Lilypie Kids Birthday tickers
Lilypie Kids Birthday tickers

środa, 31 lipca 2013

Final destination

Nigdy nie widzialam filmu o powyzszym tytule, ale z tego co wiem, opowiada on o kilkorgu znajomych, uciekajacych przed przeznaczona im smiercia. Jesli ktos film widzial, a sie myle, prosze mnie poprawic, nie chcialo mi sie zawracac glowy wujkowi Google. :)

Inne skojarzenie z wydarzeniami, ktore chce opisac to stara piosenka Alanis Morisette "Ironic".

Dwie historie zaslyszane w przeciagu kilku dni. Przy kazdej potrzasnalam glowa z niedowierzaniem. Nawet parsknelam smutnym smiechem, bo sa naprawde ponuro-ironiczne, az dziw, ze zycie pisze takie scenariusze...

Pierwsza. Jakies dwa tygodnie temu samolot rozbil sie przy ladowaniu w San Francisco. Wiem, ze mowiono o tym w polskiej telewizji. Cudem bylo, ze zginely tylko dwie osoby. I teraz... Jedna z ofiar, jak wykazala autopsja, przezyla sama katastrofe. Jak wiec zginela? Zostala rozjechana przez woz strazacki, jadacy na pomoc ofiarom! Czy to nie ironia??? Na obrone kierowcy wozu trzeba dodac, ze na miejscu byly juz inne jednostki, ktore obficie przykryly caly obszar katastrofy, w tym ta nieszczesna dziewczyne, piana gasnicza i byla ona praktycznie niewidoczna...

O drugim zdarzeniu bylo dosc glosno tutaj, ale nie wiem czy w Polsce o niej mowiono. Dwie kobiety wybraly sie na piesza wycieczke do rezerwatu, ale zabladzily podczas gwaltownej burzy. Blakaly sie po lesie az udalo im sie w koncu zadzwonic po pomoc. Ratownicy odnalezli je po czym bezpiecznie eskortowali do ich zaparkowanego samochodu. Godzine pozniej te same kobiety, w ulewnym deszczu pojechaly droga konczaca sie w jeziorze (sluzyla ona do wodowania lodzi). Wjechaly prosto do wody. Mimo, ze udalo im sie ponownie zadzwonic po pomoc, tym razem nadeszla za pozno. Obie kobiety i ich pies utopily sie...

Przed kostucha nie uciekniesz. Nawet jak sie wywiniesz, raz czy drugi, znajdzie Cie i dopadnie...

Przeszly Was ciarki? Bo mnie przechodza za kazdym razem jak wracam mysla do powyzszych historii...

poniedziałek, 29 lipca 2013

Z serii: szalenstwa panny Bi

Pare scenek z jednego, intensywnego wieczoru. :)

Bi skacze po kanapie jak po trampolinie. Kilka razy chwytam ja w ostatniej chwili, zanim plasnie na podloge. Moment pozniej kanapa jej sie nudzi. Wlazi na stol, by po chwili zapomniec chyba gdzie siedzi, przechylic sie do tylu i zleciec prosto na glowe! Ryk niesamowity! Przytulam i caluje, jednoczesnie tlumaczac (poraz tysieczny juz chyba), ze stol to nie krzeslo i nikt na nim nie siada. Bi miedzy jednym szlochem a drugim, upewnia sie: "Mama nie? (chlip) Tata nie? (smark) Dziadzia nie?", itd. :)

Karmie Nika. Co Bi uwielbia robic kiedy ja karmie malego? Zalatwiac potrzeby fizjologiczne oczywiscie! Tym razem (na szczescie?) tylko siuski. Samo zrobienie jednak nie wystarcza. Bi zaczyna chlapac (znowu!) raczkami w zawartosci nocnika. Kiedy spanikowana zrywam sie z kanapy, wciera sobie jeszcze siuski w BUZIE, a potem przejezdza raczka po szczebelkach kolyski Nika, zanim decyduje sie dac noge do kuchni!

Kolejna zabawa, ktora mnie niesamowicie wkurza: zaslanianie poduszka klimatyzacji! Prosze, zeby sie odsunala. Po pierwsze jest goraco i chce, zeby pokoj sie chlodzil, po drugie lodowate powietrze wieje Bi prosto w buzie. Powtarzam raz, drugi, dziesiaty. Jak grochem o sciane. W koncu zirytowana wylaczam klime. Taaa... Taki numer moze by przeszedl, ale pol roku temu. Teraz Bi, z usmiechem siega... i wlacza sobie klimatyzacje spowrotem! I jeszcze pstryka guziczkami, zmieniajac kompletnie ustawienia!

Bi robi sie tez (na nasze nieszczescie) coraz cwansza. Juz kilka razy zdarzylo sie, ze zrobila do nocnika w tym samym czasie siku i kupe. Chcac ograniczyc troche slodycze, daje wiec dwa zelki. Myslicie, ze da sie nabrac? A gdzie tam! Zaraz wola z pretensja: "Siusiu! Am!", co w wolnym przekladzie znaczy, ze siusiu tez zrobila i za to TEZ nalezy jej sie zelka! I nie da jej sie splawic! :)

Mala szelma! ;)

Ale ten maly czort potrafi mnie tez niezle rozczulic i rozbawic.

Mamy lato, mamy tez ogrod, w ktorym spedzamy jak najwiecej czasu (zeby nie zwariowac w czterech scianach). Staram sie pokazywac malej jak najwiecej zwierzatek, owadow, nie chce zeby byla jednym z tych dzieci, ktore brzydza sie zwyklego slimaka. Mowie wiec co chwila: "zobacz Bi, mrowka! A tutaj motyl! O, pajak! Zuczek!". A Bi do kazdego insekta odzywa sie radosnie, machajac raczka: "hi (ang. czesc), hi!!!" I tylko moj maz krzywi sie z obrzydzeniem. ;))

Bi nadal czuje sie bardzo dumna z umiejetnosci zalatwiania sie na nocnik. Po ktoryms zrobieniu siusiu, pies zajrzal z ciekawosci do pokoju, a Bi zauwazywszy go, zaraz zawolala radosnie: "Bella! Siusiu! Ja! Ja! Siusiu!". W koncu siersciuch tez musi zostac poinformowany o kolejnym sukcesie malej pani! A nuz tez da zelke w nagrode? ;)

piątek, 26 lipca 2013

Bez paniki, czyli jak moze sie roznic rozwoj jednego rodzenstwa

Zainspirowana raczkowaniem Nika, postanowilam spisac sobie jak kompletnie inaczej przebiegal rozwoj Bi i Nika (jak narazie, bo przed Mlodszym jeszcze dluga droga). Szkoda, ze podczas pierwszego roku zycia Bi nie prowadzilam jeszcze bloga, mialabym wszystko pod reka. A tak, musze grzebac w czelusciach (nie)pamieci (jej dzidziusiowego albumu nie chce mi sie przeszukiwac). :)

