Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

wtorek, 28 stycznia 2014

Weekendowe BWW (Bardzo Wazne Wydarzenia) :)

Nie no, zartuje... Nic takiego wielkiego sie nie dzialo.

Ale - ale! Bylismy na sankach, "az" drugi raz w tym roku, wiec to chyba wypadaloby zapisac. Szczegolnie, ze znow idzie ocieplenie, wiec niewiadomo kiedy ponownie dane nam bedzie hasac po sniegu. :)

Poza tym urzadzilismy Mlodemu... postrzyzyny! Znaczy sie ojciec chwycil maszynke i przejechal po glowce juniora... Bo wiecie, Nikowi wlosy rosly glownie na czubku glowy i to z tylu. Tam mial juz dobre 5 cm, a na bokach i z przodu taki 1-centymetrowy puszek. Pomyslelismy wiec, ze przydaloby sie troche mu to wyrownac. Ma teraz na glowie taka szorstka szczecinke, zamiast jedwabistych, delikatnych wloskow. Zachowalam te blond klaczki na pamiatke, chlip...

W pracy zamiast pomalu wyluzowywac to mam coraz wiekszy zapieprz... Ide wiec na latwizne i dzis beda glownie foty, a tekstu niewiele. Nie sadze zreszta, abyscie sie obrazili, co? ;)


Nie dajcie sie zwiesc szczesliwej minie Kokusia. Po 5 minutach bardzo dobitnie (i glosno) oznajmil, ze ma dosc nudnego siedzenia na sankach, co to ma w ogole byc??? ;)
 
 

"Bo na ruch, ruch, ruch, jest dzisiaj wielka moda...". Tak, tego wlasnie pragnie Niko: chodzic, chodzic i jeszcze raz chodzic... Lazil tak w kolko po calym ogrodzie, co chwila zaliczal glebe, ale z usmiechem podnosil sie i dalej dreptal naprzod. :)
 
 

Jako, ze Bi wreszcie przekonala sie, ze snieg nie gryzie, a co lepsze nie brudzi i mozna sie w nim tarzac do woli, zaliczylysmy robienie "orzelkow". Szkoda, ze Bi wybierala miejsca najbardziej udeptane z mozliwych... :)
 
 

Ostatnia fota przed postrzyzynami. Wlasnie w miejscu kitki glownie rosly Nikowi wloski. Moj maly samurajek, albo dziewczynka, jak kto woli. Nooo, czy on nie bylby sliczna dziewuszka??? ;)
 
 

A tu juz po. Szkoda, ze na tej jasnej glowce nie widac roznicy. Ja za to nie moge sie nadziwic jaki mi rosnie przystojniak. Moj najpiekniejszy. :*
 
 
To by bylo na tyle. Musze leciec zanim mnie szef pogoni. :)
 
Nie wiem czy w tym tygodniu dam rade jeszcze cos kliknac, bo w czwartek biore pol dnia wolnego, a w piatek kolejne pol albo i caly.
 
Jak cos to sie nie martwcie i do poniedzialku. ;)
 

środa, 22 stycznia 2014

Finanse oczami dwu-i-pol-latki :)

Jedziemy autem. Bi przyglada sie mijanym domom.

Bi: "Mama, ja ten domek ciem (chce)!"
Ja: "Nie ma sprawy, bedziesz duza to sobie go kupisz."
Bi: "O, ten domek ciem, o ten!"
Ja (smiejac sie): "Ten tez? Czemu nie? Mozesz miec je wszystkie."

W koncu mijamy wielki hotel.

Bi: "Ten domek ciem, mama, ten domek!".
Ja (z powatpiewaniem): "Teeen? To byl hotel, po co Ci taki duzy hotel?".
Bi (uparcie): "Ten ciem, ten domek!!!".
Ja: "A masz tyle pieniazkow?".
Bi: "Mama ma!".
Ja (myslac, ze moja pensyjka ledwie starcza na wszystkie rachunki): "Nie, mama tyle pieniazkow to nie ma...".
Bi (z naciskiem): "Mama MA!!! Ja ten domek ciem!".

