwiatki (to mnie zawsze bardzo uspokaja), zaciagnac sie glebiej swiezym powietrzem... Niestety, zdana bylam sama na siebie. A Niko odstawial takie akcje, ze zabraklo mi juz cierpliwosci na spokojne tlumaczenie i odwracanie uwagi. Kilka razy w koncu na niego krzyknelam, ale jak sie domyslacie, przynioslo to skutek wrecz odwrotny. Caly bozy dzionek slyszalam cos na ksztalt "HYYYYYYY, YYYYYYY, YYYYYHHHHYYYYY!!!!!!!!". Takie bardziej wycie niz placz. Przerywane klotniami i buntem.

Ciem jogulcik! HYYYYYY!!!!
(Wyjmuje z lodowki)
Nie ciem jogulcika! YYYYYY!!!
(Chowam)
Cieeeem jogulcik!!! HYYYYY!!!
(Mowie, ze wloze go do cieplej wody, zeby sie lekko zagrzal)
NIEEEE! Ciem cymac!!!! YYYYYY!!!
(Podaje i odchodze)
Ciem do looooly [wody]! HYYYYY!!!!
(Wracam i podstawiam miske. Mlody odwraca sie z fochem. Zgrzytajac zebami, odchodze, scigana przez wrzask)
Cieeeeem ziuciiiiic!!!! YYYYYYYY!!!!
(Wracam i ponownie podstawiam mu miske. Wrzuca jogurt z takim impetem, ze woda chlapie na wszystkie strony. Upominam, ze tak sie nie robi, po czym odwaracam sie, zeby odniesc miske do kuchni)
Cieeem ladnie ziuciiiiic!!!! HYYYYYYY!!!!
(Szlag mnie trafia na miejscu, ale wracam, podaje mu ten cholerny jogurt i pozwalam wlozyc go ponownie do wody)

Po tym nastepuje chwila spokoju, po czym potwor znow wylazi z Nika i zaczyna sie klotnia, ze on chce jesc na kanapie, a nie przy stoliku, ze chce jesc sam, albo nie, mama ma go karmic, nie chce czerwonej lyzeczki, chce niebieska, jednak chce czerwona, itd. Wszystko to oczywiscie z HYYYYYYYYYY w tle...

Dla postronnego czytelnika moze sie to wszystko wydawac zabawne, ale zapewniam Was, ze ja smieje sie przez pierwsze 2-3 godziny. Potem mam dosyc sluchania tego ciaglego wycia. Bez lez, po prostu wycia dla samego... no, wycia. I klotni o wszystko. Co nie powiem, co nie zrobie, Nik bedzie upieral sie na przekor. Nawet jak cos chce, to i tak powie nie. Zeby za chwilke drzec sie, ze jednak chce, oczywiscie. W niedziele urzadzil przed drzemka polgodzinna histerie z wrzaskiem i kopaniem szczebelek w lozeczku, tylko dlatego, ze uparl sie, ze chce ubrac moje okulary. Tu jednak pozostalam nieugieta. Moje okulary to jedna z niewielu rzeczy, ktorych moim dzieciom absolutnie nie wolno dotykac. Tak bylo od poczatku i dotychczas nawet nie probowaly sobie roscic wobec nich jakichkolwiek pretensji. Az do niedzieli...
Takie wycie i klotnie mamy srednio raz na godzine. O jedzenie, ubieranie, przewijanie, zabawe, wyjscie z domu, powrot do domu, o wszystko! Ze spaniem tez jest problem. Na szczescie (odpukac!) nie w nocy. Ale drzemki Nik sobie brutalnie skrocil z 2.5 - 3 godzin, do raptem godzinki. Co oznacza, ze budzi sie niedospany i dodatkowo wsciekly. Nie poznaje swojego dziecka, zwyczajnie nie poznaje...

Chcialabym napisac, ze gorzej juz byc nie moze, ale obawiam sie, ze sie myle. Owszem, moze byc gorzej i mam jak w banku, ze bedzie. Nik zapewne nie powiedzial jeszcze ostatniego slowa...


Tak, to urocze pysio przyprawia matke ostatnio o siwe wlosy. Kto by pomyslal...
Bi jest dla Nika niczym osobisty guru. Cokolwiek robi siostra, Nik ja nasladuje. Tyczy sie to rowniez fryzury. Jesli siostra ma kucyka, kucyk musi znalezc sie rowniez na nikowej glowie, koniecznie z gumka w kolorze BLUE. :D

Ja, jako pesymistka majaca od razu czarne wizje, zaczelam zastanawiac sie skad taka zmiana w moim zazwyczaj pogodnym synku. Przyznam, ze podczas weekendu nieraz przyszlo mi do glowy, ze moze cos z nim nie tak. Wiecie, Nik sie zanosi do omdlenia, zaczelam wiec miec schizy, ze moze nasza pediatra sie myli i moze Nik ma jakies powazne zaburzenia neurologiczne? Staralam sie odsuwac od siebie taka mysl, ale ona uparcie wracala... Nawet pomimo tego, ze pomiedzy atakami buntu, Nik byl moim kochanym, przytulasnym, rozgadanym dwulatkiem. To znaczy, podczas swirowania tez gada, a jakze, tylko wtedy trudno jest go zrozumiec, bo slowa przerywane sa wyciem... ;)
Wczoraj jednak odkrylam z ulga, ze przyczyna nikowych wariactw moze byc zupelnie inna. Zwyczajna. Lub nadzwyczajna, bo dla kazdej matki, wszystko "nowe" u jej dziecka jest wyjatkowe. :)

Zab. Podczas szczotkowania (o dziwo syn dal sobie zajrzec w paszcze), dojrzalam "cos" w miejscu prawej, dolnej piatki. Jeszcze nie jestem pewna, jeszcze bede musiala sie dokladniej przyjrzec, ale wydaje mi sie, ze wychodza mu kolejne trzonowce. A przynajmniej jeden wychodzi. To by wyjasnialo ostatni ciezki okres. W koncu Nik zawsze masakrycznie przechodzil zabkowanie...