Wiadomo, kazde dziecko jest inne. Jednak rozwoj Bi przebiegal (i nadal przebiega) mniej wiecej tak samo jak rozwoj mojej siostrzenicy, wiec od Nika oczekiwalam podobnego schematu. Ktorego jednak sie nie doczekalam. Moze to roznica plci? Albo Nik postanowil od poczatku zaznaczyc, ze jest odrebna jednostka i prosze go nie wrzucac do jednego, statystycznego kotla z siostra! ;)

Podczas pierwszych 3 miesiacy, Bi i Nik osiagali kolejne stadia rozwoju w mniej wiecej tym samym czasie. W podobnym wieku nastapil pierwszy swiadomy usmiech, w podobnym zaczeli lapac za zabawki i wsadzac je do buzi, w podobnym gaworzyc i smiac sie w glos. W podobnym przeturlali sie z brzuszka na plecy. Ale na tym podobienstwa sie skonczyly... :)

Bi opanowala przewrot z pleckow na brzuch w wieku 4 miesiecy. Nikowi ta sztuka udala sie dopiero niemal dwa miesiace pozniej.

Bi, kiedy tylko nauczyla sie turlac na brzuch, wlasciwie przestala spedzac czas na pleckach. Polozona, natychmiast, myk, i juz byla na brzuchu. Nik lezec na brzuchu od poczatku nie lubil, a samodzielne przeturlanie sie uwlaszcza godnosci jego ksiazecej mosci (to mi sie zrymowalo!). Nawet teraz, polozony na plecach czesciej ryczy, zeby go przekrecic, niz zrobi to samodzielnie.

W wieku 5 miesiecy, Bi zalapala, ze kiedy zlapie sie szczebelkow kolyski, mozna sie przekrecic na brzuszek (kolyska jest za waska na porzadny "rozmach", wiec normalne przeturlanie jest utrudnione). Od tego czasu spala juz tylko na brzuchu. Nikowi sztuczka z kolyska udala sie jak narazie tylko dwa razy, kiedy o 3 nad ranem, zupelnie rozbudzony mial ochote sie bawic. Nie ma nawet mowy zeby spal na brzuszku.

Bi nie czolgala sie w ogole. Owszem, potrafila sie przesuwac na podniesionych rekach, ale tylko do tylu. Pelzac do przodu sie nie nauczyla. Nik od dobrego miesiaca czolgal sie po calym salonie stylem "zolnierskim" i to do przodu.

Po przyjeciu pozycji czworaczej, Bi w nieskonczonosc sie bujala. Do przodu, do tylu, do przodu, do tylu... Zeby w koncu odwazyla sie "wystartowac", musielismy uzyc dobrej przynety (kolorowy zszywacz do papieru).  Ale kiedy juz zaczela raczkowac, od razu robila to szybko i sprawnie. Nik podnosil sie z czolgania do pozycji czworaczej od paru tygodni. Przesuwal raczki, a potem klapal spowrotem na brzuszek, bo pelzanie jednak wydawalo sie szybsze i bezpieczniejsze.  Wreszcie przedwczoraj, odwazyl sie ruszyc naprzod calkowicie na czworaka. :)
Ale wlasciwie mozna powiedziec, ze oboje zaczeli raczkowac w tym samym czasie (Bi - 7 mies., 3 tyg; Nik - 7 mies., 2 tyg), doszli do tego po prostu w zupelnie inny sposob. :)

Ciekawe jak bedzie dalej? ;)

czwartek, 25 lipca 2013

Breaking news, breaking news!!! :)

Uwaga, uwaga!

Ladies and Gentlemen!

Moj syn oficjalnie... RACZKUJE!!!

Narazie mozolnie, ale do przodu. Zaczal wczoraj, ale chcialam sie upewnic, ze mi sie nie przywidzialo... ;)

Smiesznie, ze we wszystkim dotychczas byl wolniejszy niz Bi, ale w raczkowaniu pobil ja o tydzien! ;)

środa, 24 lipca 2013

Porownujemy potworki poraz trzeci :)

Mialam robic takie zdjecie raz w miesiacu. Bije sie w piersi, ale jakos nie po drodze mi z aparatem. Czuje sie nieco winna, bo zdjecia Bi, zanim urodzil sie Nik, ida w setki! A Niko ma ich moze kilkadziesiat (od urodzenia!)...

No ale...

Pamietacie ta fote? Nik ma tu miesiac i tydzien:




A to zdjecie? Mlody ma 3.5 miesiaca:




No i najnowsze (chociaz nie do konca aktualne, bo zrobione prawie miesiac temu). Niko ma na nim 6.5 miesiaca:





Wlasciwie to stwierdzam, ze dwie ostatnie foty az tak bardzo sie nie roznia. Nik troche urosl (i przytyl), ale nie jakos zawrotnie. Nie widac tego na zdjeciu, ale ma tez gestsze i dluzsze wloski. Zmienila mu sie jednak juz zupelnie mimika i ruchy, np. w czasie kiedy robilam srodkowe zdjecie, Nie smial sie jeszcze az tak na zawolanie i nie umial laczyc raczek!



Z moja ostatnia pamiecia do zdjec, nastepne pewnie zrobie jak Nik nauczy sie juz stac... ;)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Z serii: szalenstwa panny Bi

Uzbieralo sie tego przez weekend. Cos mi sie wydaje, ze w miare jak Bi bedzie rosla, ta seria bedzie sie pojawiac na blogu coraz czesciej. Ponizsza relacja to "zniwo" z zaledwie 3 dni!

