Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

czwartek, 29 stycznia 2015

No to pisze!

Chociaz nie wiem czy skoncze, w koncu praca tez dopomina sie o chwile uwagi. ;)

Tak jak pisalam, nie zasypalo nas. Co nie oznacza, ze sniegu spadlo malo. W sumie trudno powiedziec dokladnie ile, poniewaz wiatr go rozdmuchiwal i w bardziej otwartych miejscach bylo go zaledwie jakies 20 cm, za to w innych nasypalo pol metra. Mysle jednak, ze przecietnie spadlo jakies 30-40 cm. Jak dla nas to nawet sporo, ale oczywiscie do rekordowego opadu temu daleko. Rekordowy opad to mielismy dwa lata temu, kiedy przez pol nocy nawalilo metr sniegu. ;) Pamietacie moze to zdjecie?



W tym roku, wygladalo to tak:



Najwazniejsze, ze sprzecior sie przydaje. Kiedy kilka lat temu M. powiedzial mi za ile kupuje odsniezarke, myslalam, ze z krzesla spadne! Fakt, ze wtedy bylo nas na to stac, ale i tak niemal fizycznie czulam przerazliwy pisk konta bankowego. :) Stwierdzam jednak, ze byly to pieniadze dobrze wydane. Po pierwsze, nie musze pomagac M. w szuflowaniu (a wczesniej czulam sie w obowiazku i nadal pamietam ten bol plecow). Po drugie, maz nie spedza mi calego dnia na odsniezaniu (a wczesniej bywalo, ze musial sobie robote rozlozyc na kilka tur z odpoczynkiem pomiedzy i w rezultacie schodzilo mu dobrych kilka godzin). Z takim leciutkim puchem jak we wtorek, wystarczyla godzinka i caly podjazd slicznie odsniezony. ;)

Tak czy inaczej meteorolodzy przyprawili obywateli o rozwolnienie, a sami pewnie tez popuszczali w gacie z podniecenia. W koncu byla to pierwsza powazniejsza sniezyca w tym sezonie, wreszcie mieli co zapowiadac i przed czym ostrzegac! ;)

Ale, zeby nie bylo, trzeba im tez oddac te minimum sprawiedliwosci. W koncu opieraja prognozy o jakies tam programy komputerowe, a skoro modele pokazuja im, ze moze spasc metr sniegu, czuja sie w obowiazku ostrzec. A ze, szczegolnie w naszym malym Staniku (nie mylic z cyckonoszem! :p) transportu publicznego praktycznie nie ma, ludziska poruszaja sie glownie samochodami, to przy prawdziwie zimowej pogodzie, o wypadki nietrudno... Poza tym, cala ta miedzynarodowa sensacja dotyczyla chyba glownie Nowego Jorku i Bostonu. Kto byl, ten wie jak wyglada sytuacja z odsniezaniem w tak ogromnej metropolii. Krotko mowiac, nie ma gdzie tego sniegu upchnac. Trzeba go zbierac na ciezarowki i wywozic poza miasto. Po tej ogromnej sniezycy w 2013, stolice naszego Stanu, ktora stanowi moze 1/6 rozmiaru NY, oczyszczali ze sniegu przez kilka dni. W Nowym Jorku pewnie zajelo to tygodnie...
No, ale wracajac do wtorkowej zamieci. Modele komputerowe sie nieco pomylily, ale wbrew pozorom nie az tak bardzo. W Bostonie spadlo bowiem rzeczywiscie ponad metr sniegu, a Boston jakby nie patrzec jest zaledwie 2.5 godziny drogi ode mnie. Wszystko zalezy od tego w ktora strone sztorm sie przesunie, a tego meteorolodzy nie sa w stanie przewidziec, wyznaja wiec zasade "przezorny zawsze ubezpieczony". A ze ludzie maja tendencje do panikowania, to rzucaja sie na zywnosc, opal, baterie i generatory pradu, jak gdyby mieli zostac odcieci od swiata na conajmniej tydzien. :)

W poniedzialek sie sporo nawk*rwialam, ale kiedy juz ochlonelam, stwierdzam, ze skoro dzieki tej panice zyskalam dzien wolny, to co bede narzekac. ;) Na szczescie szefa mam wyrozumialego i kazal wziac cokolwiek do pracy z domu dla niepoznaki, zeby w razie czego nikt nie mogl sie przyczepic. Z drugiej strony, governor naszego Stanu wprowadzil oficjalny zakaz poruszania sie na drogach we wtorek zeby ulatwic prace odsniezarkom, wiec gdyby mi w kadrach kazali odjac sobie za ten dzien wakacje, powiedzialabym im szczerze co o tym mysle.
Tak jak przypuszczalam, "praca" z domu przy Potworach wygladala tak, ze udalo mi sie przerobic jeden raport podczas drzemki Nika, za to przy asyscie Bi, ktora bombardowala mnie pytaniami: "A co robisz? A po co to zaznaczasz? A czemu pink (mialam rozowego markera...)? A dlaczego musisz?", itd. Dwa pozostale raporty przerabialam do 23 wieczor, po polozeniu dzieciarni spac... Taaak, jesli kiedys znow wpadne na pomysl pracy z domu, musze pamietac, ze Potwory musza byc w tym czasie wyslane do opiekunki lub innego przedszkola, zdecydowanie... ;)

Dla Potworkow taka ilosc sniegu oraz rodzice w domu, to oczywiscie sama radosc. Wroc, matka w domu... Albowiem tatus po odsniezaniu stwierdzil, ze on juz dosc ma swiezego powietrza i zostawil mnie sama z dziatwa spragniona szalenstw w bialym puchu. No dziekuje bardzo! Nie powiem, ja tez uwielbiam snieg, ale liczylam na rodzinna zabawe. Tymczasem, ostatnio M. zawsze znajduje sobie jakas przekonywujaca wymowke i zostaje w domu, a ja samotnie zmagam sie z mrozem i Potworami. A we wtorkowe popoludnie mielismy -6 stopni, wiec zartow nie bylo... Czy Potwornickim przeszkadzaly arktyczne temperatury? Tiiiaaa, same spojrzcie na te usmiechy...





Matka musiala tez oczywiscie porobic za konia pociagowego, ale dla tego szczescia na malych buziach warto bylo nadwyrezyc ramie (starosc nie radosc...).



Chwilke pozniej syn przejal paleczke:



Bi jest dla niego zdecydowanie za ciezka i musialam mu troche "pomoc". Rzecz jasna tak, zeby nie widzial, bo oficjalna pomoc kwituje wsciekloscia i rykiem... Siostra tez pomogla lekko sie odpychajac, ale brat i tak stekal ciagnac "Dicham!". Nie wytlumaczyl tylko czy ma na mysli "dysze", czy "zdycham". I jedno i drugie w pelni usprawiedliwione, ja sama zdychalam po rundce wokol ogrodu. ;)

Po polgodzinie na naszej Arktyce nawet pies wymiekl i dopraszal sie wpuszczenia do domu. Bi na haslo wracamy, tez dosc chetnie ruszyla w kierunku drzwi. Natomiast Niko uderzyl w bek, ale tu nic dziwnego, bo on ostatnio ryczy i wyje o doslownie wszystko. To chyba jednak temat na osobny post... Chwilke wczesniej beczal bo uparl sie ciagnac sanki po najglebszym sniegu i mu sie nie udawalo... Wsciekal sie, szarpal, sznurek mu z rak uciekal, w grubych rekawicach nie mogl go zlapac, totalna frustracja! A nie dal sobie przetlumaczyc, ze moze sprobowac innej zabawy. :/ A na propozycje powrotu, wsciekl sie podwojnie i dopiero kiedy pozostalam nieugieta, weszlam z Bi do domu i zamknelam za soba drzwi, laskawie ruszyl swoja mala dupke i przyszedl. Po czym stal jeszcze wyjac 5 minut w otwartych drzwiach, wpuszczajac lodowate powietrze do srodka... Czasem mam ochote zlapac go za ta uparta lepetyne i udusic. ;)

Ale po chwili sam dopraszal sie rozgrzewajacej "kauy". ;)



A jak WAM mija zima? ;)

środa, 28 stycznia 2015

Na szybkiego

Anetko, Martus, nie martwcie sie! Nie zmiotlo nas z powierzchni ziemi, w sumie nawet nie zasypalo az tak bardzo. "Rekordowy" sztorm okazal sie, juz tradycyjnie, straszakiem. ;)

A dzis nadrabiam zaleglosci porobione w pracy przez dzien wolny oraz ograniczony czas w poniedzialek. Wiecej postaram sie zareportowac jutro.

Buzka!