Nie ukrywam, ze takie wyjasnienie przyniosloby mi wielka ulge. Tyle, ze... Nikowi zeby wychodza dluuugo i bolesnie... Rekordem byla jedna z gornych jedynek, ktora wyrzynala sie ponad miesiac, doprowadzajac Nika do stanu permanentnej placzliwosci i nieodkladalnosci (Kasia, uwielbiam to okreslenie!), a reszte domownikow do siwych wlosow. Jesli historia sie powtorzy, to nic, tylko w leb sobie strzelic... :/

Dlaczego chlopcy nie moga przechodzic zabkowania rownie lekko jak dziewczynki? Dlaczego?! Bi zeby wychodzily jak grzyby po deszczu i jedynym objawem byly liszaje wokol warg i na brodzie, od nadmiernego slinienia!

Chlopcy to cieniasy... ;)

Poza tym, odliczam juz czas do wyjazdu tesciow. Jeszcze tylko 3 tygodnie! Jakkolwiek sie ciesze, ze odzyskam spokoj we wlasnym domu, zaczynam tez sie denerwowac. Nie o chaotyczne poranki, wczesniejsze wstawanie, czy powrot do gotowania... To przeraza mojego meza, ktory przez niemal 3 miesiace praktycznie nie mial wkladu w obowiazki domowe. Ja czuje ucisk w zoladku na mysl o ponownym przyzwyczajaniu dzieci do opiekunki. Z Bi nie przewiduje wiekszych problemow. Jest na tyle duza, ze pamieta Pania i mysle, ze kiedy zaakceptuje, ze dziadkowie wyjechali i nie ma wyjscia, przyjmie powrot do Pani Marysi ze spokojem. Taka mam przynajmniej nadzieje... Gorzej z Nikiem. Z tego co udalo mi sie wyczytac z jego mimiki przy pytaniach o opiekunke oraz kolegow, Mlodszy zupelnie ich zapomnial... A przy jego ostatnich histeriach, bedzie sie dzialo!

Tak przy okazji to dzwonilam do Pani Marysi z zyczeniami swiatecznymi i wypytalam co i jak. Ma dwoje nowych dzieci, ale nie codziennie. Z moimi bedzie ich 6, czyli jej maksimum, przyjmie ich wiec z powrotem bez problemu. Jedno ufff... Tylko konto bankowe znow zaburczy niczym pusty brzuch... :/

Co jeszcze? Od jutra przez miesiac mam 5 spraw (glownie wizyty lekarskie) do zalatwienia. Wychodzi wiec, ze przynajmniej jedna na tydzien. Jak dla mnie to zbyt duza czestotliwosc... Wizyta u lekarza, weterynarza, dentysta z Bi, bilans 4-latka rowniez corki. No i sprawa w sadzie ze "slynnym" mandatem, pamietacie? ;) Ech... Wszystko zwiazane z urywaniem sie, zwalnianiem lub przychodzeniem pozniej do pracy. A ja tak nie lubie takich "porozrywanych" dni! Do tego dochodza dwa audyty w pracy i na sama mysl czuje sie zmeczona. Wole spokojne, wrecz nudne zycie. Ale tak to juz jest, ze jak nie ma nic, to nic sie nie dzieje. Jak wyskoczy jedna sprawa, to zaraz wszystko zwala sie na glowe... :/

W miedzy czasie wypadaloby gdzies po drodze zorganizowac urodziny Bi. Z tym w ogole jestem w lesie... Przyjecie dla dzieciakow przesunelam na polowe maja, bo chce je wyprawic (znaczy sie bede musiala wszystko zaklepac i cichcem wyslac zaproszenia juz wkrotce) juz po wyjezdzie tesciow i w ogole im o tym nie wspominac. Nie mam ochoty na wysluchiwanie tekstow podobnych do tych, ktore uslyszalam od tescia w Wielkanoc. Moze to troche chowanie glowy w piasek i w sumie pie*rze jego zdanie, ale po co mam sobie psuc nerwy?
Tradycyjnie oczywiscie mam zagwozdke, bo malzonek moj znow twierdzi, ze 4-latce przyjecie urodzinowe nie jest do niczego potrzebne... Wystarczy jej tort w otoczeniu rodziny. Tyle, ze "rodzina", to oprocz Nika same stare pryki... A moim skromnym zdaniem jednak dzieciom potrzeba kontaktu z rowiesnikami i wyrwania sie z codziennosci. Potworki spedzily 3 miesiace praktycznie nie wychodzac z domu. Jeszcze Bi zabieralam na lyzwy i narty, ale Nik oprocz cotygodniowej mszy w kosciele i okazjonalnych zakupow, nie mial zadnego kontaktu z zewnetrznym swiatem. Ale wedlug M. to wszystko w porzadku... :/

A, jeszcze jeden z uroczych - inaczej porankow podwojnej matki...

Nik zbudzil sie o 5 rano... Zebral wszystkie zabawki, z ktorymi spi (a troche tego jest) do kupy i zdecydowal, ze pora wstawac. Bylo ciemno choc oko wykol, wiec najpierw M., nastepnie ja, tlumaczeniem oraz uciszajacymi syknieciami probowalismy spacyfikowac rannego ptaszka. Bezskutecznie. W koncu zrezygnowani wrocilismy do lozka, zdajac sie na sluchanie przeciaglego: HYYYYYYY... O dziwo, w miare szybko mu sie znudzilo. Drugie dziwo to, ze nie obudzilo Bi. Dobra nasza! Taaa... Tylko, ze nie zdolalam juz zasnac... Przewracalam sie z boku na bok, odkrywalam, przykrywalam, zwyczajnie nie moglam sie wygodnie ulozyc... Kiedy w koncu zaczelam przysypiac, zadzwonil budzik M. rozbudzajac mnie na nowo... Desperacko probowalam zacisnac powieki, zeby przysnac chociaz na te ostatnie 10 min. do mojego budzika, ale wtedy Nikowi ponownie wlaczyla sie syrena...