Nie ma sprawy coreczko... Kupie cie ten hotel i razem zalozymy kolejna dynastie Hiltonow... ;)

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Niewiele mi do szczescia potrzeba...

Za mna calkiem mily, spokojny weekend...

Co jest na tym etapie zycia wyznacznikiem "milego" weekendu dla Agaty?

Ano, wymienmy... :)

Dzieci polozyly sie na drzemke mniej wiecej w tym samym czasie (Bi z niemalym trudem i matka zdarla sobie gardlo opowiadajac bajki, ale oplacalo sie - dziecko w koncu padlo) - czyli czas na spokojne pogaduchy z malzonkiem i wypicie kawki na siedzaco, jak ja to lubie!

Udalo mi sie ogarnac podlogi w calym domu i 3 prania w sobote, co oznaczalo, ze na niedziele zostaly mi juz tylko "drobiazgi" - lazienka, kuchenny zlew, zmywarka, wiecie, sam relaks. :)

Mialam czas posiedziec na blogach - co prawda z komentowaniem krucho, bo malzonek zagladal przez ramie, ale niewazne. Liczy sie, ze mialam czas odpalic kompa i nie bylo to dopiero wieczorem, kiedy oczy kleja mi sie juz ze zmeczenia...

Przeczytalam kilka stron ksiazki, to dopiero gratka! - na kibelku, ale znow, liczy sie, ze w ogole ja otworzylam! ;)

A w sobote malzonek zgarnal z rana dzieciarnie i dal matce pospac do 8:30! Boooszzzz, nie pamietam kiedy sie tak wyspalam!
Kochanie, wiem, ze raczej tego nie przeczytasz, ale dziekuje Ci!!! ;)

Ech, gdzie sie podziala mlodosc, gdzie szalenstwa??? ;) Gdzie te weekendy, kiedy zwleczenie sie w styczniu, w sobote o 8 rano oznaczalo wylacznie jedno: wypad na narty??? Gdzie wieczory z ksiazka lub kieliszkiem wina z malzonkiem??? Ogladanie filmow do 2 nad ranem??? Czy te dni jeszcze kiedys do mnie powroca??? Wiem, wiem, powroca jak odchowam troche Potworki. Moze dozyje... ;)

No, ale weekend minal i czas na powrot do rzeczywistosci. Dzis dzien zapowiada sie niestety znow "blondynkowo"...
Wylaczylam budzik o 5:30, oparlam sie o zaglowie lozka, zeby nie zasnac i... zasnelam! Budze sie, zerkam na komorke... 6:02! K**wa!!! Znow biegiem, biegiem, szybko, szybko, wypadlam z domu jak huragan, malo sie nie zabilam na oblodzonych schodkach, wsiadlam do auta i dotarlo do mnie, ze zapomnialam torby z drugim sniadaniem i lunchem...

Juz wtedy pomyslalam, ze ladnie sie zaczyna... :(

A na dzien dobry w pracy przeczytalam smutne wiesci u blogowegj kolezanki... A tak wierzylam, ze sie uda... Przykro mi Anetko! :(

piątek, 17 stycznia 2014

Blondynka

Dzien mi dzis mija jak rasowej blondynce. Takiej z kawalow... ;)

Tajemnica oczywiscie moj kolor wlosow nie jest. Zawsze mowie, ze Bi swoje lokasy ma po mnie. I chociaz nie wierze w stereotypy, to sa takie dni, kiedy sama do siebie mrucze "nosz kurna, typowa blondyna!".

Przy wyjsciu rano z domu, cud, ze wlasnej glowy nie zapomnialam. Po torebke wrocilam sie tylko dlatego, ze poczulam spierzchniete wargi, co przypomnialo mi, ze nie posmarowalam ich blyszczykiem. A blyszczyk oczywiscie siedzial grzecznie w torbie. Potem wrocilam sie po komorke, ktora zostawilam beztrosko na stole. Pozniej juz tylko jak mantre powtarzalam sobie "nie zapomniec kluczykow, nie zapomniec kluczykow...". Kiedys zapomnialam i musialam dzwonic do drzwi, budzac oczywiscie wszystkich domownikow... :/

I nie, nie plataly mi sie pod nogami maluchy, co byloby calkiem wygodnym wytlumaczeniem roztargnienia. I nie, dzieci nie budzily sie po 1745437 razy w nocy, wiec nie bylam niewyspana. Taki dzien po prostu... :)

Wpisalam zle haslo do komputera. W hasle do skrzynki mailowej pomylilam sie 3 (slownie: trzy) razy zanim wpisalam je prawidlowo... Logujac sie na drugi computer znow wklepalam zle!