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Ratuj sie kto moze! ;)

W radiu panika, w tv panika, wsrod ludnosci panika, wszedzie panika! Dlaczego? Ano, najwyrazniej dzis w nocy ma nadejsc rekordowy sztorm sniegowy, ma sypac, wiac, do tego grzmiac i blyskac, a temperatury nie maja sie podniesc wyzej niz do -6. Mozliwe sa tez przerwy w dostawie pradu, wiec na nasz i okoliczne Stany padl blady strach... ;)

We mnie, jak narazie caly ten sztorm wywolal wk*rwa i to wcale nie niewielkiego... Ma on bowiem nadejsc wieczorem. WIECZOREM!!! Tymczasem juz dzis szkoly zamykaja wczesniej, podobnie jak niektore urzedy i firmy. Nie moja oczywiscie... Jak zawsze bylo u nas swietnie pod tym wzgledem, to dzis, kiedy naprawde oczekiwalam jutro "snow day", dostalismy maila od wielkiego VIPa, czyli szefa kadr w naszej glownej siedzibie (mieszczacej sie w innym Stanie, ponad 1000 mil od nas), ze prognozy sa kiepskie, wiec kto moze niech jutro pracuje z domu. Kto nie  moze, niech wezmie dzien wakacji (!). Nasze bezpieczenstwo jest najwazniejsze. Ani slowka, ze moze by tak zamknac firme. Ja pitole! :/
Poza tym, jak pisalam wyzej, juz dzis wszyscy panikuja i uciekaja z pracy wczesniej. I w sumie niech se robia co chca, ale tak sie zlozylo, ze dzis wypadl wlasnie dzien wysterylizowania Mai. Odwiozlam siersciucha do kliniki na 9. Tam pielegniarka z usmiechem mowi, ze moga zamknac troche wczesniej, ale jak cos to zadzwonia. Ok, co tam.
Dotarlam do pracy, gdzie wszyscy lataja jak ze sraczka, bo oczekuja sniegu w kazdej chwili, a tu raporty do klienta trzeba sprawdzic i wyslac. Dodatkowo, poniewaz nikt nie wybiera sie jutro do pracy, a i stan drog w srode jest pod znakiem zapytania, wiec szefostwo uparlo sie, zeby "przepchnac" dzis tez raport, ktory klienci oczekuja wlasnie w srode... Zabralam sie wiec ostro do pracy...
Godzina 10. Telefon z kliniki, ze rzeczywiscie zamykaja wczesniej, wiec zebym przyjechala po psa miedzy 13:30 a 14:00. Zazgrzytalam zebami, ale poszlam do szefa, wytlumaczylam sytuacje. Na szczescie raporty udalo mi sie sprawdzic w zaledwie 2 godziny, to chyba moj osobisty rekord...
Godzina 12. Telefon z kliniki. Maya obudzila sie z narkozy, dobrze sie czuje. Po czym niewinne pytanko czy przyjade po nia o 12:30. Coooo???? Miala byc 13:30-14:00! Ach nie, oni zamykaja o 13!!! Szlag mnie kiedys trafi! Szef wyszedl na lunch, wyslalam mu wiec szybkiego maila, zlapalam kupke papierow do pracy z domu (z Potworami latajacymi mi pod nogami, juz widze jak bedzie wygladac ta "praca"!) i pojechalam po psisko. Nie musze chyba wspominac, ze snieg troche sobie proszyl, drogi wygladaja swietnie i nie wiem po co ta panika? Teraz mamy godzine 15 i snieg chwilowo przestal padac kompletnie, wiec tego... No, wk*rwiona jestem...
Mam wiec w domu psiaka, ktory nie doszedl jeszcze do siebie po glupim jasku. Jest niemrawy, placze sie bez celu i wali kolnierzem o wszystko. W dodatku ktos przycial jej pazury (wg. mnie zupelnie niepotrzebnie, bo miala dosc krotkie) i jednego ciachnal tak, ze zaczal jej krwawic. W pierwszej chwili malo zawalu nie dostalam, bo nie wiedzialam skad te slady krwi na podlodze i myslalam, ze rana jej sie otworzyla!

Widzicie wiec, ze humor mam zaje*isty... PMS nie pomaga... Ale wiecie co? Powalilam z irytacja paluchami po klawiaturze i jakby mi lepiej...

Na dalsza poprawe nastroju pokaze Wam foty z poprzedniego weekendu. Tak jak pisalam ostatnio, wrocila zima. W sobote sypalo przez wiekszosc dnia. A Potwory juz od rana nie mogly sie napatrzec. ;)


Snieg byl mokry i ciezki i nie zazdroscilam osobom (takim jak moj tata), ktorzy nie posiadaja odsniezarki i musieli sie odkopywac lopata. Za to stanowil idealny material budowlany dla konstrukcji zwanej balwanem.


Czyz nie przystojny? ;)

Biedak przetrwal zaledwie kilka godzin. Poznym popoludniem wyjrzalam przez okno i lezal juz smetnie przewrocony. Jakies zwierze (moze nawet Maya) polakomilo sie na marchewkowy nos, po ktorym resztki znalazlam kilka metrow dalej.

W niedziele planowalam sanki z Bi. Niestety, przeziebienie tak mi dalo w kosc, ze w nosie laskotalo, oczy lzawily i nie moglam nawet patrzec na odbijajace sie od sniegu slonce. Za to, jesli rzeczywiscie spadnie nam go ponad 2 stopy (jak zapowiadaja), to taka ilosc nie stopnieje az do marca. Czyli co sie odwlecze, to nie uciecze. ;)

Pozdrowienia z centrum Sraki, Paniki i Wrzodow Zoladka! ;)

piątek, 23 stycznia 2015

Jestem, jestem...

Joasia sie dopytuje, Klarka przeslala wirtualnego "kopa". W roboczych czeka zalegla nominacja od Marty, dzis zostalam dodatkowo nominowana przez Meg. Czas by cos napisac...

Nie odzywam sie... no bo... wlasciwie to nie wiem czemu sie nie odzywam... ;)

Troche mi humor tesciowie popsuli swoim niespodziewanym przylotem. I ciagle rozmyslam jak to bedzie, jak ja dam rade utrzymac jezyk za zebami kiedy beda mi mowic jak mam prowadzic dom i wychowywac dzieci... A beda, beda, wiem to, przerabialam! Przegladam tez w panice dom, co i rusz znajdujac kaciki, ktore trzebaby doczyscic przed inspekcja tesciowki... :/

Oprocz tego, pracy mialam sporo. W koncu, w trzecim tygodniu stycznia, hehe, znalazlam czas, zeby pozamykac zalegle sprawy, ciagnace sie za mna niczym smrod, od konca roku. A znalazlam go tylko dlatego, ze jeden z klientow ma jakies wewnetrzne problemy, co spowolnilo biezace projekty. Gdyby nie to, przysiadlabym do tego moze w marcu. :)
Zebym chociaz skonczyla, ech... Nie ma tak dobrze, ale przynajmniej pchnelam wszystko naprzod, a to juz jakis postep. ;)

A co u nas?

A nic sie nie dzieje. Dzieciaki przez pare dni wypluwaly sobie oskrzela kaszlem, az zastanawialam sie czy nie powinnam wybrac sie z nimi do lekarza... Niko dodatkowo smarkal. Ale od wczoraj (odpukac!) jest widoczna poprawa, wiec powinno obejsc sie bez pediatry. Za to w srode dziadek zareportowal, ze cos go "lamie". A od wczoraj i ja czuje, ze wirusisko przyczepilo sie i do mnie... Mam nadzieje wykurowac sie przez weekend...

Zima nas opuscila na 2 tygodnie, ale uwaga, uwaga: wraca jutro! Znaczy sie mam nadzieje, ze wraca, bo narazie prognozy nie sa jednoznaczne czy bedzie padal snieg, snieg z deszczem, marznacy deszcz, czy jeszcze cos innego. Ja licze na snieg. :)
Na jutro rano mam tez umowionego dentyste i waham sie czy odwolywac, czy w razie czego z dusza na ramieniu ryzykowac jazde...

W koncy sterylizujemy nasza suczke. Bylam z nia u weta wczoraj myslac, ze juz ja zabiora na zabieg, ale okazalo sie, ze to tylko przed-operacyjna kontrola czy pies zdrowy... W poniedzialek czeka mnie wiec jazda do weta na 9, zeby ja odwiezc, a potem o 16, zeby ja odebrac. Wszystko oczywiscie zwalniajac sie z pracy, co za porypane godziny... :/ Oczywiscie na poniedzialek zapowiadaja kolejne sniezyce, wiec moze byc wesolutko... ;)

To chyba na tyle wiesci. Jesli jutro doczekamy sie sniegu, to bedzie to snieg ciezki, mokry i lepki. Moze wiec w koncu spelnimy marzenie Bi i ulepimy balwana? No chyba ze rozlozy mnie kompletnie (a tfu, tfu, przez lewe ramie!)...

sobota, 17 stycznia 2015

Ponury, weekendowy telegram...