Dalszy ciag nie dla wrazliwych.
Wstalam wiec juz mocno podirytowana i patrzaca z niechecia na nadchodzacy dzien... A tu Bi przychodzi do lazienki i oznajmia, ze zrobila kupe! W pieluche, ktorej na dobra sprawe nie powinna juz od dawna nosic!!! Kurna, to dziecko za 2 tygodnie konczy CZTERY lata i nie dosc, ze potrafi sie posikac podczas krotkiej drzemki, to teraz jeszcze sobie wali kupsko w nocna pieluche! Przez chwilke mialam jeszcze nadzieje, ze moze popuscila podczas pierdniecia, ale gdzie tam. Wycisnela normalnego, wielkiego kloca! Wyrazilam dobitnie i podniesionym glosem, co o tym mysle, Bi zaczela ryczec i moj juz-spaczony humor, polecial w dol na leb na szyje... A przede mna jeszcze caly dzien...

No. To tyle. Dzisiaj mija 6 lat odkad kupilismy nasz dom. A raczej odkad podpisalismy cyrograf z bankiem. :/

Wiosna pomalu przychodzi i do nas. Pogoda rozpieszcza. Dzis ma byc 20 stopni. W kilku miejscach w ogrodzie wykwitaja nam takie cieszace - oko cudenka:



Pozdrawiam marudnie.

piątek, 10 kwietnia 2015

W tym domu sie gada X

Kolejna porcja tekstow i tekscikow. Pewnie wiekszosc jest smieszna i rozczulajaca wylacznie dla mnie, ale co tam. W koncu to moje Potwory gadaja. ;)

No to jedziemy!

***

Nik (o oceanie zobaczonym w tv): "Ooooo! Ziobac mama, wieeelka woooda!"

To rozmieszylo mnie glownie, dlatego, ze przeciez indianie tak wlasnie mowili na ocean: wielka woda. :)
Zawsze zadziwia mnie, ze prymitywne plemiona, kierujace sie na codzien instynktem i natura, sa poniekad niewinne niczym male dzieci. Szkoda, ze nasza cywilizacja praktycznie zatracila te prostote i zwykle, ludzkie wartosci. Co gorsza, uczymy nasze dzieci, ze musza sie ich wyzbyc jesli maja cos w zyciu osiagnac.
Ale to sa smutne rozwazania, zupelnie nie pasujace do zalozenia tego posta. Moze kiedys do nich powroce... 

***

Nik turla sie w lozeczku i gledzi zamiast grzecznie klasc sie na drzemke. Nagle ni z gruchy, ni z pietruchy oznajmia:

"A jutlo psijedzie Mikolaj pociagiem!"

Nie mam pojecia skad wzial mu sie ten pociag, a tym bardziej Mikolaj. W kwietniu? :)

***

Jestem w lazience i katem oka dostrzegam Nika dzierzacego o wiele dla siebie za duza butle, wypelniona plynem. Wolam delikwenta i pytam surowo, skad ja ma. Na to Nik szybko tlumaczy:

"Nie chowalem helbatki tatusia! Kokus jest gzecny!"

Taaa... A "helbatce" same nogi wyrosly i nawiala z kuchni... ;)

***

Bi uwielbia wszystkie piosenki, do ktorych istnieje dziecieca choreografia. Namietnie wiec tancujemy do "my jestesmy krasnoludki", czy "glowa, ramiona, kolana, piety", itp. Nik przyglada nam sie z zainteresowaniem i widze, ze az go skreca, zeby dolaczyc, ale z jakiegos powodu sie wstydzi. Na moje namowy jednak naburmusza sie i odpowiada z fochem:

"Nie dziekuje. Nie mam telas ciasiu tloche..."

:D

***

Nik nawiedza mnie w kuchni i oznajmia tonem nie znoszacym sprzeciwu:

"Mama psieblac ciem. Mam kupe i siuly. Duzio siuluf."

Na takie slowa natychmiast szukam wzrokiem tatusia, zeby go oddelegowac do tego zatykajacego-nos zadania... ;)

***

Przy przewijaniu. Nik mruczy: "Jestem dumny!"
Matka, ktora pograzona byla we wlasnych myslach zastanawia sie dumny czy durny? W koncu mogl gdzies podlapac to jakze urocze slowko...
Matka (niepewnie): "Dumny jestes?"
Nik (niecierpliwie): Dumny! Jestem dumny!"
Matka (leci patosem): A co takiego napawa cie duma, synu?"
Nik: "Kamienie!"

No to wszystko jasne. ;)

***

Przez okno dostrzegam pierwsze w tym roku krokusy. Pokazuje je Bi. Spodziewam sie, ze sie zachwyci, tymczasem moje dziecko najwyrazniej jest w klotliwym nastroju.
Bi: "To sa kwiatki!"
Matka: "Wiem, ze to kwiatki, ale te kwiatki nazywaja sie krokusy."
Bi: "To nie klokusy, to kwiatki!"
Matka (juz przewracajac oczami, ale nadal tlumaczy): "Jest wiele rodzajow kwiatkow. Tamte w ogrodzie to krokusy, bedziemy miec jeszcze tulipany, narcyzy i hiacynty. A ten (pokazuje na storczyka) to orchidea."
"Ahaaaa..." Bi patrzy z cwanym usmieszkiem, zapewne szukajac argumentu, zeby nadal zaprzeczac... "Ale ten kwiatek (wskazujac mojego storczyka) tu nie moze byc!"
Matka (lekko zbita z tropu ta zmiana frontu): "Dlaczego nie?"
Bi: "Bo musi byc na dworze, nie w domu!"