Ale i tak najlepszy numer zrobilam rano. Zajechalam przed praca na stacje benzynowa. Strasznie nie lubie tankowac, stac na zimnie i wietrze, szczegolnie o tej porze roku. No ale auto wola jesc, rezerwa blyska mi wkurzajaco od wczoraj, wiec trzeba nakarmic wozidupke. ;) Zajechalam na stacje, zaparkowalam pod dystrybutorem, wygrzebalam karte kredytowa, namacalam wajche do otwierania wlewu, wysiadam z auta... I konsternacja. Gdzie ten chorerny wlew??? No jak to gdzie?! Z drugiej strony! :) Przyzwyczajenie ze starego auta... No ale gdybym jeszcze to nowe miala tydzien-dwa. A tu zaraz pol roku stuknie! Chcac nie chcac musialam wsiasc do auta, odpalic je raz jeszcze i przejechac na okolo stacji, zeby stanac dobra strona...

Na usprawiedliwienie wlasnego braku rozgarniecia napisze, ze od paru miesiecy zawsze jezdzimy moim autem w weekendy i zazwyczaj M. dotankowuje mi je po drodze. Nie musialam wiec tego robic od dluzszego czasu. I chociaz to zawsze JA mu przypominam, ze "pamietaj, ze wlew mam z prawej strony!", to ostatecznie, o godzinie 6:50 i przed pierwsza kawa, mam prawo nie myslec. Przynajmniej tak to sobie litosciwie tlumacze i prosze mnie nie poprawiac... ;)

Az sie boje czego jeszcze dzis moge zapomniec! :)

środa, 15 stycznia 2014

Nocne przypadki

Opowiesc z dreszczykiem (obrzydzenia), wrazliwi niech nie czytaja. :)

Za nami kolejna interesujaca nocka... Tym razem "frajde" zafundowalo nam starsze dziecko...

Pisalam juz pare razy, ze Bi ma dosc czesto takie nocne akcje, kiedy budzi sie, ryczy i wlasciwie to sama nie wie czego chce. Prosi, zeby ktos sie z nia polozyl, potem chce przyjsc do naszego lozka, zeby za pare minut obrazona pojsc do salonu i oznajmic, ze ona chce sie bawic albo ogladac bajki. O 2 nad ranem!

Poprzednia noc wlasnie tak sie zaczela. Od ryku. Najpierw odkrzyknelismy z naszej sypialni, ze jest noc, a w nocy sie spi. Nie pomoglo. Szlochanie trwalo nadal. M. zwlokl sie z loza i poszedl do corki. Po jakims czasie wrocili razem i Bi ulozyla sie pomiedzy nami. Ale dalej chlipala, a nie potrafila za bardzo okreslic co jej dolega.

W ktoryms momencie, uznajac to za kolejna fanaberie, podnioslam sie na lokciu i ochrzanilam dziecie, ze jest do jasnej cholery noc i wszyscy chca spac, wiec ma przestac smarkac i ryczec, tylko ulozyc sie do spania! Az mi teraz troche glupio... :) Bo dokladnie wtedy, kiedy zakonczylam swoja tyrade, Bi nagle... CHLUST! Przy tym okazalo sie, ze moje dziecko zupelnie nie wie jak nalezy wymiotowac! Widzieliscie, zeby ktos kiedys rzygal lezac plasko na wznak??? Dla mnie to pierwszy raz. W sumie musze jej oddac sprawiedliwosc, ze ostatnie zatrucie miala bedac niewiele starsza od Nika, wiec ma prawo nie wiedziec...