Godzine temu dowiedzialam sie, ze "ukochani" tesciowie jednak przylatuja.
STOP
10 lutego.
STOP
Na 3 miesiace...
STOP
Jak zwykle wykupili bilety bez uprzedzenia, stawiajac nas (no, glownie mnie) przed faktem dokonanym.
STOP
Poryczalam sie ze zlosci i bezradnosci.
STOP
Mam problem, zeby normalnie odzywac sie do M. mimo, ze w sumie to nie jego wina.
STOP



Kurwa...

czwartek, 15 stycznia 2015

Codziennosc z Potworami oraz "dama byc"

Na poczatek, tak "ku pamieci" zapisze sobie za czym Potworki przepadaly w wieku 2 (Niko) oraz 3.5 (Bi) lat.

Kawa inka. Milosc zapoczatkowana przez matke, ktora miala dosc jeczenia "Ja tesss cem kaue!!!" oraz prob wyrywania jej kubka z kawa na wynos z rak. Pewnego dnia, sluchajac jekow dzieciarni uczepionej mojej nogi, doznalam olsnienia. "A moze zrobic wam takiej specjalnej kawy dla dzieci?". "Taaaaak!!!"- wrzasnely ucieszone Potwory i zasiadly wygodnie na kanapie w oczekiwaniu na przysmak. I tak to sie zaczelo. Robie im ta inke pol - na pol z mlekiem i po zabawie na mrozie jest to ich ulubiony napoj. Przy czym Niko przysysa sie do kubka i wytrabia w 3 minuty caly, a Bi powtarza po matce, ze kawe pije sie powoli i popija ja malymi lyczkami przez 20 min. :)

Milosc druga: ksiazeczki z naklejkami Kucykow, otrzymane na Gwiazdke. Niko dostal swoja w sumie tylko po to, zeby uniknac szarpaniny. ;) Podpisalam im te ksiazeczki: "Bibi" oraz "Kokus". Mimo, ze nie zna literek, Bi po jednorazowym pokazaniu bezblednie rozpoznaje ktora ksiazeczka jest jej. O dziwo, i u jednego i u drugiego, naklejki okazaly sie hitem, tyle, ze Niko nie potrafi ich jeszcze samodzielnie odkleic. Od Swiat minely raptem 3 tygodnie, a Bi zuzyla juz wszystkie swoje naklejki i podjela proby wycyganienia od Nika jego zestawu. Nie mam pojecia w jaki sposob doszli do kompromisu, ale kilka dni temu zaobserwowalam ze zdumieniem zgodna zabawe: Bi odklejala naklejke z szablonu, po czym podawala ja bratu, a ten przeklejal ja na kartke.
No prosze, prosze... ;)

Milosc trzecia: dwie zabawki. Bi ma bialego konika ("koniczka" - jak go nazywa) - maskotke, ktorego sama kiedys wypatrzyla w sklepie i tak sie zachwycila, ze nie mielismy sumienia jej odmowic - kupilismy. Starsza ukochala go straszliwie, spi z nim (zdetronizowal nawet kocyk, z ktorym Bi spala od niemowlectwa!), zabiera go do opiekunki, do kosciola, po prostu sie z nim nie rozstaje. Oczywiscie konik z bialego szybko zrobil sie szaro-bury, a ja mam zagwozdke jak go wyprac, skoro wrzucic do pralki go nie wolno...
Niko za to upatrzyl sobie kiedys w sklepie ciezarowe. Ogromna, zolta, solidna wywrotke. Byla przeceniona, wiec uleglismy rykom i Mlodszy stal sie jej szczesliwym posiadaczem. Spodziewalismy sie, ze szybko pojdzie w odstawke, ale nie. Ze wzgledu na jej gabaryty Kokus ma zakaz spania z nia (probowal wtargac ja do lozeczka, a jakze), ale codziennie przewozi nia cala liste pierdol, albo goni po korytarzu oparty o nia, rozwijajac niesamowite predkosci. To juz pare miesiecy i mu sie nie nudzi, szok!

To koniec obecnych uzaleznien  moich dzieci. Natomiast pare dni temu Bi najwyrazniej zatesknila za latem, bo zaczela prosic, zeby ja zabrac na plaze. Wzdrygnelam sie na sama mysl o oceanie w styczniu, brrr... ;) Cierpliwie tlumacze memu dziecku, ze pojedziemy jak znow zrobi sie cieplo. Bi ni z gruchy ni z pietruchy zaczyna jeczec, ze chce zobaczyc pociag. Pierwsze co mi przyszlo na mysl, to "a co ma piernik do wiatraka?". Az nagle... mnie oswiecilo. Przeciez za nasza ulubiona plaza jest nasyp z torami! Kiedy bylismy latem nad oceanem, ze dwa razy przejechal tamtedy pociag! Zszokowalo mnie to, ze bylismy tam tylko jeden, jedyny raz, jakos w lipcu, a ona to pamieta! Dzieci maja naprawde fenomenalna pamiec!

Co jeszcze... Nie planowalismy odpieluchowywac Nika przed wiosna, ale mozliwe, ze syn zadecyduje za nas. W koncu mamy w domu znaczna przewage osob zalatwiajacych sie na kibelek, a najmlodszy uwaznie nas obserwuje. Jakis czas temu, po obejrzeniu siostry podczas zalatwiania potrzeb, Kokus poprosil, zeby teraz posadzic na toalete jego. Pelna sceptyzmu, ale posadzilam, w koncu jesli dziecko mialoby mi sie odpieluchowac "samo", to ja na to jak na lato... Niestety, Niko posiedzial, postekal (probowalam mu wytlumaczyc, ze musi pocisnac) i nic nie wydusil.
Wiecej zainteresowania kibelkiem (narazie) nie wykazal, a szkoda... ;)

Zeby nie bylo jednak, ze u nas tylko tak spokojnie, cudownie i ciu-ciu-ciu... ;)

W zeszlym tygodniu, podczas porannego chaosu, wchodze do pokoju dzieci, zeby przypomniec Bi, ze ma sie ubierac (Starsza radzi juz sobie ze wszytskim oprocz rajstop). W pospiechu zauwazam tylko, ze siedzi za fotelem. Ponaglam ja i wracam do lazienki. Po chwili szuka jej M. Dobrze, ze chociaz jedno z rodzicow sprawdza dokladniej co wyprawiaja ich latorosle. Okazalo sie bowiem, ze Bi dzierzac w reku kredki, wlasnie "poprawiala" wyglad tapicerki fotela... Dobrze chociaz, ze z tylu... Po dokladniejszym rozeznaniu okazalo sie jednak, ze kazde drzwi w domu (wyjsciowe oraz do pokoi, szaf i lazienki) oraz kazda polka do ktorej Bi dala rade dosiegnac, zyskaly "wzorek"... Kolejny juz raz pogratulowalam sobie, ze jedynymi ogolnodostepnymi kredkami w naszym domu, sa te zmywalne. Zastanawia mnie jednak co w Bi ostatnio wstepuje. Pierwsze kredki dostala w wieku Nika i dotychczas rysowala grzecznie po kartkach. Raz czy dwa razy pobazgrala stolik, na ktorym rysowala, ale no coz, wiem, ze pokusa jest silna. Ostatnio jednak co i rusz przylapujemy ja schowana pod stolem, za szafka, kanapa, itd., bazgrajaca po zakazanych powierzchniach. Ale w najwiekszym szoku jestem, ze zdolala dokonac takiego "zniszczenia" w raptem 10-15 min! ;)

Kilka razy dziennie zdarzaja sie tez sytuacje jak z wczorajszego wieczora, kiedy dzieci ogladaly jakas bajke. Z niezrozumialych przyczyn, Bi zaczela przedrzezniac bohaterow. Poirytowala tym Nika, ktory zaczal skandowac: "Nie lub, nie lub [nie rob]!!! Kiedy to nie pomoglo, trzepnal siostre pulchna raczka. Tu juz mialam wkroczyc do akcji, zeby strzelic synowi pogadanke o biciu. Nie zdazylam... Bi trzymala wlasnie w rekach pusta miseczke po owocach (dobrze, ze plastikowa, a nie ceramiczna) i jak nie rabnie nia brata przez lepetyne!
Przez chwile mielismy istne pandemonium. Jedno dziecko wyje, trzyma sie za glowe i prawie zanosi. Drugie ryczy, ze "On pielsy mnie udezyl!!!". I wez tu ich pogodz... On zaczal, ale jego uderzenie bylo dla Bi praktycznie niewyczuwalne. Oddala mu wlasciwie "dla zasady". ;) Oczywiscie pozniej walka o wzajemne przeprosiny, zakonczona dla Bi 15-min. posiedzeniem w pokoju i kolejnym rykiem (uparta z niej bestia).