Tu nastapilo tlumaczenie, ze niektore kwiaty lubia chlodek i moga byc na dworze, natomiast inne musza miec ciepelko...

Czy to dziecko zawsze musi sie o wszystko wyklocac? Bo to nie pierwsza taka dyskusja. Bylo juz kilka o to, ze auto (rozowe), wcale rozowe nie jest, klocki nie sa kwadratowe, a jak sie kubek przewroci do gory nogami to wcale sie z niego nic nie wyleje. No ile mozna?! ;)

***

Nik sie przeziebil. Chodzi, ciaga nosem, gile splywaja az po brode. Zal mi dziecka i od kilku dni powtarzam, ze taaak go ten katar meczy, niech juz sobie pojdzie precz.

Bi, ktora sie temu oczywiscie uwaznie przysluchuje, zadaje pytanie z podwyzszonym poziomem trudnosci:

"A jak ten katal wszedl do Kokusia?"

Ha! No jak to wytlumaczyc niespelna 4-latce?! Lubie trzymac sie jak najbardziej prawdy i nie wymyslac bajeczek, wyglosilam wiec przemowe o wirusach latajacych w powietrzu, itd., starajac sie uzywac prostego slownictwa i jak najmniejszej ilosci szczegolow. Ciekawa tylko jestem ile Bi z tego zrozumiala skoro wiecej pytan nie padlo?

***

Kilka wielkanocnych tekscikow.

Po przejsciu ksiedza kropiacego wiernych, Bi wola radosnie:

"On mi pomoczyl rajstopki!"

Szkoda, ze nie skropil tej upartej glowki... ;)

Nik (o dlugim ogonku ludzi idacych do komuni): "Ludzie ida ciaaaly dzieeen..."

Nik (przy swiatecznym sniadaniu, klepiac sie po brzuszku): "Pysne! Delicious!"

***

Dzieciaki bawia sie w ulubiona gre, czyli dzikie biegi po domu. Bi wola za Nikiem:

"Uwazaj bo sie zabijesz i zlamiesz noge!"

Czy ma sens tlumaczenie, ze jesli sie zabije, to ta zlamana noga bedzie miala naprawde niewielkie znaczenie? ;)

***

Nik znajduje na klocku rysunek insekta:

"Pac mama, osa! I telas lata i telas... (wyraznie szuka slowa) gzechoce!"

Bzyczy synu, bzyczy. :D

***

Nik przychodzi do mnie z wielce zafrasowana mina i oznajmia: "Wciolaj rozwalilem kocik."

"Rozwaliles kocyk? Wczoraj?" - nie za bardzo kumam o co mu chodzi. Poniewaz jednak wiem, ze pojecie czasu dla dzieci nie istnieje, a syn moj nadal ma dosc niepewna mine, ide za nim do pokoju, a tam... Pokazuje mi wgniecenie na swiezo poscielonej, puchowej koldrze! :D





PS Dzis wraca moj tata! Juhuuu!!!

PS2 Czujecie to?! Czujecie ten piekny zapach?! Tak pachnie tylko... WEEKEND!!! :D

wtorek, 7 kwietnia 2015

Irytacja juz zawsze tlem Swiat?

Swieta, Swieta i po Swietach. Cale szczescie!!! W tym roku cieszy mnie nawet fakt, ze tutaj Wielkanoc to tylko jeden dzien i wczoraj juz ze spokojnym sumieniem moglam wrocic do pracy zamiast "swietowac"... Przez te dwa i pol dnia wolnego irytacja gonila irytacje. Mniejsza badz wieksza, ale zawsze psujaca nastroj, ktory powinien przeciez byc radosny, tudziez podniosly... Przedstawiam Wam kilka migawek z naszej Wielkanocy.

Malzonek moj szanowny doslownie kilka dni przed Swietami, wymienil swoja milosc - iPhona, na "Szajsunga". :D Mnie to szczerze dynda i powiewa zgnilym kalafiorem... Tylko, ze akurat kiedy jego pomoc w domu, a w zasadzie przy zabawieniu choc na moment dzieci, bylaby nieoceniona, on wolal siedziec z nosem w ekranie telefonu, ustawiajac w nim wszystko co mozliwe. Podczas tego porywajacego zajecia byl oczywiscie gluchy i slepy doslownie na wszystko, a przy tym wku*wial sie ciagle na zupelnie obce oprogramowanie i kiepski aparat. Rzecz jasna nikogo w domu jego grozby, ze pozbedzie sie tego szmelcu, specjalnie nie ruszaly, ale psuly one juz i tak dosc napieta atmosfere...

Z racji tego, ze Pan Tata mial taki humor jaki mial, Potworki zgodnie przykleily sie do moich nog. Przez caly weekend mama miala ubierac, myc, podcierac, karmic, przytulac i zabawiac. A wszystko to w czasie kiedy probowala zrobic rowniez cos pozytecznego w domu... Poproszony o zajecie sie potomstwem tatus, albo po chwili zaczynal ponownie gapic sie w telefon, albo w ciagu 15 min. tracil cierpliwosc. Tutaj rezultat tez byl dwojaki. Czasem huknal na niesforne dzieciaki tak, ze z rykiem wracaly do mamy. Czasem zas wkurzony wychodzil do ogrodu, co znow nieuchronnie sprawialo, ze Potwory ponownie uczepialy sie matczynej spodnicy. A raczej spodni dresowych... Nawet poproszony o zrobienie im kilku swiatecznych zdjec nie potrafil utrzymac nerwow na wodzy. Zrobil trzy po czym odwrocil sie na piecie wkurzony, ze dwu- i czterolatek nie pozuja mu grzecznie jak profesjonalni modele...
Wczoraj wieczorem nagle mu sie odmienilo o 180 stopni i zaczal cos mi przebakiwac, ze nie ma sie co denerwowac, krzykami nic sie nie zdziala, a tylko psuje sie nastroj wszystkim naokolo... Szkoda, ze nie pomyslal o tym przed Swietami...