Robi sie z Bi zawolany pyskacz i zlosnica! To znaczy, zlosnica byla juz wczesniej, ale teraz zaczyna sie odgryzac rodzicom! Dotychczas sceny zlosci ograniczaly sie tylko do placzu (i darcia) rzewnymi lzami, kiedy dziecko nie dostalo tego, na co akurat mialo ochote. Teraz okazuje sie, ze za nieposluszenstwo lub zle zachowanie, nie wolno nawet udzielic Bi reprymendy! Mloda zaraz marszczy brewki, zaciska piastki i sie drze: "NIEE!!! MAMA/ TATA, NU-NU!!! NIEEEEE!!!!!" Brzmi to zupelnie jakby chciala nam powiedziec, ze mamy sie zamknac bo coreczce nie wolno zwracac uwagi! ;) Dobrze, ze zasob slow nadal ma ograniczony. Przynajmniej obywa sie bez przeklenstw i wyzwisk. ;)

M. odwozacy Bi rano do opiekunki byl swiadkiem takiej scenki: Pani Marysia wziela od Bi torbe z jedzeniem i polozyla ja na fotelu, zamieniajac jeszcze pare slow z moim mezem. Torba wzbudzila ciekawosc jednego z chlopcow, ktory podszedl ja dotknac. Na to Bi podbiegla, wrzasnela swoje "NIEEE!!!" i odepchnela chlopczyka tak mocno, ze sie przewrocil! Pani przyznala, ze juz pare razy musiala posadzic Bi za kare w kacie za ciagniecie za wlosy, bicie i popychanie innych dzieci. Podobno regularnie wyrywa tez innym dzieciom smakolyki... Ech, co za wstyd... ;)

W sobote M. robil cos w ogrodzie, a ja weszlam na doslownie pare sekund do lazienki.  Myje szybko rece, az tu slysze huk i ryk!!! Wypadlam do salonu jak z procy, bo wydawalo mi sie, ze Bi przewrocila kolyske z malym! Ale nie, Starsza "tylko" probowala sie wdrapac do wozka dla lalek, ktory runal razem z nia! Tak wlasciwie, to czemu jak ide sie wysikac albo umyc rece, dzieciaki zawsze cos zbroja? Bi nigdy wczesniej nie usilowala wlezc do zabawkowego wozeczka!

Czasy, kiedy Bi przychodzila zaciekawiona kiedy jemy z M. obiad i chciala sprobowac naszych dan minely bezpowrotnie. Wczoraj upieklismy na grillu domowe hamburgery. Zawiniete w buleczke, z pomidorkiem, cebulka i salata, byly pyszne! Celowo czekalam z konsumpcja az Bi wstanie z drzemki, zeby skusic ja do sprobowania. Phi, akurat! Co zrobilo moje dziecko? Zobaczylo matke zajadajaca az uszy sie trzesa, podeszla, spojrzala (we mnie obudzila sie nadzieja), po czym oswiadczyla: "ja to nie!", czyli przetlumaczone na polski: ja tego nie zjem. I nie zjadla!

Ale, zeby nie bylo, ze z Bi jest samo utrapienie:

Czestuje brata woda z wlasnego kubka niekapka. Pomine, ze jesli maly chce sie tylko kubkiem pobawic, to natychmiast mu go wyrywa. Ale napic sie da. :)

Wczoraj dorwala bodziaka Nika i calkiem sprawnie ubrala go lalce. Pieluchy naklada misiom juz od dawna. Zazartowalam do meza, ze mozemy spokojnie zostawic brata pod opieka Bi. Nakarmi, przewinie, przebierze... M., zupelnie nie zalapujac, ze to zart, spojrzal na mnie z przerazeniem i wyjakal: "ale przeciez ona nie umie byc delikatna i ostrozna...". Bez komentarza... ;)

Ostatnio Bi przytachala swoje dziecinne krzeselka i przystawila do stolika w salonie. Na krzeselkach posadzila misia i lalke, a przed kazdym polozyla kartke i kredke. I tak sobie siedzialy cale popoludnie. Poczatek zabawy w szkole? ;)

Poza tym dziecko rozwija mi sie jezykowo. Juz chyba wspominalam, ze do dzieci u opiekunki czesto mowi "hi" na powitanie i "bye-bye" na pozegnanie? Wczoraj na placu zabaw tata wlaczyl sie w zabawe z corka i zjezdzal z nia ze slizgawki. Bi, wdrapujac sie po schodkach, co chwila ogladala sie za siebie i wolala cos, co brzmialo jak "maman, tata, maman!". Najpierw myslalam, ze cos jej sie myli i nie wie czy wolac mnie czy M. Tyle, ze ja stalam z Nikiem z boku i jasne bylo, ze nie biore udzialu w zabawie. Nawet raz zawolalam do niej, ze czemu wola mame, przeciez tata sie z nia bawi. Mala odpowiadala mi tylko zdziwionym spojrzeniem. Dopiero po chwili oswiecilo mnie, ze ona wola "come on"! Pewnie tak nawoluja sie u opiekunki dzieci, z ktorych przynajmniej dwoje jest dwujezycznych. Poza tym kiedy sie uderzy, albo skaleczy, nie mowi, ze ma "ala" (po mnie), albo "ziaziu" (po tacie), tylko "boo-boo (czyt bu-bu)". To prawdopodobnie tez podsluchane od innych dzieci. :)

Na koniec wiesci "nocnikowe", kto nie lubi metabolicznych opowiastek, niech nie czyta nastepnego akapitu. :)

Nocnikowanie idzie Bi calkiem niezle. Jedyne, na co moge narzekac, to fakt, ze Bi nigdy nie zrobi calej kupy za jednym podejsciem i prawie zawsze robi ja jak karmie Nika. Zawsze musze oderwac malego od cyca, odlozyc go, podetrzec Bi, wreczyc jej zelki w nagrode. Potem kontynuuje karmienie Nika, a Bi za 5 minut znow siada na nocnik za grubsza potrzeba! Czasami dwa razy! I nie usiadzie i nie dokonczy, tylko stoi tak z brudnym tylkiem i ryczy, zeby ja podetrzec! :)
Przez dobry tydzien nie mielismy zadnego "wypadku". Nawet podczas zabawy w ogrodzie, Bi wolala, ze chce siusiu i pedzila do domu. W sobote rozmawialismy wiec z M., ze moze sprobujemy wyjsc z domu na dluzej bez pieluchy. Dziecko jakby nas uslyszalo i w niedziele rano zlalo sie dwa razy w gacie! Taaak, wyjscia z domu bez pieluchy moga poczekac... ;)

Uff... Post z trzech dni, a dlugi jak z tygodnia! ;)

piątek, 19 lipca 2013

Matka idealna

Musze to zapisac ku pamieci. Dzisiaj, 19 lipca Roku Panskiego 2013 bylam matka idealna. Przynajmniej na jeden wieczor. :)

Nie wiem skad zagoscil we mnie dzis taki wewnetrzny spokoj. Zadnych prochow nie bralam, przysiegam! Nawet melisy nie pilam! Zadnej podwyzki ani awansu tez nie dostalam. A musze tez dodac, ze bylam po ciezkiej nocy. Wczoraj upaly osiagnely apogeum i nawet klimatyzacja przestala wyrabiac. Przez wiekszosc nocy temperatura w domu utrzymywala sie na okolo 26 stopniach, w zwiazku z czym Pociecha Mlodsza spala FATALNIE. Oczywista oczywistoscia jest wiec, ze i ja spalam beznadziejnie, jezeli mozna to w ogole nazwac snem. No, ale odbiegam od tematu posta.