Wesolo jest czasami. :)

Teraz z innej beczki. Wiele z Was pisze, ze Bi ma urode aniolka. Przyznaje nieskromnie - ma. Ta uroda niejednego wprowadzilaby w blad. ;)
Bi ma wysoki, nieco piskliwy glosik, uwielbia kolor rozowy, sukienki, spodniczki oraz falbanki, kokardki i wszelkie swiecidelka. Ostatnio numerem jeden sa dziecinny blyszczyk i lakier do paznokci. Po prostu urodzona Mala Dama!

Tylko, ze...

Bi ma tez niewyczerpalne zasoby energii. Biega, tanczy, skacze, wspina sie, przeskakuje ze stolu na kanape i z jednej kanapy na druga. Czasem wrzeszczy z calych sil bez powodu, a raczej mysle, ze powodem jest rozpierajaca ja energia, dla ktorej musi znalezc jakies ujscie. :) Poza tym, tak jak wiekszosc 3-4 latkow, najbardziej fascynuja i rozsmieszaja ja sprawy, hmm... specyficzne.

Na przyklad taka sytuacja. Jestem w lazience, maluje sie. Wpada Bi, rozchichotana do granic mozliwosci. Po czym niepytana, oznajmia radosnie:
"Mamusiu! Tam u mnie w pokoju, zlobilam tszy baczki!" - i prawie turla sie ze smiechu. :)

Albo taka. Stoje, a Bi, z przechylona glowka, przyglada mi sie uwaznie od dolu. Patrzy i patrzy. W koncu zaczynam sie czuc niezrecznie...
Matka: "Co ty mi sie tak przygladasz?"
Bi: "A masz jakies kozy w nosie?"

Taaak, Bi zdecydowanie obok damy to nawet nie stala... ;)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

My sie zimy nie boimy, a nawet ja lubimy!

Zgodnie z tytulem, weekendos minal nam pod znakiem sniegu i Pani Zimy. Wiem, ze wiele z Was nie znosi tej pory roku i psioczy na nia ze wszystkich sil, ale nie ja. To znaczy, jeszcze moze zaczne, bo pada nam dzis marznacy deszcz, po poludniu ma przejsc w deszcz, a w nocy ma scisnac mroz. Jak jutro rano na drogach bedzie "szklanka", a pewnie nie da sie tego uniknac, to i ja zaczne pomstowac i czekac na wiosne. Ale jeszcze nie dzis... ;)

Tak jak pisalam w piatek, tamtego ranka spadlo nam kilka cm sniegu. Ilosc hmm... dosc nedzna, ale musiala wystarczyc. Najwazniejsze, ze dzieki mrozowi utrzymala sie przez kilka dni.

W sobotni poranek nie bylo wiec zmiluj. Przetrzymalam dzieciaki ile sie dalo, czekajac az temperatura choc troche pojdzie w gore, bo zaraz po pobudce termometr wskazywal -7 stopni. Ale kiedy o 11 nadal bylo ledwie -4, uleglam dzieciecemu jeczeniu, ubralismy sie jak trzech eskimosow i ruszylismy na podboj sniegu.

O tym jak mizerna byla jego ilosc, niech poswiadczy to zdjecie:


Sniegowy aniolek i wielkie anielisko :)

Jak widac, wystarczylo troche pomachac konczynami, zeby odslonic trawe. Ale Potworkom to w zupelnosci wystarczylo.



Wiem, zdjecie beznadziejne. Slonce razilo, odbijalo sie od sniegu, robilam je praktycznie "na czuja". Dopiero w domu dojrzalam, ze Bi mruzy oczy, a Niko mrugnal. A tam, trudno. ;)

Po kilku rundkach na sankach dookola ogrodu, z matka jako koniem pociagowym w roli glownej (poczulam miesnie w nogach wieczorem i to jak!), zarzadzilam koniec tego dobrego i kazalam towarzystwu troche sie poruszac. Zreszta chcialam, zeby sie rozgrzali, bo temperatury naprawde nie byly odpowiednie do siedzenia na dupce.

Niko jednak jest za maly zeby naprawde skorzystac ze sniegu. Podobnie jak Bi na poczatku zeszlego roku, wyje jesli tylko sie potknie i usiadzie na sniegu. Na rekawiczki pokryte bialym puchem mowi, ze sa "bludne" i kaze je otrzepac. :) Najlepsza zabawa to popychanie po ogrodzie szufli do odsniezania, albo chociaz pooper scooper, hehe, czyli po prostu urzadzonka do zbierania psich resztek przemiany materii. ;)

Bi natomiast odkrywa juz prawdziwe uroki zimy. Oprocz orzelkow (zwanych tu aniolkami) na sniegu, Starsza chodzi stumilowymi krokami podziwiajac pozniej odciski wlasnych butow, tarza sie i turla. Ogolnie , wraca do domu maksymalnie przemoczona. Czyli prawidlowo na zabawe w sniegu. ;) Byla bardzo niepocieszona, ze byl on zbyt sypki, zeby moc ulepic balwana. Podjela tez pierwsza probe saneczkowania. Nie mamy na ogrodzie gorki z prawdziwego zdarzenia, ale bok dzialki opada delikatnie w dol. Trzeba sie niezle rozpedzic zeby nabrac wystarczajaco predkosci do zjechania pod sam plot, ale od czego sa matczyne miesnie rak? Bi piszczala ze szczescia zjezdzajac w dol, a ja blagalam w myslach zeby jej sie juz znudzilo. Niech nam jednak spadnie tego sniegu chociaz ze 3 razy tyle, to zabiore Bi na prawdziwa gorke, bo widze ze sprawilam jej wielka frajde. ;)

Poza tym, zima nie zima, snieg nie snieg, pewne zabawy sa na kazda pore roku.



Szczegolnie kiedy polaczenie zimnego, oblodzonego plastiku z poliesterem, powoduje, ze z rozpedu laduje sie na tylku. :)

Czy bylo fajnie? Niech mina Nika posluzy za odpowiedz.



Nastepne zdjecie nie zimowe, ale mimo wszystko weekendowe. Zrobione cichcem i znienacka. Patrze na nie i marze, zeby to nie byl jednorazowy przypadek albo "dzien milosci dla matki". Moje dzieci i ciastolina. Zajete wspolna (no, nie do konca; taka "obok siebie") zabawa, kompletnie nie zauwazajace matki.



Oni sie bawili, a ja w tym czasie wypilam kawe. Siedzac cichutko jak myszka, zeby ich nie sploszyc. No dobrze, szybko pilam, bo swiezo zaparzona, goraca kawusie wypilam w 10 minut, a normalnie lubie sie nia podelektowac. Ale wypilam. W spokoju i bez ciaglego "mamaaa...". Cos pieknego. ;)

A wczoraj, w koncu wzielam Bi na lodowisko! Mimo meza podcinajacego mi skrzydla komentarzami w stylu: "chce ci sie?", "tak zimno, ja tam wole siedziec w ciepelku", " a po co jej nauka jazdy na lyzwach?", itd. I pomyslec, ze jeszcze kilka lat temu to on sciagal mnie z lozka bladym switem, zeby jechac na narty!
To byla inauguracja Bi, ale moja poniekad tez. Nie mialam lyzew na nogach od 6 lat! Wczesniej umialam jezdzic na tyle, zeby objechac lodowisko naokolo bez gleby, troche jezdzilam do tylu, no i skrecac i zatrzymac sie tez potrafilam. Na tym moje zdolnosci sie konczyly. ;) Po tylu latach przerwy, musialam doslownie od nowa przypomniec sobie jak jezdzic. A tu jeszcze mialam Bi, ktora nigdy nie miala lyzew na nogach i byla bardzo zdziwiona, ze lod jest taki sliski! :)
Podejrzewam, ze wiele osob patrzylo na mnie jak na wariatke, bo oto mamy matke, ktora sama z trudem utrzymuje rownowage i w dodatku ciagnie za soba trzylatke, ktorej co i rusz lyzwy uciekaja spod nog. Jestem pewna, ze widok byl przekomiczny. :) Pierwsze okrazenie zrobilysmy z Bi podtrzymujaca sie sciany i mna trzymajaca ja z drugiej strony. Moje nogi pomalu zaczynaly sobie przypominac wycwiczone niegdys ruchy. Udalo nam sie tez dorwac dla Bi takie ustrojstwo:



Mialysmy wielkie szczescie, bo mieli ich raptem 4, a malych dzieci dopiero uczacych sie jezdzic bylo kilkanascie. Nawet z tym "chodzikiem", Bi dwukrotnie przywitala sie pupskiem z lodem. ;)