Lekko spanikowana przewrocilam ja na bok, skoro panna stracila gdzies instynkt samozachowawczy, ale i tak bylo juz za pozno - Bi miala buzie, szyje i wlosy pokryte wymiocinami... Kiedy probowalam ogarnac sytuacje zaspana mozgownica (byla 1:30 nad ranem), Bi chlusnela ponownie. Ulozywszy sie zawczasu na wznak, a jakze. Tym razem zlapal ja M., ale zamiast przekrecic, to idiota uniosl ja do gory! Oczywiscie ustawil ja w moja strone, cwaniak jeden. Efekt? Pokryta rzygami poduszka i koldra matki oraz jej pizama i pol przescieradla. Oprocz poduszki, pizamki i spiworka Bi rzecz jasna...

Tak wiec o niemal 2 nad ranem, M. zafundowal Bi prysznic, a ja zmienialam posciel. Zdecydowanie nie jest to moja pora. Zlapalam sie na tym, ze stoje i wpatruje sie tepo w szafe z poszewkami. Zajelo mi kilka sekund, zeby sobie przypomniec po co ja wlasciwie otworzylam, hehe... Nie bardzo wiedzac co poczac z "brudami", a nie majac ochoty na zeskrobywanie niestrawionych resztek i wstawianie prania o takiej nieludzkiej porze, wywalilam wszystko na taras. Zajme sie tym jak wroce z pracy, chyba ze M. mnie uprzedzi...

No nic, posciel zmieniona, dziecko wykapane i wcisniete w stary i nieco przyciasny spiworek i polozylismy sie ponownie. Bi kilka razy zaczynala znow jeczec (i dopraszac chlebka), a ja lecialam w panice z miska, ale wymioty juz sie nie powtorzyly. Na szczescie...

Potem jeszcze pobudka na cyca po 4-tej (Nik jakims cudem przespal cale zamieszanie) i po krotkiej drzemce mozna wstawac do pracy, hej! ;)

piątek, 10 stycznia 2014

Szczesliwa trzynastka

Od zeszlego miesiaca mam lekka (albo i calkiem spora) awersje do 13-stki, ale poniewaz Niko konczy dzis trzynascie miesiecy, mus cos o nim wyklikac...

Wlasciwie to, jak tak sobie przeczytalam podsumowanie z zeszlego miesiaca, to niewiele sie zmienilo. Niko nadal doskonali chodzenie, czy raczej juz teraz bieganie. Gdzie sie nie rusze, zaraz slysze za soba tupot stopek i jak nie spojrze za ramie, nie mam szans zgadnac czy to Bi czy Nik. :) Martwi mnie natomiast "palakowatosc" nozek Malego. Ma je naprawde wygiete jak dzokej. Na poczatku, kiedy dopiero uczyl sie chodzic, myslalam, ze po prostu tak je rozstawia dla utrzymania rownowagi. Ale teraz kroki stawia juz pewnie, a nogi jak byly krzywe, tak sa. Co gorsza, mam wrazenie, ze mu to utrudnia chodzenie, ale moze jestem przewrazliwiona, bo jednak predkosci rozwija zawrotne... Nie wspomnialam o tym przy ostatnim bilansie i teraz pluje sobie w brode. Bede musiala obserwowac i jak cos to w marcu mamy kolejna kontrole.

Niko naprawde zaczyna duzo rozumiec. Wie co robic na prosbe "poloz to tutaj", albo "wrzuc to do pudla/kosza/polki". Co nie znaczy, ze zawsze slucha. Najweselej jest kiedy wyrzuci jakis smiec do kosza, a potem jest ryk, bo chce go wyciagnac z powrotem. :)

Uwielbia dawac buziaki. Otwiera przy tym buzie i niestety wysuwa jezyk, wiec buziak jest naprawde "soczysty". :) Cudowne jest kiedy nieraz sam spontanicznie wyciaga do ciebie glowke z wiadomym zamiarem. Albo kiedy poprosze Bi "daj mamie calusa", a zamiast niej przylatuje Nik. Zdarzalo nam sie tez zacmokac na psa, zeby Nik zerwal sie z miejsca i pedzil z calusem. A buziak MUSI byc w usta, jesli jest sie odwroconym, probuje obrocic ci glowe raczka. Poza tym caluskami musi zostac obdarzona rowno cala rodzina. Jesli zaczelo sie od mamy, Nik leci po kolei do taty i siostry, wszyscy musza zostac obslinieni. :)