W kazdym razie bylam dzis oaza spokoju i cierpliwosci.

Stoicko znioslam histerie Pociechy Starszej. Nawet kiedy uparcie otwierala drzwi wyjsciowe domagajac sie wyjscia na dwor (czas zamontowac haczyk poza zasiegiem malych raczek)... Nawet kiedy szarpala bramka prowadzaca do kuchni tak mocno, ze kompletnie ja wykrzywila niemal wyrywajac ze sciany... Spokojnie zanioslam ja dla uspokojenia do lozeczka. Nawet kiedy podnosila klape od piaskownicy wyjac jak potepieniec na cala ulice, kiedy oznajmilam, ze czas wracac do domu... Nawet kiedy zaparla sie obiema nogami, a nastepnie polozyla w ramach protestu na trawie (caly czas wyjac. Az dziw, ze sasiedzi nie przyszli spytac co sie dzieje)... Cierpliwie wzielam na rece i zanioslam do chalupy. Nawet po drodze uspokajalam czule i calowalam zasmarkane policzki.

Spokojnie znioslam frustracje Pociechy Mlodszej. Nawet kiedy kwiczal jak dzik ze zlosci (nie umiem raczkowac! Nie chce lezec w kolysce!)... Nawet kiedy caly sie zafajdal... Nawet kiedy wsciekal sie z nudow, rzucajac kazda podana zabawke i drac sie jeszcze glosniej... Nawet kiedy zarzygal pol maty edukacyjnej... Wycieralam z usmiechem kupe i rzygowiny, podrzucalam, spiewalam i robilam poraz setny kosi-kosi.
Taaa... Przez jedno popoludnie i wieczor bylam matka, jaka zawsze chcialam byc. Cierpliwa, kochajca i czula...

Dobrze, ze sobie to zapisalam, bo raczej predko sie nie powtorzy... ;)

czwartek, 18 lipca 2013

Z serii: szalenstwa panny Bi

Zycie z dwulatkiem jest pelne wrazen. :)

Po chlapaniu raczkami we wlasnym moczu, Bi znalazla sobie kolejna rozrywke: po wylaniu siuskow i wyplukaniu nocnika, zawsze zostaje na nim sporo kropli wody. I co Bi zaczela ostatnio robic? Wylizywac reszte wody z nocnika! Fuuuuuuuj!!!!
Ekspresowo nauczylam sie po wyplukaniu wycierac nocnik do sucha! :)

Bi, w ramach motywacji, dostaje 1 zelke za siusiu w nocnik, a 2 za kupe. Ostatnio czesto ma miejsce takowa scenka:

Dziec Starszy robi siusiu. Matka bije brawo, chwali corcie, nastepuje uroczyste wylanie zawartosci nocnika, plukanie, itd. Nastepnie Mloda pedem leci do szafki ze slodyczami.

Bi: "AM!!!"
Mama: "Prosze bardzo, zelka za to, ze tak ladnie zrobilas siusiu na nocnik."
Bi (z lobuzerskim usmiechem): "DUA (dwa)?"
Mama: "Nie, zrobilas siusiu. Za to jest jedna zelka. Jak zrobisz kupe dostaniesz dwie."
Bi (z cwano-proszaca minka): "Duuua? Nie?"

Coz, teorie niby zna, ale upewnic sie zawsze warto. :)

Juz kiedys pisalam, ze Bi uwielbia piaskownice (jak chyba kazde dziecko). Niestety, robienie babek jej sie znudzilo. Teraz ulubiona zabawa to sypanie piachem w psa. Jak tylko rodzice sie na moment odwroca, juz leci za Bella z pelnymi garsciami! Tlumaczenia, ze nie wolno dreczyc pieska nie pomagaja. Zreszta, nasza suczka jest dla niej o wiele za szybka i dostaje piachem tylko jak sie zagapi. Natomiast Bi nie ma za grosz koordynacji w rzucie i lwia czesc piachu laduje jej na glowie. Kurcze, jak to cholerstwo ciezko jest wyczesac albo wyplukac!

A pisalam, ze dwulatki sa nie do zdarcia? W niedziele na placu zabaw. Parno, goraco, dobrze, ze pochmurno. Fontanny wlaczone, ale musialabym Bi wziac pod pache i sila wrzucic do wody, inaczej nie wejdzie! Natomiast moje dziecko, w taki gorac, zaczelo jak durne biegac po "labiryncie" prowadzacym do slizgawek i drabinek. A caly ten zygzakowaty podest idzie konsekwentnie pod gorke! Po 5 minutach biegu w gore - dol, mala zrobila sie prawie purpurowa na buzi i cala wilgotna od potu. Ale dalej biega! A ja za nia bo balam sie, ze przyjdzie jej do glowy zejsc na dol po drabinkach, albo nie wyrobi na zakrecie i zleci glowa w dol! Cale szczescie, ze moj jeden krok to jej trzy, wiec nie musialam sie bardzo nameczyc (zreszta, spojrzmy prawdzie w oczy, matce przyda sie nieco ruchu), zeby za nia nadazyc, ale i tak pot splywal mi po du... tylku. :) Biegala tak dobre 20 minut i biegalaby dluzej, ale patrzac na kolor jej buzi balam sie, zeby nie dostala udaru i zarzadzilam wymarsz. Oczywiscie matczyna troska zostala wynagrodzona rykiem w drodze do auta, naburmuszeniem i wyrywaniem reki podczas przejscia przez parking oraz wyciem przez wieksza czesc jazdy do domu...