Czy sie podobalo? No, mnie bardzo, juz zapomnialam jaka to frajda. Bi? Hmm... Na moje pytanie czy chcialaby jeszcze kiedys pojezdzic, odpowiedziala "Ale mamo, juz bylysmy ice-skating, telaz musimy jechac gdzie indziej". Hmm... Ale juz na moje tlumaczenie, ze jesli chce sie nauczyc jezdzic tak szybko jak niektore widziane tam dzieci, musimy czesto cwiczyc, odpowiedziala, ze chce. Coz, zobaczymy. :) Wydaje mi sie jednak, ze poszlo jej calkiem niezle. Widzialam tam dzieciaki w wieku Bi, a nawet nieco starsze, ktore nawet podpierajac sie sciany, co krok tracily rownowage. Widzialam takie, ktore kurczowo trzymajac sie barierki ryczaly, ze nie chca, nie beda i chca do domu. Bi poruszala sie tiptopkami, pomalutku, ale odwaznie parla do przodu, wiec jest swiatelko w tunelu, chociaz do samodzielnej jazdy to jej baaardzo daleko. :)
Aha, dla wielbicieli tekstow Bi. Nasze wypozyczone lyzwy (nie chcialo mi sie szukac moich, poza tym sa pewnie koszmarnie tepe) byly zrobione wieki temu z brzydkiej, brazowej skory i mialy niemozliwie obdrapane noski. Ale Bi i tak caly czas powtarzala "Moje lyzwy, tak je lubie, takie sa slicne!". ;)

A dzis rano wsadzilam do skrzynki list w sprawie mandatu. Pisalam wczoraj to diabelstwo do prawie wpol do dwunastej! Trzymajcie kciuki! ;)

piątek, 9 stycznia 2015

Fatum

Nie przerazajcie sie tytulem, bedzie w sumie smiesznie, chociaz ja dopiero teraz jestem w stanie dostrzec troche humoru w calej sytuacji.

Wierzycie w intuicje? Przeczucia?

Mialyscie kiedys sytuacje, gdzie przyszlo Wam na mysl, ze wszystko "mowi", ze powinnyscie zawrocic z obranej tego dnia sciezki? Ja zazwyczaj na takie rewelacje prycham i wzruszam ramionami, ale powinnam chyba odswiezyc wlasna wiare w przeczucia i "znaki". ;)

Opisujac nasze Swieta wspomnialam krotko, ze dzien przed Wigilia zdarzylo sie cos, co sprawilo, ze mialam ochote pierdzielnac wszystkim i odwolac Swieta, pamietacie? Oto moja historia (jak to patetycznie zabrzmialo!). :)

Wszystko tak naprawde zaczelo sie w czwartek przed Swietami, 18-ego grudnia. Bylam wtedy w stanie lekkiej paniki, wywolanej kartkami swiatecznymi, a w zasadzie ich brakiem. Dopiero dzien wczesniej na zdjecie dzieciakow nanioslam zyczenia swiateczne i kilka poprawek. Czas uciekal, Swieta zblizaly sie wielkimi krokami, postanowilam wiec wyjsc na chwilke z pracy, podjechac do najblizszego punktu wywolywania zdjec, zrobic odbitki i nastepnego dnia je wyslac. Przy okazji chcialam jeszcze zatankowac auto, bo po drodze mialam ulubiona stacje. Wszystko mialo mi zajac nie wiecej niz 30-40 minut.

Coz, chyba zostalam pokarana za wyjscie z firmy w godzinach pracy. ;)

Najpierw, kiedy skrecilam radosnie na ulubiona stacje benzynowa, znalazlam ja cala obklejona zolta, ostrzegawcza tasma (zazwyczaj uzywana przez policje) oraz znakami "nieczynne". Spieszylam sie, wiec nie mialam czasu, zeby zglebic co sie tam stalo, ale juz poirytowala mnie koniecznosc jazdy na dalsza stacje.

Ale najpierw pojechalam w miejsce docelowe, zeby wydrukowac kartki. Wchodze do sklepu (punkt jest w supermarkecie), a tu zonk. Wywolanie "od reki" niemozliwe, prosze skoczystac z 1-godzinnego. Podchodze do komputerow przeznaczonych do drukowania godzinnego, a tam wielkie kartki informujace, ze maja opoznienie 4-6 godzinne! No szlag!

Co robic? Nie usmiechalo mi sie jezdzic w te i z powrotem, postanowilam pojechac wiec do innego punktu. Moze tam bede mogla wydrukowac kartki "od reki"? Ten jednak oddalony byl o jakies 15-20 min. jazdy. To oznaczaloby, ze zamiast pol godziny, nie bedzie mnie w pracy poltorej...

Tu tknelo mnie wlasnie przeczucie, zeby dac sobie spokoj, wrocic grzecznie do pracy, a kartkami martwic sie poznej. Ze cos mowi mi wyraznie, ze mam tego ranka pecha i lepiej nie kusic losu. Pomyslalam, ze moge zlapac gume, albo skrecic kostke gdzies na oblodzonym chodniku, itd. Po czym natychmiast skarcilam sama siebie, jako glupia, zabobonna babe. Zaplanowalam sobie wydrukowanie tych kartek na ten ranek i uparlam sie, ze to zrobie, o!

A trzeba bylo sluchac przeczuc! Teraz mam za swoje! ;)

Zeby sie strescic... Pojechalam do dalszego punktu, dotarlam tam (tak mi sie wtedy wydawalo) bez przygod. Moj pech trwal dalej, bo tam rowniez nie dalo sie wydrukowac zdjec natychmiast, a 1-godzinne wywolanie mialo opoznienie "tylko" 2-3 godzinne. Zrezygnowana, wgralam kartki i zatwierdzilam zamowienie, postanawiajac odebrac je po pracy i po prostu wrocic do domu okrezna droga. Wkurzona bylam nieziemsko, bo to przedostatni dzien w firmie a wiec million spraw do zamkniecia, a ja trace prawie dwie godziny na te nieszczesne kartki. A potem docieram do domu z niemal godzinnym opoznieniem, spowodowanym koniecznoscia przeciskania sie przez zapchane swiatecznym-szalem-zakupow miasto. Myslalam jednak, ze na tym moj pech sie wyczerpal.

Hehe... Najgorsze bylo dopiero przede mna...

Fast forward do przed-wigilijnego wtorku...
Siedze w kuchni urobiona po pachy, wlasnie mam zabrac sie za tego nieszczesnego makowca, kiedy M. przynosi ze skrzynki poczte. Miedzy listami znajduje sie koperta zaadresowana do mnie, a wyslana z urzedu policji miasta, w ktorym pracuje. Najpierw zartuje z M., ze pewnie prosza o jakies przedswiateczne dofinansowanie. Mina mi rzednie kiedy otwieram kopertke, znajduje w niej bowiem soczysty mandacik z fotoradaru. Opiewajacy na kwote niemal 500 dolcow!!! No zesz ku*wa! Co zrobilam? Okazuje sie, ze minelam gdzies po drodze schoolbus w wlaczonymi swiatlami sygnalizujacymi, ze wlasnie odbiera lub wysadza dzieci... A on mnie nagral (najwyrazniej teraz schoolbusy maja kamery)!!!

Kiedy to sie stalo? Oczywiscie w ten pechowy, cholerny, czwartkowy poranek! A mowilam (sama sobie), ze trzeba bylo wracac do pracy, a nie jezdzic za glupimi kartkami!!!

Najpierw nie moglam uwierzyc. Ja nawet nie pamietalam, ze mijalam gdzies tego dnia schoolbus! Schoolbusy to utrapienie na drogach i szczerze ich nienawidze, ale tu chodzi o bezpieczenstwo dzieci, wiec grzecznie sie dla nich zatrzymuje... To napewno jakas pomylka i to nie JA! Najpierw sprawdzilam marke i tablice rejestracyjna auta. Niestety, zgadza sie... Potem doczytalam sie w liscie, ze moge wejsc na taka-a-taka strone, zalogowac sie i obejrzec nagranie. Ha! To ci technologia (chociaz wtedy zupelnie mnie ona nie zachwycila)! No to weszlam i zobaczylam moje auto jak byk przejezdzajace obok schoolbusa...

Jak to sie stalo? Poniewaz ja zupelnie nie pamietam miniecia autobusu, poskladalam sobie do kupy lokalizacje schoolbusa (w liscie podali dokladne wspolrzedne geograficzne!), to co widze na kiepskiej jakosci filmiku i to co pamietam z tego ranka. Autobus stal na szczycie dosc stromego pagorka, ja podjezdzalam pod gorke. To bylo rano i slonce dawalo mi prosto w oczy, wiec mialam opuszczona zaslonke. Ponadto, wkurzona cala przeprawa z kartkami, bylam pograzona we wlasnych myslach. To wszystko sprawilo, ze nie zauwazylam schoolbusa stojacego po przeciwnej stonie, szczegolnie ze dzielily mnie od niego trzy pasy ruchu... Nie ja jedna zreszta, bo na filmiku widac wyraznie, ze przede mna, obok autobusa przejezdzaja jeszcze dwa samochody. Ne mowiac juz o jednym za mna...

Teraz wyobrazcie sobie mnie, stojaca w swiatecznie rozpiep**onej kuchni, ze lzami w oczach, trzymajaca w reku "milutki" liscik i mandacik opiewajacy na zawrotna sumke 500$. Nic dziwnego, ze odechcialo mi sie wszystkiego...
Poki co zaplacilismy za moj mandat zmarnowanym makowcem, ale nie wiadomo czy nie przyjdzie zaplacic wiecej...