Nikowe przeziebienie nie przerodzilo sie (odpukac!) w nic gorszego, za to "przeskoczylo" na siostre. Bi zas przeszla je nieco gorzej, bo w czwartek wieczorem dostala goraczki. Na szczescie niezbyt wysokiej - 38.1, a przez kolejne dwa dni pozostal tylko stan podgoraczkowy. Ale marudzila i uzalala sie nad soba jakby miala conajmniej zapalenie oskrzeli... ;) Dzien pozniej M. zaczal narzekac, ze cos go "lamie", za to w niedziele wieczor kichac zaczal tesc. Tesciowa i ja jakos sie trzymamy, ciekawe tylko jak dlugo...

Wisienka na torcie tej "sielskiej" atmosfery bylo zachowanie Nika. Wyglada na to, ze slynny "bunt dwulatka", zamiast pomalu odchodzic w zapomnienie, przybiera nowe formy. A moze syn moj po prostu odreagowywal ogolna atmosfere, ale jego zachowanie bylo w te Swieta straszne. Juz nie pamietam kiedy ostatnio tyle razy na dzien podniosl mi cisnienie. Ryk i zanoszenie sie byly o wszystko. O to, ze on chce siedziec po mojej prawej stronie, ale kiedy Bi sie przesiadla, Nik natychmiast zaczynal wyc, ze on jednak chcial byc z lewej. Bi nie mogla nawet dotknac zadnej z jego zabawek. Nie chcial jesc tylko ryczal o ciastka. Przebieranie go laczylo sie z trzymaniem go za jedna noge, jednoczesna proba zalozenia mu pieluchy lub garderoby jedna reka, w tym samym czasie sluchajac potepienczego wycia i uchylajac twarz przed kopniakami serwowanymi "wolna" noga. Same w sobie te zachowania nie sa moze czyms nowym, ale dotychczas nie byly az tak intensywne. Zdecydowanie tez nie podoba mi sie to, ze Nik rzuca sie na wszystkich i oklada malymi piastkami. Do tej pory zdarzalo mu sie to w stosunku do siostry oraz dla testowania reakcji rodzicow. Teraz jednak tlucze wszystkich i to ewidentnie w zlosci...

Zeby bylo jeszcze "weselej", Nik zbiesil sie na popoludniowa drzemke. W sobote i niedziele spal sobie po godzinke - poltorej, co dla niego jest stanowczo zbyt malo. Za to w piatek drzemka trwala porywajace pol godziny! Po pierwsze to stanowczo za malo zeby psychicznie odpoczac od jego wybrykow. Po drugie, popsul mi plany. Specjalnie wyszlam z pracy wczesniej, zeby podczas drzemki syna spokojnie przygotowac z corka jaja na swieconke. Ugotowalam jajca, wyciagnelam farby plakatowe, rozlozylam gazete i... Nik sie obudzil! W wisielczym humorze oczywiscie... Nie tylko wiec nosilam go przez nastepna godzine, ale i malowanie jajek poszlo sie bujac. Jajca farbowalismy wiec zwyklym sposobem, czyli wsadzeniem do sloja z rozpuszczonym barwnikiem. Tyle ze nie przewidujac takiego obrotu sprawy, nie kupilam barwnikow i zostalismy z tylko dwoma kolorami pozostalymi z zeszlego roku - zoltym oraz zielonym... Trzeba jednak przyznac, ze Potworki mialy frajde patrzac na moje poczynania i niewielkie urozmaicenie kolorystyczne zupelnie im nie przeszkadzalo.

Dzieki Mlodszemu nawet swiecenie jajek odbylo sie w nerwowej atmosferze. Juz kilka dni przed Swietami dzieciaki poklocily sie o koszyczek, wiec pozyczylam dodatkowy z pracy (nie pytajcie mnie skad mamy wiklinowe koszyczki...) i zadowolona z siebie myslalam, ze po sprawie.



W sobotni poranek wyruszylismy do kosciola, dzieci radosnie niosly swoje koszyki, weszlismy do srodka i... zonk. Niko nie postawi swojego koszyczka na schodkach oltarza. Za zadne skarby! Nie pomagaja prosby, pokazywanie, ze wszyscy tu je klada i obiecanki, ze za chwile wezmiemy go z powrotem. Nie i koniec. Juz myslalam, ze bedziemy miec tylko polowe jajek poswieconych. Mlody sie jednak odwrocil, a ja wykorzystalam ten moment, zeby chwycic koszyczek i zaniesc go na oltarz. ;) Skonczylo sie to wyciem Nika przez polowe swiecenia... A po powrocie do domu Potwor Mlodszy nie opuszczal koszyczka na krok. Postawil go na stole i trzymal warte na krzesle obok. Jak sie okazalo nie dla samego koszyka, ale dla czekoladek, ktore w nim byly. M. wsadzil do swieconek czekoladowe zajaczki, zeby dodac im "koloru", jak to okreslil. Nie wiem (i wole chyba nie wiedziec) ile Kokus ich zezarl , zanim podejrzelismy co on tak grzebie pod ta serwetka. ;)

Polaczenie z Polska na Skype bylo wrecz fatalne. To znaczy z moja siostra jeszcze dalo sie pogadac. A raczej daloby, gdyby maly ssak nie marudzil. A tak pogadalysmy tylko moment kiedy Mila wisiala na cycku. Za to z tata udalo mi sie zamienic tylko kilka mocno przerywanych zdan. Ale to nic, za tydzien juz wraca...