Poza tym mloda ma ostatnio faze na faworyzowanie rodzicow, raz jednego, raz drugiego. Na przyklad idac z samochodu do sklepu za reke musi trzymac koniecznie tatusia, mama slyszy dobitne "Iiidz!!!" oraz zostaje odepchnieta reka, dla lepszego zrozumienia. Albo Bi wstaje rano, zaglada do taty do sypialni, po czym maszeruje do mnie do kuchni i oznajmia "Tata nie! Mama!", co ma oznaczac, ze dziecko ma ochote poobserwowac matczyne poranne doprowadzanie sie do wygladu- nie-straszacego-ludzi, zamiast dogorywac w wyrku z rodzicielem. :)

I jestem chyba nienormalna, ale nie moge sie doczekac az Nik bedzie w tym wieku! Przyjme z radoscia nawet bunt dwulatka, byle zapomniec juz o tym niemowlectwie! :)

wtorek, 16 lipca 2013

Wiesci z pola bitwy

Jakbym nie wiedziala, ze dzieci w tym wieku sa za male, zeby robic na zlosc, to przysieglabym, ze sie te moje potwory zmowily! No bo jak wytlumaczyc taka noc:
12:52 - Nik ryczy. Ide do pokoju, oczywiscie noga miedzy szczebelkami. Poprawiam, okrywam, zasypia.
1:50 - Bi jak duch w bialych spiochach zjawia sie w naszej sypialni. Lapie ja zanim zdola wgramolic sie tacie do lozka. Ryk. Pacyfikuje przez polozenie sie z nia do jej lozeczka. Po kilku nieudanych probach (zakonczonych rykiem) udaje mi sie wyslizgnac i wrocic do wlasnego loza.
2:50 - Nik znowy ryczy. A wlasciwie to sie wscieka, kwiczy i trzepie raczkami na wszystkie strony. Glaszcze i uspokajam. Mlody chce sie bawic. Usiluje zlapac mnie za nos, mamla sobie kocyk. Wkurzona wychodze z pokoju.
3:20 - znowu Nik. Pewnie sie wybawil, a teraz chce spac i ryczy. Zapieram sie i nie wstaje. Po 5 minutach kwiczenia ucicha.
4:55 - kto? Nik, jakzeby inaczej. Tym razem juz po cisnieniu w staniku wiem, ze jest glodny jak wilk i zadne glaskanie go nie uspokaja. O 5:15 wracam do lozka na polgodzinna drzemke.

Jak wychodze z domu o 6:40, to Bi wlasnie otwiera oczeta, wyspana i zadowolona. Tata i Nik odsypiaja ciezka nocke. A ja? Skazana jestem na hektolitry kawy...

Niestety, Bi zalapala, ze moze teraz swobodnie wychodzic z lozka i przylazic do nas, z czego skwapliwie korzysta. Poza tym, wczesniej kladzenie jej wieczorem spac bylo blachostka. Wsadzic do lozeczka, powiedziec dobranoc, wyjsc. Teraz domaga sie, zeby klasc sie z nia do lozka. W razie odmowy wybiega za toba z pokoju z rykiem. Dla mnie te 15 minut w jej sypialni to straszna strata czasu. To 15 minut mniej na ogarniecie sajgonu w salonie i kuchni, albo na zjedzenie kolacji, nakarmienie psa, czy zwykle odsapniecie i poczytanie ksiazki...

A dla Nika (i dla mnie) zaczal sie nowy etap. Koniec "mlecznego" drugiego sniadania! :) Maly dostaje teraz jogurt naturalny ze zmiksowanymi owocami i odrobina kaszki dla dodania gestosci. Zdecydowanie mu smakuje, bo podobno (karmi tata, ja jestem w pracy) buzie otwiera chetnie. Tyle, ze chyba jeszcze nie kuma co sie dzieje, bo wczoraj zjadl 10 lyzeczek i odmowil dalszej wspolpracy. Wlasciwie 10 lyzeczek to chyba calkiem niezle, ale mowimy o dziecku, ktore potrafilo wypic prawie 180 ml mleka za jednym zamachem, wiec sama nie wiem... Ja za to moge wyeliminowac jedno pompowanie w pracy! Juhuu!!! Co prawda minie kilka dni, zanim cycki zalapia, ze moga sobie odpuscic ranna produkcje. Wczoraj i dzis o 10:30 rano musialam isc odrobine odpompowac, bo myslalam, ze pekne w szwach! ;) No i nieuchronnie zbliza sie Pan Okres! Pamietam z Bi, ze jak tylko skreslilam jedno karmienie, to zaraz dostalam pierwsza po ciazy miesiaczke. Na to akurat nie czekam w ogole...
W kazdym razie kontynuuje rozszerzanie diety Nika i jak wszystko dobrze pojdzie to za miesiac - dwa, zamienimy mu kolejna porcje mleka na zmiksowana zupke albo inny obiadek, a ja pozegam sie z laktatorem w pracy kompletnie! Wreszcie! :)

A u nas znow goraco! Mielismy mala przerwe w upalach w piatek i sobote, ale od niedzieli znow ponad 35 stopni i parno, wiec klimatyzacja chodzi non stop. I tak do konca tygodnia... Wczoraj wyszlam z dzieciakami do ogrodu o 17:30, bo juz kota dostawaly w domu, a na dworze byly nadal 32 stopnie w cieniu. I zero wiatru... Nawet pies sie poddal po pol godzinie i padl na tarasie. Ja zdychalam popychajac wozek z Nikiem. Tylko Bi miala energie zeby biegac od slizgawki do hustawki do piaskownicy i jezdzic na rowerku w kolko po podjezdzie. Dwulatki sa nie do zameczenia! ;)

piątek, 12 lipca 2013

Koszmar Nocy Letniej

Post napisany kilka dni temu, ale jak najbardziej aktualny...

2.50 nad ranem. Synal placze. Czlapie do pokoju, glaszcze, uspokajam. Zasypia. Wracam do lozka.
3:40 nad ranem. Corka placze. Wloke sie do pokoju. Domaga sie przeniesienia do lozka rodzicow. Tlumacze, ze jest srodek nocy, wszyscy spia i nalezy to robic we wlasnych lozkach. Nie pomaga. Klade sie obok niej na waskim, dziecinnym lozeczku. W koncu zaczyna przysypiac a ja moge wrocic do wlasnego wyrka.
4:20 nad ranem. Synal znow placze. Tym razem glaskanie nie pomaga, drze sie coraz glosniej. W koncu zrezygnowana daje cyca. Je, zasypia. Wracam do lozka.
5.00 rano. Pies (!) wyje i szczeka przez sen. Mam ochote wykopac go do ogrodu. Tylko cholernie nie chce mi sie ruszac z lozka...
5.30 Dzwoni moj budzik. Ku**a mac, czy ja sie jeszcze kiedys wyspie???!!!