Co teraz? Nie wiem jak jest w Polsce. Tutaj, po otrzymaniu mandatu mozna przeslac go wraz z czekiem opiewajacym na odpowiednia kwote na policje i to bedzie koniec sprawy (no, zostanie ci na kilka lat rekord, ze cos takiego mialo miejsce). Mozna jednak zaznaczyc, ze czuje sie "niewinnym" przekroczenia i rowniez odeslac go z powrotem. Tak zrobilam i ja. Kilka dni pozniej (tak, tak, jesli chodzi o kary i oplaty, to biurokracja jest tu nadzwyczaj sprawna!) otrzymalam liscik, w ktorym prosza o wyjasnienia. Musze teraz przysiasc i splodzic cos przekonywujacego (za cholere tego schoolbusa nie widzialam) oraz wzruszajacego (przystanek jest w niebezpiecznym dla dzieci miejscu, itd). W zaleznosci czy urzednikowi spodoba sie moje wyjasnienie czy nie, albo anuluja mi mandat, albo bede musiala sie stawic w sadzie celem dodatkowych wyjasnien... Tak czy owak warto, bo w sadzie tez czesto mandaty anuluja, albo chociaz zmniejszaja kwote kary...

Cdn. :)

A poki co, sypnelo nam jakies 3 cm sniegu. Moze niewiele, ale wiem, ze Potworki beda przeszczesliwe. Mroz nadal trzyma, wiec nawet ta odrobinka sniegu pozostanie nietknieta. Moze jakies saneczkowanie jutro? :)

A tak w ogole, po wczorajszych -18 stopniach, dzisiaj o 6 rano bylo "az" -4 i kiedy otworzylam drzwi, zeby wypuscic psa, poczulam niemal ciepelko! :)

Milego weekendu!

środa, 7 stycznia 2015

W tym domu sie gada VI

Ojojoj... Przez dwa tygodnie laby, oraz "koniecznosc" spisania naszych swiatecznych obchodow, mam straszne zaleglosci. W roboczych siedza i patrza z wyrzutem 4 posty i nawet na komorce mam zapisane napredce jakies potworkowe teksty... Musze zaczac nadrabiac, rozpoczne wiec od pierwszej porcyjki dialogow z corka oraz synem. :)


Moja matka nie odpowiada na smsa z pytaniem czy ma czas na skypa. Czekam pol godziny, godzine, ale w koncu stwierdzam, ze szkoda dnia i mrucze do siebie (niestety na glos):

"Nie chce gadac, to niech sie pocaluje... eee... (zauwazam patrzaca na mnie uwaznie Bi) ...w nos. My idziemy na dwor!"
Na to Bi wystawia jezyk, kreci nim mlynka, krzywi sie, w koncu oznajmia ze smutkiem
"Nie lade calowac nos! [nie dam rady pocalowac nosa]"

***

Bi probuje namowic Nika na wspolna zabawe, ktora jak to czesto z rodzenstwem bywa, zazwyczaj konczy sie placzem Mlodszego:
"Jestes fajny chlopcyk? Taaak, fajny chlopcyk? Chces biegac? Nie bedziesz plakac?"

***

Na tej samej zasadzie, podpuszcza brata szeptem, zeby wymusic na rodzicach ulubiony filmik na YouTube:
"Kokus, chces ogladac play doh? Chces play doh?" Niko na poczatku sie opiera, woli Traktora Toma, ale Bi naciska, caly czas szeptem oczywiscie. Kiedy w koncu brat, znudzony jeczeniem siostry, mowi niechetnie taaak, Bi wola glosno:
"Mama, Kokus chce play doh ogladac!"

***

Potwory urzadzaja sobie (znowu!) wyscigi w glab korytarza i z powrotem. Na wypadek gdybym nie zauwazyla i nie uslyszala dziekiego wrzasku oraz smiechow, Niko podbiega i oznajmia:
"Mama, latam!"

Wzielo sie to oczywiscie z mojego wiecznego zrzedzenia: "Przestancie latac jak szaleni!". :)

***

Cos wzruszajacego dla odmiany. Siedzimy z Bi na kanapie. Caluje jej wlosy, a ona podnosi glowke i oznajmia
"Lubie cie!"
Na to ja mowie: "A ja ciebie kocham!"
Bi musi miec ostatnie slowo: "A ja cie lubie i kocham!".

***

Spiewam sobie Jingle Bells. Moj syn przyklada rece do uszu i krzyczy:
"Cicho! Usi bola!"

***

Czytamy Kopciuszka. Bi przyglada sie obrazkowi, na ktorym bohaterka zbiega ze schodow, zostawiajac za soba pantofelek.
"A czemu ta pani ma gola ("bosy" nie weszlo jeszcze do slowniczka Bi) noge?"
Tlumacze, ze Kopciuszek tak sie spieszyl, ze zgubil po drodze pantofelek. Pokazuje tez rzeczone obuwie na obrazku. Na to moje dziecko pogardliwie kwituje:
"Ten BUT?!"

***

Bi nadal (albo i coraz bardziej) wciska angielskie wyrazy w polskie zwroty. Podczas rozpakowywania swiatecznych prezentow, wykrzyknela na caly glos:
"Moje plezenty, takie wonderful!".

***

Bi bawi sie swoja ksiezniczka Sofia: "Och, och, gdzie jest ten moj ksiaze?!".

I powiedzcie mi skad jej sie to wzielo? Nie ogladamy z nia zadnych disneyowskich bajek, a wersje pisane basni mamy bardzo okrojone. A jednak moja trzylatka wie juz, ze kazda ksiezniczka usilnie poszukuje swojego ksiecia z bajki. My - kobiety juz chyba rodzimy sie z poczuciem, ze naszym zyciowym celem jest odnalezienie prywatnego krolewicza na bialym rumaku. ;)

***

Kokusiowi utknal w autku ludzik. Przybiega do mnie:
"Mama pomus, mam ploblem!".

***

Kiedy Niko sie obrazi i ma dosc zabawy z rodzicami, zbiera swoje autka i lypiac spode lba, oznajmia dobitnie, marszczac brwi:
"Jus! Koniec!"
Brzmi to baaardzo groznie... ;)

***

A na koniec, tak sobie tylko zapisze "ku pamieci", ze dla dwuletniego Kokusia, zakupy to "pupy" i czasem nie moge sie domyslic kiedy tlumaczy mi cos z przejeciem, czy chce jechac na zakupy, czy zmienic pieluche. :)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Pozegnanie i powitanie

No i skonczyl sie 2014... Zwyczajny, cichy, choc nie do konca spokojny rok, ale takie tam zawirowania (czy raczej zawirowanka) to przyjme ja na klate kazdego roku! :)

Rok 2003 byl przelomowy, bo wyjechalam z Polski juz na zawsze. :)
Rok 2007 byl przelomowy, bo wyszlam za maz.
Rok 2010 byl przelomowy, bo zaszlam w koncu w upragniona, wyczekana ciaze.
Rok 2011 byl przelomowy, bo urodzila sie Bi.
W roku 2012 zaliczylam w ogole wysyp przelomow, bo skonczylam tutejsza magisterke, wyszlam ponownie (choc za tego samego faceta :p) za maz, a na koniec zostalam mama poraz drugi. :)
Rok 2013 ledwie pamietam z niewyspania i wykonczenia opieka nad dwojka bardzo-maloletnich dzieci. ;)

A 2014? Co z niego pamietam?
Zimowe zabawy na sniegu.
Wielkanocne poszukiwanie jajek w ogrodzie.
Przyjecie urodzinowe Bi.
Wycieczki na farme, plaze, do zoo oraz oceanarium.
Urodzinki Nika.
No i niedawne Swieta - Dziekczynienia i Boze Narodzenie.

Byly tez mniej przyjemne wydarzenia, jak niedzwiedz w ogrodzie w kwietniu i lipcowe wlamanie.

Ogolnie jednak byl to przyjemny rok. Zaczelismy w koncu troche ruszac sie z dzieciakami z domu. M. znalazl prace i to w dodatku na dzienna zmiane, wiec spedzalismy wiecej czasu wszyscy razem. Nie wydarzyla sie zadna wielka tragedia, nikt nie umarl ani powaznie nie zachorowal. Za to w rodzinie pojawil sie kolejny malenki kuzyn, a malenka kuzyneczka ma przyjsc na swiat wczesna wiosna.