Przy okazji przygotowan swiatecznych zaobserwowalam, ze moj tesc to ma zycie jak w Madrycie! Niezle sie skurczybyk urzadzil! Tesciowa juz od czwartku spedzala czas niemal od switu do nocy w garach. Ja od piatkowego popoludnia ogarnialam dom, przygotowywalam swieconke, a w sobote pieklam jeszcze sernik. Wszystko przy "asyscie" dzieci, czyli z dwukrotnym nakladem pracy... ;)Nawet M. byl regularnie odrywany od nowego telefonu i wysylany na nagle zakupy badz zaganiany do szybkiej pomocy. Moj tesc zas spedzil 3 dni przygotowan ogladajac tv, drzemiac na kanapie, zaliczajac kolejne msze w kosciele (na ktore trzeba go bylo wozic) i rozwiazujac krzyzowki. Ja rozumiem, ze facet jest juz po 70-tce. Rozumiem, ze tesciowa tak go nauczyla, ze calym domem zajmuje sie ona, a on nawet herbaty sobie nie zaparzy. Ale do cholery wszyscy sie uwijaja, to moglby chociaz minimalnie sie wysilic i zabawic wnuki! To bylaby naprawde ogromna pomoc! Ale nie, nie tylko nie pomagal, ale jeszcze przylazil proszac o jedzenie, picie i przelaczenie kanalu w tv, jasnie hrabia sie znalazl! :/

Cale Swieta "uratowaly" tylko i wylacznie Potworki. Tylko dla nich staralam sie zachowywac pogode i minimum entuzjazmu... Pomijajac kokusiowe wariacje ze swieconka, Potworki chlonely tradycje calymi swoimi malymi lebkami! :)

Juz o 6:30 rano w niedziele obudzil mnie tupot malych stopek. Najpierw myslalam, ze to Maya patroluje domostwo, ale po chwili tupot rozlegl sie ponownie i do mojej zaspanej glowy dotarlo, ze nie slysze pazurow. ;) Po chwili zas pojawila sie nade mna rozczochrana blond czupryna i Bi z podekscytowaniem (prawie podskakujac w miejscu) oznajmila, ze przyszedl zajaczek! Na to haslo przebudzil sie i Nik i glosno zazadal wyciagniecia z lozeczka. To by bylo na tyle jesli chodzi o dosypianie w swiateczny weekend... ;)




Potem juz byl jeden szal! Rozpakowywanie prezentow, ogladanie, zabawa! Przerwa na ubranie sie do kosciola, msze i uroczyste sniadanie, po czym z powrotem do zabawy.


Na powyzszym zdjeciu, ten balagan to jedna zabawka. Wielofunkcyjna, ale stanowiaca JEDEN komplet, ktory po zabawie chowa sie do schludnej skrzynki. To bedzie sie laczyc z pozniejszym tekstem. ;)



Poniewaz dzieciaki sie nieco podkurowaly, a zrobilo sie 12 stopni, poznym rankiem wymknelam sie z domu, zeby pochowac plastikowe jajeczka w ogrodzie i urzadzic Potworkom poszukiwania. :) Sporo musialam im podpowiedziec, ale i tak poszlo lepiej niz rok temu, kiedy to Bi zmiatala Nikowi wszystkie sprzed samego nosa. :) Tym razem sily byly niemal wyrownane, a nawet Bi sprawiedliwie podzielila sie pozniej z Nikiem lakociami.



Wrocilismy do domu, zeby je otworzyc i tu wkurzyl mnie tesc. I to tak, ze kompletnie zrujnowal moj humor na reszte naszego jedynego dnia Swiat...

Mianowicie, ledwie udalo nam sie przekroczyc prog domu, ledwie dzieci rzucily sie do stolu zeby wysypac jajeczka i zaczac otwieranie, tesc naskoczyl na mnie i malzona. Ze dzieci w Polsce (tu dodal imiona dzieciakow najmlodszego brata M.) nie dostaja tylu prezentow, ze po co im to wszystko, co to w ogole ma byc?! Na niesmiale tlumaczenie mego malzonka, ze to przeciez tylko zabawa i ciche mitygacje tesciowej, ze to nie Polska, zagrzmial, ze to wszystko przeciez KOSZTUJE!!! Szczerze mowiac juz wzielam sie pod boki, juz otwieralam usta, zeby go zjechac i spytac czy to on przypadkiem za to placil i zeby nie porownywac naszej rodziny do braci M. (o ktorych mam zdanie srednie i to delikatnie mowiac...). Na szczescie moj maz chyba zobaczyl moja mine, bo szybko zakrzyknal, ze trzeba przejsc sie z psem i zawolal na ojca, zeby urzadzil sobie z nim spacer. To dalo mi cennych kilka sekund na ochloniecie z wscieklosci i mentalne machniecie reka...

Nie bede urzadzac awantury. Przynajmniej narazie. Nie mniej zlosc mi jeszcze do konca nie przeszla, mimo, ze mamy juz wtorek. Jakim prawem ten dziadyga nas krytykuje i to w taki sposob?! U mojego meza w domu nie bylo tradycji prezentow od zajaczka. Ale u mnie w domu byla i zamierzam ja kontynuowac, szczegolnie, ze Amerykanie rowniez ja kultywuja. Wcale tez nie uwazam, ze dzieciaki dostaly jakos szczegolnie duzo! Po jednej wiekszej zabawce, jednej malutkiej, okulary przeciwsloneczne, naklejki, a oprocz tego Bi dostala komplet gumek do wlosow. Niko dostal tez kalosze, a Bi pantofelki wiosenne, ale to juz wlasciwie przy okazji, bo i tak musialam je im kupic, przeciez musza miec obuwie! Natomiast tradycja poszukiwania jajeczek w ogrodzie jest powszechnie obchodzona w Stanach, poza tym to dla dzieci dobra zabawa na swiezym powietrzu. Nasze jajeczka byly wypelnione tylko czekoladkami i miniaturowymi kubeczkami ciastoliny. W sumie bylo ich raptem 20. Wedlug mnie moze nie byly to bardzo skromne upominki, ale wydaje mi sie, ze nie byly tez az tak przesadzone, zeby sie o nie nas czepiac. A zreszta, nawet gdybym uznala, ze swietnymi prezentami dla 4- i 2- latka beda wlasne laptopy, to jest to moje, rodzicielskie prawo i moje pieniadze! Uch! Wkurzylam sie, no... ;)