Potrzebuje urlopu. Samotnego i daleko od domu.

czwartek, 11 lipca 2013

Siodemeczka

Od srody mamy w domu oficjalnie siedmiomiesieczniaka. :)

Co to oznacza? Hmm... Wspominajac czasy z Bi, pamietam, ze na tym etapie zaczynalo robic sie troche lzej, a ja odkrylam, ze macierzynstwo moze byc tez przyjemnoscia, a nie tylko harowka. Mala juz siedziala, zaczela bardziej interesowac sie zabawkami, za chwilke zaczela raczkowac i juz nie domagala sie ciagle noszenia (przynajmniej nie az tak bardzo).
Z Nikiem jest niestety gorzej... Moj synus zwyczajnie jest leniuchem! Polozony na pleckach po chwili zlosci sie i wyje, a tylko z rzadka sam przekreci sie na brzuszek i zacznie pelzac. Po co, skoro jak sie wystarczajaco rozdzierajaco podrze, to w koncu mama albo tata przyjda i go przekreca? Podnosi sie do czworakowania caly czas, ale narazie wyprawia tylko jakies dziwne wygibasy z unoszeniem nogi albo reki, a nie raczkuje. Owszem, pelza juz swietnie i to do przodu, ale jakos nie lubi tej formy transportu. Popelza chwile i juz sie zlosci. Za to kilka dni temu, zamiast jak siostra przec do przodu, to nauczyl sie z pozycji czworaczej... SIADAC! Super-hiper-cool-fantastic... Osiagniecie godne podziwu, ale ja wolalabym, zeby jednak raczkowal! Nie chce, zeby mu ten statyczny tryb zycia wszedl w krew. Nik nawet jak na niemowle jest bardziej niz bardzo pulchny, wiec licze, ze jak zacznie sie ruszac to zrzuci nieco sadelka. A on zamiast pracowac nad skutecznym poruszaniem sie na "czterech", to woli sobie siedziec! ;)

Poza tym niestety z Nika zrobila sie straszna maruda! Rosnie mi maly frustrat (to chyba po mamusi)! Wscieka sie caly czas niewiadomo o co, a ten noworodkowy placz przeszedl mu w taki "kwik", wysoki i denerwujacy. Mutacja, czy co? ;) A dotychczas byl takim fajnym, pogodnym bobasem... Wiadomo, wszystko co dobre szybko sie konczy... Ja jednak staram sie doszukac jakiejs logicznej przyczyny, bo chce spowrotem mojego milusiego smieszka!
Pierwsza teoria: moze ida zeby. Zagladam w paszcze codziennie, ale nic nie widze. Co oczywiscie nie oznacza, ze nie pcha sie tam jakis cicho-tajny zabek. Z drugiej strony, Bi pierwszego zeba "dostala" w wieku 10 miesiecy, a lekarka mowila, ze to zazwyczaj jest rodzinne, wiec teorii "zebowej" nie obstawiam.
Druga teoria to taka, ze jest to jakis etap w rozwoju, ktory za jakis czas sam przejdzie. Bo to troche dziwne, ze z wesolego, wiecznie usmiechnietego dziecka, nagle, w ciagu tygodnia - dwoch, zrobil sie placzek i zlosnik. Tej teorii nie lubie bo jest bardzo ogolna, nie wiadomo co to za etap (i czy takowy rzeczywiscie jest) oraz kiedy mozna oczekiwac polepszenia.
Trzecia teoria i jak dla mnie najbardziej prawdopodobna, to taka, ze Niko zwyczajnie sie nudzi! Chcialby raczkowac i dostac sie do wszystkich fascynujacych zakamarkow domu, ale mu nie wychodzi. W koncu ile mozna siedziec i gapic sie na te same zabawki? Wscieka sie wiec i marudzi, zadajac ciaglej zmiany scenerii. Mam wiec nadzieje, ze kiedy chlopczykowi zechce sie wreszcie ruszyc z miejsca tlusty tyleczek, to i humory mu przejda. ;)

Poza tym od zeszlego czwartku spi w kolysce, w drugim pokoju i nie przenosze go w nocy do bujaka. To pierwszy krok do nauki przesypiania nocy we wlasnym lozeczku. Efekty narazie sa rozne. Raz budzi sie z placzem tylko raz, innej nocy 4 razy. Nastepnym krokiem bedzie pozwolenie mu na wyplakanie sie az sam zasnie, ale narazie nie mam serca. Chce zeby na poczatek przyzwyczail sie, ze w nocy nie ma bujania (bo na drzemke w dzien, M. nadal wklada go do bujaczka). Za pare tygodni przyjdzie pora, zeby nauczyl sie sam ponownie zasypiac jesli obudzi sie w nocy.

Przestalam go tez karmic noca. No prawie. Zaparlam sie i karmie najwczesniej o 4:00 rano bo wtedy jest juz szarawo za oknem. Chce zeby skojarzyl sobie jedzenie ze swiatlem dziennym. Kiedy budzi sie w nocy, nie wyjmuje go z lozeczka, nie karmie, nie podaje mu wody, glaszcze go tylko i szepcze uspokajajaco. Narazie robie tak az zobacze, ze zaczyna zasypiac. Za jakis czas planuje tylko wejsc do pokoju, upewnic sie, ze nie wsadzil sobie nog miedzy szczebelki (co zdarza mu sie zdecydowanie za czesto), pocalowac go w czolko i wyjsc. Napisze napewno kiedys na blogu jak mi idzie i czy wytrwalam w postanowieniu. Tzn. ja ze swojej strony wiem, ze wytrwalabym. Gorzej z M. Juz z przeniesieniem Nika do drugiego pokoju byl lekki zgrzyt, bo tatus mial wizje, ze synek sie zadlawi albo poddusi, a my nic nie uslyszymy... Nie wiem czy moj malzonek bedzie w stanie zniesc godzinny placz potomka. Z Bi zniosl go dopiero kiedy Starsza miala 11 miesiecy, a my spalismy przez nia moze po 4 godziny i chodzilismy jak zombie...

 A oto moj 7-miesieczniak (w oslawionym namiociku). No i same powiedzcie, czy on nie wyglada na miniaturke zapasnika sumo??? Na codzien nie wydaje sie taki grubasny, przysiegam! ;)

 
 
 
Zdecydowanie wole to zdjecie:
 

 

wtorek, 9 lipca 2013

Weekendowe opowiesci

Az chcialoby sie napisac "ach, coz to byl za weekend", ale niestety, mimo, ze dlugi, byl raczej taki sobie.