Zycze sobie wiec od losu, zeby 2015 byl podobny (albo lepszy rzecz jasna). :)

A tymczasem... Mowia, ze jaki Nowy Rok, taki caly rok. I cale szczescie, ze przyslowie nie dotyczy Sylwestra... ;) W ostatni dzien starego roku, wszystko szlo na opak. No, moze nie wszystko, ale to co zaplanowalismy sobie jako godne pozegnanie 2014. A nie, przepraszam, wyszlo mi ciasto! Podczas swiatecznych zakupow "zaszalalam" i kupilam 2 wielkie puchy mielonego maku. Po czym na makowiec i kutie zuzylam jedna i zostalam z zapytaniem co tez uczynic z drugiej. Rozwazylam zostawienie jej na nastepny rok, ale wizja ogromnej puszki walajacej sie po szafkach (mam ich naprawde niewiele) przez 12 dlugich miesiecy, a potem zapomnienie o niej, upchnietej gdzies w kacie i kupienie nastepnej (co na bank by sie stalo), skutecznie mnie zniechecilo. Postanowilam wiec zaryzykowac kolejnego makowca na Sylwestra. Po mojej swiatecznej, makowcowej katastrofie nie bardzo mialam ochote i zabralam sie za niego z mieszanymi uczuciami. Udalo mi sie jednak trafic na swietny przepis, prosciutki i pyyyszny! Troche mnie zdziwilo i zaniepokoilo polaczenie maku z jablkami (o makowco-szarlotce jeszcze nie slyszalam), ale postanowilam dac przepisowi szanse i okazalo sie, ze bedzie to od teraz moj ulubiony. Wilgotny, aromatyczny, paluszki lizac! Pol blaszki poszlo zaraz w Sylwestra, zanim jeszcze dobrze ostygl. Tak mi posmakowal, ze chcialam go upiec znow wczoraj (nadal mam pol puszki maku), ale M. krecil nosem, ze chcialby od niego odpoczac. Machnelam wiec babke na oleju, kolejny przepis, ktory zawsze wychodzi. ;)

Aha, a co spartaczylam w Sylwestra? Po pierwsze szampana... Czy mozna "zepsuc" szampana? Pewnie mozna go stluc. Albo go zwyczajnie nie kupic... ;) Widzicie, z nas takie pijaki, ze nawet nie za bardzo wiem jakie alkohole posiadam w "barku", czyli na lodowce. ;) Jakies whisky, kilka butelek wina i migal mi szampan, ktory nawet nie wiem skad sie tam wzial. W Sylwestra wsadzilam wiec go do lodowki, zeby sie schlodzil. Zamierzalismy wypic go z moim tata, ktory wpadl, zeby symbolicznie pozegnac z nami stary rok jeszcze przed pora snu dzieciakow. A kiedy wyjelam z lodowki szampana, okazalo sie, ze to wcale nie szampan, tylko soczek z babelkami, oczywiscie bezalkoholowy! :) A ja, wkladajac go, nawet nie zwrocilam uwagi na korek, a raczej jego brak! Dobrze, ze "impreze" mielismy kameralna, bo bylby obciach na calego. :)

Druga porazka wlasciwie nalezy po rowno do mnie i M. Chcielismy sobie mianowicie zapodac na wieczor jakis film, co by czas do polnocy szybciej minal. Nie znam sie na szczegolach technicznych, ale M. stwierdzil ze moze sciagnac nam film na tv, bez jezdzenia po wypozyczalniach. Mialam przeczucie, ze to nie do konca moze wypalic, ale ze nie chcialo mi sie tylka ruszac z domu, przystalam na plan meza. Ktory, jak sie zapewne domyslacie, spalil na panewce. Zostalismy wiec z nudnym jak flaki z olejem programem telewizyjnym. :) M. tak byl rozzloszczony porazka, ze chcial zwyczajnie isc spac, ale ze zrobila sie 23:15, wiec uprosilam go zeby wytrzymal ze mna chociaz do polnocy. Poraz pierwszy od niepamietnych czasow (a przynajmniej od Sylwestra 2009) wysiedzialam wiec do 24, zeby przywitac Nowy Rok. :)

Postanowien na 2015 nie robie. Mam tak slomiany zapal, ze to zupelnie bez sensu. Moge sobie obiecywac, a i tak wyjdzie jak zwykle. Postanowien wiec nie bedzie, ale znajdzie sie kilka pragnien. Nie wygorowanych, ot chcialabym, zebysmy wszyscy pozostali w zdrowiu oraz zeby dzieciaki rosly i rozwijaly sie tak swietnie jak dotychczas. Z wiekszych marzen to chcialabym zebysmy z M. oboje dostali solidne podwyzki, bo nie ukrywam, ze finansowo jest ciezkawo... A z tych bardziej realnych i zaleznych od nas, marze, zeby pojechac na wakacje. To jednak wiazaloby sie z "ruszeniem" oszczednosci, bo na biezaco zwyczajnie nie zarabiamy na tyle, zeby cokolwiek na ten cel odlozyc. Czy odwaze sie uszczuplic konto oszczednosciowe dla kilku dni releksu? Zobaczymy.

Chcialabym tez, zeby Bi szybko i w miare bez traumy zaakceptowala zmiany, ktore czekaja ja pod koniec sierpnia. W zeszlym tygodniu zapisalam bowiem moja corke na liste oczekujacych na przyjecie do przedszkola. Czy sie dostanie, tego powinnam sie dowiedziec pod koniec lutego. W naszym miasteczku odbywa sie to na zasadzie loterii, wiec roznie moze byc. Tak czy owak, w tym przedszkolu czy innym, nadszedl czas zeby Bi zaczela sie porzadnie uczyc angielskiego oraz zwyczajnie rozwijac. Przedszkole zapewni jej odpowiednia wiedze, ktora powinna zdobyc przed rozpoczeciem zerowki w 2016. Pewien poziom stresu odczuwam takze i ja. Wraz z rozpoczeciem edukacji starszego dziecka, cala nasza rodzina wkroczy w nowy etap. Wiem co nieco o tutejszym liceum, wiem sporo o studiach, ale o przedszkolach i podstawowkach nie wiem praktycznie nic. Kompletnie nowe terytorium. :)

A tymczasem dzis poniedzialek i powrot w kierat, lub jak to tubylcy powiadaja "back to the grind"...


 ...az do dlugiego weekendu w maju. Dobrze. Przyznaje, ze pewnie wezme sobie tu i owdzie dzien wolny, chociazby na Wielkanoc. Ale to sie nie liczy, bo bede musiala wykorzystac dni z wlasnego urlopu. :) Mam tez nadzieje, ze Pani Zima zesle kilka porzadnych sniezyc i zalapiemy sie na tzw. "snow days". ;)

A tak przy okazji, to zima wreszcie zdecydowala sie odwiedzic nas w sobote. Szkoda, ze tylko na jeden dzien, bo juz w niedziele temperatury zrobily sie plusowe i spadl deszcz, ktory skutecznie zmyl wiekszosc bieli. :/ Ale stesknione (nie mielismy sniegu od Indyka pod koniec listopada) Potworki skorzystaly i chociaz jedno popoludnie spedzily na zimowych zabawach.



Bi oszalala ze szczescia i doslownie sie w tym sniegu tarzala. :)





Potem zas pomocnicy tatusia ruszyli do pracy, a co!





Na czym to ja... Aha, Zima szczedzi nam sniegu, ale za to postanowila wyslac nam arktyczny podmuch i w srode mamy miec -18 stopni! Toz to Syberia! W taka pogode mozna sobie odmrozic nochal od samego wystawienia go na dwor, brrr!

Czy przy takich temperaturach w ogole jest humanitarnym zeby wypuscic psa na sikanie na dwor? Przeciez biedny zwierzak odmrozi sobie dupke! :)

piątek, 2 stycznia 2015

Jak buduje sie rodzine?

U wielu Was juz podsumowania roku 2014, plany i postanowienia na 2015...

Ale u mnie jeszcze nie. :) Ja nadal zyje Swietami. Nie moge sie nadziwic jakie byly cudowne, moze jeszcze nie idealne, ale juz-juz bliskie temu, co wymarzylam sobie jako mloda dziewczyna. Dosc szybko porzucilam marzenia o karierze z prawdziwego zdarzenia. Braklo mi zdolnosci, ale tez ambicji oraz zwyczajnych checi... Poszlam na studia, bo... Wlasciwie bo tak. Pochodze z wyksztalconej rodziny, od malego wpajano mi, ze najpierw podstawowka, potem liceum, a nastepnie studia, nie ma innej drogi. Moje kuzynostwo konczylo studia, skonczylam i ja. :) Ale marzenia mialam bardzo prozaiczne, zeby nie powiedziec zasciankowe, chociaz jestem dzieckiem duzego miasta. Chcialam wyjsc za maz i miec dzieci. Tylko tyle i az tyle. A marzac o Swietach, wyobrazalam sobie jak z mezem i pociechami zasiadamy do stolu, wszyscy usmiechnieci i grzeczni, taka wielka (kiedys marzylam o piatce dzieciakow, ale mi przeszlo...), kochajaca sie rodzina. :)

Juz kiedys, calkiem niedawno napisalam, ze jestem obrzydliwie sentymentalna. Przywiazuje sie do ludzi, miejsc, przedmiotow. I lubie wspominac. A dzis wspominam Boze Narodzenia minionej dekady. Sprawila to perelka, ktora znalazlam grzebiac w starych plikach ze zdjeciami, a ktora pokaze Wam pozniej. Chcialam sprawdzic jakie mamy najstarsze zachowane zdjecia. Okazuje sie, ze sa to te z roku 2010. Wszystkie starsze szlag trafil wraz z dyskiem ze starego kompa. A szkoda, bo moze trudno w to uwierzyc, ale byla ze mnie i z M. para niezlych wloczykijow. Odwiedzilismy wiele fajnych miejsc, zaliczylismy kilkanascie roznych stokow narciarskich i szkoda, ze wszystkie fotki poszly sie bujac...