Wczoraj juz szlam normalnie do pracy, ale przed wyjsciem urzadzilam Potworkom namiastke Smingusa Dyngusa. Wreczylam male pistoleciki na wode i hulaj dusza piekla nie ma! ;) Okazalo sie jednak, ze moje dzieci sa dziwne. Sadzilam, ze rzuca sie z woda na matke i dziadkow, a tymczasem Bi wybrala za cel ataku Maye, natomiast Nik - samego siebie! Psikal sobie w oczy raz za razem i zasmiewal sie w glos! ;)



Babcia cichcem namawiala, zeby popryskali dziadka i Bi posluchala (dziadyga wyskoczyl z lozka jak oparzony i dobrze mu tak! :D), ale Nik mial to w nosie. Niestety szybko zuzyl cala wode i zaczal ryki, ze chce wiecej, a mnie glupio bylo zostawiac dziadkom sprzatanie domu zalanego woda... Dopiero w pracy pomyslalam, ze moglam im ubrac plaszcze przeciwdeszczowe oraz kalosze, wypuscic na dwor i pozwolic zlac sie woda do woli. Moze wykorzystam ten patent w przyszlym roku. :)

Podsumowujac, ciesze sie, ze juz po Swietach, a jeszcze bardziej, ze nadchodzace Boze Narodzenie oraz przyszloroczna Wielkanoc spedze (mam nadzieje) bez tesciow! ;)

piątek, 3 kwietnia 2015

Ktokolwiek widzial, ktokolwiek wie...

Weny, weny szukam... Ktos ja widzial, uciekajaca zapewne w dzikiej panice, z rozwianym wlosem i wysoko zadarta kiecka?

Nie chce mi sie pisac. Odkad zauwazylam, ze juz za tydzien Swieta... Mysl o Wielkanocy z tesciami przyprawia mnie o zniechecenie. Mysl o przygotowaniach z tesciowa sprawia, ze mam ochote wyjechac. Daleko.

Nie, moi tesciowie nie sa okropnymi ludzmi. Od niemal 2 miesiecy staramy sie wszyscy nie wchodzic sobie w droge i byc uprzejmi. Och, jacy my jestesmy uprzejmi! Czuje sie obrzydliwie sztucznie. Mam wrazenie, ze nawet kiedy zwracam sie do meza i dzieci, a w tym samym pokoju siedza tesciowie, moj glos nie brzmi naturalnie...

Obecnosc obcych ludzi w moim domu uwiera mnie i uciska jak kamyk w przyciasnym bucie. Nie czuje sie swobodnie, nie czuje sie soba, odliczam tylko dni do czasu jak wyjada. Czuje sie jak pod permanentna inwigilacja. Teraz jeszcze te Swieta... Przed przylotem tesciow liczylam, ze skroca swoj pobyt i wyjada przed Swietami. Po pierwszym miesiacu zauwazylam z panika, ze sie nie zapowiada. Drugi miesiac prawie minal i wiem juz, ze nie ma na to szans... Nie ma wiec rady, trzeba przetrzymac tez Wielkanoc.

Na poczatku, to ze tesciowa przejela pichcenie, uznalam za zalete "inwazji". To, ze gotowac nie lubie, to w koncu zadna tajemnica. Wizja domowych, zdrowych obiadkow byla calkiem zachecajaca. Teraz jednak stwierdzam, ze "domowe", to moze one i sa, ale co do ich zdrowia to mam powazne watpliwosci. Mianowicie tesciowa zuzywa w tydzien tyle oleju i cukru, co ja w jakis miesiac. No dobra, tego ostatniego moze nie sypie do potraw, ale zuzycie pierwszego przyprawia mnie o ciezki szok. Ciekawe, ze nic nie smakuje przesadnie tlusto, ale olej idzie jak woda, a przeciez nie wyparowuje z butelki? W kazdym razie myslac o swiatecznym gotowaniu w tym samym czasie co tesciowa, cos mi sie przewraca w zoladku... Szczegolnie, ze sama kiedy gotuje, nienawidze kiedy ktos inny zaglada mi do garow, no nie znosze!