Jeszcze bardziej niz calusy, Nik kocha robic "baran, baran buc!". Wyciaga przy tym przesmiesznie twarz, unosi brewki, robi "O" buzia i wali glowa w czyjes czolo z calej sily! Zawsze boje sie, ze zrobi sobie (albo mnie) krzywde, ale on sie tylko zasmiewa.

Bardzo chetnie tanczy, czy raczej podryguje dupka, drepczac przy tym w miejscu nozkami. Wystarczy lekka muzyczka w telewizji czy radiu i Nik juz rusza w tan. Nawet organy w kosciele sie nadadza. :)

Zaczyna tez troche walczyc o swoje z Bi. Tzn. narazie walczy o mame. :) Zrobil sie zazdrosny i kiedy Bi podlatuje do mnie, zeby sie przytulic, Niko zaraz przybiega i usiluje odepchnac ja reka. Poza tym jednak jest na lasce-nielasce siostry, a ta tarmosi i popycha go niemilosiernie. ;)

Namietnie wyciaga z szuflad skarpetki i sciaga z polki pod przewijakiem wlasne pieluchy, po czym rozwleka je po calym domu. Wzdycham tylko widzac ten burdel, bo pamietam, ze Bi robila w jego wieku dokladnie to samo. Przejdzie mu. Kiedys.

Niestety, ostatnio Kokus przechodzi jakies zalamanie charakteru. On, nasz smieszek, teraz ryczy o wszystko, a co gorsza jak tego nie dostanie zaczyna sie zanosic. Zanosi sie tez niestety przy wsadzaniu w krzeselko, albo kladzeniu do zmiany pieluchy. Juz kilka razy musialam go w panice podnosic z przewijaka, zeby szybko uspokoic i zabawic, bo zaczynal sie robic siny. Potem oczywiscie nie ma mowy zeby odlozyc go z powrotem, trzeba zmieniac pieluche na stojaco... Zaczynam ostatnio odczuwac autentyczny stres kiedy musze nakarmic albo przewinac syna. Najczesciej zaczynam od znalezienia mu czegos ciekawego, czego na codzien nie dostaje do zabawy, np. butelke z kolorowymi witaminami, albo mala ramke do zdjec. Cokolwiek, co zajmie go na tyle, ze da sie posadzic/polozyc i oporzadzic. Ale pomalu zaczyna mi brakowac pomyslow, poza tym nie sa to w koncu najprzyjemniejsze czynnosci, chce je "odwalic" jak najszybciej, a tymczasem musze kombinowac albo robic z siebie klauna... :/

Niko wazy 11300 g. Jest co nosic, oj jest. Zreszta z M. nazywamy go "byczus", bo, mimo, ze nieco wyszczuplal, nadal jest nie tyle gruby, co taki... nabity. Potezny. No, byczus i juz. :) Zupelnie inny niz Bi, ktora do drobinek nie nalezala, ale w tym wieku wyraznie wysmuklala. Co do wzrostu Nika, to trudno cos powiedziec. Wg. pomiarow u lekarza urosl cale 0.5 cm (ze co???), ale tak sie darl, kopal i wyrywal, ze trudno bylo go w sumie zmierzyc. Ja ide o zaklad, ze urosl nieco wiecej, bo niedawno sciagnal mi pudelko chusteczek z blatu w lazience, co dotychczas bylo nie do pomyslenia.

No wlasnie, Nik "znielubial" lekarza. Dotychczas wizyty kontrolne to byla przyjemnosc. Ostatnia jednak do zludzenia przypominala mi badania lekarskie Bi. Bylo wszystko: wyrywanie sie, kopanie, swidrujacy wrzask, smarki i zanoszenie. Pelen pakiet. Cieszylam sie, ze M. byl ze mna, przynajmniej trzymal niesfornego (i zaskakujaco silnego) malolata, mnie brakowalo sily.