Ale znow odbilam od brzegu. :)

Boze Narodzenie. Dopoki mieszkalam w domu rodzinnym czulam ten nastroj. Z wiekiem coraz slabiej, ale jednak cala rodzina czynila wysilek, zeby bylo milo. Wszystko zmienilo sie wraz z moim wyjazdem do Stanow. Od tego czasu ani razu nie udalo mi sie byc w Polsce na Swieta. Wigilie spedzalam najczesciej sama z tata i co tu ukrywac, dla dwoch osob szkoda mi bylo czasu na stanie przy garach. Robilam wiec bigos, pieklam jakies ciasto i na tym sie konczylo. Czasem Wigilia byla "rozerwana" pomiedzy czasem z tata, a rodzina ktoregos z aktualnych chlopakow. ;) Najczesciej jednak byla krotka "Wigilia" z rodzicielem - symboliczne przelamanie sie oplatkiem, skosztowanie tego co stworzylam w kuchni i rozejscie sie do swoich pokoi, a w 1 Dzien Swiat wizyta u rodzin "bylych". :) W sumie to z tamtych Swiat pamietam jedynie wyrywkowe, malo wazne sytuacje. Nie czulam klimatu, za to czulam sie niezrecznie wsrod praktycznie obcych osob. Denerwowalo mnie udawanie, ze dobrze sie bawie, Swieta traktowalam jako irytujacy przerywnik w codziennosci.

Az pewnego roku wyszlam za maz. I tu zaczynam juz wlasciwe wspomnienia. :)

Wigilia 2007 (ale to kurcze bylo dawno! :p).
Nasze pierwsze Swieta. Staralismy sie ze wszystkich sil, zeby stworzyc rodzinna atmosfere i cos na ksztalt tradycji. Wszak od jakiegos czasu pracowalismy intensywnie nad powolaniem na swiat potomka. ;) Wtedy jeszcze wydawalo nam sie, ze lata moment "zaskoczy" i za rok bedziemy juz swietowac we trojke... Gdybysmy wiedzieli ile jeszcze przed nami czekania...
Nie mniej te Swieta wspominam fajnie. Akurat tamtego roku byla w tym czasie w Stanach moja matka, podzielilysmy wiec miedzy soba gotowanie, poza tym dodatkowa osoba tez dodala motywacji. Bawilismy sie swietnie, nawet pomimo, ze cztery dorosle osoby nigdy nie stworza prawdziwej, wigilijnej magii. :)

Wigilia 2008.
Smutna. Pusta. Wynajmowalismy maciupenkie mieszkanko, gdzie pod oknem, z braku lepszego schowka, lezaly nasze narty, a stolik w kuchni byl tak malenki, ze z trudem udalo sie na nim upchnac 3 nakrycia i kilka miseczek z daniami. Glowne polmiski musialy stac na kuchennych blatach. Poza tym, po 1.5 roku staran o dziecko, wiedzielismy juz ze nie idzie tak latwo jak bysmy tego pragneli... Mimo wszystko jednak bylismy nadal pelni nadziei, ze to juz, za chwilke. Bezskutecznie wmawialismy sobie, ze widocznie tak ma byc, ze musimy poczekac, w koncu warunkow dla dziecka kompletnie tam nie posiadalismy...

Wigilia 2009.
Tragiczna. Pierwsze Swieta w naszym domu. Powinny byc wesole, a my szczesliwi. Ale nie bylismy, a przynajmniej ja nie bylam. To pierwsza (i na szczescie jak narazie ostatnia w mojej karierze) Wigilia, ktora po wyjsciu gosci, cala przeplakalam. Jakie bowiem zyczenia moze uslyszec mlode malzenstwo, posiadajace prace, dom, nawet psiaka? Majace wszystko, oprocz tej malenkiej cegielki, ktora dopelnilaby tez sielankowy obraz? Oczywiscie slyszelismy od wszystkich: dzidziusia, dziecka, malenstwa! A my po ponad 2 latach staran, nadal bezdzietni, w dodatku zaczynajacy sie klocic o koniecznosc badan, o to co lekarz powiedzial, itd.
Nie, to nie byly dobre Swieta...

Ale nie smuccie sie! ;) Chociaz ja wtedy plakalam zalosnie i zastanawialam sie czy kiedys jeszcze poczuje sie szczesliwa. Poczulam. Od tamtej pory, wraz z kazdymi Swietami, poziom szczescia rosnie systematycznie w gore. :)

Wigilia 2010.
Ponizej wlasnie ta "perelka", o ktorej pisalam.



Dumni rodzice prezentuja ciazowy brzuszek. To bylo cos okolo 20-21 tygodnia, a poniewaz ja z natury mam tendencje do "oponki", wiec ta moja ciaza wyglada tu raczej jak solidne wzdecie. Ale ja i tak z duma wypinalam brzuch. :) Boze, jacy my bylismy wtedy szczesliwi! Takiego szczescia nie da sie opisac, to trzeba poczuc! Mysle jednak, ze wiekszosc z Was - czytajacych mnie, juz je poczulo. :) A jesli nie, zycze zebyscie wkrotce go doswiadczyly!

Wigilia 2011.
Juz we troje. Malenka Bi miala niecale 8 miesiecy.



Wlasnie zaczynalismy lapac oddech po ciezkich miesiacach z corka, ktora przy calej swej urodzie i slodyczy, byla baaardzo trudnym niemowlakiem...
Gdyby nam ktos wtedy powiedzial, ze za dwa miesiace znow bede w ciazy, a rok pozniej bedzie nas juz czworka, popukalibysmy sie w czolo i zasmiali serdecznie z dobrego zartu... ;)

Wigilia 2012.
A jednak. Na zdjeciu mama, tata, 1.5-roczna Bi oraz 2-tygodniowy (nadal solidnie zazolcony) Nik. :)



Szczerze mowiac bylam tak wykonczona codziennoscia z noworodkiem, ze malo co pamietam z tamtych Swiat. Nie wiem nawet czy cos ugotowalam... Dziwne, ze na zdjeciu mam sile sie usmiechac. :)

Wigilia 2013.
Rok wczesniej wydawalo nam sie, ze nastepne Swieta, to juz bedzie luzik. Dzieci duze i rozumne, zasiada z nami do stolu, a potem beda sie bawic prezentami.



Hehe... Potwory pokazaly, ze nie z nimi takie numery! Po pierwsze zbojkotowaly drzemki, przez co rodzice byli juz wymeczeni i poirytowani. Po drugie odmowily sprobowania czegokolwiek z wigilijnych przysmakow. Po trzecie (kolejny efekt braku drzemki) jeczaly, marudzily i ryczaly o wszystko i o nic, co spowodowalo, ze znow wieczerze spozywalismy w pospiechu i na zmiane. :)

Wigilia 2014.
W koncu tak jak powinno byc! Dzieciaki siadly grzecznie przy stole, Nik palaszowal wszystko co dostal do sprobowania i nawet Bi posmakowala tego i owego!
W tym roku mielismy w Wigilie jakies zacmienie umyslu i zapomnielismy zrobic sobie rodzinna fote. Nadrobilismy w I Dzien Swiat. Niestety, Niko byl juz spiaco-jeczacy (widac nawet, ze mine ma nietega), wiec pospiesznie wreczylismy aparat ciotce M. Jak wiadomo, pospiech jest zlym doradca, wiec nie zwrocilam uwagi, ze M., pomimo obecnosci gosci, zdazyl sie juz przebrac w spodnie dresowe i ukochany, niestety podziurawiony t-shirt... Zauwazylam to dopiero, po wgraniu zdjec. Dobrze, ze chociaz czesciowo zaslonil sie Bi... ;)



Do idealu, tegorocznej Wigilii brakowalo tylko, zeby i Niko rozumial nieco wiecej o co chodzi z tym calym Mikolajem. Zeby i on, na rowni z Bi, wygladal z mieszanka strachu i niecierpliwosci przez okno i dopytywal kiedy gosc w czerwonym kubraku zawita i do nas.

Coz, moze w przyszlym roku? ;)