Rok temu o tej porze, planowalam radosnie gotowanie i pieczenie. W Wielki Piatek normalnie pracujemy, ale wzielam dzien wolny na przygotowania.
W tym roku, jeszcze kilka dni temu ponuro twierdzilam, ze w piatek normalnie ide do pracy, a sprzatanie mam w powazaniu. Baaardzo glebokim... Tym bardziej, ze malzonek moj pozostawal gluchy na prosby, zeby dogadal sie z matka czy planuje robic cos specjalnego na Swieta. Dlaczego sama nie spytalam? Nie wiem, sama nie wiem... Chodze totalnie zniechecona i bez humoru... Zlapala mnie chandra i nie chce puscic...
W kazdym badz razie, M. zupelnie nagle, we wtorek oznajmil, ze ojeju! Musi pogadac z mama, bo za chwilke Swieta! Tez mi odkrycie... Ja truje mu od ponad tygodnia, ale M. oczywiscie zachowuje sie jakby sam nagle wpadl na to, ze moze jego matka cos planuje. W srode oznajmil, ze tesciowa upiecze tort. Czyli cos tam mysli o przygotowaniach... W takim razie ja zamierzam upiec sernik i przygotowac salatke, bo jakby co planuje zbojkotowac wyroby tesciowej i pozywic sie wlasnymi produktami. Juz samo wspomnienie M., ze jego mamusia piecze najlepsze torty na swiecie, sprawia, ze z gory zakladam iz nie sprobuje ani kawaleczka. Dziecinne? Byc moze. Zaczynam odczuwac coraz wieksza pokuse, zeby zrobic na zlosc, dopiec, dociac i pogonic w koncu tesciow na cztery wiatry... :( Powstrzymuje mnie tylko resztka dobrego wychowania. Sama jestem ciekawa czy wytrzymam jeszcze miesiac, czy "pekne". Jesli cierpliwosc mi pusci, to szykuje sie niezle widowisko... :/
A dzis biore jednak pol dnia wolnego, bo nie chce potem wieczorem latac jak ze sraczka. Podczas nikowej drzemki chce pomalowac z Bi jajka, a wieczorem bede sprzatac. Tak jak zawsze, zadnego tam szorowania szafek i odsuwania mebli! ;) Na sobote mam nadzieje pozostanie juz tylko pichcenie. Upieke ten nieszczesny sernik chocbym miala siedziec pol nocy, bo nie wiem o ktorej tesciowa laskawie zwolni kuchnie... I tu znowu. Moge sobie wyobrazic radosc z jaka przygotowywalabym pisanki z Bi i wiozla dzieciaki na swiecenie jajek, gdyby tescie nie wtracali swoich trzech groszy na kazdy temat. A tak, robie to zeby podtrzymac tradycje, ale zupelnie nie odczuwam radosci ani ekscytacji... W srode wieczor zaszylam sie w piwnicy zeby napelnic jajeczka (do szukania w ogrodzie) slodyczami i drobiazgami. Myslalam, ze poprawie sobie humor na mysl o radosci w oczach Potworkow kiedy beda znajdywac i otwierac kolejne jajca. Pomoglo, ale tylko na jeden wieczor. Kolejny ranek znow przywital mnie chandra... Niech juz bedzie po Swietach! Albo nie! Niech juz bedzie polowa maja i po wyjezdzie tesciow!

Poki co staram sie odsuwac zniechecenie jak najdalej. Ale ono uparcie wraca... Zasadzilam rzezuche.


Mialam to zrobic z Bi, ale nie udalo mi sie wykrzesac z siebie entuzjazmu do cierpliwego tlumaczenia i pomagania dziecku przy tym przedsiewzieciu... Ponurak we mnie wygral i zrobilam to wieczorem, po polozeniu dzieci spac. Na szybko i nie odczuwajac zupelnie przyjemnosci... Ale przyznaje, ze czuje cieplo na widok malenkich, kielkujacych roslinek. To idealna pora roku na obserwowanie budzacego sie zycia. Co prawda pogoda uparcie zaprzecza jakoby byla juz wiosna. O, prosze, tak wygladal nasz ogrod w zeszla sobote!


Mam nadzieje, ze byla to juz ostatnia sniezyca w tym roku! Na Swieta zapowiadaja pelne slonce i 12 stopni, ale uwierze jak to zobacze... Za to w sobote ma pizdzic jak w Kieleckiem, wiec nie wiem czy nam koszyczki nie odfruna razem z dziecmi. ;)

Osladzam sobie zycie jak umiem. Juz dwa razy w tym tygodniu pieklam muffinki. Dzieciaki przy tesciach zupelnie przestaly jesc banany, a "banana bread" mi sie przejadl, szukalam wiec alternatywy. Oto efekty:


Muffinki maslankowo-bananowe z orzechami! Polecam z czystym sumieniem (moge wrzucic przepis jakby ktos chcial). Wyszly mieciutkie, wilgotne, pyszne! A wiecie, ze ze mnie muffinkowe beztalencie, wiec jesli wyszly MI, wyjda kazdemu! ;)

A co poza tym? Syn moj zlapal katar. Od dwoch nocy budzi sie z placzem nie mogac oddychac, wiec oboje z M. chodzimy jak zombie... Odciagnac smarkow sobie oczywiscie nie da, a wydmuchac nie umie. Meczy sie wiec dziecko, a rodzice to tak przy okazji... Cala sroga zime dzieciaki przechodzily zdrowe, a wiosne witamy pierwszym w 2015 katarem! Za to tez moge "podziekowac" tesciom. Caly tydzien temperature mielismy okolo 5-6 stopni na plusie, w niektore dni nawet wyzsza. Dopiero kiedy Nik wykazal pierwsze oznaki zasmarkania, co nas zaskoczylo, bo poza nim wszyscy w domu zdrowi, zasypalismy z M. tesciowa gradem pytan, a ta sie przyznala, ze dzieci caly czas wychodzily na dwor w zimowych kombinezonach! Jezusmariaojapitole! Tak, to prawda, na ogrodzie mamy nadal spore polacie sniegu, ale wiekszosc juz odtajala. Przy 5 stopniach na plusie, w pelnym sloncu bylo zapewne +10. A ona mi dzieci ubiera w pikowane spodnie! Nic dziwnego, ze Nik jest chory. Upocil sie pewnie jak mysz, a potem lekki wiaterek i dziecko mam zalatwione! Tesciowa za taki brak pomyslunku powinna teraz sama wstawac do placzacego i budzacego sie po nascie razy w nocy dwulatka z zapchanym nosem!
Poki co (odpukac!) to tylko katar, bez goraczki. Mam nadzieje, ze tak zostanie, chociaz caly czas niepokoi mnie nikowa nieumiejetnosc wydmuchania nosa, przy jednoczesnej tendencji do zapalen uszu. Mam jednak nadzieje, ze obejdzie sie bez dodatkowych atrakcji... Oraz ze do Swiat sie w miare podkuruje i nie zarazi siostry...

A poki co, Moje Drogie, zycze Wam Wesolych Swiat!

Wiem, ze i ja moge przezyc te Swieta radosnie, wszystko zalezy tylko od nastawienia. To jednak jest, jakie jest, wiec... No nic, ze wzgledu na Potworki, postaram sie wycisnac z siebie choc minimum entuzjazmu. A potem zdam Wam relacje czy sie udalo. ;)