Co jeszcze? Zebow Nik liczy sobie 7. Oprocz wszystkich jedynek, ma obie gorne i prawa dolna dwojke. Lewa dolna dwojeczka jest aktualnie w natarciu. :)

Napisalabym jak bardzo go kocham, ale poniewaz urzadzil godzinny ryk co pare minut miedzy 4 a piata rano, wiec milosc macierzynska zostala lekko otepiona przez niedospanie. ;)



wtorek, 7 stycznia 2014

Czarna dziura

Juz jestem dziewczyny, nie martwcie sie! Nawet nas koniec koncow wcale tak bardzo nie zasypalo. W czwartek dojechalam bez wiekszych problemow do pracy, tylko po to, zeby dowiedziec sie, ze jestesmy zamknieci. W piatek tez. Tak wiec byczylam sie dodatkowe dwa dni.

Jesli mozna to nazwac byczeniem...

Tak naprawde to nic nie pisze, bo nie moge sie ciagle ogarnac po smierci naszej psiny. Nigdy bym nie przypuszczala, ze tak mnie "sieknie" po pozegnaniu, badz co badz, zwierzaka... Zeszly tydzien praktycznie caly snulam sie po domu, niemogac sobie znalezc miejsca i poplakujac po katach... Probowalam wchodzic na znajome blogi, ale nie mialam sily zeby komentowac, o pisaniu u siebie w ogole nie bylo mowy... Nawet ksiazka lezala odlogiem...

Kazdy kacik przypomina mi Beluske, a ja co chwila wybucham placzem. Nawet nie zdawalam sobie sprawy jak bardzo wrosla w nasze zycie... Smutno mi i ciezko. Rodzina nie ulatwia sprawy... Moj ojciec nazwal nas mordercami, a ciotka M. stwierdzila, ze niektorzy ludzie nie powinni miec zwierzat. No ale to jest osoba, ktora na sile trzyma przy zyciu wiekowego, schrowanego kota, ktory ledwie sie juz rusza i nie ma nawet sily sam wejsc do kuwety... Ogolnie potraktowali nasza decyzje tak, jakbysmy uspili nasza sunie bo nam sie znudzila... Przykre... :(

A my tesknimy i cierpimy. Nawet M. kilka razy nie wytrzymal i sie poplakal, chociaz i tak lepiej trzyma emocje na wodzy niz ja. Ja to sie kompletnie rozkleilam... Dobrze, ze dzieci sa za male, zeby rozumiec co sie dzieje. Bi raptem dwa razy zapytala gdzie jest Bella, ale nawet bez wiekszego zainteresowania. Bawia sie z Nikiem w kaciku gdzie bylo jej poslanie i miski, jak gdyby zawsze mogly tam swobodnie wchodzic...

Ech... Chcialabym miec podejscie do zwierzat mojego tescia. To czlowiek starej daty, urodzony w 1940 roku, wychowany na malej, podkrakowskiej wiosce. Psy zawsze traktowal, wg. opowiadan M., hmm... uzytkowo. Pies mial byc, pilnowac podworka, spac w budzie, ewentualnie w najwieksze mrozy mogl wejsc do przedsionka domu. I tyle. Chory? Uspic (dobrze, ze nie lopata w lep, albo nie powiesic na galezi). Szkoda pieniedzy na leczenie zwierzaka.
Teraz wiec, kiedy juz tydzien slyszy, ze tesknimy za psem, a ja ciagle poplakuje, stracil cierpliwosc i wczoraj wypalil M. (dobrze, ze mnie przy tym nie bylo): "Oj tam, placze. Poplacze i przestanie. Bedzie wiecej plakac, to bedzie mniej sikac".

Ot, filozofia...

Ale nie martwcie sie dziewczyny. Pomalu dochodze do siebie. Wczoraj nawet bylam w stanie posmiac sie z zartow kolegow z pracy. Wkrotce powinnam powrocic na dobre do blogowego swiata.