Po pierwsze - bylo goraco. Bardzo, ale to baaardzo goraco! W niedziele stuknelo nam 38 stopni. W cieniu! Dodajmy do tego 60% wilgotnosci powietrza i mamy niemal saune. W rezultacie, wiekszosc czasu dogorywalismy z dzieciakami w klimatyzowanym domu. Do ogrodu wychodzilismy dopiero okolo 19, kiedy temperatura spadala do przyjemnych 28 stopni. :)
Na czwartek mielismy jeszcze ambitne plany, chcielismy pojechac do parku gdzie maja latem fontanne dla dzieci. Mielismy nadzieje, ze chociaz Bi sie troche pobawi i schlodzi. Jak to przy dzieciach bywa, lepiej sobie planow nie robic. Caly dlugi weekend, jak na zlosc, jak jedno spalo, to drugie szalalo. I na odwrot. Jak wreszcie oboje sie wyspali i najedli, robilo sie za pozno zeby gdziekolwiek dalej wyruszyc.
Jedynie w piatek udalo nam sie wybyc z domu na dluzej, poniewaz juz z rana oznajmilam, ze jedziemy i niech nikt nie wazy mi sie protestowac! I pojechalismy - na plaze! Pierwszy raz od 3 lat! Ale mialam radoche! M. tez. Dzieci juz nieco mniejsza. Pamietacie te mala dziewczynke, ktorej w zeszlym roku w Lebie nie dalo sie wyciagnac z wody? Otoz gdzies zginela, przepadla i tyle. Teraz nie chciala nawet zamoczyc stopek! Spedzila 3 godziny grzebiac w piachu i byla zachwycona, ale HELOL! Piaskownice to mamy przy domu, nie potrzeba tluc sie ponad godzine samochodem, zeby polepic babki! No a z Nikiem kompletna porazka, 7 miesiecy to jednak za malo na udane plazowanie. Mimo, ze rozlozylismy sie przy samej wodzie i mielismy namiocik oraz parasol, bylo zdecydowanie za goraco. Maly wytrzymal jakies 1.5 godziny i zaczal jeczec, marudzic, nie pomogl ani cyc, ani wozenie w wozku. To, ze byl juz spiacy tez przyczynilo sie do jekow. W koncu stwierdzilismy, ze wystarczy na pierwszy raz, zapakowalismy caly majdan, a on w tym czasie zasnal mi na rekach! Poniewaz jednak bylismy juz spakowani, stwierdzilismy, ze i tak czas jechac. Wtedy oczywiscie syrene wlaczyla Bi, zla, ze zabieramy ja z piaskowego raju. :)
A pierdzielony namiocik pokonal nas kompletnie! Z rozlozeniem nie bylo problemu. Wszystkie kijki naprezone, wiec sam sie rozlozyl jak tylko odpielismy trzymajace go pasy. Niestety, takie z nas matoly, ze zadne nie sprawdzilo jak to diabelstwo bylo zlozone. Przyszlo nam pakowac sie do domu, a ustrojstwo nie chce sie zlozyc! M. mocuje sie na wszystkie strony, ja usiluje odgadnac cokolwiek z zalaczonej niewyraznej instrukcji, pol plazy obserwuje i pewnie ma ubaw po pachy! :) W koncu M. scisnal to tak na slowo honoru, ze do pokrowca nijak sie nie zmiescilo, ale do auta jakos to dotaszczylam. Potem ledwo wepchnelismy pakunek do bagaznika. Po powrocie do domu nadal ambitnie probowalismy zlozyc pi&^%$%#$y namiocik, ale po godzinie sie poddalismy. Wtedy M. wpadl na pomysl, zeby sprawdzic na YouTube czy nie tam filmiku instruktazowego. Ha! Na YouTube by czegos nie bylo?! A na filmiku pan nonszalancko zlozyl namiocik JEDNA reka w 10 sekund!!! Poczulismy sie jak ostatnie osly... :)
W sobote za to od rana spaczylam sobie humor poniewaz mialam rano wizyte u zebologa. I otrzymalam nienajlepsze wiesci. Zrobil mi sie ubytek w trzonowcu, ktory dawno, dawno temu mialam leczony kanalowo. Ubytek zaleczony bez problemu, ale z zeba malo co zostalo. Dentysta nadbudowal mi go, ale ostrzegl mnie, ze moze mi sie on w kazdej chwili zlamac i naprawde powinnam zalozyc na niego koronke. To juz, kurna, trzecie zebisko, ktore powinnam poratowac koronka! A najgorzej, ze zanim to zrobie, na ten akurat zab bede musiala miec zrobiony zabieg chirurgiczny, zeby wyciac kawalek dziasla i odslonic kosc. Zeba zostalo bowiem tak malo, ze nie ma nawet o co koronke zahaczyc. Ech... Nie dosc, ze cierpne na sama mysl o zabiegu, to ciekawa jestem ile taka przyjemnosc kosztuje?
A z weselszych tematow, to Bi zaczyna nam pyskowac! Naprawde! Nauczylo sie to-to pieciu slow na krzyz, ledwo od ziemi odroslo, a juz pokazuje pazurki! Oczywiscie samo pyskowanie to nic dobrego, ale tak dlugo czekalismy az zacznie gadac, ze teraz cieszy nas kazde slowo, nawet te, majace teoretycznie nas ochrzanic. Na przyklad taka sytuacja:
Bi zrobila kupe w gacie. Po umyciu, wytarciu i przebraniu, rodzice nadal nie moga przejsc nad tym do porzadku dziennego. Chodza wiec i zrzedza: "Bi, dlaczego Ty ciagle jeszcze fajdasz w majtki, co? Taka duza dziewczynka! Nie robi sie kupy w majty! Robi sie do nocniczka!". Itd., itp. Tak sobie marudzilismy, a Bi obserowowala nas naburmuszona. W koncu nie wytrzymala i wypalila: "NIE! MAMA NIE! TATA NIE! NIEEE!!!". Ups... Jeszcze troche, a powie nam, zebysmy sie przymkneli! ;)
Albo, dialog ojca z corka:
Tata: "Bi, dlaczego zakruszylas caly stol okruchami z ciastoliny? Zobacz jak tu teraz brudno!"
Bi: "NIE! JA NIE!"
Tata (pewien swojego): "Bi tutaj nabrudzila!"
Bi: "NIE!!! BI NIEEE!!!"
Tata (retorycznie): "Jak to nie Bi? To kto w takim razie tu nabrudzil?"
Bi (po chwili namyslu): "MAMA!!!"
Takim oto sposobem odkrylismy, ze mamy w domu nie tylko maleg pyskacza, ale i klamczuszke! ;)

A od trzech dni kupy laduja znow tam gdzie trzeba, czyli w nocniku. Zeby jednak nie bylo rodzicom za milo, Bi odkryla, ze po zrobieniu siku mozna wsadzic lapy w nocnik i sobie pochlapac...

środa, 3 lipca 2013

Slowniczek dwulatka i ogolnie co slychac u Potworkow

Kilka ostatnich postow odbieglo mi tematyka nieco od tej dziecieco - rodzinnej. Moze to zreszta dobrze, czasami trzeba odetchnac, prawda? ;)
Tymczasem male Zmory-Potwory maja sie calkiem dobrze.  Bi zaczyna sie rozgadywac. Nadal lista znanych jej slow pozostawia wiele do zyczenia, ale jakis postep jest. Zaczyna tez wykazywac chec do powtarzania nowych wyrazow. Wychodzi jej to, lagodnie mowiac, srednio, ale wazne, ze probuje. A wiec, ostatnio doszly:

zue - slowko wielofunkcyjne, moze oznaczac: zle, zepsute, ale takze "w zlym miejscu"
ja - ja, moje
ciacio - ciasteczko ryzowe
ciocia (nie trzeba tlumaczyc)

Poza tym Bi ma pare slow, ktore brzmia niemal tak samo i trzeba sie niezle nastrzyc uszami, zeby wylapac o co jej chodzi:

ato - auto
atu - Artur (chrzestny)

Koko - Niko
kako - kakao
koka - kotek

I wez tu czlowieku ja zrozum! ;) Ale i tak najlepsza jest nadal w nasladowaniu naszych gestow i czynnosci. Co rano domaga sie, zeby pozwolic jej sie pokremowac. Daje jej wiec przykrywke od kremu i Bi smaruje sie po buzi, zupelnie nie zwazajac, ze nie ma nic na paluszku. :) A ostatnio pies cos zmalowal i westchnelam do siebie "ech, Bella...". A za mna male echo: "eee, Ela...", krecac przy tym glowa z dezaprobata i robiac "cyt, cyt, cyt" jezykiem. Wypisz wymaluj mala ja! :)

Za to z nocnikiem mamy regres. Przed zeszlotygodniowym rozwolnieniem, Bi robila kupe pieknie do nocnika. Teraz robi w gacie, a na probe posadzenia na nocnik reaguje histeria i wstrzymywaniem (nieraz do nastepnego dnia). Z sikaniem bez postepow. Nadal siada na nocnik po 20 razy wieczorem i czasem wyciska po pare kropelek a czasem nie, ale oprocz tego leje sobie radosnie w portki. Czyli zupelnie nie rozpoznaje tej "sensacji", ze chce jej sie siku, a o wstrzymaniu nie ma co marzyc...

A Niko? Niko zaczal sie podciagac do pozycji czworaczej, ktora wyraznie bardzo mu sie podoba. Czasem nawet "chybotnie" sie do przodu i tylu, ale narazie sporadycznie. Zaczynamy robic z M. zaklady kiedy zacznie raczkowac. Za tydzien konczy 7 miesiecy. Bi zaczela kiedy miala 7 miesiecy i 3 tygodnie. Ciekawe czy brat przebije siostre, czy tak jak ze wszystkim, bedzie nieco "opozniony"? Bo jest z niego lekki leniuszek. Kiedy jest zmeczony, to zamiast z pleckow przeturlac sie na brzuszek do dalszej zabawy, woli zaczac plakac, az ktores z rodzicow zlituje sie i przelozy go na brzuch. :) Siedzenie wychodzi mu juz bardzo dobrze, bardzo rzadko traci rownowage, a czesto udaje mu sie "wybronic" z upadku i podeprzec sie raczkami.
Wraz z nauka czolgania przez Nika, Bi zaczyna coraz bardziej okazywac zazdrosc i zaborczosc w stosunku do zabawek. Uderza wiec gwaltownie w placz kiedy Nik bierze cokolwiek do reki. Czasem udaje sie ja jednak przekonac, zeby sie podzielila. Ostatnio wysypala caly worek klockow na podloge. Oczywiscie Nik widzac wszystkie te kolory, malo ze skory nie wyskoczyl probujac sie do nich doczolgac. Widzac, ze brat dosiega jej klockow, Bi zaczela go z wrzaskiem odpychac i zabierac je mu z raczki. Niestety Nik tez ostatnio zalapal, ze to co trzyma jest "jego" i nie oddaje juz latwo zdobyczy. Zaczal wiec rowniez wrzeszczec. No cyrk! Po krotkich negocjacjach, Bi zgodzila sie dac bratu JEDEN klocek... Coz, zawsze to cos... :)

A na koniec, Apel #1:

Rodzicu!
Nudzisz sie? Narzekasz na nadmiar czasu?
Kup dziecku loda! Godzina wycierania, szorowania, prania; dziecka, fotelika samochodowego, krzeselka, tarasu, ubranka, gwarantowana! ;)

 

To byl pierwszy w zyciu lod Bi. W zeszlym roku uznalismy, ze jest jeszcze za mala, ale w tym postanowilismy zaryzykowac. Oczywiscie dziecko bylo zachwycone. Wyszla nam przy tym smieszna sytuacja. Bi wylizala juz czesc loda wystajaca nad wafelek i ile dalo sie dosiegnac w srodku, ale oczywiscie po jakims czasie zabraklo jej paru cm jezyka. Nadal jednak probowala dosiegnac na wpol roztopionego loda, rozlewajac sobie klejaca mazie po calym podbrodku i ubraniu. Ja i M. powtarzalismy do znudzenia: "Bi, obgryz naokolo wafelek", "Bi, musisz ugryzc wafelek". A ona nic. Dopiero po chwili dotarlo do mnie, ze przeciez ona nie wie co to JEST wafelek, bo w zyciu nie jadla loda! Ugryzlam pierwszy kes i dalej juz poszlo. :)

Apel # 2:

Rodzicu!
Chcesz dostarczyc dziecku niezapomnianych wrazen? Dzikiej zabawy pelnej smiechu?
Spraw dziecku hustawke! ;)

 

Tak, to Niko. Jak widac zabawa byla przednia. ;)

I z tym przydlugawym postem zostawiam Was na 4 dni. Jutro swieto (Independence Day), na piatek wzielam wolne, wiec planuje "leniuchowac" do poniedzialku. Podczytywac Was pewnie bede, moze cos ukradkiem skomentuje, ale u siebie raczej nie dam rady pisac.

Milego weekendu!